☆꧁✬◦°˚°◦. օ ֆȶęֆӄռɨօռʏƈɦ ӄօƈɦǟռӄǟƈɦ .◦°˚°◦✬꧂☆
Nie wiedział, co począć dalej. Skończyły mu się wszystkie opcje jakie miał i wyglądało to na najprawdziwszy koniec.
Cole i Kai umrą z rok rusałek.
Jak to nieheroicznie i pospolicie brzmi.
Ale przeważnie takie są śmierci. Zwyczajne i bez drugiego dna. Było to zapisane, a my sami nie mieliśmy na to wpływu nie znając końca tejże drogi.
Mimo to Cole nie chciał się pogodzić z tym wszystkim i nawet widząc, jak rusałka uśmiecha się demonicznie, wierzył, że jeszcze dadzą radę z tego wyjść cało. Reszta miała podobny wyraz. Tylko na ich pięknych twarzach on był przyjemniejszy.
Przywódczyni miała szeroki uśmiech, ukazujący szczękę i ubytki w zębach. Brakowało kilku z przodu. Wyglądało na to, że ktoś musiał je wybić. W oczach dalej była ta sama martwota. Ciało nie zmieniło się, tak samo z resztą świata.
Drzewa były na swoim miejscu. Wiatr, tak jak nie hulał, tak i teraz tego nie robił. Niebo usłane tysiącami szarymi chmurami, kradnącymi przyjemne promiennie słoneczne. Było ponuro i nieprzyjemnie. Nic się nie zmieniło i nic nie zwiastowało na to, że miałoby to ulec zmianie.
A mimo to nagle Cole złapał się za ranę zrobioną przez rusałkę z krótkim krzykiem. Nogi pod nim się ugięły i musiał podeprzeć się kosą, aby nie upaść na kolana. Nagle siły zostały mu odebrane, a oddech stał się cięższy. Trudno było znieść ból promieniujący z policzka. Gdy zabrał swoją dłoń i spojrzał na nią, ujrzał tą samą krew, co wcześniej i nic więcej. Nie rozumiał co się stało, bo dobrze wiedział, że to nie było działanie uroku. Widział jego działanie na drugiej osobie nie raz. Przecież właśnie jest świadkiem jak ono funkcjonuje na Kai'u, więc wie, że nie powinien czuć bólu. Jedyne co to nie powinien mieć kontrolę nad własnym ciałem.
Spojrzał na szatyna, który nadal nie spoglądał w jego stronę. Nawet nie oderwał się choćby na sekundę od rusałek, gdy krzyknął. Wpatrywał się w nie, jak w najważniejsze istoty w jego życiu. Nie przejmował się jego stanem i nim samym. To bardzo bolało i raniło jego serce, które chciało bić tylko dla Kai'a.
Przywódczyni zauważywszy, że urok nie zadziałał, a wręcz przeciwnie, został zdjęty osunęła się z odrazą w tył. Wykrzywiła swoją twarz w grymasie.
- Laisaicja... - wypowiedziała każdą sylabę powoli i z przerażeniem, który próbowała zamaskować odrazą, ale prawda była taka, że nikogo nie zdziwiłoby jej stan, bo gdy tylko powiedziała to imię na głos, reszta rusałek również odczuła lęk.
Chciała rzecz więcej, ale niewidzialna siła zacisnęła jej się na gardle, uniemożliwiając wymówienie czegokolwiek. Nie zdolna nawet była to cichego pomruku czy pokazania, że coś jest faktycznie nie tak.
Stała tylko, gotowa na swój los, by zginąć po raz drugi.
Nie bała się śmierci, bo ją przeżyła.
Cole nie zamierzał stracić tak dogodnego momentu na wygraną. Już po chwili był w stanie podnieść się i wykonać precyzyjne cięcie wzdłuż jej tułowia. Nie chciał dłużej patrzeć na tą przerażającą postać, która powinna rozpadać się w rękach. Nie zwrócił nawet uwagi na słowo, jakie rzuciła. Zostało one poniesione przez wiatr hen daleko i zostawiało ślady u tych istot, które dobrze wiedziały, co ono oznacza. On się tym nie przejmował, uważając, że to kolejny podstęp rusałek. Nie ma co im ufać.
Ciało runęło przepołowione na pół. Cięcie nie było trudne, dzięki starym, miękkim kościom i kruchego ciała. Stara, brudna krew również spłynęła na trawą i wsiąkała powoli w ziemię. Za niedługo nie pozostanie żaden ślad istnienia tychże rusałek.
-Czekaj! - próbowała go zatrzymać jedna z nich - Nie możesz nas zabić!
Nie zatrzymywał się, ale schował kosę zza plecy.
Zagryzał wargę, a na jego twarzy nie było widać wahania. Jedyne co to gniew i nic po za tym.
-Okoliczna ludność ucierpi nieurodzajem! - dodała kolejna z nich.
Jego dłoń powędrowała ku mieczowi.
-Oh, bo się tym bardzo przejmuję - rzucił oschle.
Rzuciły się do ucieczki.
Nie krzyczały.
Złość ściskała im gardła.
Każdą z nich wymordował w taki sam sposób.
Zadawał jedno precyzyjne cięcie za pomocą srebra, którego tak bardzo nienawidziły. Ciała spadały na trawę, nie zdolne do poruszenia się. Traciły głowy. Krew spływała. Smród otaczał go z każdej strony, a one powoli, powoli obracały się w popiół, by później zostać zaniesionym przez wiatr nie wiadomo dokąd. Nie było miejsca na takich jak one.
I kiedy każda z nich w końcu przestała stanowić zagrożenie dla Kai'a, nareszcie poczuł ulgę. Wiedział, że wszystkie zamordował i nikt już nie będzie kontrolował jego towarzysza.
Uspokajał oddech do normalnego stanu, podbiegając w tym samym momencie do Kai'a, który niebezpiecznie przechylał się na boki. Cole złapał go za talię, a on ulokował swoje dłonie na jego ramionach, chcąc złapać się czegoś stabilniejszego. Wyglądał jakby wybudził się z długiego snu i patrzył nie rozumiejąc co się stało. Powoli dochodził do siebie i przypominał sobie tyle ile miał prawo pamiętać. Cole nie mógł wprost opanować radości, by nie rzucić się na niego z gromadą pocałunków i uścisków, bo znowu miał go tylko dla siebie, a Kai był cały i zdrowy. Nie licząc oczywiście wcześniejszych ran.
-Coś ty sobie zrobił? - spytał najpierw, łapiąc jego policzka w delikatny sposób i przekrzywiając jego głowę, tak by mieć lepszy obraz na jego szramy na skórze - Cholera! - przypomniał sobie nagle i zaczął gorączkowo rozglądać się wokół. Wyglądał jakby zaraz miał zaraz rzucić się w wir walki, chociaż ledwo stał na nogach - A gdzie te upiry?
-A jak myślisz? - zadał łagodnie pytanie, uśmiechając się w ten sam sposób.
O bogowie, jak dobrze, że wrócił do niego.
Tak bardzo się cieszy.
-Odeszły sobie, dzięki mojemu urokowi osobistemu? - odparł poważnie - Auć! - syknął, gdy brunet uszczypnął go mocno w rękę - Nie wiesz co to żart lub sarkazm?
Przez krótki moment milczał i patrzył tylko na niego nieodgadnionym wzrokiem. Zwyczajnie chłonął tą chwilę spokoju, która nigdy nie trwała za długo, a w ich przypadku była ona wyjątkowo krótka. Teraz wokół nich opadło napięcie, a zmartwienia poszły w kąt. Potrzebowali tego, by nie zwariować od tego nadmiaru niepokoju i stresu. W takich chwilach wystarczyła im bliskość drugiej osoby, a oni szczególnie dobrze na siebie działali.
-Co jest? - spytał zmartwionym głosem szatyn.
-Czy mogę cię pocałować? - rzucił, dziwiąc się, że takie słowa przeszły mu przez gardło.
Nawet w rozmowach nie wspominali o całowaniu, a tylko rzucali aluzje, gdzie każdy wiedział o co chodzi. Gdy już się całowali, zawsze to było inicjowane przez Kai'a. No, oprócz pierwszego ich razu, kiedy to Cole zebrał się w sobie, by to zrobić. Jedna z lepszych decyzji w jego życiu, bo ona otworzyła mu drzwi do nowych, ciekawych doznań i sprawiła, że miał ochotę zagłębić się bardziej w tych tematach. A sam Kai ochoczo przeprowadzi go przez tą drogę. Ma niezwykle dużo doświadczenia i chętnie się z nim podzieli.
-To słodkie, że spytałeś - odparł z śmiechem i typowym dla siebie, cwaniackim uśmieszkiem.
Kai przyciągnął go do siebie, szybkim sprawnym ruchem, a jego uśmiech zwiastował to co nastąpi zaraz. W tęczówkach Cole'a zaczęły tańczyć iskierki ekscytacji.
Szatyn położył jedną dłoń na jego tali, a drugą wplątał w włosy z tyłu, ciągnąc go jeszcze bardziej ku sobie. Normalnie pewnie ulokowałby obie ręce na jego policzkach, bo wprost to uwielbiał, ale rana Cole'a na twarzy skutecznie mu to uniemożliwiała, a nie chciał, aby go bolało. Jak już miał czuć ból to zdecydowanie z innego powodu i o wiele przyjemniejszego niż jeżeli to. A uwielbiał kłaść swe palce na policzkach drugiej osoby, bo wtedy miał pewność, że ta mu nigdzie nie ucieknie i tym samym zdobywał pewną kontrolę. A brunet wolał, gdy ten przejmował prowadzenie i nadawał rytm.
I właśnie to zrobił. Powoli kształtował im się zwyczaj. Całował zachłannie i głęboko, przyciskając mocno Cole'a do piersi. Irytowało go i zawsze będzie irytować, że ten jest wyższy od niego i masywniejszy, ale na pewno nie przeszkodzi mu to w jego przyszłych planach.
Zagryzł jego dolną wargę, co spowodowało krótki pomruk zadowolenia u Cole'a, którego nie potrafił powstrzymać, choć bardzo nie chciał, by jakikolwiek dźwięk wydostał się z jego buzi. Wstydził się zwyczajnie tego, a Kai'owi dawało to ogrom satysfakcji. Naprawdę trudno było zachować milczenie, gdy on tak świetnie całował. Brunet sam błądził dłońmi po jego plecach, pilnując, by ten przez przypadek nie opadł z sił, ale wyglądało na to, że na takie rzeczy zawsze znajdzie siłę i nie powinien się o nic martwić, bo Kai wyglądał na pełnego sił. Na takie rzeczy to zawsze znajdzie niezliczone pokłady energii. Nawet po oswobodzeniu się z silnego uroku, gdzie każdy padłby na łóżku i zapadłby w głęboki sen.
Szatyn przerwał długi pocałunek z głośny mlaśnięciem, ale nie odsunął się od swojego towarzysza, a oparł, na ile pozwalał mu wzrost, swoje czoło o jego. Ich wydyszane, szybkie oddechy mieszały się ze sobą, a szatyn wpatrywał się w drugie oczy, będące opuszczone. Czekał aż ten uniesie wzrok i tym samym ich oczy spotykają się ze sobą.
Nie minęła dłuższa chwila, kiedy to nastąpiło. Cole był onieśmielonym tym gestem, ale nie chciał pozwolić jego towarzyszowi dłużej czekać. W jego jasnych tęczówkach widział odbicie samego siebie, ale przedstawionym tak dobrym i pożądliwym świetle, że zdumiał się na chwile. Sam zaciekawił się, co takiego Kai widzi w jego spojrzeniu oraz co widzi w nim samym. Oczy to zwierciadło duszy, prawda?
-Jesteś piękny - szepnął, słodką tajemnicą tylko dla nich dwojga.
Cole chciał odpowiedzieć całym sercem:
,,A ty mój."
Ale strach odebrał mu mowę i milczenie musiało posłużyć za odpowiedzieć. Kai pozwolił sobie mówić dalej, przesuwając delikatnie palcami po jego karku w tak subtelny sposób, że spowodował dreszcze u chłopaka.
-Pragnę cię - jego wypowiedziane słowa były ciche, ale brzmiały silnie i pewnie.
Nie spuszczał z niego wzroku. Wpatrywał się w czekoladowy brąz z zachwytem i upodobaniem. Podobało mu się to. On mu się cholernie podobał i pragnął go niezwykle mocno. Pragnął, pragnął i pragnął, tak jak pragną siebie stęsknieni kochankowie.
-Ja ciebie też - szepnął.
☆꧁✬◦°˚°◦. .◦°˚°◦✬꧂☆
Każda typowa wioska ma przynajmniej kilka z tych rzeczy: karczmę, sołtysa, rzemieślnika, kowala i parę domków. W tej, w której byli obecnie nie różniła się za wiele od tysięczny innych miejscowości rozsianych po całym ich kraju. Każda od siebie różniła się stylem budownictwa, krajobrazem i mieszkańcami. Ta tutaj nie była wyjątkiem, ale wyjątek stanowiła owa karczma, w której się zatrzymali. Czy można było to już uznać za tradycje, że nie ważne, gdzie się podzieją wśród cywilizacji to odwiedzają zawsze karczmy lub bary? Co poradzić, że zawsze natrafią je na swojej drodze, a w nich można odnaleźć wiele pożytecznych informacji.
Za nim wjechali do sporych rozmiarów wioski, najpierw upewnili się czy ta nie ma nic wspólnego z Zaskrońcami. Nie zauważyli żadnych znaków do niepokoju, ale to nie znaczyło, by mogli stracić czujność. Nie ufali temu regionowi i Cole wiedział, że więcej nie postawi tutaj nogi. Jedyną pozytywną rzeczą, jaka się tutaj stała było rozwinięcie ich relacji. W sumie to dalej nie wiadomo w jakim kierunku, ale w takim, że obaj nie narzekali na to.
Cole znajdował się w owej karczmie, która nie była typowym zajazdem, jakim mieli okazję do tej pory spotkać. Te w takich wiejskich terenach były bardziej kameralne i służyły do spotkań miejscowej ludności. Ta zaś przypominała ułożeniem i wystrojem bardziej restaurację o wysokim standardzie z elementami lokalu do potańcówek, dzięki ogromnemu parkietowi.
Przyjechali tutaj wczesnym popołudniem, gdy w końcu przestali błądzić po pustkowi i puszczy. Razem zaopatrzyli się w specyfiki na upiry oraz w prowiant na dalszą podróż.
Przez cały ten czas patrzyli czy nie są obserwowani.
Cole powiedział o nie jakiej Harumi, o której dowiedział się od Plundara. Próbowali dostrzec kogoś podejrzanego, kogoś kto często przewija się na ich drodze i kogoś kto stosunkowo za często wpatruje się w nich. Było to na tyle ciężkie, bo jedyne o czym wiedzieli o ich prześladowcy to to, że jest kobietą o imieniu Harumi i nic więcej. No dobra, wiedzieli też, że współpracuje z Obcującym i Amare, kolejną zagadkowa osobą. Ta informacja nie pomagała ustalić pochodzenia ich stalkera, ale przynajmniej nakreślała wrogów. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, kto w tej trójce jest najbardziej poważany i dowodzi resztą. Jednocześnie mogli być równouprawnionymi członkami albo pachołkami. Musieli dowiedzieć się czegoś więcej, ale natrafili na ślepy zaułek i nie potrafili odnaleźć w nim wyjścia. Nie byli nawet pewni czy to oni polują na złodziei czy oni na nich.
Kai stwierdził, że możliwe jest, aby Harumi pojawiła się wśród tłumu. Wtedy mogłoby nas bez obaw obserwować i jednocześnie wtapiać się w tłum. Ostatnio poruszali się na otwartym terenie lub wśród drzew. Mało to bezpieczne kryjówki, by nie zostać zdemaskować. Dlatego pomyśleli o tym, aby pojawić się na jakiejś potańcówce i tam wmieszać się. Istniała szansa, że pojawi się i czymś się zdradzi. Problem polegał na tym, że w południe nikt nie myśli o imprezowaniu i alkoholowych libacjach (nie licząc wioski Zimnej Wódki. To wyjątek nad wyjątkami), więc musieli trochę poczekać aż się rozkręci, o ile się rozkręci. Kai zapierał się, że jeżeli impreza nie zorganizuje się sama to sam sobie ją zrobi w kilka minut. Cole wierzył mu na słowo, bo wiedział do czego jest zdolny jeżeli chodziło o to.
Tylko do kurwy nędzy, po co on musi flirtować z tą blondynką?
I z jakiej racji on musi na to patrzeć i uważać, aby kubek nie roztrzaskał się w jego palcach od nadmiernego ściskania go?
On zaraz da mu te ,,pozyskiwanie informacji".
W dupę te informacje mu wsadzi.
Kurwa.
Jaki on jest chorobliwie zazdrosny, a informacja o tym mu w niczym nie pomaga.
Zaraz wydłubie tej blondynie oczy...
Kurde nie mam dla was ciekawostki na dziś XD
Możecie jakąś zarzucić XDDD.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro