Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ⓓⓐⓨ (③)

Michael nie spał zbyt długo tej nocy. Intensywnie myślał o tym co dzieje się na ziemi, czy ludzie giną a czy jeżeli tak to jak wielu. Gdy siedział na łóżku i rysował na ścianie nagle z nikąd zaczęły przypominać mu się osoby które znał. Koledzy ze szkoły, sąsiedzi, sprzedawca w sklepie na przeciwko domu. Co dzieje się z tymi ludźmi? Czy żyją ? Co z ich rodzinami.

Odrzucił od siebie te myśli, nie chciał popaść w paranoje której wszyscy w tym pieprzonym bunkrze byli bliscy. Chciał jednak wiedzieć coś więcej o tacie Chestera, może on miałby jakieś informacje jak oni mogą bezpiecznie wydostać się na zewnątrz. Sam Chester wydawał się być miły, ale jednocześnie bardzo zamknięty w sobie. Poza tym jeżeli chodzi o Mike'a to zaczął być naprawdę miły, o wiele bardziej niż dla innych. Trochę go to zdziwiło, ale w sumie Chester bardzo mu się spodobał. Chciał dalej kontynuować rozwój relacji z nim.

Nad ranem czarnowłosy zdał sobie sprawę z tego, że cała frontowa ściana w jego pokoju jest zapełniona rysunkami. Był zadowolony z pracy a jednocześnie cholernie zmęczony. Wstał i postanowił udać się do kuchni. Gdy wszedł do pomieszczenia przy stole siedział Phoenix, popijał kawe w srebrnym kubku zaspanym wzrokiem lustrując czarnowłosego.

– Nie śpisz Mike ? – zapytał krótko. Michael pokręcił tylko głową bezsilnie.

– Nie ma opcji, chyba mam jakąś bezsenność. – westchnął i wziął kubek. Kawa pozostawiona w ekspresie powoli wlewała się do nie dużego kubka. Mike oparł się o długi blat kuchenny i popatrzył na kolegę.

– Co się tak gapisz ? – rzucił Dave zerkając na niego.

– Powiedz mi, ale tak szczerze. – podszedł do stołu i oparł się o niego obiema rękoma.
– Wy naprawdę zamierzacie tu tak teraz siedzieć? Nie znacie innego sposobu żeby wydostać się stąd i przeżyć? – pytał, Dave przełknął ślinę. Rudowłosy nie potrafił ukryć stresu który pojawił się u niego poprzez takie pytania.

– Mike, to naprawdę nie jest dobry moment na takie rozmowy. – rzucił tylko na doczepne, wziął kubek i wstał od stołu.

– To kiedy zamierzacie powiedzieć mi co tu się właściwie do cholery jasnej dzieje co ? – zapytał poraz kolejny. Czuł jak ciśnienie mu skacze, przecież to nie normalne żeby mieli siedzieć w tym bunkrze do końca życia. Phoenix westchnął ciężko patrząc na czarnowłosego zdenerwowanym wzrokiem.

– Kiedyś sie dowiesz Mike, nie teraz, nie jutro, nie za tydzień, ale się dowiesz. – odpowiedział, Michael zamilkł i pozwolił niższemu od siebie mężczyźnie odejść. Chwile analizował jego słowa, głowa bolała go od natłoku myśli. Przetarł zmęczoną twarz dłońmi, złapał kubek i w ciszy udał się z powrotem do swojego pokoju.

Gdy nadszedł ranek nikt już nie spał, wszyscy lokatorzy w bunkrze zaczęli kręcić się w różnych celach po podziemnym schronie. Brad ćwiczył strzelanie, Joe i Dave zajęli się praniem, Rob robił coś w swoim laboratorium i tylko Chester i Mike zostali bez zajęcia.

Chester zaprowadził go do pomieszczenia gdzie chodują rośliny. Poprzez dobre naświetlenie pokoju i dbałość o zieleń roślinki mają dobre warunki do rozwoju. Cały pokój oplatały plącza z pięknymi kwiatami. Mike uśmiechnął się rozglądając się i czując się jak w parku w swoim mieście. Dawno nie czuł się tak dobrze. Chester zakładając przedtem rękawiczki zaczął doglądać roślin.

– Ale tu pięknie. – rzucił Michael biorąc głęboki wdech. Do jego nozdrzy dotarł przyjemny zapach kwiatów i trawy. Gdy zamknął oczy wyobrażał sobie las po którym chodził z rodzicami gdy był jeszcze dzieckiem. Chester popatrzył na rozmarzonego mężczyznę z uśmiechem.

– Wiem, czujesz się tu jak na ziemi. – rzucił, odstawił konewke i podszedł do ciemno okiego.

– Tak, cholera, to cudowne. – dodał Michael i otworzył oczy. Chester wyglądał w jego mniemaniu jeszcze piękniej na tle zieleni i kwiatów. Szatyn uśmiechnął się do niego ciepło, nie umiał oderwać się od nie dawno poznanego mężczyzny, co by nie robił cały czas ciągnęło go do niego.

– Mike ? – rzucił po chwili ciszy. Czarnowłosy wpatrywał się w niego z delikatnym uśmiechem.

– Tak ? – odpowiedział. Chester rozchylił usta jakby chciał coś powiedzieć jednak obaj zastygli słysząc dziwny dźwięk dobiegający z drugiej części bunkru. Rzucili sobie nie pewne spojrzenia po czym szybkim krokiem udali się w stronę usłyszanego dźwięku.

Ich przerażenie wzrosło do granic możliwości gdy usłyszeli obce im męskie głosy. Chester czuł jak nogi robią mu się z waty, Mike przyspieszył kroku wyprzedzając szatyna. Gdy już mieli znaleźć sie w głównym pomieszczeniu bunkra zza zakrętu wyskoczył pewien mężczyzna. Był ubrany w czarny mundur, na głowie miał hełm który miał chronić go zapewne przed wirusem. Celował w obu z nich ciężką i dużą bronią.

– Ręce do góry ! – krzyknął. Chester był sparaliżowany, nie wiedział co zrobić. Z reszty bunkru było słychać krzyki i dyskusje reszty chłopaków, parę strzałów. Jedyny z trójki tych osób przytomny pozostał Mike. Przecież nie mógł pozwolić aby Chester czy on dostali kulką w głowę. Jeden moment, Mike przypomniał sobie o broni którą otrzymał od Brad'a. Trzymał ją przy pasku, tak jak kiedyś trzymał scyzoryk. Wyciągnął ją i strzelił. Mężczyzna upadł na ziemie, po chwili z jego ust zaczęła wylewać się krew.

– Japierdole... – Michael oddychał głośno. Poraz kolejny musiał posunąć się do takiego czynu jak zabicie człowieka. Szybko jednak wrócił do sytuacji, popatrzył na przerażonego Chestera.

– M-Mike.. – zaczął szatyn drżącym głosem jednak nie zdołał dokończyć. Obaj zobaczyli Dave'a parę metrów przed nimi.

– Chłopaki ! Bierzcie wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy ! Musimy spieprzać ! – krzyknął w ich stronę po czym pobiegł z torbą na ramieniu w stronę spiżarni. Chester cały się trząsł, kto zdołał wejść do bunkru? Skoro mają uciekać to jak przeżyją na zewnątrz, gdzie szaleje wirus. Miał już łzy w oczach, ale nagle Mike złapał go za ramiona i potrząsnął nim lekko.

– Hey ! Chester ! – czarnowłosy próbował doprowadzić go do porządku. Wiedział, że drobny szatyn jest strachliwy i wrażliwy, dlatego musiał wziąść na swoje barki i jego strach. – Posłuchaj, biegnij do pokoju i zabierz wszystko co Ci potrzebne, ja idę pomóc Dave'owi zabierać jedzenie okay ? – patrzył na niego starając sie zachować spokój. W bunkrze zrobił się haos, światła zmieniły się na czerwone, zaczęły wyć syreny, do tego głośne rozmowy przerażonych mężczyzn.

– B-Boje się M-Mike.. – oznajmił przez łzy szatyn patrząc w czekoladowe tęczówki wyższego. Ten ujął jego twarz w dłonie i wytarł jego łzy kciukami.

– Nie bój się, nie pozwole żeby coś Ci się stało. – zapewnił go, chwile zastanowił się po czym złapał jego nadgarstek i wręczył mu pistolet. – Broń się, jak będzie trzeba strzelaj, dasz rade mały. – mówił do niego na tyle pewnym głosem, że Chester zaczął podłapywać jego przekonanie. Pociągnął nosem, zmarszczył lekko brwi i mocno chwytając broń ruszył w stronę swojego pokoju. Michael natomiast szybko pobiegł w stronę rudowłosego.

Nie tak Mike wyobrażał sobie wyjście z podziemnego schronu.

yea wreszcie udalo mi się to napisać
jest obleśnie
ale
jest
dziekuje

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro