ɪᴅᴢɪᴇsᴢ ᴢ ɴɪᴍ ɴᴀ ᴍɪsᴊę
ɴᴀɢᴀᴛᴏ
Cała szóstka Painów kroczyła przez wioskę, a między nimi szła mała, czerwonowłosa dziewczynka. (t.i) z dumnym uśmiechem na twarzy dzielnie stawiała następne kroki. Wiedziała, że idą pokazać ludziom ból i nie mogła ukryć podekscytowania. Po raz pierwszy wyruszyła, by zrobić coś dla Akatsuki i czuła się naprawdę ważna.
— Tato? — zagadnęła i złapała za rękę Tendō. — A pokażesz mi Shinra Tensei?
Pain popatrzył na nią z góry.
— Zobaczymy.
— A przywołasz zwierzątka?
— Możliwe.
Dziewczynka uśmiechnęła się i podeszła do Ningendō. Automatycznie została podniesiona na ręce. Podróżując niczym królowa, (t.i) mogła obserwować i podziwiać widoki. Ukryty w wieży Nagato nie bał się, że coś może się stać córce, gdyż wiedział, że to zaledwie małe zapoznanie się z terenem. Jednakże...
Nagle w pobliżu coś wybuchło. Pain nawet nie czekał i od razu ruszył do działania.
— Shinra Tensei!
(t.i) zaśmiała się radośnie, a spod gruzów rozległ się pisk. Pain popatrzył na wystającą, zakurzoną rękę z obojętnością.
— Kim jesteś? — zapytał tylko.
Nie słysząc odpowiedzi, odwrócił się i wycofał. Szóstka ścieżek Paina skierowała się ku bazie, lecz mała dziewczynka nadal patrzyła na kupę gruzu.
Po chwili uśmiechnęła się i radośnie pomachała braciszkowi Deidarze, który wydostał się spod warstwy kurzu i kamieni. Nie, że zamierzała powiedzieć tacie, że artysta potrzebuje pomocy.
On też musiał poznać ból.
ɪᴛᴀᴄʜɪ
Itachi szedł przodem, a Kisame, trzymając na rękach małą (t.i), kroczył powoli trochę z tyłu. Dziewczynka przez całą drogę śpiewała i wypytywała shinobich o szczegóły związane z misją. Uchiha postanowił więc, że zajmie się zabiciem wrogów, a Hoshigaki będzie niańczył dziewczynkę. Młody tata wolał, by jego córka nie musiała w tak młodym wieku patrzeć na śmierć innych osób i starszy mężczyzna w głębi duszy musiał się z nim zgodzić.
— Wujku Kisame, czy tata się na mnie obraził? Przez całą drogę się do mnie nie odzywa — wydukała smutno (t.i).
Kisame zaśmiał się cicho i pocieszająco przytulił maleństwo. Widząc tę niezadowoloną minkę, nie potrafił pozostać poważny.
— Nie, rybko, tata jest po prostu skupiony na misji. Musi swoimi Sharinganami uważnie chronić nas przed niebezpieczeństwem — wytłumaczył z udawaną powagą. — Tata nie mógłby obrazić się na swoje słoneczko, pamiętaj. Jeśli nie zwraca na ciebie uwagi, to oznacza, że prawdopodobnie musi być skupiony na czymś bardzo ważnym.
— Sharigany... — powtórzyła maleńka z rumieńcami na policzkach. — Czy to znaczy, że zobaczę Amaterasu?
— To bardzo możliwe.
Czarnowłosa westchnęła z zachwytu, a idący przed nimi Itachi uśmiechnął się pod nosem.
ᴅᴇɪᴅᴀʀᴀ
— Tato! — mała (t.i) piszczała zachwycona, kurczowo trzymając się glinianego ptaka, na którym wraz z Deidarą leciała, podczas gdy shinobi zrzucał bomby na okoliczne budynki. Dziewczynka zachwycona patrzyła na chaos i zniszczenie. — Jak pięknie!
Mile połechtane ego artysty sprawiło, iż na jego policzkach wykwitły rumieńce. Jego córka jeszcze nigdy nie była tak zafascynowana eksplozją.
— Mówiłem ci, że prawdziwą sztuką jest i zawsze będzie wybuch, (t.i)-chan, un. — Uśmiechnął się z wyższością. — Jeśli chcesz, mogę częściej cię ze sobą zabierać.
— Tak! Tato, a kiedy nauczysz mnie mieszać czakrę z gliną? Też chciałabym wybuchać rzeczy!
Blondyn zastanowił się przez chwilę.
— Jeszcze nie. Na razie baw się plasteliną, kochanie. — Widząc smutny wzrok dziecka, odchrząknął. — Ale nie martw się! Wkrótce przekażę ci wszystkie tajniki eksplozji!
— I wtedy wysadzę cały świat!
Deidara zaśmiał się cicho, ale gdy zobaczył twarz córeczki, przełknął nerwowo ślinę.
To nie wyglądało, jak niewinne, dziecięce marzenie, które za niedługo zostanie zapomniane.
Jej twarz mówiła sama za siebie, że gdy tylko dorośnie, zmieni wszystko wokół w pył.
Shinobi uśmiechnął się.
— Zrobimy to razem, (t.i)-chan.
ʜɪᴅᴀɴ
— Tatku, będziemy siać terror? — spytała mała dziewczynka, mocno trzymając rączkę swego ojca. Ubrana w miniaturową wersję płaszcza Akatsuki i porządnie uczesana (o dziwo, Hidan potrafił robić ładne fryzury) z szerokim uśmiechem wyruszyła u boku taty i dziadka Kakuzu na swą pierwszą misję dla Akatsuki.
— Dokładnie! Może złożymy po drodze ofiary dla Jashina? Co ty na to? Chcesz, żeby Jashin-sama był szczęśliwy? — Szarowłosy z szaleńczym wyszczerzem na twarzy proponował dziecku wzięcie udziału w masowym morderstwie, podczas gdy Kakuzu patrzył na to wszystko ze zrezygnowaniem. To zdecydowanie go przerastało.
— Hidan — zagrzmiał groźnie. — Przypominam ci, że mamy pozbyć się tylko jednej osoby, a nie całej wioski. Poza tym obawiam się, że (t.i) to nadal małe dziecko i nie powinna oglądać takich rzeczy.
Hidan naburmuszył się.
— Nie ty jesteś jej ojcem. Idziemy teraz się modlić, księżniczko? — Popatrzył na Kakuzu z wyzwaniem.
Starszy mężczyzna złapał się z poirytowaniem za mostek nosa.
— Jestem skarbnikiem Akatsuki i jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa — warknął, po czym popatrzył łagodnie na dziewczynkę, która przyglądała się tej sprzeczce z przestrachem na twarzyczce. — Idziesz ze mną, słońce? Jeśli nam się uda, kupię ci cukierki.
— Cukierki! — Kakuzu wygrał. Rumieńce i uśmiech córki Hidana mówiły same za siebie. Dziewczynka pozwoliła, by zamaskowany shinobi podniósł ją i ruszył przodem i wydawać się mogło, że w tej całej radości zupełnie zapomniała o tacie i Jashinie.
— No wiesz co, księżniczko? — powiedział ze łzami w oczach Hidan, patrząc na oddalające się sylwetki Kakuzu i (t.i).
ᴏʙɪᴛᴏ
Deidara patrząc na (t.i), nie wiedział, czy zacząć się śmiać, czy płakać. Dziewczynka szła opatulona w granatową kurteczkę i pomarańczowy szaliczek. Na plecach miała różowy plecaczek w kotki, a we włosach spineczki w biedronki zdobiące jej dwie kitki. Grzecznie dreptała za Tobim, idącym w stronę blondyna.
— Tobi, idziemy na misję, nie do wesołego miasteczka — rzucił lekko zezłoszczony, unosząc jedną brew. — Czy ty pomalowałeś jej paznokcie?
— Tobi nie mógł zdecydować się na jeden kolor, więc użył wszystkich — powiedział, łapiąc córeczkę za rączkę tak, aby Deidara miał lepszy widok na różnokolorowe paznokcie. Wziął głęboki wdech, żeby się uspokoić. Od początku wiedział, że skrajną głupotą ze strony jego partnera było zabieranie dziecka na misję. Teraz jedynie ubolewał nad tym, że do tego dopuścił. Koniec końców mieli jednak misję do wykonania, więc bez dalszych zbędnych słów ruszył przed siebie. Po chwili jednak znowu stanął, kiedy zorientował się, że jego współtowarzysze nie idą za nim. Spojrzał na nich, mocno zaciskając pięść.
— Muszę siusiu — powiedziała w końcu (t.i), a Deidarze puściły wszelkie nerwy.
— Właściwie, to Tobi też musi do kibelka — dorzucił zamaskowany shinobi. — Wiesz, Deidara-senpai, chyba musimy się zawrócić… Ale to zajmie tylko chwilkę!
— Oczywiście, że to zajmie tylko chwilę, bo oboje pójdziecie w krzaki, un — powiedział poddenerwowany artysta.
— Ale Deidara-senpai, tam nie ma papieru! — wykrzyczała (t.i) ze łzami w oczach.
— Masz liście, mały dzieciaku. Macie trzy minuty, jak nie, to dalej idę sam — rzekł, po czym oddalił się od nich o jakieś dziesięć metrów.
Tobi i jego córka chwilę patrzyli się na siebie. W końcu dziewczynka wyciągnęła z kieszeni puste papierki po cukierkach.
— Tobie się chyba bardziej przydadzą, tato. — Wcisnęła do ręki Tobiego kilka papierków. Sobie zostawiła tylko jeden, po czym zniknęła w leśnej otchłani.
Tobi, który wyglądał na wzruszonego, przycisnął papierki do swojego serca i pobiegł jak najszybciej do najbliższego krzaczka.
ᴋɪsᴀᴍᴇ
Hoshigaki powoli zaczynał się rozkręcać. Itachi działający gdzieś z tyłu oddał mężczyźnie pełne pole do popisu w walce z wrogiem.
Bandaże oplatające Samehadę zleciały delikatnie na czerwoną od krwi ziemię. Kisame delikatnie uśmiechnął się, ukazując swoje ostre zęby. Ruszył na wroga, jednocześnie mocno zamachując się na niego swoim mieczem.
I stało się.
Z oczu przeciwnika trysnęła krew, gdy (t.i) dzierżąca nożyczki do papieru wyskoczyła z Samehady i wbiła je mocno w oczodoły mężczyzny. Ten szybko upadł na ziemię, wijąc się z bólu, a zdezorientowany Kisame szybko chwycił w pasie swoją córkę i zaczął biec w kierunku przeciwnym do pola bitwy.
— Mówiłem ci, żebyś nie zadawała się z Hidanem! — wrzasnął, przedzierając się przez gąszcz roślin. — On ma na ciebie zły wpływ! Przyznaj się, że to był jego pomysł! Dobra, nic nie mów, i tak wiem, że to jego sprawka. Mówiłem ci, że Hidan to patologia. I nie bierz od niego żadnych cukierków! Jak jeszcze raz się do ciebie zbliży, to wsadzę mu tę kosę głęboko w… nieważne.
Po powrocie do bazy Jashinista znowu unikał (t.i) jak ognia, niemniej dziewczynka i tak stwierdziła, że jeszcze go dopadnie. W końcu obiecała Tobiemu, że wspólnie spróbują zrobić mu warkoczyki.
ᴋᴀᴋᴜᴢᴜ
Początkowo chciał zabić Hidana. Wiedział, że coś jest nie tak z tym jego plecakiem turystycznym — no bo od kiedy Hidan chodzi z plecakiem? Srebrnowłosy tłumaczył się tym, że trzyma w nim jedzenie na misję — ale po co mu jedzenie na kilkugodzinną misję? Tak dużo pytań, a żadnych odpowiedzi.
Kiedy jednak coś w jego bagażu kichnęło, Hidan wiedział, że ma przesrane. Nawet nie próbował uciekać.
W momencie, gdy wściekły Kakuzu wyjmował z plecaka (t.i), głowa Jashinisty mogła się tylko temu przyglądać, nabita na gałąź najbliższego drzewa.
— Hidan… Jesteś skończonym kretynem. Przysięgam, że tak pokurwionego debila w moim życiu jeszcze nie spotkałem. — Zwykle spokojny Kakuzu teraz aż się trząsł. Kląłby dalej, gdyby nie przerażona mina jego córki. Westchnął głośno, biorąc dziecko na ręce.
— Ale ona sama chciała! — zaczął się drzeć Hidan. — Sam z własnej woli bachora bym na misję nie brał!
— Cicho bądź, konfidencie! — wrzasnęła (t.i) rzucając w twarz Jashinisty jakimś twardym cukierkiem.
— Kakuzu, ty stara pało, uspokój ją!
Jedna z brwi skarbnika niepokojąco drgnęła. Postawił dziewczynkę na ziemi, po czym wskazał palcem kupkę kamieni leżących nieopodal.
— (t.i), kochanie, nie krępuj się, bierz, ile chcesz.
O ile dziewczynka od razu zrozumiała aluzję i grzecznie podreptała do stosika, zbierając kamyczki i chowając je do kieszeni, tak zdezorientowany Hidan patrzył się na partnera z niezrozumiałym wyrazem twarzy.
— Kakuzu, czy ciebie już do reszty pojebało? No co ty, kamienie będziesz sprzedawał? — zapytał, po czym się roześmiał.
Przestał jednak, kiedy dostał jednym z kamieni w twarz.
A potem drugim.
Następnie trzecim.
Kakuzu usiadł sobie spokojnie na ziemi, słuchając kanonady krzyków Hidana. Zamknął oczy, ciesząc się w duchu, że jednak ktoś odziedziczył po nim jego wspaniałe geny.
sᴀsᴏʀɪ
Początkowo Akasuna nie był przekonany co do pomysłu córki; prawda, że jej pierwsza marionetka powinna zostać przetestowana, ale miał obiekcje co do tego, czy potyczka w trakcie misji zleconej przez Paina będzie na to najlepszym momentem. Zgodził się jednak, kiedy zaintrygowany Deidara postanowił, że w razie czego użyje swojej sztuki, aby ochronić dziewczynkę.
W rzeczywistości jednak, kiedy wywiązała się walka, Deidara spokojnie schował się za pagórkiem, czasem wyrzucając swoje gliniane figurki, żeby zabić wroga, z którym walczyła (t.i). W większości jednak dziewczynka radziła sobie bardzo dobrze. Najprawdopodobniej było to wynikiem tego, że dzień przed misją, kiedy (t.i) spała, Sasori dłubał w jej marionetce, aby ta była jak najlepsza. Oczywiście nie miał serca, aby powiedzieć otwarcie córce, że jej marionetka miała sporo wad technicznych – stwierdził, że zrobi to po bitwie w dość delikatny sposób, żeby nie zrażać jej do pasji, jaką było tworzenie tej pięknej sztuki.
Jednak zarówno Sasori, jak i Deidara w pewnym momencie dostrzegli, że nie docenili swoich przeciwników. Sami daliby sobie radę, ale w tym momencie Skorpion poczuł skutki bycia nieodpowiedzialnym rodzicem. Kiedy ostrze katany zbliżyło się niebezpiecznie do głowy (t.i) jego serce prawie stanęło. Jedynym szczęściem w tym nieszczęściu był wyjątkowo trzeźwy umysł Deidary, który odepchnął mocno dziewczynkę i w porę wysadził przeciwnika.
Po wygranej potyczce Sasoriemu było głupio. Pomimo guli w gardle podziękował blondynowi, na co ten tylko kiwnął głową. Miał wrażenie, że Deidara wyjątkowo przestał na chwilę być sobą, bo tylko milczał, patrząc na przestraszoną (t.i). Właściwie to czerwonowłosemu cisnęło się na usta kilka nieprzyjemnych słów w kwestii przekonywania go, aby zabierać małe dziecko na misję, ale przemilczał to, zdając sobie sprawę, że to wszystko było jego winą.
A przecież on nie popełniał błędów.
Kiedy (t.i) kilka godzin później spała sobie smacznie w łóżeczku przytulił ją mocno, przyrzekając sobie, że to ostatni raz, kiedy jej życie było zagrożone.
a wszystkie grzeczne dzieci zapraszamy do NefilimAmelinium na self-shipy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro