ⓓⓐⓨ (②)
Bunkry Apollo są przystosowane do życia na wiele lat. Żywność, rozrywka, tlen, woda. Mają symulować rutynową rzeczywistość, mimo tego, że mieszkańcy ze świadomością, że na zewnątrz życie jest nie możliwe powoli niszczą swoją psychikę. Jednyą z opcji jaką posiada bunkier to określanie pory dnia, o 08:00 zapalają się światła a o 22:00 gaszą się.
I właśnie teraz o 08:00 w bunkrze zaczęły palić się światła. Mike uchylił powieki widząc rarzące go prosto w oczy lampy.
– Kurwa czyli to nie sen. – westchnął zasłaniając się nadgarstkiem.
– No, nie sen. – usłyszał, od razu zerwał się do siadu gdy zobaczył w drzwiach Roba. Opierał się o futryne i patrzył na mężczyzne.
– Co tu robisz ? – zapytał zaspany przecierając oczy.
– Przechodziłem obok. – westchnął wysoki brunet po czym rozejrzał się po jego pokoju. – Chciałem, więcej się dowiedzieć na Twój temat. – schował dłonie do kieszeni szarych dresów. Wszyscy tutaj dostali takie ubrania, zazwyczaj szare i z logiem Apollo.
– Co chciałbyś wiedzieć ? Nie jestem zbyt ciekawy. – rzucił czarnowłosy i wstał z łóżka. Z szafki wyciągnął uprane już czarne podarte spodnie z wczoraj i czarną koszulkę którą dostał tutaj.
– Masz jakąś rodzinę ? Nie martwisz się ? – zapytał unosząc brew. Michael wiedział, że nikt mu tu nie ufa, ale nie dziwił im się. W końcu trochę ciężko uwierzyć w to, że przysłał go tu policjant.
– Nie mam rodziny, moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. – mówił ubierając sie. Gdy założył koszulkę okazała się być w idealnie jego rozmiarze, i dość przylegająca czego nie lubił, ale ostatecznie postanowił to olać.
– A żona ? Dzieci ? – dopytywał Bourdon. Mike popatrzył na niego, chwile stali w ciszy.
– Jestem gejem. – oznajmił czarnowłosy, rzucił zdziwionemu Rob'owi szeroki uśmiech po czym wyszedł omijając go.
Wysoki lekarz chwile analizował jego słowa, nie odpowiadając nic po czym udał się w swoją stronę.
– Oszukujesz ! – usłyszał Mike idąc korytarzem. Zatrzymał się i zmarszczył brwi, zrobił parę kroków tyłem i zajrzał do lekko uchylonych drzwi. W nie wielkim pomieszczeniu stały automaty do gier, a po środku stół pełny pudełek z grami planszowymi. Przy stole siedział Dave i Chester którzy skupieni patrzyli na rozłożoną kolorową plansze.
– Hej. – powiedział Mike na co obaj popatrzyli na niego zdziwieni.
– O cześć. – odpowiedział krótko Dave po czym wrócił wzrokiem do gry. Chester jednak z szerokim uśmiechem wbił wzrok w czarnowłosego. Mike odwzajemnił uśmiech i podszedł bliżej stołu.
– W co gracie ? – zapytał chowając ręce do kieszeni.
– W monopoly, ale Dave oszukuje. – prychnął drobny szatyn na co zielonooki rudzielec przedrzeźnił jego słowa.
– Zawsze tak mówisz gdy przegrywasz. – zaśmiał się wrednie. – Ma już u mnie ponad 2 tysiące długu. – oznajmił Dave z satysfakcją.
– No, bo oszukujesz. – rzucił Mike z lekkim uśmiechem. Rudy popatrzył na niego z oburzeniem, Chester natomiast uśmiechnął się ciepło w stronę czarnowłosego.
– Jak możesz tak mówić ? – zapytał Farrell. Mike sięgnął dłonią do sztucznych pieniędzy położonych przed Dave'm.
– 400 dolców za przejście przez start dostaje się tylko trzy razy, a ty odebrałeś więcej. – oznajmił przeliczając banknoty odłożone na kupkę za przejście.
– Mówiłem ! – bąknął Chester, Dave oparł się plecami, zkrzyżował ręce i z lekkim uśmiechem prychnął głośno.
– Bystry jesteś Mike. – rzucił rudy, wstał i poczochrał mu włosy. Ciemnooki odgonił jego rękę śmiejąc się lekko i odłożył banknoty.
– Imponujące. – oznajmił Chester patrząc na Mike'a z uśmiechem. Michael parsknął śmiechem i usiadł na przeciwko na miejscu Dave'a.
– To tylko gra. – uśmiechnął się do szatyna lekko. Chester wstał i oparł się plecami o stół obok mężczyzny z uśmiechem.
– To pokazuje, że masz głowę na karku. – odpowiedział. Mike oparł się plecami o oparcie krzesła i popatrzył na niego. Nie wiedział czemu, ale ten chłopak dziwnie na niego działał.
– Co wy tu właściwie robicie ? Gracie w planszówki ? – zapytał Mike bawiąc się jednym z pionków.
– Lepsze granie w planszówki niż umieranie na deszczu. – oznajmił, opuścił głowę i zaczął bawić się bransoletką na dłoni. – Jest tu sporo miejsc gdzie można robić coś ciekawego, mój tata przygotował je specjalnie dla nas. – dodał. Michael myślał trochę o całej sytuacji i najbardziej zaintrygowała go sprawa ojca Chestera.
– Twój tata to naukowiec z Apollo? – zapytał po chwili, Chester przytaknął lekko głową.
– Albo był, nie wiem. – wzruszył ramionami. Mike patrzył na drobnego chłopaka, zmierzył go dokładnie wzrokiem.
– Fajne tatuaże. – oznajmił łapiąc delikatnie nadgarstek chłopaka aby przyjrzeć się płomienią na nich.
– Dziękuje. – powiedział lekko wzdrygając się na dotyk mężczyzny. – Ty masz jakieś tatuaże ? – zapytał po chwili ciszy.
– Nie, ale chciałem mieć. – rzucił i puścił chudy nadgarstek chłopaka.
– Czemu nie zrobiłeś ? – dopytywał patrząc na niego z zaciekawieniem.
– Kiedyś byłem dawcą szpiku. – zaczął czarnowłosy wstając z krzesła. – I dokładnie dzień przed wizycie w studio tatuażu zadzwonili, że mogę oddać szpik jakiejś małej dziewczynce która jest moją genetyczną bliźniaczką. – mówił dalej i oparł się o stół tak samo jak Chester. – Zrezygnowałem z tatuażu i pomyślałem, że to może być jakiś znak, że nie powinienem mieć tatuażu. – uśmiechnął się do szatyna, on odwzajemnił uśmiech.
– To szlachetne z Twojej strony. – pochwalił Chester. Zauważył w czarnowłosym kolejną cechę która mu się podobała, głęboko czarne oczy. – Masz bardzo ładne oczy. – rzucił bez namysłu. Mike uniósł brwi lekko zdziwiony natomiast niższy od razu zapłonął rumieńcem i zakrył usta dłonią.
– Em, dziękuje, to miłe. – zaśmiał się lekko Mike widząc reakcje chłopaka.
– Przepraszam. – westchnął Chester cicho dalej zakrywając dłońmi twarz.
– Za co ? To był chyba komplement prawda ? – lekko popchnął go ramieniem dalej uśmiechając się od ucha do ucha.
– Śniadanie jest na stole. – usłyszeli głos Joe'go który stał w drzwiach. Obaj popatrzyli na niego, po czym razem z niskim koreanem udali się do jadalni.
Duży okrągły stół na którym były poustawiane plastikowe naczynia. Wszyscy usiedli, Chester starając się siedzieć jak najdalej od Mike'a. Dlaczego ? Bał się. Bał się, że naprawdę może mu się on spodobać. A nie chciał się teraz bać, że straci kogoś kogo kocha. Cała cywilizacja może wyginąć, parę kropli deszczu i jest się martwym. Dlatego Chester po uwadze o oczach Mike'a postanowił trochę się pochamować.
Wszyscy jedli nie zbyt apetyczne jedzenie z bunkrowego magazynu.
– Co to właściwie jest ? Smakuje jak woda i ziarenka. – oznajmił Mike. Siedzący obok niego Brad parsknął śmiechem rozbawiony określeniem jakie użył mężczyzna.
– To pełnowartościowa mieszanka, tak jak mówisz rozcięczona przez wodę. – tłumaczył Rob. – Dzięki niej nie jesteście głodni, tłumoki. – parsknął.
– Spadaj. – prychnął Brad.
– Kto dzisiaj wymienia filtry powietrza ? – padło pytanie ze strony Dave'a. Zapadła głęboka cisza. – No już już, przyznawać się. – dodał wkładając do ust łyżkę z kolejną porcją mieszanki.
– Ja. – rzucił po chwili Joe nie zadowolonym głosem.
Po zjedzeniu wszyscy odłożyli naczynia do zmywarki. Każdy rozszedł się na swoje strony, jedni po prostu poszli spać a inni korzystali z "zabaw" jakie oferuje bunkier.
Mike jednak po śniadaniu zatrzymał się przy schodach. Prowadziły one do wyjścia z bunkru. Zamyślił się chwile, przecież nie może padać wiecznie.
– Co tak stoisz i się gapisz ? – usłyszał głos Brada. Zerknął na niego trzymając ręce w kieszeniach dresów.
– Jak długo zamierzacie tu siedzieć ? – zapytał. Brad stał chwile głęboko myśląc.
– Nie wiem. – wzruszył ramionami. Mike nie odrywał od niego wzroku, chciał wymusić na nim presję aby powiedział cokolwiek więcej.
– A macie jaki kolwiek kontakt z resztą świata ? – zapytał znowu. Brad wyglądał na zestresowanego.
– Nie, ale na razie i tak nie wyjdziemy. – oznajmił brunet patrząc w ziemie. Mike jeszcze chwile mu się przyglądał po czym w milczeniu udał się do swojego pokoju.
Przechodząc widział przez drzwi do pokoju Chestera. Siedział na łóżku i czytał komiks, o jakiś superbohaterach. Myślał trochę o nim po czym podszedł do siebie.
Zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się po mikroskopijnym pomieszczeniu. Stała tam mała pułka z szufladami, w jednej znajdowały się ubrania. Schylił się i otworzył drugą. Zeszyt i markery. Zastanowił się chwilę wyciągając pisaki, od zawsze miał talent plastyczny. Rysował, malował, robił wiele rzeczy związanych ze sztuką. Otworzył opakowanie i usiadł na łóżku w stronę ściany. Zaczął rysować, wszystko co przyszło mu do głowy na ścianie.
Wiedział, że musi wydostać z bunkru siebie, i resztę kolegów.
***
yahhhh
trochę to krótkie i nudne
Ale shhhh
Tak btw jest fajna konfa z ludźmi z wattpada, więc jak ktoś by chciał być na niej (messenger) to pisać do mnie !!
bye ~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro