Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

FIFTEEN: shopping spree

Musiała przyznać, że ciężar jego ramienia na jej talii był naprawdę przyjemny.

Może po raz pierwszy doświadczyła takiego gestu albo po prostu wcześniej nie zwracała na niego specjalnej uwagi, jeśli chodziło o poprzednich partnerów, ale za to po raz pierwszy jej nie uwierał. A to już było naprawdę spore osiągnięcie, gdy nie krzywiła się na coś takiego. Miłe spostrzeżenie. 

Poranek nadchodził mozolnie, bo czuła jeszcze chłodne słońce na policzku, jednak okno było za nią, więc nie mogła tego sprawdzić. Nie było zresztą takiej potrzeby. Przyłapała się na tym, że świadomość obecności Czkawki wpędzała ją w poczucie pewnej… melancholii? Chyba tak to mogła określić.

Po prostu wszystko – w domu, w jej głowie i chyba na świecie – opanował spokój tak zwyczajny, że samo to już ją zdziwiło. Jego oddech na karku łaskotał szyję, a Astrid niezamierzenie wczuła się w rytm tych oddechów, delektując się ich równomiernością. 

— Wczoraj miałam urodziny, wiesz…? — Nie do końca rozumiała, co ją naszło, jednak nie zamierzała się zbytnio nad tym rozwodzić. Miała potrzebę powiedzieć to choćby tylko do obecnej ciszy. — I mimo tego wszystkiego, co się stało w domu rodziców, ja… chyba po raz pierwszy w miarę dobrze je wspominam. 

Nie widziała kolekcji kaktusów na parapecie za sobą, ani zasłon powiewających na podmuchu letniego wiatru, ale odkryła, że wcale nie musi spoglądać w tamtą stronę, żeby wiedzieć, jak wyglądał ten widok. Zapamiętała go, bo jako jeden z niewielu czynników ją uspokajał. Wizja domu na uboczu, do którego została zaproszona po tym, jak niegdyś bliska jej osoba upokorzyła ją niemalże publicznie, a równocześnie tak sprzeczna z tym domem, w którym się wychowała. 

Wzdrygnęła się na wspomnienie dźwięku łamanego nosa. 

Nie musiała jednak zbyt długo wracać myślami do mało pozytywnego incydentu, bo odgłos psich łap na podłodze skutecznie odciągnął jej uwagę. Rozpoznała, jak Szczerbatek wskakiwał po schodach, a potem z merdającym ogonem wszedł radosnym krokiem przez uchylone drzwi sypialni. Czkawka chyba nigdy ich nie zamykał.

Labrador dzierżył w pysku – jedną z miliona – gumową piłkę, tym razem czerwoną. Popatrzył na Astrid tak, jakby chciał zgadnąć, co jest powodem jej zamyślenia, po czym bez zawahania podzielił się swoją zabawką, układając ją na materacu obok jej dłoni i dla pewności trącił ją jeszcze nosem. 

"To moja ulubiona. Nawet piszczy, zobacz" – zdawał się mówić, a ona nie mogła zrobić nic innego niż w akcie wdzięczności podrapać czworonoga za uchem, jakby chciała powiedzieć, że docenia ten gest. Chyba przypadło mu to do gustu, bo przydreptał jeszcze nieco bliżej, mrucząc coś po swojemu i wtulił się bardziej w pieszczoty Astrid. 

Dopiero później samo głaskanie przestało mu wystarczać i bezceremonialnie wskoczył na łóżko, mało delikatnie przekroczył Astrid, żeby finalnie położyć łeb na szyi Czkawki, za to całą resztę ciała za nim. Dla wzmocnienia efektu, teatralnie westchnął szatynowi niemal prosto w twarz. Dopiero to zadziałało. 

— Szczerbek, jest wcześnie…

Powiedz mi coś, czego nie wiem” – prychnął labrador, obdarzając właściciela hojnym liźnięciem po twarzy. Może trochę więcej niż jednym, ale po czwartym stracił rachubę. Nie żeby potrafił liczyć coś innego niż różnicę między trzymanymi w ręku przysmakami a tymi w jego brzuchu. 

Czkawka sięgnął za siebie, mimo wszystko pieszczotliwie głaszcząc czworonoga po łbie. Astrid pozwoliła mu wysunąć dłoń z jej, ale odwróciła się do niego twarzą. Szczerbatek nie dawał za wygraną, już świadomy, że Haddock nie śpi, chociaż w miarę wiarygodnie udawał. Śmiejąc się, przegrał ostatecznie. 

— No już, wstaję — mruknął, jeszcze rozbawiony tą zawziętością. W odpowiedzi dostał kilka stłumionych skomleń i jakże entuzjastycznych skoków na materacu. — Jesteś czasem niemożliwy.

Przewrócił się na plecy, z cichym jękiem przyjmując na klatkę ciężar psiego cielska. Nawet czuł powiew powietrza, które rozganiał czarny ogon. 

— Tak, tak, tobie też dzień dobry. 

Popatrzył na Astrid i uśmiechnął się lekko, jakby nawet wczesna pora mu nie przeszkadzała. Bo istotnie tak było, widziała to w tej jednej iskrze w spojrzeniu, w tym jak spokojnie poprawił kosmyk roztrzepanych włosów, a potem podłożył przedramię pod głowę i już na dobre się na nią zapatrzył. 

— Hej — wyszeptała, nie chcąc zepsuć klimatu. Spokojnego klimatu. 

Nie musiała długo czekać na odpowiedź. 

— Hej, Ast. — Lubiła, jak wypowiadał to zdrobnienie. A jeszcze bardziej lubiła, gdy chwilę później pocałował czubek jej głowy. Odruchowo lub nie, ale i tak to zapamiętała. — Śniadanie? Padam z głodu — zaśmiał się. — Mordka chyba też. — Szczerbatek polizał na dowód policzek Czkawki i zamerdał ogonem. 

— W takim razie nie będę odstawać od tłumu. 

***

Mijała ulice, z zadowoleniem zauważając, że zaczyna je kojarzyć, a nawet pamiętać. Światła, skrzyżowanie, pobliski park. Spokojne ulice powoli przeistaczające się w miejski krajobraz.

Co prawda, widok z tylnego siedzenia taksówki w niczym nie przypominał tego z przedniego siedzenia samochodu, ale niespecjalnie jej to przeszkadzało. W zasadzie dobrze się złożyło, że Czkawka dostał pilne wezwanie z pracy i nie mógł jej odwieźć, ponieważ tym sposobem była sam na sam ze swoimi myślami. Ewentualnie z taksówkarzem, który chyba nie miał najlepszego dnia, bo na razie wymieniła z nim ledwie przywitanie z adresem mieszkania. Nie zmieniło to jednak humoru blondynki, nawet go nie tknęło.

Być może wyglądała głupio, uśmiechając się do szyby, niezrażona zachowaniem kierowcy. Być może jej uśmiech nie pasował do dzisiejszego, rozpoczętego drobnym deszczem, dnia, jednak Astrid postanowiła się tym nie przejmować. 

Czuła się… zaopiekowana. O ile takie określenie istniało. W pewien sposób przyniosła ze sobą spokój schowany w zaciszach domu Czkawki, który zdawał się witać poranki zupełnie inaczej niż ona w hałaśliwym mieście. Radość Szczerbatka i entuzjazm do zabawy gumową piłką miło rozgrzewał wnętrze Hofferson. 

Zajęta śledzeniem życia za szybą, prawie nie usłyszała dźwięku przychodzącego powiadomienia. Odciągnęła wzrok, ale orientacyjnie rozejrzała się, gdzie mniej więcej teraz się znajduje. 

Wyjęła telefon. Pokręciła głową niemalże w niedowierzaniu. Heathera chyba faktycznie czytała jej w myślach na odległość – Astrid nie chciała wracać do nieprzyjemnie pustego mieszkania tylko po to, żeby spędzić niedzielne popołudnie przed telewizorem czy laptopem. 

Ty, ja, zakupy. Czekam pod galerią, będzie romantycznie :* ” 

Parsknęła śmiechem. No i jak mogłaby jej odmówić? 

Rozdrażniony taksówkarz mimo wszystko nie skomentował zmiany w miejscu docelowym. 

***

— A mówią, że przepis na idealny dzień nie istnieje. — Heathera z uśmiechem objęła blondynkę, która entuzjastycznie oddała gest, a potem odsunęła się.

Dzień był typowym, sierpniowym dniem. Chwała Bogu, że zdążyli z Czkawką podjechać do jej mieszkania, bo krótkie spodenki były strzałem w dziesiątkę na taką pogodę. Ciepło zadawało się wręcz skwierczeć na asfalcie i tylko pojedyncze, osamotnione chmury zaburzały obraz perfekcyjnie czystego nieba. 

Zgodziła się z czarnowłosą. Może i w wielu sprawach nie lubiła działać pochopnie, jednak chyba potrzebowała tych zakupów. Albo bardziej beztroskiego odmóżdżenia się w towarzystwie przyjaciółki podczas przeglądania wieszaków albo analizowania, czy czas oczekiwania na pizzę odstrasza klientelę, czy oznacza dobrą jakość jedzenia. 

— Ratujesz mnie, naprawdę. — Nie kłamała. Wizja wrócenia do domu samej przyprawiała ją o mdłości. Tym bardziej, że słowa zarówno matki, jak i ojca nadal rezonowały w głowie niczym uporczywie zacięta płyta. W dodatku z paskudną muzyką.

Berserk odrzuciła kucyk na plecy i wzruszyła ramionami. 

— Nie pierwszy i nie ostatni raz, kochana. — Poklepała ją po ramieniu, jakby mówiła coś nadzwyczaj oczywistego. W sumie miała rację. Pociągnęła ją do obrotowych drzwi wejściowych. — Teraz czas wydać trochę kasy na rzeczy potrzebne i absolutne pierdoły. 

Hofferson parsknęła śmiechem, podążając za przyjaciółką, która przekroczyła próg pewnym krokiem. 

— Co ja bym bez Ciebie zrobiła?

— Pewnie nic mądrego. 

Z tymi słowami na ustach weszły do środka. Korytarz był szeroki, naprzeciwko znajdowały się dwa rzędy ruchomych schodów, które jako jedne z kilku stanowiły spotkanie alejek biegnących wewnątrz budynku. Z tego co Astrid pamiętała, schodów były chyba trzy klatki w całej galerii, ale cholera wie, dawno tutaj nie była. 

W zasadzie zdała się na Heatherę, bo chyba potrzebowała chociaż raz nie mieć na sobie żadnej odpowiedzialności. I dobrze – przyjaciółka dobrze odnalazła się w tej roli.

Wkrótce potem prowadziła je obie przez skupisko sklepów, jakby doskonale wiedziała, gdzie dokładnie mają się znaleźć. Co zapewne było prawdą. Może i Berserk była spontaniczna, ale w kwestii odnajdywania się podczas zakupów ta cecha jakoś się zacierała. Jakoś bardzo, tak dokładniej. 

Nie narzekała na to. 

***

— Było źle, prawda? — zapytała Heather, odrywając uwagę Astrid od błękitnej sukienki, którą tak czy siak odwiesiła z powrotem na wieszak, kiedy sprawdziła cenę. — U rodziców — sprostowała w odpowiedzi na pytający wzrok blondynki, wbity w jej osobę. Oparła się przedramionami na metalowej rurce, na której dotąd oglądała bluzki. 

Astrid westchnęła. Beznamiętnie przejrzała parę metek, bardziej dla odwleczenia czasu odpowiedzi niż rzeczywistego sprawdzenia rozmiarówki. 

— Nawet mi nie przypominaj. — Heathera wyłapała w odpowiedzi nie tylko gorycz rozczarowania, ale też dosyć wyrazistą nutę czystej złości. Którą nawet zobaczyła, gdy kłykcie przyjaciółki zbielały pod wpływem mocnego chwytu na jednym z ubrań. — Oni po prostu nie potrafią słuchać. Albo nie chcą. Co jest bardziej prawdopodobne. — Wzruszyła ramionami, tłumiąc w sobie chęć rzucenia jakimś sowitym przekleństwem. 

— O co poszło tym razem? O źle nalane wino, czy wyginanie ary modrej?

Berserk nie ukrywała swojej niechęci co do rodziców Hofferson, ale ona była jej wdzięczna. Przynajmniej nie słodziła tam, gdzie nie powinna ani nie upiększała czegoś, co było zwyczajnie brzydkie. Głównie dlatego tak bardzo ją uwielbiała. Bo była do bólu szczera.

— O robotę. I Smarka. — Rozłożyła inną sukienkę, która przykuła jej uwagę na półce, po czym przerzuciła ją sobie przez łokieć. Przymierzy, a co. — Uwierzysz, że pytali o zaręczyny? — parsknęła, dołączając do Heather, przeglądającej spodnie. 

Ona też się zaśmiała. 

— Chyba nie w tym życiu. — Zaraz potem jednak zrozumiała sens wypowiedzi i uśmiech zastąpiła chwila konsternacji, podczas której przez moment zapomniała o przecenie widniejącej na metce i związanej z tym satysfakcją. — Czekaj, czyli wiedzą, że nie jesteście już razem? 

— Nie dało się tego ukryć. Zresztą, wszystko mi jedno. Czego bym nie zrobiła, będzie źle i zaznaczyli to bardzo dokładnie.

Heathera położyła jej dłoń na ramieniu. Tę wolną dłoń, bo w drugiej trzymała conajmniej trzy wieszaki. 

— Wiesz, że nie musisz się tym przejmować? A tym bardziej nikogo zadawalać. 

Astrid wzruszyła ramionami. 

— Niby tak. Ale chyba nadal nie umiem po prostu przejść obok i udawać, że nie słyszę, kiedy wyładowują na mnie… Sama nie wiem, niespełnione ambicje, czy jak to w ogóle nazwać. 

Obie kobiety na moment zamilkły, wsłuchując się w odgłosy centrum handlowego przyćmione denną muzyką, którą fundował obecnie odwiedzany butik. Jednak Heathera była… cóż, Heatherą, więc Astrid wcale nie zdziwiła się, kiedy na usta przyjaciółki powrócił uśmiech z tym charakterystycznym cwaniackim nalotem. Zawsze potrafiła rozładować ciężką atmosferę i nie zawiodła również tym razem, bez zastanowienia przyjmując wciskany w jej dłonie materiał. 

— Nie musisz nazywać, ale za to ja mogę nazwać te spodnie boskimi. — Ruchem brody wskazała wręczone jeansy. — Poza tym, są w promocji, więc zadek w troki i do przymierzalni. — Jakby dla podkreślenia, że nie żartuje, położyła blondynce dłoń na łopatkach, pchając ją przez rząd półek i manekinów, których plastikowe postaci oświetlały równie rozmieszczone lampy na suficie. 

Obie weszły do mniejszego korytarza niedaleko kasy. Jak zwykle wybrały dwie przeciwległe kabiny na jego końcu. Heathera swoje zdobycze położyła na krzesełku wewnątrz i przeszła na drugą stronę, bo wolała raczej nadzorować Astrid, której z pewnością zejdzie mniej czasu na przymierzenie dwóch rzeczy niż jej na całą stertę. 

— Wyjdziesz w końcu, czy mam tu zapuścić korzenie? — mruknęła po dłuższej chwili oczekiwania, bo chociaż spontaniczność wychodziła jej naprawdę dobrze, tak z cierpliwością było znacznie gorzej. Opierała się barkiem o ścianę i – jeśli chodzi o plusy – z zadowoleniem zauważyła, że chyba są same w tej strefie. 

Astrid wyszła z przymierzalni i uniosła ręce do góry, w oczekiwaniu na ocenę, której podlegały wręczone wcześniej jeansy. 

— Odwróć się. — Czuła się jak na wystawie. Oczywiście jako eksponat. Szczerze, na początku przerażał ją skupiony wyraz twarzy czarnowłosej, ale trochę odetchnęła po zobaczeniu jej uśmiechu. — Dobra, działają. Bierz. 

Zamrugała. 

— Co to znaczy "działają"? 

Berserk wzruszyła ramionami, chociaż i tak nie zdołała ukryć błąkającego się uśmiechu. 

— Podkreślają to, co mają podkreślać. 

— Czy ty dałaś mi je tylko dlatego, bo podkreślają mój tyłek? 

— Po pierwsze, mają podkreślać każdy, a to, że jest to akurat twój to moja skromna inicjatywa. Nie musisz dziękować. Po drugie, są na promocji. Nie zapominaj. 

— To był podstęp.

— Producent nie oszukał, klient zadowolony, ogółem jest super, więc bierz je i tyle. 

Astrid parsknęła śmiechem, ale też przyłożyła dłoń do twarzy, po chwili mamrotając coś w stylu "nie mam do ciebie siły". 

Ale fakt faktem, spodnie były niezłe. I na promocji. Dla pewności postała jeszcze chwilę przed lustrem, na korzyść Heathery. 

— Właśnie, będąc w temacie-…

— Spodni? 

— Poniekąd. Co tam słychać z moim faworytem? 

Astrid przewróciła oczami i zniknęła za zasłonką bez słowa. Jakby jeszcze coś jej to dało, to naprawdę nie byłoby źle, ale przyjaciółka cierpliwie czekała na odpowiedź nawet wtedy, kiedy płaciły za swoje zdobycze przy kasie. Wliczając w te zdobycze dwudziestą parę sportowych legginsów do kolekcji Heathery, którą musiała kupić, bo "w takim kolorze jeszcze nie ma". 

Ignorowała przewiercający wzrok czarnowłosej aż do momentu, w którym chowała portfel do torebki po przejściu przez bramki kontrolne butiku. Ostentacyjnie rozejrzała się wokoło, ale przyjaciółka nadal patrzyła na nią z miną matki robiącej przesłuchanie swojemu dziecku. 

— Byłam u niego ostatnio, po aferze w domu — powiedziała w końcu, zadowolona z tego, jak neutralnie zabrzmiało to zdanie. — Chciałam pojechać do ciebie, ale byłaś na randce i… i w sumie to tyle. Nie ma czego wyjaśniać. 

Twarz Heathery rozjaśnił uśmiech i Astrid nawet nie zauważyła, gdy przemierzyły pół długości holu. Oczywiście, że sklepu ze wszystkim i niczym by nie odpuściły. 

— Ale coś tego? — Otrzymała kuksańca w ramię. Przewracanie oczami chyba wejdzie jej w nawyk patrząc na to, ile razy już to zrobiła w przeciągu ostatniej godziny. Trochę skłamała, aczkolwiek w obronie własnej.

— Nie, nic "tego" — sprostowała. — Ostatnio było wystarczająco. 

Cholera. A mogła ugryźć się w język. Mruknęła coś w rodzaju przekleństwa pod nosem. 

Heathera uniosła brwi i zagryzła dolną wargę. Wyglądała, jakby wygrała los na loterii, podczas kiedy Hofferson naprawdę chciała już wejść do sklepu z bibelotami tylko po to, żeby przyjaciółka się czymś zajęła. 

— Ostatnio? O s t a t n i o? 

Mogła już zamawiać sobie trumnę. Już się nie wywinie. Koniec, kropka, już po ptakach. 

— Daj spokój, nic takiego. 

Tak, naiwnie miała nadzieję, że to ją odstraszy. Bardzo, bardzo naiwnie. Właściwie nie mogła uwierzyć w stopień tej naiwności. 

— I tak nie uwierzę. Kiedy?

Westchnęła. Ucisnęła nasadę nosa, licząc na to, że to pomoże jej odpowiednio dobrać słowa. 

— Pamiętasz, jak poszliśmy do kina? — Oczywiście, że pamiętała, sama odebrała ten telefon po prawie dwóch butelkach wina. — To wtedy. 

— W kinie?! 

Musiała zakryć jej usta dłonią, ale i tak parę osób przechodzących obok nich spojrzało na nie z dozą niepokoju. 

— Ciszej — syknęła. — Nie, nie w kinie. W… — Westchnięcie. Czuła się, jakby zdradzała przyjaciółce tajemnice rządowe. Bardzo specyficzne tajemnice rządowe. — samochodzie. 

— Chrzanisz! — Znowu musiała ją uciszyć, ale zaraz Heathera odtrąciła jej dłonie i złożyła ramiona na piersi, chociaż wewnętrznie miała ochotę zacząć wrzeszczeć. Nie dziwiła jej się, zważywszy na to, że jej samej robiło się odrobinę cieplej na tamto wspomnienie. — I jak?! 

— Znasz pojęcie prywatności? 

— Coś mi dzwoni, ale nie wiem, w którym kościele. Więc? 

— Było… Inaczej. I niech ci to wystarczy. 

***

— Machający łapą, pozłacany kot na środku twojej kuchni już nie spełnia swojej roli? — zapytała ze śmiechem blondynka, kiedy przyjaciółka z fascynacją oglądała porcelanowe figury słoni. Heathera prychnęła. 

— Kuchnia i salon to dwa różne pomieszczenia. Moja komoda pod telewizorem od miesięcy świeci pustkami. 

Zamiast wsparcia otrzymała jedynie powątpiewające spojrzenie. 

— Nie licząc fluorescencyjnej lampki, którą kupiłaś niedawno. 

— Ale ją sprzedałam, bo Szpicruta się jej bała. — Z trudem odciągnęła wzrok od ozdoby, przechodząc dalej. — Syczała na nią, a potem przestała wchodzić do salonu. Cholera wie, co jej w głowie siedzi. 

Astrid, w przeciwieństwie do Berserk, nie czuła fascynacji wiklinowymi koszyczkami z podobiznami różnych ryb rozmieszczonymi na ściankach. 

— Zanim kupisz podobiznę Nemo, lepiej mi powiedz co z Eretem. Ja już się wygadałam, twoja kolej. 

Heathera powoli odłożyła przedmiot na półkę i zadziwiająco długo nie wzięła żadnego innego do ręki, kiedy wodziła wzrokiem to po podłodze, to po innych ludziach pogrążonych w szperaniu w regałach. W końcu wzruszyła ramionami. 

— Byliśmy na spacerze, potem na kolacji. Pogadaliśmy i odprowadził mnie do domu. 

Teraz to Astrid odgrywała rolę dziennikarki. Dla picu wzięła do ręki pierwszy lepszy przedmiot z półki, żeby udawać, że go ogląda. Dobra, słoik był całkiem ładny. 

— Coś z tego będzie? 

Czarnowłosa chyba starała się zabrzmieć obojętnie, ale zbyt wyraźnie walczyła z uśmiechem. 

— Nie wiem, może. — Uniosła dłonie w odpowiedzi na wzrok Astrid. — Nie odgrywaj się teraz na mnie, bo z naszej dwójki to ty się ze swoim Czkawką przespałaś. Automatycznie czyni cię to osobą bardziej interesującą. — Szturchnęła ją porozumiewawczo. Hofferson nie wytrzymała i zaśmiała się. Naprawdę była czasem niemożliwa.

Dużo się dzisiaj śmiała. 

— Jak długo będziemy rozmawiać o nim, dopóki dowiem się czegoś więcej o Erecie? 

Druga z kobiet położyła jej dłonie na ramionach, nie szczędząc sobie spojrzenia godnego prawdziwej najlepszej przyjaciółki. 

— Dopóki nie udzielisz mi kilku szczegółów. 

— Czyli sobie poczekam.

Astrid rzuciła co prawda parę ogólnikowych informacji, jednak wolała resztę zachować dla siebie. Te spojrzenia. Te drżące oddechy. Dłonie błądzące po gorącej skórze. Światło latarni zza okna. Dreszcze, kiedy ją całował. Tłumione jęki. 

Po prostu należało do nich. Tylko do nich. 

***

Mogły oficjalnie ogłosić zakończenie misji zbierania pierdół (tak, Heathera kupiła tamte dwa słonie) i całe szczęście odciągnęła przyjaciółkę od sklepu z bielizną, bo naprawdę nie planowała jeszcze swojego pogrzebu, a spędziłyby tam naprawdę sporo czasu („ale nawet nie spojrzysz? Zważywszy na okoliczności, bielizny nigdy za wiel-… To są fakty, dobra?”). W zasadzie nie wiedzieć kiedy znalazły się przed sklepem zoologicznym, gdzie Astrid właśnie oglądała chomiki, a czarnowłosa straciła się za oddzielającym je regałem, co jakiś czas odpowiadając na pytania najbardziej zdawkowo, jak było to możliwe. 

— Serio lubi stare filmy? — wtrąciła blondynka, prostując plecy sprzed szklanego akwarium ze zwierzątkami. — Ty też je przecież lubisz. Chyba dobry znak, nie sądzisz? 

— Wiesz, w zasadzie okazało się, że dużo rzeczy nas łączy. — Głos przyjaciółki był trochę przytłumiony, ale Astrid zrozumiała sens wypowiedzi. To, czego nie zrozumiała to "dziękuję" skierowane z pewnością nie do niej. Albo się przesłyszała. — Kto wie, może pójdę w twoje ślady? Skoro tak dobrze ci idzie. 

— Idiotka. 

— Kochasz mnie. 

— Na twoje szczęście. Idziemy? 

— Tak, chyba mam wszystko. 

To zdanie nie zwróciło zbytnio uwagi Astrid, dopóki nie spotkały się przed wyjściem. I chociażby wyglądała dziwnie, stojąc w holu galerii wpatrując się w przyjaciółkę, tak nawet o tym nie myślała. Skakała spojrzeniem to na totalnie rozpromienioną towarzyszkę obładowaną zakupami, to na plastikowe pudełko z otworami na wierzchu razem z zawartością. 

— Heather, co… co to jest?

— Żółw. Nazwę go Król Demolki. — Wyciągnęła pudełko ze zwierzęciem przed siebie, uśmiechając się od ucha do ucha. — Prawda, że słodki? 

— Co ci tym razem strzeliło do głowy?

— Bo był uroczy, a sprzęt mi dowiozą. Przed chwilą go zresztą zamówiłam. Myślę, że Szpicruta go polubi. — Przycisnęła transporter bliżej siebie. — Wychodzimy? 

Zgodziła się, bo jeszcze moment, a wyszłyby stamtąd z nowym rowerem i gramofonem, a udomowiony pingwin dreptałby za nimi, próbując dotrzymać tempa. 

***

Nadal nie mogła uwierzyć, że Heathera kupiła… żółwia. Naprawdę kupiła żółwia. Lądowego, tak dokładniej. Nawet już zaczęła z nim rozmawiać w bliżej nieokreślonym języku dziubdziania i gdyby Astrid miała być zupełnie szczerą, to na miejscu ochrzczonego już Króla Demolki byłaby przerażona. Podczas kiedy przyjaciółka jedną ręką trzymała transporter, jednocześnie obwieszoną torbami, a drugą jakimś cudem wkładała do paczki chipsów umieszczonej w jednej z siatek i beznamiętnie przeżuwała przekąskę. 

— Ty to chociaż przez chwilę przemyślałaś? — Blondynka zapytała bez ogródek, kiedy w końcu uderzył je powiew nieklimatyzowanego powietrza. Nie w celu dogryzienia Heatherze, bardziej z czystej ciekawości. Chociaż przemyślane decyzje ostatnio nawet Astrid wychodziły dość… różnie. Gdyby się uprzeć, znalazłaby w tym pytaniu hipokryzję. 

Berserk poprawiła jedną z papierowych toreb przewieszonych przez łokieć i przekrzywiła głowę rozbawiona, z dziecięcą wręcz beztroską. Czasem jej tego zazdrościła. 

— A kto powiedział, że muszę? — Wzruszyła ramionami. — Raz się żyje. 

Astrid westchnęła, śmiejąc się pod nosem. Spuściła na moment wzrok na płytowane podłoże i podniosła go dopiero, kiedy Heathera dosyć wyraźnie dźgnęła ją łokciem w ramię. Prawdopodobnie dlatego, bo nie miała wolnej ręki. 

Zamrugała zaskoczona, już mając zamiar pytać za co to, jednak została uprzedzona. 

— Zamierzasz coś z tym zrobić? — Odruchowo podążyła spojrzeniem w kierunku, w który zwrócona była uwaga przyjaciółki, aktualnie pochłaniającej chipsy bez większego zainteresowania. 

Astrid nie była pewna jak zareagować. Przynajmniej w jakiś fizyczny sposób. Bo jedyne, co udało jej się zrobić to z nieukrywaną konsternacją wgapiać w to, co zostało jej pokazane. 

Tak, może słońce faktycznie świeciło dość jasno i w sumie mogłaby założyć, że jej się przywidziało, ale sama siebie sprowadziła na ziemię. 

Czkawka opierał się łokciem o dach samochodu, zaparkowanego praktycznie równolegle do miejsca, gdzie stała sama Astrid. Także nieodłączny Szczerbatek siedział cierpliwie obok właściciela, chroniąc się przed słońcem w cieniu pojazdu i chociaż nie słyszała, wydawało jej się, że zwierzak powarkiwał. Nawet ze swoją piłką, nad którą oczywiście sprawował pieczę wyglądał na niezadowolonego. O ile pies może wyglądać na niezadowolonego. Cóż, według Astrid najwidoczniej mógł. 

I otwarcie przyznała, że Czkawka również na takiego wyglądał, kiedy prowadził dialog z rozanieloną brunetką, która w jednej ręce trzymała torebkę, a w drugiej klucze od własnego samochodu i przerzucała je między palcami od czasu do czasu. Nie miała pojęcia, co robił pod galerią handlową, ale też nie zdążyła się nad tym zastanowić, bo Heathera odchrząknęła znacząco. 

— No weźże się rusz. — Gestem dłoni trzymającej parę chipsów wskazała dokładnie o co jej chodziło, w razie gdyby Astrid próbowała udawać, że nie rozumie przekazu. — Pomóż mu, czy coś, przecież ta baba go wykończy. 

— Ale co ja mam niby zrobić? — Pytanie było szczere, naprawdę. — Przecież rozmawia. 

Czarnowłosa zignorowała drugą część wypowiedzi przyjaciółki i… bezczelnie popchnęła ją przed siebie, a nawet w ramach solidarności przeszła razem z nią parę szybkich kroków, jednak zaraz sama się wycofała. 

— Improwizuj — rzuciła na odchodne, wręcz z zadzwiajacą obojętnością i nagle zawróciła w kierunku wejścia do centrum, obok którego był niewielki sklep z płytami winylowymi, które wystawione były za szybą. 

Zostawiła ją. Zostawiła ją, do cholery. A znając życie tamte antyki były ostatnią rzeczą, jaką Heathera chciała oglądać. Może dlatego, że nie miała gramofonu. Za to co miała? Tak, miała żółwia. Super. 

Znaczy byłoby super, bo może zdążyłaby do niej dołączyć, ale zbyt efektownie niawiązała kontakt wzrokowy ze Szczerbatkiem. Labrador od razu ożywił się i wstał, merdając ogonem. Nie byłoby to jeszcze aż tak zdradzieckie dla jej pozycji, gdyby nie chwycił w pysk swojej piłki i odwrócił głowy w jej stronę z nadzieją na zabawę. Smycz razem przyczepiona do czerwonych szelek z kamizelką (był upał, na co psu ubranie?) napięła się, więc wkrótce kontakt złapała również z Czkawką, który ową smycz trzymał. 

Dobrze, że zaczęła iść. Byłoby raczej niezręcznie gapić się na siebie bez powodu z dwóch przeciwnych stron parkingu. Z jego wzroku wyczytała, że naprawdę potrzebował pomocy że swoją trajkocząco–wachlującą rzęsami–pożalsięboże znajomą.

Improwizacja. Dobra, coś się znajdzie. 

Całe szczęście przez pracę u Sączyślina zdołała wyrobić sztukę uśmiechania się na zawołanie. Chociaż, kiedy Czkawka też się uśmiechnął, wcale nie musiała tego gestu wymuszać. 

Uniosła rękę, po czym pomachała przyjaźnie. Odwzajemnił gest. Wywnioskowała, że podłapał podstęp, ponieważ co jak co, ale ulgi zamaskować nie dał rady, kiedy już do nich podeszła. 

— Hej, kochanie. Wybacz, że tak długo, w kasach są straszne kolejki. 

Cokolwiek nie pchnęło jej, żeby to powiedzieć, sądząc po – skromnie mówiąc – niezadowolonej minie obcej brunetki, zadziałało. Czyli dostała zielone światło. 

Przełożyła torbę z zakupami do jednej ręki, żeby drugą wesprzeć się na jego ramieniu i dosięgnąć buziakiem policzka. A przynajmniej taki miała zamiar. Bo Czkawka w porę odwrócił się, ułożył dłoń z boku szyi Astrid i bez najmniejszego oporu pocałował ją w usta spokojnie, jednak wystarczająco wyraźnie, żeby mruknęła z aprobatą. Jakkolwiek to nie brzmiało, lubiła go całować, jak i być całowaną. Zapewne dlatego odruchowo położyła mu dłoń na karku, a szczupłymi palcami przeczesała włosy. Zaskoczył ją. Kompletnie.

Gdyby się nie odsunął, sama by tego nie zrobiła. Mimo to, nadal był na tyle blisko, żeby poczuć jego oddech na swoich ustach. Musiała sobie przypomnieć, gdzie właściwie była i w jakiej sytuacji brała udział. Jednego była pewna – Heathera musiała być cholernie zadowolona podczas jedzenia tych chipsów. 

— Dziękuję — wyszeptał, śmiejąc się krótko. Tamta kobieta nie mogła tego ani usłyszeć, ani zobaczyć, bo stał do niej tyłem. Astrid też się zaśmiała. Patrząc po sobie, wiedzieli, że to nie koniec przedstawienia.

Nie wspominając, że brunetka nadal im towarzyszyła. 

Odwrócili się do kobiety. Ta, niby od niechcenia, oglądała swoje paznokcie. Entuzjazm chyba opadł. 

— Miriam, to Astrid, moja żona. — Nawet się, cholera, nie zawahał. Starała się nie pokazać, jak bardzo walczy z uśmiechem nie wpisującym się w kanony tego neutralnego. — Mamy dzisiaj rocznicę — dodał, obejmując blondynkę w talii i spoglądnął na nią. Pokiwała głową w stronę rozmówczyni, żeby to potwierdzić. — Astrid, to Miriam. 

— Miło poznać. — Z czymś, co miało w poprzednim wcieleniu być wyrazem zrozumienia, kobieta zlustrowała wzrokiem Hofferson. Wcale nie dyskretnie. Sam ton jej głosu wręcz raził niechęcią na kilometr. — Wiesz, muszę już lecieć. Nie nakarmiłam rano kota.

Nie pożegnała się ani słowem. I odeszła, a niewiele później oboje parsknęli śmiechem. Astrid pogłaskała Szczerbatka, który od dłuższego czasu wciskał łeb pod jej dłoń, po czym złożyła ramiona na piersi. 

— Rocznicę mówisz? — zażartowała. Czkawka się trochę zmieszał, ale mimo to wyszedł z tego całkiem sprawnie. 

— Jak najbardziej. Co ty na to? — Uśmiechał się i mogłaby założyć, że nadal odgrywali scenkę, tylko że tamtej kobiety już nie było, tak samo jak potrzeby udawania. Co, podsumowując, oznaczało całkowitą szczerość. Zaskoczył ją, musiała przyznać. Aczkolwiek ucieszyła ją ta propozycja. Więc się zgodziła na oczekiwanie na informacyjny SMS.

— Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli go zabiorę? — Spuścił wzrok na merdającego ogonem labradora, nadal pochłoniętego przeżuwaniem swojej piłki. Astrid podrapała psa za obrożą. Słońce odbijało napisy na kamizelce, jednak część zobaczyła. Niczego jej nie powiedziały. Pewnie nazwa firmy, która odpowiadała za produkcję. 

— Ani trochę. 

Widocznie mu ulżyło. Patrzyli się na siebie przez moment. Dobra, może trochę dłuższy moment. Podobało jej się, gdy jego włosy powiewały na wietrze nadal tak nieokiełznane, jak zapamiętała. 

W każdym razie, moment był wystarczająco długi, żeby Astrid dostrzegła kątem oka zbliżającą się Heatherę, której zwiewny, czarno-biały kombinezon łopotał pod wpływem podmuchów. Ciemne okulary przeciwsłoneczne miała na nosie, co dodawało jej elegancji w kontraście do trzymanego w ręce transportera z żółwiem i paroma torbami zakupów. Uśmiech chyba przyległ jej do twarzy na dobre, a Astrid już wiedziała, że te winylowe płyty nie skupiły uwagi przyjaciółki ani na minutę. 

Podeszła do nich, bez wahania wyciągając dłoń w kierunku Czkawki. Uniosła okulary, żeby ułożyć je na czubku głowy. Prawie zlewały się z gęstymi, czarnymi włosami. 

— My się już znamy, ale przypomnieć nie zaszkodzi. Heathera. — Czkawka uścisnął jej dłoń i również odpowiedział swoim imieniem. — To była jakaś twoja koleżanka? 

Astrid szturchnęła ją łokciem. Berserk zawsze cechowała się bezpośredniością, dlatego obrzuciła blondynkę spojrzeniem w stylu "no co?". Całe szczęście szatyn nie poczuł się urażony tym pytaniem. Wręcz przeciwnie – wyglądał, jakby samo wspomnienie tej sytuacji go bawiło. 

— Całe szczęście nie — powiedział zgodnie z prawdą, na co czarnowłosa rozpromieniła się w ułamku sekundy. 

Hofferson naprawdę miała szczerą nadzieję, że wzrok przyjaciółki przeciągnął się po samochodzie przez przypadek, jednak... przypadek to chyba był mało przypadkowy. Modliła się w duchu, żeby sobie jeszcze oszczędziła. Przynajmniej do czasu, aż Astrid znajdzie się w bezpiecznej odległości bez obowiązku przyznawania się do znajomości z tą kobietą

— Co cię ściągnęło w progi galerii handlowej? Faceci to rzadcy bywalcy w takich miejscach. — Mimowolnie jej spojrzenie skakało to na dach pojazdu, to na Szczerbatka, to na Czkawkę, który odetchnął i na moment odwrócił wzrok, dopóki nie powrócił do rozmówczyni. 

— Najtańsza apteka w mieście. 

Heathera pokiwała głową. Astrid milczała, nerwowo głaskając łeb labradora. Żeby tylko nic nie palnęła, na miłość boską... 

— Trudno się nie zgodzić. My dzisiaj trochę buszowałyśmy. — Spoglądnęła na blondynkę, ale oczywiście nie byłaby sobą gdyby nie pokazała zdobyczy najbardziej niezwykłej. — Kupiłam żółwia. 

— Tak, to... Naprawdę świetnie. Jest uroczy. 

— Prawda? Ale do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze dobrego wina. Mieszkam niedaleko, a sklep po drodze podobno ma niezłą promocję. Planujemy się tam przejść, prawda Astrid? 

Potwierdziła. Czytała wyraz na kamizelce Szczerbatka w kółko, żeby odciągnąć myśli od zapewne nieuniknionego maratonu zażenowania. A mogła trzymać język za zębami. Ale nie, bo po co, bo przecież nie potrafiła się nie wygadać najlepszej przyjaciółce. 

Haddock wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko. Wyjął klucze z kieszeni spodni. 

— Jeśli chcecie, mogę was podrzucić. I tak mam po drodze. 

— Jeśli to problem... — Hofferson naprawdę chciała uniknąć nieuniknionego i pójść po prostu na piechotę. Ale już widziała tę cwaną iskrę w oczach Berserk, która niemalże podskoczyła w miejscu, słysząc w odpowiedzi „spokojnie, to żaden problem". 

No i szlag wszystko trafił. 

***

Heathera bez zawahania ustapiła Astrid miejsca z przodu, a sama rozgościła się na tylnym siedzeniu. Gdyby nie lusterko, blondynka prawdopodobnie nie zobaczyłaby, jak bardzo była zadowolona z tego faktu. 

— Chciałam wymienić tapicerkę w swoim aucie, ale nie wiedziałam, na jaką. — Astrid posłała jej błagalne spojrzenie, jednak Heathera nic sobie z tego nie robiła. Przejechała pojedynczym palcem po ramie okna. Nawet Szczerbatek leżący obok wydawał się zaintrygowany jej zachowaniem. — Mam jeszcze jeża i wiesz... Chciałam wiedzieć, czy łatwo się ją czyści. 

Bogu dzięki nie wyłapał w tym pytaniu podtekstu. Astrid już tak. 

— Szczerbatek rzadko brudzi, ale jeśli już to raczej nie ma z tym problemu. 

— Szyby tutaj są przyciemniane? Szpicruta raczej woli przebywać w cieniu, a niedługo będziemy jechać do weterynarza na kontrolę. Skoro już robię remont, to po całości. 

Nie było w planach żadnej wizyty, a Szpicruta podczas całego swojego dotychczasowego życia nie zobaczyła wnętrza samochodu Heathery.

Ale odpowiedź na pytanie uzyskała. 

Bez dalszych, dwuznacznych dla Astrid pytań przyjaciółki droga przebiegła względnie normalnie, nie licząc Berserk, która poczuła ochotę podzielenia się zdjęciami jeża ze Szczerbatkiem i pokazywała mu je – trzymając Króla Demolki na kolanach – aż do momentu zatrzymania się przed wspomnianym sklepem.

Astrid nigdy nie odetchnęła tak głośno. 

— Zamorduję cię kiedyś. 

Heathera tylko się zaśmiała. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro