☆꧁✬◦°˚°◦. օ ֆքłʏաǟʝąƈʏʍ ɖɛֆʐƈʐʊ .◦°˚°◦✬꧂☆
Po chwilowym uspokojeniu deszcz przybrał ponownie na sile, tworząc teraz całkiem sporych rozmiarów ścianę kropel, które z dużą siłą opadały na Hrubieszów. Było pochmurnie, szaro i buro. Słońce chyliło się ku zachodowi, nie szczycąc nikogo swym ciepłym blaskiem. Nikogo nie było o tej porze na ulicach, nie liczących patrolujących ją strażników.
Przy otwartym oknie, oparta o parapet stała Harumi z papierosem w ręce i oglądała jak deszcz spływa z chmur. Nasłuchiwała jego pięknej melodii wraz z Morro, który oddalony był jak najbardziej się da od okna. Kiedyś nic nie miał do deszczu, ale odkąd będąc duchem, została na niego rzucona jedna z wielu klątw, znienawidził go. Mała ilość wody raniła go, dosłownie rozpuszczając, przy większej mógł zwyczajnie przestać istnieć. Mimo to szanował zamiłowanie swojej towarzyszki do oglądania pochmurnej pogody, którą tak bardzo lubiła. Choć i tak najbardziej preferowała burze lub mgłę, w której uwielbiała się kryć.
Kiedy rozpadało się na dobre wpadł natychmiast do Harumi, która na jego szczęście ciągle znajdowała się w mieszkaniu Fatimy. Prawdopodobnie zaczekała na niego, aby ten miał gdzie się skryć przed ulewą i aby mieli gdzie na spokojnie porozmawiać. Ciało Francuzki leżało nadal w kuchni, przykryte prześcieradłem, ale nie robiło to na nich żadnego wrażenia. Tonę martwych ludzi widzieli w swoich życia i tyle samo doprowadzili do śmierci.
Morro naprawdę zazdrościł dziewczynie, że ta miała możliwość palenia. Nawet, gdy go częstowała, co robiła zawsze paląc, to nie czuł smaku, ani zapachu. Robiła to z czystego szacunku do niego. Częstowała innych papierosem, jeśli tylko kogoś doceniała. Nawet jeśli ta osoba nie paliła. A on jeszcze za czasów życia zdarzyło mu się zapalić coś na wzór papierosa. Było to mieszanka ziół, która niesamowicie odprężała i powodowała polepszenie nastroju. Teraz po tylu wiekach nastąpiła ewolucja zmodyfikowanych roślin w ówczesny papieros, a on nie jest w stanie tego spróbować.
Przeklinał za to Wu każdego dnia, życząc mu najgorszej śmierci. Potraktował go jak zwykłego nic niewartego pachołka, a on musi teraz nieść ten ciężar. Tylko dlatego, że był lojalny wobec swojego nauczyciela, pomimo zgadzania się z poglądami jego brata. Ile to już lat było temu, gdy to się stało?
A tak sześćset lat temu. Sześćset lat mordęgi, samotności i życia w zapomnieniu, kiedy on żył w tym czasie pełen siły, uwielbienia, a teraz z rodziną. Pieprzeni potomkowie Pierwszego Mistrza, którzy nie dość, że są nieśmiertelni to jeszcze odziedziczyli w połowie jego moc. Jak można być jednocześnie takim skurwielem i mieć tyle szczęścia?
I jeszcze zastąpił mnie. Głupi Lloyd Garmadon ze swoim szczęściem, urodzony w rodzinie potomków bogów. Harumi też go nienawidziła. Blondynek zalazł jej za skórę. To była kolejna rzecz, która ich połączyła.
Co prawda ona miała większe powody, by go nienawidzić. Przez zbytnie węszenie młodego Garmadona i nieprzychylność do jej poglądów, wydał ją. A bardziej jej postać pod, jaką funkcjonowała, a o jakiej nie miał pojęcia Lloyd. Kiedy jeszcze pracowała w gildii najemników, będąc granicznym, przybierała tożsamość Ciszy. Osoby walczącej na granicy z państwami katolickimi i z mocno radykalnymi poglądami. Wychodziła po za swoje prawa, jakie jej przysługiwało to stanowisko, nie mogąc się pogodzić z uległością swoich przełożonych, ani rządzących. Nie chciała pozwolić na to, by katoliccy misjonarze, przekraczali nielegalnie granicy ich państwa, wyświęcając nie swoją ziemię. Działała gwałtownie i wedle swoich przekonań. Była nieugięta na każdy zły krok w stosunku do swojego państwa. Nienawidziła obcej wiary, z zwłaszcza fanatyków, którzy siłą próbowali narzucić im swoją wiarę.
Najpierw ją zawieszyli w prawach członka gildii, a mimo to i tak działa na granicy, zabijając od razu na każde nieuzasadnione wkroczenie do ich kraju. Nie wiedzieli, że może to być ona. Miała mocne alibi i potwierdzenia, że znajduje się gdzie indziej. Nie wiedzieli jak potwierdzić, że to ona. Wysłali za nią najemników eksterminujących, by złapali ją za morderstwa i naruszenie stosunków między dwoma państwami. Nie umieli ją uchwycić.
Dopiero Lloyd, który przyglądał się dokumentacją dotyczących zakończonych misji, zauważył niezgodność w datach. Osoby, które potwierdzały miejsce pobytu Ciszy, nawet nie mogły tego zrobić, skoro nie było ich w stolicy. Okazało się, że działania dziewczyny mają wielu zwolenników, którzy starali ją się kryć. Gdy Lloyd zauważył to i parę innych niezgodności, podszedł z tym do swojej ówczesnej przyjaciółki Harumi, o której nie wiedział, że ta jest Ciszą. Powiedział jej czego się dowiedział, wywiązała się zażarta dyskusja i pomimo, że obiecał, że zachowa dla siebie to co odkrył, to i tak zgłosił to swojemu wujkowi. Już wtedy miał podejrzenia, że ta go okłamuje.
-Naprawdę znalazłaś dla niej tego fagasa? - mówi, mając na myśli Fatimę. Harumi wie od razu o co mu chodzi .
Dziewczyna zaciąga się papierosem, wypuszcza powoli biały dym, obserwując jak powoli znika w powietrzu. Wyrzuca zużyty tytoń zza okno i odwraca się do ducha, opierając się plecami o parapet. Widząc jej lekko kpiący uśmiech, domyśla się już odpowiedzi.
-Coś ty - prycha - Oczywiście, że bym go wytropiła, ale zajęłoby mi to więcej czasu, który wolałam przeznaczyć na dopilnowaniu spraw tutaj. Przecież nie będę gonić za kimś przez połowę kraju i to jeszcze Francuzów
Harumi Parker, dziewczyna o niewinnym wyglądzie, którą miał przed sobą to najlepsza tropicielka i szpieg, jaką poznał w swoim życiu. Może paru jej dorównywało lub ewentualnie przebijało stażem, ale były to osoby o wiele starsze od obecnej blondynki, która miała dopiero dwadzieścia pięć lat i już w tym wieku potrafiła robić niesamowicie rzeczy. Potrafiła tak wtopić się w tło i nie wychodzić z roli, ukrywając przy tym swoją prawdziwą naturę, że sam Morro bywał pod wrażeniem. Wykorzystywała wszystkie swoje atuty i możliwości otoczenia na swoją korzyść. Nawet jeśli osoba dowiadywała się o jej prawdziwym uosobieniu to tylko za pozwoleniem Harumi.
-Powiedziałaś jej to?
-Nie - obruszyła się - Wpadłaby w histerię i wierciłaby się na wszystkiego strony. Tak to była spokojna i bez obaw mogłam ją zabić jednym ciosem
Morro uśmiechnął się bardzo delikatnie, kręcąc spuszczoną głową na boki.
-Co jest? - fuknęła, widząc jak ten podśmiechuje się z niej.
-Naprawdę jesteś dobrym człowiekiem - odparł, spoglądając na nią.
Jej czoło zmarszczyło się, a ona sama naburmuszyła się. Prychnęła krótko pod nosem i ponownie zaczęła oglądać spadające krople, stojąc odwrócona tyłem do Morro.
Ktoś inny stwierdziłby, że wielce obraziła się, uznając słowa chłopaka za oblegę. Byłby w błędzie. Brunet znał ją już na tyle dobrze, aby wiedzieć, że tak u niej wygląda zmieszanie na pochlebny komentarz. Nie zawstydza się i nie uśmiecha jak inni, tylko właśnie zachowuje się tak jakby jej to nie pasowało. Wynika to tylko i wyłącznie z tego, że uważa to za słabość.
-Naprawdę sądzisz, że można ufać Roninowi? - zagadnął ją zaraz - Przecież to taki typ człowieka, który wydałby nas przy pierwszej lepszej okazji
-Nie ufam - odparła spokojnie, opierając głowę na ręce - Ale ufam strachowi, jaki wywołuje w nim Amare. Nigdy też mnie nie zawiódł, dopóki pieniądze się zgadzają. Jest zwyczajnie przydatny
-Sprawdzę czy wywiązał się z zdania - dodała zaraz po chwilowej ciszy.
Odepchnęła się od okna i ruszyła w stronę dużego łóżka, na którym miała swój plecak.
-Będziesz się przedzierać przez góry? - spytał, widząc jak ta wyciąga z zawartości, dużą czarną pelerynę.
-Jeszcze zobaczę - westchnęła, nakładając na siebie odzienie - Mimo wszystko droga naokoło będzie nużąca, a jeśli wybiorę przeprawę przez górę to będę musiała pójść tam chociaż z dwoma twoimi wiłami. Zaroiło się tam ostatnio od upirów, a do jaskiń nie mam zamiaru się pchać. Jeszcze tam utknę po twoim małym pokazie umiejętności - duch parsknął na to śmiechem, a ona uśmiechnęła się zadziornie.
-Co poradzić, że głupcy porwali się na całkiem dużą górę, nie mając żadnych umiejętności, a potem przeistaczają się w demony i robią większe problemy dla innych - wzruszył ramionami - Mam wątpliwości, co do tego czy na pewno pójdą tak jak im powiedział Ronin. Po tylu razach, gdzie wysłaliśmy im swoich ludzi, mogli nabrać podejrzliwości. Nie wyglądają na tępych
-O to się nie martwmy - ubrała na ramiona plecak - Urok zadziała swoje wedle słów Amare - ruszyła ponownie w stronę okna - Gdy będziesz ich rozdzielał - posłała mu czujne spojrzenie znad ramienia. Była całkowicie poważna - Pamiętaj, by zostawić dla mnie Lloyda
I wyskoczyła przez okno, nie czekając na odpowiedź Morro.
☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆
-Zane wszystko w porządku? - zapytał Cole, widząc zamyśloną minę chłopaka. Gdy ten nie odpowiedział szturchnął go łokciem - Halo, ziemia do Zane'a!
Niebo nadal było poszarzałe, ale przynajmniej przestało padać. Zrobiło się chłodniej i okryli się szczelniej płaszczami. Zmierzali w kierunku Gór Egalta. Na prowadzenie wysunęli się Cole, jako ten, który znał góry, jak i jaskinie, oraz Zane
-Hm? - przeniósł powoli swoje spojrzenie na niego, jakby dopiero zdając sobie sprawę, że są bardzo blisko wioski u podnóża gór. W niej zostawią swoje zwierzaki, a dalszą drogę będą musieli przejść pieszo. Jaskinie są zbyt strome i niskie, by konie mógłby się tam zmieścić. Po powrocie z misji dopiero je odbiorą.
-Czy jest w porządku pytałem - westchnął zmartwiony - Odkąd skończyliśmy rozmawiać z Roniem jesteś taki nieobecny i niemrawy
-Tak, tak - rzucił - Po prostu czuję się dziwnie
-Jak to dziwnie? - zdziwił się.
-Jakby coś mną kierowało - odparł cicho - To taki dziwny przymus, który mówi mi, abyśmy szli do jaskiń. Dlatego czuję się dziwnie...bo nie rozumiem
-To dla ciebie nowość Zane'a - uśmiechnął się pocieszająco, jednocześnie z lekkim rozbawieniem - Czegoś nie wiedzieć
-Jesteś okropny - prychnął, ale również jego kąciki ust poszybowały delikatnie w górę - Czasami też czegoś nie wiem
-Jesteś zbyt skromny, by przyznać inaczej - rzucił, poklepując go kilka razy po plecach - Spokojnie jeszcze się przyzwyczaisz do bycia głupcem
Chłopak parsknął śmiechem.
-Jak rozumiem ty już się przyzwyczaiłeś
-Cooooo, ale że jaaa? - udawał zdziwienie - Ja taki głupi nie jestem, by się do tego przyzwyczaić - ściszył swój głos, bardziej nachylając się do przywódcy - Nie to co tamta dwójka - posłał mu znaczące spojrzenie na Kai'a i Jay'a, idących niedaleko za nimi. Byli tak pogrążeni w rozmowie wraz z Lloyd'em, że nie zauważyli, jak Cole wspomina o nich.
-Cole - powiedział rozbawiony, przewracając oczami
-No co - wzruszył ramionami, szczerząc się - Zane - spoważniał bardziej, utrzymując nadal pogodny wyraz twarzy. Położył rękę na jego ramieniu - Wiemy, że jesteś najlepszym przywódcą jaki świat widział, a przez twoje długie życie przewinęło się tylu kandydatów, a żaden z nich nie mógłby ci dorównać. Nie byłby nawet ku temu bliski. Ja myślę, że powinneś sobie zaufać, tak jak my tobie
-Dzięki, Cole - westchnął, uśmiechając się z wdzięcznością.
-Tyle razy mi pomogłeś z moim stanem emocjonalnym, że miło, że w końcu mogę ci się odwdzięczyć
To on nakierował go na właściwe tory i pokazał, jak kontrolować własny gniew. Tuż po śmierci rodziców, gdy w końcu udało mu się zająć szkołą, był bardzo niestabilny. Łatwo wyprowadzał się z równowagi, kłócił z mentorami na stażu i nie dogadywał się z innymi uczestnikami. Co rusz mentorzy rezygnowali z niego, nie potrafiąc nad nim zapanować. Istniało ryzyko, że nie ukończy szkoły, aż nie pojawił się Zane z ofertą, że on go przejmie. To była jego własna inicjatywa i zwykła chęć pomocy. W owym czasie nie brał podopiecznych z zwyczajnego braku czasu. Jako jeden z najlepszych łowców miał pełne ręce roboty. A mimo to zaoferował się z pomocą przez co Cole zdołał ukończyć staż z wynikami, jakie chciał osiągnąć.
Cole naprawdę był mu wdzięczny za to. W tamtym czasie był naprawdę pogubiony ze wszystkim i czuł się cholernie samotnie.
-CZY JA SŁYSZAŁEM, ŻE ROZMAWIACIE O WIEKU ZANE - zawołał rozentuzjowany Jay, który nagle pojawił się obok nich - No powiedzcie czy dobrze strzeliłem z jego wiekiem!
-Nie - odpowiedział krótko Julian z pogodnym wyrazem twarzy
-I tak nie odpuszczę! - rzucił zawzięcie.
-Przed śmiercią może ci powiem - rzuca leniwie - Ale to i tak pod znakiem zapytania jest to
-Sobie zobaczę datę na twoim grobie - mamrocze - Pewnie jesteś tak stary, że ci aż tak głupio
-A może lubię się droczyć z takimi jak ty? - parska śmiechem.
Jay rzuca kilka niezrozumiałych słów pod nosem.
☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆
Dotarli w końcu na miejsce, usytuowane w skale między wysokimi sosnami. Droga do jaskinie z otworem na nie więcej niż trzy metry, była strona i wyścielona kamienistymi kamyczkami. Nie dało się nie pomylić tego miejsca. Było dobrze oznakowane, ponieważ było jednym z ważniejszych przejść handlowych, jak i turystycznych. Dostali się do jaskini Raj, jednej z piękniejszych jaskiń w ich kraju.
Konie zostawili w wiosce, która leżała u podnóża gór. Musieli to zrobić, ponieważ przez tą jaskinie nie daliby rady przejść, a przejście przeznaczone dla zwierząt, o wiele większe niż jaskinia Raj, na ten moment zostało zalane. Zawsze to miało miejsce przy gwałtowniejszych ulewach i trzeba było odczekać z kilka dni aż poziom wód opadnie.
Obyło się bez większych problemów. Jedyną niedogodnością było marudzenie Jay'a, że musiał zostawić swojego ukochanego konia na nie wiadomo ile. Martwił się, że nie będą chcieli go im zwrócić i nie ważne ile można było mu powtarzać inaczej, to i tak gadał swoje. Zamknął się dopiero wtedy, gdy każdy przestał mu odpowiadać.
Odwiedzili też lokalnego guślarza, aby poradził im radą dotycząc ich duchowego przeciwnika. Wątpili, aby zaklęcia od niego, jakkolwiek poradzili na tą demoniczną szkaradę. Nie był to przecież lekki duch, a jeden z najbardziej nietypowych i cwanych dusz. Może gdyby przeszliby inicjację, jaką przechodzą guślarze na swoje stanowisko to mieliby większe szanse na odprawienie go. Mimo tego i tak warto było spróbować, odpędzić.
-Poprowadzisz nas? - spytał Zane, kiedy stanęli przed jaskinią.
Patrzył wyczekująco na Cole'a, który studiował mapę korytarzy jaskiń. Każdy z nich miał identyczny egzemplarz i było to na polecenie bruneta. Nie raz miał przyjemność w pokonywaniu jaskiń czy wędrówce po górach. Trudno było się temu dziwić skoro stamtąd pochodził. Sam również lubił te miejsca.
Na samą myśl, że zamiast odpoczywać na urlopie ze swoimi przyjaciółmi z Vienawy i zwiedzać z nimi jaskinie to jest skazany na walkę z potężnymi przeciwnikami i użeranie się z Kai'em. A jeszcze wcześniej Jay'em. Bogowie nie mają dla niego wytchnienia.
-Ja? - zdziwił się, odrywając spojrzenie znad kartki - W sensie mogę, ale to i tak dziwne...
-Czemu dziwne? - odparł z nutą zdziwienia - Przecież znasz się lepiej na tym niż ja czy ktokolwiek inny tutaj. Gdy zaopatrywaliśmy się w rzeczy na wyprawę to ciągle nas instruowałeś
-Dobra - oznajmił z determinacją - Masz rację, poprowadzę nas najlepiej jak umiem
-Uuuu, widzę, że ktoś tutaj otrzymał awansik - rzucił z prześmiewczym uśmieszkiem Jay, zarzucając mu się na ramiona - Może powinien się zwracać do ciebie ,,szefie jaskiń"
-A może ja do ciebie mam się zwracać ,,królu błaznów"? - prychnął, zrzucając z siebie rudzielca.
-I przypominam, że ja nie oddałem mu swojej posady, Jay - skwitował Zane, zakładając ramiona na piersi - Nadal ja tu dowodzę
-To ja zgłaszam sprzeciw do kandydatury Cole'a! - podniósł niewysoko rękę do góry Kai - Ponieważ zgubi nas w ciemnościach, a mnie utopi w studni
-Tam nawet nie ma studni... - westchnął brunet, czując się nieco urażony, że szatyn myśli, że naprawdę wrzuci go do wody, dobrze wiedząc, że ten się jej boi. Widział jak na nią reaguje. Nie jest takim potworem, by przypominać Kai'owi o swojej traumie. A na pewno jest to trauma, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie zachowywałaby się tak. Powiedział tak z czystej złośliwości czy na serio tak sądzi o Brookstone'ie?
Najemnik zauważył posępny nastrój łowcy na jego słowa i ...nie spodziewał się. Przecież zawsze w takich momentach droczyli się, że sobą i Cole powinien zarzucić jakąś obelgą w jego stronę, a nie zmieszać się. Chciał jakoś wyprostować sytuację, ale bieg rozmowy toczył się dalej, a on nie miał jak już zarzucić jakimś żartobliwym tekstem.
-A ja zgłaszam, aby zakleić jemu i jemu usta - oznajmił rzeczowo Lloyd, wskazując na szatyna i Walker'a.
-Popieram - odpowiedział Cole.
-Liberum veto! - zawołał Jay.
-Jakie liberum veto - załamał się Garmadon - To nawet nie wprowadzaliśmy nigdy
-Uznaje za dyskusję zakończoną - uciął rozmowę Zane, stanowczym głosem - Cole przewodzi nami aż do wyjścia z jaskini. Macie się go słuchać. Ja zostaje z tyłu
-Tak jest - odpowiedzieli w jednym momencie, już bez żadnych sprzeciwów.
Pełni przygotowani z uniesionymi lampami naftowymi weszli do środka ciemnej groty w szyku, jaki wcześniej ustalili. Cole trzymał mapę, a reszta podążała za nim.
Przed jaskinią stał jeszcze chwilę Zane. Nie wszedł od razu do środka, jakby nie mogąc się ruszyć. W tym przypadku akurat nie chciał tam wchodzić. Jego instynkty aż krzyczały, aby zawrócił resztę i wybrali się drogą dookoła gór. Ponownie czuł jakby w jego ciele dwie racje ze sobą się biły, co jeszcze dotąd mu się nie zdarzyło, nie licząc tego przypadku. I choć miał ogromne opory by zrobić krok w przód to
i tak się ruszył za resztą.
Nie miał jak walczyć sam ze sobą, a jego głowa ciągle mu powtarzała, że to dobry wybór. Używała podobnych argumentów co Kai oraz Cole.
Może jednak mają rację?
Kącik ciekawostkowy:
Jaskinia Raj istnieje naprawdę i znajduję się w Polsce. Uczyłam się o niej na egzamin zawodowy
Musiałam zakończyć w tym momencie, bo nie chciałam, aby rozdział wyszedł mi 5- tysięcznik XD
Jednak ja nie mam za bardzo rozdziałów już na zapas na takie zabawy :<
I poprzesuwała mi się akcja tak 2-3 rozdziały, więc to co już powinno być dawno to w sumie dopiero będzie w następnych rozdziałach. Muszę przestać pisać wam co będzie za ile w jakich rozdziałach, bo to nie wychodzi i potem głupio tak mi xd
Ważne pytanie, czy ja coś wspominałam w tej książce o Prudniku, jako celu podróży? Bo teraz nie wiem, a to dosyć ważna kwestia XD Proszę mi wybaczyć zapominalstwo, ale nie mam notatek prawie, a te które mam to nie zawsze trzymam się według nich no i przez to teraz mam problem lol. Jak ktoś coś pamięta to byłoby mi bardzo miło, jakby dał znać, bo ja wzmianki nie mogę znaleźć o tym ;-;
Miłej niedzieli! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro