Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ քʀօɮʟɛʍǟƈɦ ʍɨǟֆȶǟ .◦°˚°◦✬꧂☆

Zane przemierzał miasto spokojnym krokiem, oglądając to co się zmieniło na przestrzeni lat. Na pewno dostrzegł, że miasto od tamtego czasu, kiedy był tu ostatni raz zmieniło się. Oczywiście Himmler zawsze robiło na wrażenie swoimi zabytkami i to jak mieszkańcy dbali o każdy centymetr ich domu, ale będąc teraz dostrzegł, że miasto wyglądało jeszcze lepiej niż ostatnim razem. A przecież państwo nie wykładało funduszy na utrzymanie nawet takich perełek jak ta. Nawet jeśli perełka posiadła jeden z lepszych uniwersytetów w kraju. Dlatego samorząd musiał sam przeznaczać pieniądze na utrzymanie Himmler oraz zabezpieczyć go odpowiednią ilością straży, by nie roiło się od wandali czy złodzieje. Chociaż i tak strażnicy nie musieli się zbytnio przejmować wandalami, bo Himmleranie sami pilnowali o to, by nikt nie niszczył ich zabytku. Jeśli kogoś takiego złapali, taka osoba narażała się na ostracyzm. 

Oddalając się coraz bardziej od centrum i całego tego zgiełku, Zane myślał, że zaraz dotrze do jakiś biedniejszych dzielnic, tak jak to ma miejsce zazwyczaj w dużych miastach, ale tutaj tego nie znalazł. Nie wiedział czy po prostu źle trafił czy takie miejsca przestały istnieć lub sa skutecznie ukrywane. 

W jego młodości za niebezpieczną dzielnicę uważało się ,,Promyk" i było to na samym końcu miasta, gdzie żyli najbiedniejsi mieszkańcy. Nawet mając miano najbiedniejszych mieszkańców, nie wyglądali na najgorszych nędzarzy, proszących chociaż o okruszek chleba. Nie umierali na masową skale z powodu głodu czy mrozów w zimie. Mimo to i tak wyróżniali się od patrycjatu na pierwszy rzut oka, a w ich dzielnicy czuło się tą chłodną zazdrość, gdy jakiś bogaty kupiec przechodził tam. 

To było już ponad trzydzieści lat temu i po tej dzielnicy jakby ślad zaginął albo zwyczajnie jej nie rozpoznaje. Myślał, że w niej właśnie jest, ale tutaj każdy wyglądał na dobrze usytuowanego. Może w mniej krzykliwym i bardziej stonowanym stroju, a budynki były bardziej prostsze z mniejszą ilością ozdób. Przy niektórych z nich znajdowali się robotnicy, odnawiający ewalacje budynku czy naprawiających dziury w chodniku.

Przez ten upadł mózg mu się przegrzał.

Naprawdę nienawidził lata i tylko czekał aż biały puch spowije ziemie.

Do dzisiaj pamięta jak niektórzy z dzielnicy Promyk tworzyli bojówki, chroniące swoich interesów. Coś tam wykrzykiwali o lepszej płacy i mniejszej ilości pedalstwa. Nie podobało im się, jak głównie patrycjat i artyści zaczęli nosić się nowatorsko, wyróżniając się od reszty. Gadali coś o zachowaniu tradycji. 

Pamiętał, jak po zakończonej swojej misji wraz z starszymi stopniem łowcami, chciał pozwiedzać sobie miasto. Odbywał wtedy staż po całym kraju, walcząc z różnymi upirami. Tutaj mieli rozprawić się z zmorami, nocnymi demonami, nękającymi śpiących ludzi. Pokonali ich szybko i mieli czas dla siebie. Nieświadomie zapuścili się właśnie do dzielnicy Promyk i natrafili na bojówkarzy, wykrzykujących jakieś swoje hasełka. Tylko jak one szły....

Zatrzymał się tuż na skręcie w kolejną uliczkę. Zaczął się zastanawiać, nie mogą sobie przypomnieć tamtejszych słów, jakie krzyczeli. Wiedział, że po tym spieprzyli stamtąd całą czwórką i później omijali szerokim łukiem tą dzielnicę. 

-Promyk żyje, Promyk walczy, Promyk każdą kurwę zwalczy!- męski głos zaczął wykrzykiwać słowa za uliczki, do której miał skręcić Zane. Gdy usłyszał te słowa doznał olśnienia, bo tak właśnie one szły. Natychmiast skręcił w prawo w wąską uliczkę, skopaną w cieniu, dzięki wysokim attykom na kamienicach. Były one mniej ozdobne niż na głównej ulicy, ale z pewnością były zadbane. Na drodze stał mały powóz z zaprzęgniętym jednym gniadym koniem. Powóz był po same brzegi wypełniony skrzynkami i torbami. Przy nim stał na oko piętnastoletni chłopak z ulizanymi włosami do tyłu. To właśnie on wykrzykiwał te słowa - Promyk rządzi, Promyk radzi, Promyk nigdy Cię nie zdradzi! Promyk pije, Promyk kradnie i dojebać umie ładnie!

-Zamknij ten ryj w końcu! - burknął chłopak, wychodzący z drzwi budynku. Pod pachą niósł skrzyknę i zeszedł z schodów w kierunku pierwszego.

Zane przystanął blisko ściany. Założył ręce na piersi i zaczął się przysłuchiwać, przeczuwając, że może wyniknąć z tej rozmowy coś ciekawego. Przy okazji było to dobre miejsce, by skryć się przed promieniami słońca. Było już późne popołudnie, a nadal wydawało mu się, że grzeje z całą mocą. Schodziło powoli z nieba. 

Wyglądał na dużo starszego z rozchwianymi na boki włosami w kolorze ciemnego brązu. Z twarzy byli bardzo podobni do siebie, ale ich ubiór się różnił. Tego starszego był bardziej spokojniejszy bez zbędnych kolorów. Zwykła koszula z kołnierzykiem i krótkim rękawem i ciemnymi, krótkimi spodniami. Ten pierwszy zaś był odwrotnością starszego. Wyglądał na pełnego energii, a jego strój przykuwał uwagę. Na piersi miał wyszyte kwiaty i pod kołnierzykiem bordową muszkę. Spodnie, długie i przewiewne w kolorze muszki. Na nogawkach również były wyszyte niebieskie kwiaty. 

-No co? - dziwi się, nie rozumiejąc wybuchu swojego brata - To ostatni raz kiedy mogę wykrzyczeć te słowa w tym miejscu! Muszę to wykorzystać zanim wyjdziemy! Promyk żyje!

Jego brat szybko jedną dłonią zatyka mu usta i patrzy mu prosto w oczy spod zmarszczonych brwi. Drugi jest już przyzwyczajony do takich akcji, po tylu latach obcowania z swoim marudnym bratem. 

Zaczyna coś mówić, ale nic zrozumiałego nie wychodzi z jego zatkanych ust. 

-Przyrzekam, że jak zaczniesz znowu wykrzykiwać te słowa obetnę ci język - fuknął i zabrał swoją dłoń. Wytarł je w swoje spodnie i podszedł do wozu w celu odłożenia skrzynki na stos innych rzeczy - Te słowa nic nie mają z obecną formą jaka przybrała ta grupa - wymamrotał pod nosem.

-Bo jest mniej agresywna niż te kilkanaście lat temu! - woła z radością.

-I bardziej pstrokata - prychnął, przejeżdżając wzrokiem od dołu do góry po sylwetce swojego brata z odrazą - Kiedyś to było...

-Będę tęsknił za tym miejscem - wzdycha, mając gdzieś kolejne gadki szmatki o tym, jak to kiedyś było lepiej z tym miastem niż teraz. Jego bratu nie podobała mu się ta przemiana, choć też na niej przecież skorzystał. Mieszkali w lepszym miejscu i więcej zarabiali niż paręnaście lat temu. Mimo to i tak narzeka przy każdej nadarzającej się okazji na fale artystów zalewających Himmler wraz z swoimi nowymi ideami. Jego dusza należała do przeszłości. 

Stał na wprost ich prostego mieszkania, znajdującego się na samej górze budynku z rękoma opartymi na bokach. Z jego twarzy nie schodził uśmiech, choć bym w tym momencie nostalgiczny i nieco smutny. 

-Musimy wyjeżdżać? 

-Ech - westchnął poirytowany brunet, opierając się rękoma o powóz i schylając swoją głowę.

-Tak, tak wiem - wzdycha - Musimy uciekać przed najemnikami, bo wszyscy w tym miejsce prowadzą nielegalny przemyt i uciekają przed płaceniem cła, a co za tym idzie mamy kłopoty z skarbnikami państwowymi - odparł, zniekształconym głosem, który miał sparodiować jego brata - Co z tego, że jeszcze nic nie ustalono, bo będziemy się dogadywać z tymi parszywymi Hrubieszami!

-Jeszcze głośniej może, co? - syknął, podchodząc do niego na bliską odległość. Byli równego wzrostu, dlatego idealnie wpatrywali się w swoje oczy, wyrażające poirytowanie. Żaden z nich nie ustępował. 

-I tak wszyscy siedzimy w tym samym bagnie - prychnął, przewracając oczami. 

-Nigdy nie wiesz czy rozmawiasz z wrogiem - rzucił cicho, wbijając swój palec w jego bark z taką siłą, że ten pierwszy zrobił krok w tył i skrzywił się na to - A ja mam zamiar chronić ten twój głupkowaty, dziecinny tyłek do póki nie będę wiedział czy nie wpakujesz się w kłopoty, gdy nie będę w pobliżu - widząc niepocieszony wyraz twarzy swojego brata, jak i smutek, złagodniał. Wziął głęboki oddech na uspokojenie i dodał już bez nerwów - Jeszcze przecież tutaj wrócimy. Może taka podróż sprawi ci więcej pomysłów do tych twoich projektów? - pocieszająco poklepuje brata po ramieniu. Ten uśmiecha się do niego, doceniając jego próby pocieszenia. 

I wtedy właśnie brunet dojrzał za ramienia chłopaka postać Zane'a, opierającego się o ścianę budynku w cieniu. Stał tam nieporuszony nawet wtedy, gdy został zdemaskowany. Starszy stanął za bratem, kipiąc ze złości, że ktoś ich podsłuchiwał. Zmarszczył swoje czoło, piorunując mężczyznę. 

-A ty czego podsłuchujesz, co kurwa? - warknął.

-Spodobała mi się jego muszka - wyjaśnił spokojnym tonem, podchodząc powoli do dwóch chłopaków.

-Ha! - krzyknął młodszy, wyskakując wręcz za pleców brata - A mówiłeś, że tą muszka to jedynie jako szmata się nadaje! Widzisz ktoś potrafił docenić mój styl! - odparł dumnie. 

-I tak długo przypatrywałeś się jego muszce? - spytał podejrzliwie. 

-Jestem myślicielem - wzruszył ramionami - Łatwo się zawieszam i kiedy spostrzegłem jego muszkę, a najpierw usłyszałem jakie słowa wykrzykuje to przypomniały mi się stare czasy 

-Widzę, że też jesteś stary jak mój brat! - zauważył z entuzjazmem - On to zawsze gada o starych dobrych czasach 

-Wydaje mi się, że jestem ciut starszy od niego - przyznał z delikatnym uśmiechem. 

-A ile masz lat? - zainteresował się - Może miałbyś chwilkę na pogawędkę z nami? 

-Może i miałby, ale my nie mamy - burknął brunet, łapiąc brata za rękę i odciągając go od Zane'a w kierunku wozu z znudzonym już koniem. Pierwszy wymamrotał coś pod nosem, naburmuszony na działanie chłopaka niechętnie ruszył za nim. Bardzo niechętnie - Fajnie się nie gadało, ale jeśli chcemy dotrzeć na czas to musimy się sprężyć i tak mamy już opóźnienie przez te twoje godzinne na pawianie się widokiem pokoju zamiast pakowaniem się

Wsiadł z przodu wozu i złapał za lejce konia. Drugi zajął miejsce obok niego, zakładając ręce na piersi. Powóz ruszył. 

Zane nie czekał aż całkowicie zniknie, nawet się nie żegnając ruszył w dalszą drogę. 

Jego cel może i wydawał się bezcelowy czy faktycznym odpoczynkiem od tej całej bandy z ich problemami, które nie sposób rozwiązać, gdy wokół siebie postawili wysokie mury nie do przejścia. Zbyt sobie nie ufali i zbyt bardzo żyli przeszłością. Oni nawet nie chcieli ruszyć do przodu, woleli zostać z tymi problemami niż jeżeli zająć się faktycznymi. Może nie do końca ich rozumiał, bo nie wiedział przecież wszystkiego co siedzi w ich głowach. Zwłaszcza u takiego Kai'a, z którym nigdy nie pracował i nie miał tak dużej styczności jak pozostałymi. Pamiętał nawet czasy, kiedy Jay uczył się na łowcę i niezbyt zmienił się od tamtego czasu. Nadal testował jego cierpliwość i dopytywał o jego wiek, robiąc sobie żarty, że pewnie bogowie jako pierwszego stworzyli go na tym świecie. 

Głównie to miał zarzuty do Kai'a i Cole'a, ale to raczej było oczywiste dlaczego. Najmniej problemów sprawiał Lloyd, robił to co mu kazano bez zbędnych sprzeciwów, jakby nie umiał podjąć własnej decyzji. Ten brak asertywności niekorzystne dla niego wpływa. Pewnie to dlatego, że jest w rodzinie Garmadonów, a zwłaszcza, że jest synem tego konkretnego Garmadona. 

Tak to jest jak się pracuje z gównazerią. 

Mimo wszystko i tak ich lubił. 

Specjalnie odłączył się od grupy i tak zaplanował podział, by Kai oraz Cole nie byli razem odseparowani od reszty. Byłoby to idealnie podanie na tacy tej dwójki dla ich tajemniczych wrogów. Nie wiele o nich wiedzieli, ale z pewnością chcieli, by byli świadomi o ich obecności. Chcą, by szli za ich śladami i poszli tam dokąd oni chcą. A na pewno chcą, by zrobili to Kai i Cole. Reszta nie jest im potrzebna i na pewno ich się pozbędą, by zatrzeć wszelkie ślady, jak robili to dotychczas. 

Dlatego tak chodził sam oddalając się od ludzi i zapuszczając się w coraz mniej strzeżone dzielnice, a przynajmniej myślał, że w takie się zapuszcza. Chciał sprawdzić czy ktoś będzie podążał za nim, wykorzystując okazję na to, że przywódca grupy jest sam. Czy ich wrogowie nie wykorzystaliby tego faktu? 

Ale na razie nic nie wyczuwał.

Wydawało mu się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie widział nic niepokojącego. Jeżeli już to czasami wyczuwał spojrzenia na sobie na samym początku, ale to nie było nic czym mógł sobie raczej zaprzątać głowy. To był tylko patrycjat zainteresowany jego osobą i jego wyglądem. Zainteresowanie wynikało głównie z płci pięknej, która wodziła za nim maślanymi oczami, ale nie w głowie miał żadne romanse. 

Miał już kochającą żonę od kilkunastu lat i małą córeczkę dla, której zrobiłby wiele. Dlatego to będzie ostatnia jego misja jako łowca. To była wspólna decyzja jego i jego żony. Obydwoje wiedzą, że praca Zane'a jest ryzykowna i niebezpieczna, a nie chcą by mała wychowywała się bez ojca. Sam on chce zobaczyć, jak jego ukochana córka dorasta, a w przyszłości może chcieć powiększyć rodzinę, skoro wraz z małżonkę już nie będą tak zapracowani przez pracę. Chociaż dużo osób, by mówiło, że to za późno na takie rzeczy w ich wieku, ale nie przejmował się tym w zupełności. Tak samo jak jego żona. Obydwoje nie wyglądali na tyle ile mieli, czas był dla łaskawy, a oni czuli się jakby nadal mieli nadal te dwadzieścia lat. Śmiali się, że pewnie będą starsi niż wiek.

Na samą wzmiankę o swojej rodzinie rozmarzył się i zapragnął natychmiastowo ich zobaczyć . Trzymał ze sobą kartkę, gdzie zostali wszyscy we trzech narysowani. Było to tuż po porodzie jego żony, Pixal, która trzymała dziecko w rękach z szerokim uśmiechem. A on tak samo szczęśliwy stał obok niej. Uwielbiał ten obraz. Niestety akurat zostawił ją przy torbie, a ją przy koniach w stajni przed wjazdem do miasta. Nie chcieli targać ze sobą za dużo rzeczy, a on teraz żałował, że nie wziął ją ze sobą. Tęsknił za nimi. Miał nadzieję, że ta misja szybko się zakończy i spędzi z nimi więcej czasu niż dotychczas.  

W ten to kiedy szedł, jakaś młoda kobieta szturchnęła go w ramię, wyrywając z przyjemnych rozmyślań. Rzuciła mu szybkie przepraszający uśmiech, patrząc na niego tajemniczo. Było to szybkie, przelotne spojrzenie, ale Zane'owi zapadła w pamięć kolor jej tęczówek. Były intensywne fioletowe na jej jasnej karnacji. Jej barwa włosów była bardzo podobna do koloru włosów mężczyzny z tą różnicą, że bardziej przypominały blond niż jeżeli biały. Kiedy szła z założonymi rękoma za plecami jej zielona długa sukienka, wręcz falowała w rytm jej kroków.

Zane wrócił do swoich spraw i zaczął iść kierunkiem, jaki obrał na samym początku. Kręcił się po sklepach w celu kupienia prowiantu na drogę i podsłuchiwał przy okazji mieszkańców z tego, co się dzieje w mieście. Ci w biedniejszych dzielnicach wyprowadzali się i wyglądali na mocno zaniepokojonych, zaś u drugich dało się wyczuć jakiś dziwny bunt i zaciętość. Udawali, że wszystko jest w porządku, bawiąc się głośno i hucznie. Oni nie zamierzali uciekać ani przed najemnikami, ani przed samorządem Hrubieszowa, ani skarbnikami. 

Kiedy zmierzał do miejsca spotkania całej grupy, gdy słońce w końcu ustępowało księżycowi tworząc coraz zimniejszą paletę barw na niebie, nie odpuszczało go wrażenie, że 

ktoś go śledzi.

Ale zawsze, gdy patrzył za siebie nie widział niczego niepokojącego. Żadnego wrogiego spojrzenia, żadnej osoby czającej się i wyczekującej okazji na wbicie mu noża w plecy. Rozglądał się na wszystkie strony, patrzył po dachach, balkonach i za zakrętami, ale niczego nie zauważył. Czuł się zawiedziony tym, że jego wrogowie nie próbowali go zabić czy choćby schwytać.

Chciałby dowiedzieć się kto za tym wszystkim stoi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro