Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ֆȶʀǟƈɦʊ .◦°˚°◦✬꧂☆

W rzeczywistości nie minęło tak długo, jak szatynowi mogło się wydawać. Było to raptem kilka dłuższych chwil niż jeżeli długie godziny.

-Jesteś tam? - krzyknął Kai, przepełniony strachem z przeszłości i tym obecnym.

Chodził tam i z powrotem, próbując się uspokoić. Ręce nadal mu drżały, a serce dudniło w jego piersi. Na szczęście oddech był umiarkowany i potrafił oddychać spokojnie. W najgorszym wypadku straci tą umiejętność, a serce wyskoczy mu z piersi. Może wtedy straciłby przytomność i nie obudziłby się już nigdy?

Czasami chciał tego, bo wtedy zapomniałby o tamtym dniu, a on sam już nigdy nie zatruwałby mu życia. Żyłby sobie spokojnie w zaświatach, nie myśląc o tym, że był światkiem bestialskiej śmierci swoich rodziców. Lubił swoje życie, było dobre. Nie najlepsze, ale lepsze od innych, ale kiedy przychodziły takie momentach jak te...Przypominał sobie automatycznie jak bardzo słaby jest w stosunkowo to tak trywialnych, prostych rzeczy. A było to o tyle żałosne, że miał renomę najsilniejszego i najlepszego najemnika. Zwyrole słysząc jego pseudonim, uciekali w popłochu. A tymczasem on uciekał w popłochu na widok wody, nie umiejąc nawet pomóc Cole'owi, kiedy zaatakowały go topielce. Gdyby nie Jay oraz Lloyd, zginąłby i tylko przez jego słabość.

Słaby i głupi.

W takich momentach jak ten żałuje, że ma zbyt silny instynkty przetrwania i ma dla kogo żyć. Byłoby czasami łatwiej zniknąć, ale nie chce zostawić swoich przyjaciół, Skylor, Jay, Lloyda ani swojej siostry. Jedynej rodziny jaka mu została. Nie potrafiłby złapać jej serca.

Jeszcze musi odnaleźć strzygę.

Na samo jej wspomnienie zacisnął palce na swoich bicepsach, wbijając boleśnie w nie swoje paznokcie. Nie potrafił odnaleźć tej konkretniej, która szesnaście lat temu zamordowała jego rodziców, a jego zostawiła przy życiu tylko dlatego, że jego mama schowała go w rowie w rzece. Zamordował wiele, ale nigdy nie była to ta, której szukał. Tamta była bardziej inteligentniejsza, wyróżniała się od innych strzyg, czuł, że jest inna. I po tylu poszukiwań, nigdy nie umiał ją odnaleźć. Czy wtedy, gdyby zatopiłby miecz w jej piórach w końcu poczułby się wolny?

-Już wracam! - odkrzyknął mu.

Kai poczuł jak coś ciężkiego opada mu z serca, a nogi miękną. Nic mu się nie stało. Żyję. Nie zostanie tutaj sam.

Kiedy wyszedł już z wody, dopiero zauważył jak mocno wbijał sobie paznokcie na przedramieniu, robiąc tym samym czerwone półksiężyce na jego skórze. Poczuł pieczenie i rozluźnił palce. 

-I jak? - spytał, kiedy przemoknięty brunet znajdował się tuż przed nim, zachowując odpowiednią odległość, aby go przypadkiem nie ochlapać.

-Jest wyjście - oznajmił, obejmując się ciasno rękoma z powodu zimna. W samej jaskini było już chłodno, a lodowata woda nie pomagała. Drżał - Widział światło. Trzeba tylko zanurkować

-Dasz radę? - zapytał po ciszy, jaka zapadała wokół nich - Jest trochę głęboko

Wziął głęboki oddech i wypuścił go powoli, starając się nie spoglądać na Cole'a. Wstyd mu było za siebie.

-Raczej nie mam wyboru - odpowiedział cicho.

-Pójść przodem czy być tuż za tobą

Zginął palce i wyprostowywał je raz za razem.

-Idź przodem

W razie czego, nie będzie widział jego paniki. Może nie zauważy też jak się topi.

Kai, skup się. Masz cel w życiu. Nie możesz tutaj umrzeć. Postaraj się choć raz w życiu, przezwyciężyć tą głupią traumę. Nie możesz tutaj zdechnąć.

-Dobrze - ubrał plecak na plecy i wskoczył ponownie do wody - Japierdole, ale zimno - burknął do siebie.

-Cole? - zagadnął go jeszcze. Ten obrócił się natychmiast do niego - Nie dotykaj mnie, proszę - wydusił siebie przez zaciśnięte gardło. Widząc niezrozumiałą minę łowcy, cicho dodał zaraz - Po prostu nie lubię dotyku w wodzie

Pokiwał głową, że rozumie.

-Naprawdę to nie długa trasa - spróbował go pocieszyć - Musisz tylko uważać na grunt

Teraz to on lekko kiwnął mu głową, że przyswoił fakt.

Stanął na progu przed samą wodą. Widział jej czystość, nieprzypominająca tej, w której to się stało. Tamta byłą mętna i brudna, jak to bywa w rzekach.

Serce mu dudniło w równym, szybkim rytmie. Czuł jak przerażona pompuje mu krew w jego organizmie. Ręce drżały i nie potrafił już tego ukryć, ponieważ w jednej trzymał lampę. Ich jedyne oświetlenie, które zaraz miało zgasnąć, pozostawiając ich w ciemnościach. Tego połączenie obawiał się najbardziej. Ciemności i wody.

-Widziałeś tam cokolwiek bez światła? - spytał, próbując zachować spokój głosu.

-Przebijało się stamtąd światło dnia na samym końcu tuż przed zanurkowaniem. Niezbyt wiele, ale na tyle by widzieć zarysy. W jednym odcinku było bardzo ciemno, więc szedłem po omacku. Teraz będzie lampa, więc nie powinno być problemu

-A jak ją zaleje? Nie mamy więcej

-Myślę, że jak się stąd wydostaniemy nie będzie potrzebna. Jak ją zaleje to ją zaleje. Daj mi ją - zbliżył się do niego z wyciągniętą dłonią, w której zaraz pojawiła się rączka od lampionu - Będę nam oświetlać. Chodź wydostańmy się stąd zanim odmrozimy sobie tyłki - rzucił mu lekki uśmiech na otuchy.

Głęboki wdech i wydech, szybkie pomyślenie o rzeczach, które kocha i o tych, które go uspokajały. Pomyślał o tym, że za niedługo się wszystko skończy, a on pewnie w ciepłym domu, popijając piwo. Gdy wróci z misji weźmie sobie długi urlop.

Ale głowy nie oszuka. Krzyczała mu o niebezpieczeństwie, nie potrafił ją uciszyć.

Nim więcej pomyślał, wskoczył do wody.

Woda obmywała go wyżej niż jeżeli w przypadku wyższego od niego Cole'a. W pierwszym odruchu chciał wrócić na suchy grunt, ale zmusił się do zostania. Jeden mikro sukces na sto innych porażek.

Nadal czuł się źle, okropnie ujmując na granicy szaleńczej paniki. Nie wiedział jak poradził sobie z utrzymaniem samokontroli. Drżał. Nie wiedział czy to z zimna czy strachu. Ręce miał podniesione tak, by nie dotykały wody. W głowie huczało, ale jeszcze nie słyszał krzyków, więc było nie było najgorzej.

Bo to nie była ta woda, nie to miejsce. I choć jest tak samo ciemno i zimno jak wtedy to jednak okoliczności nie są te same. Jest bezpiecznie.

Jestem z Cole'em.

Powtarzał to sobie jak mantrę.

-Hej, patrz wszedłeś - odparł czule, uśmiechając się - Oby tak dalej, a będziemy w domu

Nie odpowiedział na to nic. Nie miał siły, całą swoją uwagę skupiał na tym, by nie zwariować.

Cole ruszył do przodu. Woda obmyła go z każdej strony, kiedy zeszedł głębiej. Jedną ręką trzymał się sufitu, a drugą oświetlał korytarz. Jego mokre włosy przyklejały mu się do twarzy.

Nakazał swoim nogą ruszyć do przodu. Jeden krok za drugim, powolny jak w transie aż w końcu znalazł się przed Cole'm.

-Teraz uważaj. Tutaj jest dosyć głęboko

Nie ruszył się dalej. Chwycił się ręką w miejscu, gdzie znajdowało się serce, które jeszcze bardziej przyspieszyło.

-Ja chyba nie dam rady - wycisnął z siebie z trudem.

-Dasz - zachęcił go ruchem ręki - To tylko woda. Zimna, ale woda. Nawet nie ma nic na dnie. Prawie przezroczysta

-Kurwa - zaklął cicho.

-Chodź, jeszcze tylko kawałek. I tak cieszę się ze wszedłeś tutaj

Cieszył się? Tak, bo przynajmniej obyło się bez większych problemów dla niego.

Zaraz chyba zemdleje, tak go serce boli.

Tak bardzo nie chce robić scen. Chce zwyczajnie przejść przez to, wrócić do swojego normalnego stanu i zapomnieć o tym wszystkim. Mają ważne zadanie do wykonania i tak są już w dupie bez jego scen.

-Przytrzymaj się rękoma sufitu, a nogami głównie pływaj - instruował go spokojnie.

Nabrał głęboko powietrza do płuc, jakby zaraz mając nurkować w wodnej toni. W głowie szalało mu tonę myśli, ale pomimo tego zdobył się na kolejne kroki, uprzednio zaczynając podpierać się sufitu wedle instrukcji Cole'a. Natychmiast stracił grunt, woda obmyła go po samą szyję. Przeszły go dreszcze. Próbował utrzymać głowę na powierzchni i zachować względny spokój. W tym momencie było to dla niego prawie nie wykonalne. Jego zmysły szalały, w głowie huczało i jednocześnie piszczało. Nagle oddychanie stało się trudniejsze.

-Kai tylko spokojnie, ej - usłyszał desperację w głosie towarzysza, ale jego słowa wydobywały się jakby z daleka, choć przecież był obok niego. Widział jego przestraszoną twarz i to spowodowało, że miał jeszcze większy żal do samego siebie - Oddychaj tylko, nic się nie dzieje zobacz

Wiedział doskonale, że nic się nie działo niebezpiecznego wokół nich, ale i tak nie powstrzymało to jego paniki, która z każdą sekundą narastała, kiedy znajdowali się w tym miejscu. Nie mógł na to nic poradzić, że to gdzie się znajdowali cholernie przypominało mu tamto miejsce. Również i był bezradny, jak wówczas, gdy miał osiem lat. Teraz też czuję się jak przestraszony, mały chłopczyk zdany na opiekę innych.

-Zaraz będzie drobny skręt, a potem zobaczymy wyjście. Chodź za mną - zaczął się powoli oddalać - Nie zostawajmy tutaj

Miał rację. Oczywiście, że miał. Przymknął oczy z całych sił, próbując ponownie się uspokoić chodź na moment. Huczenie i piski w uszach były nie do zniesienia. Ciało nie chciało słuchać, a umysł chciał zawracać, jak najdalej stąd.

Ale przecież powinien być z siebie dumny, że dał radę tu wyjść. Kiedyś też nie potrafił wyjść na deszcz, bo nie mógł znieść klejącego ubrania się do jego mokrego ciała, a teraz daje radę. Pozostało po tym tylko nieprzyjemne uczucie i lekkie dreszcze. Również było ciężko i myślał, że nie da rady. Wówczas motywowało go to samo co teraz. Chęć zemsty i nie pozostawienie najbliższych. Choć wtedy jego najbliższymi było tylko siostra.

Był zbyt zmotywowany, by żyć. A jednocześnie chciał wszystko rzucić i zawisnąć na sznurze.

Ruszył do przodu. Powoli płynął za chłopakiem, który obracał się za siebie i patrzył jak sobie radzi. Mówił do niego motywujące rzeczy o tym, jak jest blisko i, że zaraz będą na miejscu.

Próbował skupić się na nim. Było to o tyle trudne, że prawie go nie słyszał, ale nie dlatego, że Cole mówił za cicho, to jego głowa znowu było na przeciwko niego.

Weszli w zakręt, przeszli kawałek i wtedy zobaczył to o czym wspominał brunet. Tą jaśniejszą taflę wodę przez, którą przebijało się słońce. Woda obmywała sufit, który był o wiele niżej niż ten obecny. Trzeba byłoby zanurkować.

Panika ponownie się nasiliła.

Jego ciało było przemęczone. Ledwo utrzymywał się na powierzchni, a woda co jakiś czas dostawała się do jego nozdrzy, powodując kaszlnięcia. Jakby już bez tego miał utrudniony oddech. Zaraz płuca wypluje. Był przemęczony walką z własnym sobą i próbą przeciwstawienie się lękom. Normalnie był niesamowicie wytrzymały.

Chciało mu się płakać.

Zdusił łzy.

-Tylko zanurkować i wyjdziemy stąd - oznajmił, zbliżając się bardziej do niskiego progu - Ostatnia prosta

-Byłeś...-formował z trudem słowa - Byłeś tam, że wiesz, że...to ostatnia prosta?

-Domyślam się, że będzie to koniec

Odparł niemo ,,okej".

-Jesteś pewny, że dasz sobie radę z tym odcinkiem? Tutaj trzeba przepłynąć, bo jeśli nie to ci pomo-

-Nie - rzuca ostrzej niż jeżeliby chciał - Nie dotykaj mnie, nawet

-Dobrze - odpowiada tylko, nie czując się urażony. Przecież widzi, że Kai nie jest sobą.

Zbliża się do Cole'a, znajduję się po jego prawicy po dwóch przeciwnych stronach, wąskiego wyjścia. Sądząc po świetle na dworze musiało się zrobić słonecznie i ciepło. Nie było ono za mocne, to tylko było nikłe prześwity.

Zagryzł wargę z całych sił, powodując, że strużka krwi spłynęła mu po brodzie wprost do wody. Krew rozmyła się na tafli. Powoli, powoli rozmywała się. Widział ten nie śpieszny proces spod światła lampy.

To było za wiele dla niego.

W panice cofnął się gwałtownie, chlapiąc na wszystkie strony potężnymi chlustami wody, przestając cokolwiek widzieć. Przez to stracił równowagę, opadł natychmiastowo w głąb źródła. Ciecz obmyła go z każdej strony, nie czuł dna, nie widział nic. Okazało się, że nie umie pływać i nie potrafi wydostać się na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Przez przypadek nabrał duży haust wody do organizmu, dusił się. Płuca piekły go miłosiernie, a panika oraz lęk przejęły natychmiastowo kontrolę nad jego ciałem, żądając, by wydostał się z tego miejsca jak najszybciej, ale to nie było możliwe. Stąd nie było ucieczki dla niego.

Zginie, zginie, zginie, zginie, zginie.

Nie myślał racjonalnie, mylił rzeczywistość z przeszłością. Wtedy też myślał, że zginie tak jak jego rodzice, że zostanie rozszarpany przez strzygę. Jego umysł kazał mu się schować, a jedyne co mógł zrobić w tamtym momencie to ukryć się pod wodą. Teraz nagle tez mu kazał to robić, a przecież zaraz się udusi. Walczył, walczył, by nie zemdleć przez brak powietrza. Nie wiedział co ma robić.

-Musisz się schować, Kaiden!

-Uciekaj!

Rozdzielający krzyk jego matki będzie go prześladować do końca życia. 

O bogowie.

Słońce zaszło. Przestało dawać swój blask, a on znajdował się w mętnej rzeczy, która okalała go aż po barki. Znajdował się w swego rodzaju dziurze, wydrążonej przez wodę. Doszedł tam do samego końca, ukrył się tam. Słyszał stamtąd wszystko doskonale. Każdy krzyk jego rodziców.

Za każdym razem kulił się.

Coś podpłynęło do niego.

Szturchnęło jego ramię.

Wziął to, myśląc, że to gałąź.

Ale to nie było to-

Poczuł na sobie czyjś dotyk. Skóra zetknęła się z nim, był to mocny uścisk. Ale on nie mógł go znieść, szarpnął się, chcąc się wydostać. Woda połknęła jego krzyk. Nie chciał znowu tego przeżywać.

Opadał powoli z sił, tracił kontakt z tym co się dzieje. Był zamknięty w wspomnieniach, nie odróżniał tego co się działo.

Poczuł dno.

Nie zniesie dotyku. Ponownie go poczuł, ale nie miał już siły się szarpać na tyle mocny, by wydostać się spod niego, jak za pierwszym razem.

Znalazł się nagle na powierzchni. Nabrał głęboko powietrze, nabierał je łapczywie do płonących płuc. Kaszlał jednocześnie. Rozglądał się wokół w panice, chlapiąc na wszystkie strony. Ciągle czuł na sobie dotyk, próbował się ponownie wyrwał.

Musiał się ukryć.

Strzyga go zaraz dopadnie.

Nie chce skończyć jak rodzice.

Kazali mu się ukryć. Nie zawiedzie ich.

Kurwa, kurwa, kurwa.

Nic nie widzi, nie czuje dna. Tam chociaż coś czuł.

Gdzie on kurwa jest.

-Kai, kurwa uspokój się to ja

Coś rozbrzmiało, ale nie wiedział skąd. Czuł tylko mocny dotyk na sobie. Niech go puści. Nie chce znowu czuć go na sobie tyle.

Trzymał to-

I trzymał

I trzymał

I trzymał

Znieruchomiał.

Nie wiedział jak to puścić.

Przecież przed chwilą go czule obejmowała.

-Kai kurwa popatrz na mnie, bo zaraz nas wszystkich zabijesz

Nadal oddychał nierównomiernie i łapczywie. Słyszał te krzyki, huczało mu w głowie, a w uszach piszczało. Na nowo, na nowo i na nowo w jego głowie odtwarzały się tamte wspomnienie.

-Nie...- kaszlał - Nie chce...

Wtedy przestał czuć na sobie mocny uścisk na nadgarstku. Momentalnie nagle wpadł do wody, zanurzając się w niej całkowicie, ale zaraz szybko wypłynął. Szybko wymacał rękoma sufit, dotykał go, odpychając się nogami ku górze. Podpłynął do ścianki i na niej się oparł, trzymając się z całych sił jedynej swojej podpory. Czuł jak palce zaczynają go piec. Czyżby zdał sobie paznokcie?

Oddychał i kaszlał na przemiennie. Wypluwał z siebie resztki wody, myśląc, że zaraz wypluje sobie płuca. Umysł z każdą powolną sekundą uspokajał się, zaczynał dostrzegać nikłe szczegóły miejsca, w którym się znajdował. Dostrzegł Cole'a, ale nie mógł odgadnąć jego twarzy. I dobrze dla niego. Nie widział też, aby trzymał lampę. Musiała ją puścić, by móc go złapać.

Był wykończony. Płuca piekły go tak samo jak palce, nadal oddychał z trudem. Serce biło mu nie tak jak być powinno, a w głowie był chaos. Ale przynajmniej odzyskał kontakt z rzeczywistością.

Ale to było tylko na chwilę. Zaraz znowu nadejdzie atak, czuł to pod skórą.

-Musiałem cię wyciągnąć stamtąd - odrzekł ze skruchą brunet - Zaraz będzie koniec

Jaki kurwa koniec. Nie widział końca swoich zmagań.

Nic nie odpowiedział, ledwo patrzył na niego. Starał się utrzymać na powierzchni i uspokoić oddech, ale nie potrafił. Zbyt dużo nałykał się wody.

-Wyciągnij - dyszał - Wyciągnij mnie.... stąd za wszelką cenę...

Nie może tutaj zostać. Chce poczuć trawę pod swoimi palcami.

Nie chce czuć znowu dotyku, ale wie, że sam nie da rady wydostać się. Jeszcze tylko raz.

Zdusił łzy napływające do oczu.

Nienawidził sprawców całym swoim sercem.

Nie może teraz się rozpłakać. Wie, że sobie nie poradzi i jednocześnie wie, że zaraz ponownie przeżyje ten sam rollecoster emocji, co zawsze.

-Nie przepłyniesz? - spytał niepewnie.

Kai pokręcił z smutkiem głową.

Zapadła chwilowa cisza, w której przebijało się głośne oddychanie szatyna.

-Widzisz mnie?

-Trochę...

-Podejdź do mnie

Podpłynął z trudem, o mało co nie opadając całkowicie.

Znajdowali się przed przejściem. Dopiero teraz dostrzegł te nikłe światło i usłyszał śpiew ptaków. Na samą myśl, że miałby zanurkować, panika nasiliła się. Nieświadomie odpłynął kawałek.

-Weź głęboki wdech - polecił mu Cole.

Uczynił to bez zbędnych pytań. Płuca zapiekły go, oczy również.

-Przepraszam za to co zrobię - odparł zawstydzony.

Nie zdążył się zorientować w sytuacji, kiedy ponownie znalazł się pod taflą. Woda obmyła go całkowicie. Panika wskoczyła na najwyższe obroty. Chciał się wyrwać, ale tym razem brunet trzymał go obiema rękami dosyć mocno i ciągnął go za sobą. Czy on go obejmuje? Trudno było mu to stwierdzić. Chciał krzyknąć, coś powiedzieć, ale nie miał jak. Nic nie widział, oczy miał zamknięte. Woda go zbyt szczypała. Obrazy rozszarpanych ciał jego rodziców przemykały mu przez głowę, nie potrafił ich zatrzymać. Jedyne o czym marzył to, aby to się skończyło.

W końcu poczuł powiew delikatnego wiatru na skórze. Mógł w końcu oddychać normalnie. Nie czuł już dotyku Cole'a i tez go nie widział. Znalazł się w innym miejscu. Już nie był w jaskini, a gdzieś w lesie. Nie miał czasu się przyglądać dłużej, ponieważ prąd rzeki pchał go do przodu, a kiedy woda przeistoczyła się w wodospad, wpadł do niej. Znowu nie nabrał powietrza na czas, dusił się. Ciągnęło go na przód i na przód. Wydostał się na szczęście na powierzchnie dosyć szybko, pomimo swoich braków w pływaniu. Pierwsze co zobaczył był to błękit nieba i słoneczna pogoda. Szukał wzrokiem Cole'a, a kiedy go nie zobaczył strach obleciał jego i tak już zlęknione serce.

Nie chciał zostawać sam, a jednocześnie nie chciał, by widział go tak słabego. Ale gorsza z tych dwóch rzeczy była samotność. Wtedy też musiał pozostać sam z tym wszystkim. Bał się tak bardzo.

Zobaczył ląd. Rzeka nie była bardzo głęboka, ani też szeroka. To prąd robił całą robotę, że ciężko mu było wydostać się z niej. Wtedy też zobaczył bruneta, wdrapującego się na ziemię. Był odwrócony do niego tyłem i wyglądał jakby sam miał problem z łapaniem powietrza. W końcu rzeka zaskoczyła ich obydwoje. Tak się cieszył, że był.

Zebrał swoje resztki siły i starał się wymachiwać rękoma oraz nogami na wzór pływania. Naprawdę zapomniał jak to się robi. Cole w końcu go dostrzegł, wystawił dłoń w jego kierunku, chcąc go złapać i pomóc mu się wdrapać na trawę. Ale to było ciężkie walczyć z prądem, będąc tak wyraźnie zmęczonym i zlęknionym. Na szczęście podołał, bo nie miał innego wyboru. Marzył o tym, by się tam dostać. Podpłynął w jego stronę, chłopak już go złapał i szybkim sprawnym ruchem wciągnął go na ziemię. Przeszył go dreszcz, gdy ich mokre ciała zetknęły się ze sobą.

Stanął szybko na równe nogi. Cole położył się na plecach, a jego klatka piersiowa unosiła się szybko. Sam musiał się uspokoić.

Przeszedł kilka chwiejnych kroków, przytrzymał się ogromnej skały i zwymiotował. Gdyby mógł chciałby w taki sposób wyrzucić z siebie wspomnienia.

Łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Oddalił się znacznie od tego. Powoli i niezdarnie aż w końcu upadł na kolana, skulił się i oparł głowę o ziemię, wkładając we włosy swoje dłonie.

Płakał rzewnie i głośno, dając upust swoim emocją. Było to apogeum całości, zwieńczenie wszystkiego.

Łzy ciekły ciurkiem, zamazując mu obraz. Zabierały mu normalny oddech. Płakał i płakał, czując ból w sercu, który go nie tylko bolał w znaczeniu fizycznym.

Bo tęsknił. Tęsknił cholernie za tym co utracił. Ta wymiana nie była równomierna, bo otrzymał coś zupełnie strasznego z czym sobie nie radził.

Nadal w środku był tym małym chłopem, pragnącym uwagi rodziców. Chciał tylko raz jeszcze zobaczyć radosny uśmiech swojej mamy i usłyszeć śmiech ojca, a te obrazy zatracały mu się z każdym dniem. Bał się, że zapomni te dobre chwile jakie spędzili raz na zawsze. Miał ich mało w swoim posiadaniu. Za to pamiętał z każdy szczegół dnia, w których ich stracił. Prześladował go w snach i rzeczywistości. Nie potrafił ruszyć na przód.

Raz jeszcze chciał zobaczyć ich szczęśliwych.

Tęsknił tak bardzo, że wylewał kolejne litry łez za nimi, choć odeszli kilkanaście lat temu. Pragnął powrócić do tych chwil, gdy nie wszystko się posypało, a on mógł być zwyczajnym dzieckiem, mającym tylko zabawy w głowie. Chciał być znów małym Kaiden'em.

Za szybko dorósł i za szybko został przepełniony nienawiścią.

Płakał przez kolejne minuty.

Chciałby wiedzieć czy byliby z niego dumni.

Czy jak zabije ostatniego mordercę to w końcu zazna spokój.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro