☆꧁✬◦°˚°◦. օ աɨɛȶʀʐɛ քօʍɨęɖʐʏ ɖʀʐɛաǟʍɨ .◦°˚°◦✬꧂☆
Kai znajdował się na dachu wiejskiego, niezamieszkałego przez nikogo domu. Dom był niski z dużym kominem, za którym się schował chłopak i obserwował Siemka, znajdującego się w dole i wychodzącego z chaty. Prawdopodobnie swojej, ponieważ siedział tam odkąd tam wszedł, a było to kiedy szatyn wypuścił go i pozwolił mu iść.
Dom Siemka nie różnił się niczym innym od domu, na którym aktualnie znajdował się chłopak. Może był bardziej zadbany, ale z pewnością lata świetności miał dawno za sobą i pokazywał sytuację majątkową właścicielów, nie będącej w dobrym stanie. Chata stała na uboczu Zimnej Wódki, z dala od centrum wioski. Bliżej mu było do lasu.
Kai skierował wzrok na Lloyda, który cicho zeskoczył z dachu domu Siemka i przywarł do ściany, aby nie zostać zauważonym. Miał na sobie strój najemników, zakrywający go od stóp do głów, tak samo jak szatyn. Spojrzał na swojego przyjaciela i dali sobie znać, aby ruszyć za celem.
Kiedy tylko Siemek oddalił się na bezpieczną odległość, a kilka osób znajdujących się na ulicy przestali stanowić zagrożenia na zdemaskowani, to ruszyli za nim. Niestety zabudowa wioski nie pozwalała na poruszanie się po dachach, co było zawsze dobrym rozwiązaniem. Z dachu wszystko było widoczne jak na otwartej dłoni i łatwo można było się skryć. Tutaj było więcej wyzwania. Chaty były oddalone od siebie i coraz rzadsze, a im bardziej oddalało się od centrum wioski tym bardziej wszystko stawało się płaskie bez żadnych miejsc na ukrycie się. Zaraz miną znak nazwy miejscowości i znajdą się na ziemistej, wydeptanej drodze między dwoma polami rzepaku. Czasami zdarzały się sporadyczne drzewa.
Na szczęście pogoda sprzyjała im. Było wietrze, a wiatr szumiał koronami drzew czy właśnie rzepakami, dlatego zawsze można było poruszać się między nimi i jeśli Siemek usłyszałby niepokojące poruszanie, zwaliłby to na wiatr.
Lloyd odwzorowywał ruchy Kai'a, bardziej doświadczonego niż on sam. Co prawda miał ćwiczenia, polegające właśnie na śledzeniu celu w różnych niesprzyjających warunkach i zdał je śpiewające, ale zawsze były to ćwiczenia. Wolał zaufać przyjacielowi niż samemu sobie. Dlatego nie wykonywał pierwszego ruchu i czekał na instrukcję chłopaka. Denerwował się, że coś spieprzy i udowodni Wu oraz Garmadonowi, że mieli rację w tym, że nie jest jeszcze gotowy. A nie mają. Cieszył się, że pozwolili mu iść, bo gdyby odmówili i tak, by ruszył na tą misję z nimi. Kai przecież, by go nie odesłał z kwitkiem. Pewnie, by trochę pomarudził, że mu się oberwie za to, ale koniec końców, po rzuceniu jeszcze parę docinek w jego stronę, zgodziłby się.
Gdy tylko Siemek poczuł smak wolności, myśleli, że spakuje rzeczy i ucieknie z wioski hen daleko, byleby Obcujący go nie dopadł. A ten poszedł spać. Przynajmniej nie utrudnił im roboty i znajdował się w jednym miejscu aż do późnego wieczora, kiedy niebo było już praktycznie ciemne. Teraz, gdy wyszedł był zdenerwowany, co było doskonale widoczne w jego ruchach czy jak rozglądał się wokół siebie. Raczej nie wiedział o tym, że jest śledzony. Bardziej był to fakt, że nie wykonał misji i nie wiedział jak jego pracodawca na to zareaguje. Wolał stanąć z nim twarzą w twarz i uporać się z własnym problemem. Bał się, że przez jego ucieczkę jego bratu stanie się krzywda.
,,A te obracanie się za siebie, mógłby sobie darować" - bezgłośnie, pomarudził Lloyd w stronę Kai - ,,Głowa go od tego nie boli?"
W aktualnym momencie Lloyd znajdował się w rzepaku, do którego wskoczył natychmiastowo, gdy nagle Siemek spojrzał za siebie. Kai miał o wiele więcej szczęścia po znalazł się za drzewem, ale zaraz będzie musiał podzielić los przyjaciela i tak jak on wybrudzić się w żółtym pyłku. Nadchodzili ludzi.
-,,Chuj go wie, chowaj się" - oznajmił szybko i wskoczył w rzepak. A blondyn kucnął wśród wysokich roślin.
Młoda para minęła Siemka i krótko się z nim przywitali. Chłopak uśmiechnął się i starał się nie dać po sobie poznać nerwowości. Rozmawiali o świętym dębie, którego odwiedzili, dlatego mieli już stuprocentową pewność, że idzie właśnie w tym kierunku, aby spotkać się z duchem.
Siemek przyśpieszył, a pozostała dwójka postanowiła już zostać w tym przeklętym rzepaku skoro i tak są nim uwaleni po całości. Takich jak oni to się nazywa ,,rzepiarami". Ile to zostało zniszczonych roślin, bo jakaś młoda kobieta koniecznie chciała obraz właśnie w rzepaku lub pozować z rośliną, a w tym celu albo musiała go zerwać, albo wejść. Te głupsze wydeptywały ścieżkę, by znaleźć doskonały rzepak do obrazu.
Rzepak się skoczył, a na jego miejsce pojawił się las z olbrzymimi sosnami i świerkami. Siemek za nim tam wszedł, przystanął i uniósł swoją głowę wysoko. Wyglądał jakby bił się z myślami czy nie zawrócić, ale ostatecznie wykonał parę kroków i minął drewnianą tabliczkę z napisem ,,Miejsce kultu: Święty Dąb Peruna".
Kai i Lloyd ruszyli za nim, tym razem kryjąc się pośród ciemności. To było miejsce dla nich.
Ludzi nie było, ostatnia parka już się ulotniła. Zmrok od zawsze był miejscem dla niebezpiecznych stworzeń, dlatego ludzie starali się nie wchodzić im w drogę. To jak proszenie się o śmierć. Z tego też powodu nie trzeba było już się bać o osoby trzecie. Była mała szansa, że ktoś późnym wieczorem będzie się szlajał po lesie.
Niebo stawało się coraz ciemniejsze, zaczynały się pojawiać pierwsze gwiazdy, a księżyc z każdą mijającą chwilą stawał się jaśniejszy. Było jeszcze przyjemnie ciepło.
Do Świętego Dębu nie była daleka droga, prawdę powiedziawszy znaleźli się już na miejscu. Była to polana, gdzie na środku stał potężnych rozmiarów dąb z wyrośniętymi ogromnymi gałęziami. Przed nim stała wyrzeźbiony, drewniany tors boga Peruna na drewnianym walcu. Znalazły się również kilka długich pochodni prosianych wokół drzewa. Nikt się nie bał o pożar. W takim miejscu jak to, nie było mowy o czymś takim. Było to miejsce święte, dlatego też wszyscy trzej oddali pokłon temu miejscu.
Siemek przystanął i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Kai i Lloyd czekali również na to samo.
Obydwoje znajdowali się obok siebie w ciemnościach lasu. Świerki rzucały na nich swój cień, a krzewy dawały dodatkowe skrycie. Kai rozsunął gałąź, by móc lepiej widzieć całą polanę. W tym samym czasie Lloyd starał się pozbyć z siebie rzepaku, przyklejonego do jego czarnego stroju.
Kai kiedy usłyszał głośną szamotaninę, odwrócił się zdenerwowany w jego stronę, a tam ujrzał jak blondyn energicznie strzepuje pyłek z ubrań
-,,Weź to zostaw i tak się tego nie pozbędziesz" - rzucił energicznie, przewracając oczami.
-,,Nie będę śmierdział, zapyziałym rzepakiem" - rzucił wściekle i wrócił do strzepywania.
-,,I tak kurwa zawsze cuchniesz"
-Spierdalaj - syknął do niego po cichu Lloyd, pokazując mu środkowy palec - I tak zawsze ty gorzej pachniesz
-,,Zamknij się do chuja, bo nas zdemaskujesz!" - powiedział spanikowany Kai.
-,,Dobra" - zaprzestał swojej czynności i stanął obok szatyna - ,,Później to ogarniemy w jakiś sposób"
-,,Ta propozycja jest wielce kusząca" - gdyby tylko Kai użył słów, z pewnością powiedziałby to w dwuznaczny sposób. Mimo, że ton nie podkreślił tego to i tak Lloyd wyczuł to. Oczy chłopaka zdradziły wszystko. W takim momentach jak ten cieszył się, że ma zakrytą całą twarz.
Zerwał się silniejszy wiatr, a jego podmuchy zebrały liście wiszące na drzewach, które zaczęły wirować w szybkim tempie wokół drzewa. Siemek przez stanie na pustej przestrzeni, mocniej oberwał przez wiatr, który wycelował wprost w niego i spowodował, że musiał się cofnąć kilka kroków do tyłu, jak i zasłonić twarz rękoma. Kai i Lloyd byli chronieni przez bujną roślinność, dlatego nie musieli kryć swoich oczu przez, co byli doskonałym świadkiem, jak na miejsce pojawia się nowa osoba.
Zanim się pojawiła, powstał wir na jednej z grubszych gałęzi świętego drzewa i dopiero z niego wyłoniła się przezroczysta postać młodego chłopaka. Chłopak siedział w nonszalancki sposób, z jedną nogą zgiętą, na której miał opartą rękę, druga zwisała mu swobodnie. Miał ciemne włosy aż do ramion z jednym zielonym pasemkiem z przodu. Jego twarz była trupio blada z podkrążonymi oczami, które jeszcze bardziej potęgowały brak życia w zielonych oczach, niegdyś iskrzących się energią. Teraz były martwe jak ich właściciel. Nosił strój, który od dawna wyszedł z użycia i był postrzępiony przez czas. Składał się on z koszuli przepasanej czarnym pasem i długimi, szerokimi spodniami. Wszystko było w odcieniach ciemnej zieleni. Na sobie miał jeszcze narzuconą czarną pelerynę.
Nazywali go Obcujący z wiłami, choć szczerze nienawidził tego przezwiska. Wolał jak zwracano się do niego Morro.
Z wyższością spoglądał na stojącego Siemka, który widząc go, zląkł się. Mimo to i tak stał hardo.
-Widzę, że ci się nie udało wykonać misji - zaczął mówić, znudzonym tonem - Nie, żeby było to jakiś zaskoczeniem
-Ja...
-Tak, tak przepraszasz. Obiecujesz poprawę i inne brzdety - przewrócił oczami - Gówno mnie to interesuje. Swoje zadanie i tak spełniłeś
-Nie rozumiem - zdezorientował się.
-Też mi zaskoczenie - prychnął.
Następnie zeskoczył na ziemię, a gdy tylko się z nią zetknął ponownie powstał podmuch wiatru przez, który Siemek musiał się ponownie osłonić. Morro wyprostował się, ponieważ skacząc znajdował się na klęczkach. Założył ręce na piersi i pogardliwie zeskanował sylwetkę blondyna.
-Miałeś tylko zasiać w nich ziarnko niepewności - ruszył w stronę barmana, a każdy jego ruch był płynny i nie zostawiał widocznych śladów na trawie - Powiadomić ich o naszym istnieniu i żeby chcieli podążać za nami. Brawo udało ci się! - oznajmił z chłodnym uśmiechem, poklepując Siemka w jego lewę ramię.
-I co wypuścisz mnie skoro mi się udało? - zapytał z nadzieją.
Duch wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Chłopak patrzył na niego zasępiony.
-Nie no troszeczkę cię pojebało - rzucił nadal, będąc w dobrym humorze - Muszę zacierać ślady i usuwać świadków
-Ale nasza umowa! - odparł zrozpaczony Siemek, czując gorycz w gardle.
-A była tam jakaś wzmianka o tym, że nie zrobię ci krzywdy? - uniósł jedną brew ku górze, zakładając przy tym ręce na piersi. Ponownie spoglądał tak jakby patrzył na nierozumne dziecko. Tak też myślał o Siemku. Naprawdę uważał go za tępego kmiota. Chłopak chciał już coś powiedzieć, ale wycofał się z tego. Rosła w nim panika, pomieszana z gniewem - No właśnie
-Ale spełniłem co chciałeś!
-Nieświadomie, a tak to zawaliłeś po całości - prychnął - Jakoś nie widzę gdzieś tu Kai'a czy Cole'a. A może jednak ich dorwałeś? - przyłożył dłoń do skroni i zaczął się rozglądać wokół - Ups. Jaki ja głupi. Oczywiście, że nie - parsknął na to - Chciałem tylko przypomnieć, że pieniądze już dostałeś
Barman zacisnął swoje palce na swych płowych blond kosmykach i przez nerwy zaczął je ciągnąć. Oddech miał niekontrolowany, nie wiadomo czy przez panikę czy przez złość. Wplątał się w głupstwo, za które teraz przypłaci życiem. Dobrze wiedział, że to jest niebezpieczny typ, zabijający bez wahania. I naprawdę sądził, że po wykonaniu roboty wypuściłby go wolno? No tak, przecież pieniądze przysłoniły jego zdrowy rozsądek. Miał dostać kolejny tysiąc za udana robotę. To co już otrzymał było za fatygę.
-Na pewno sobie kpisz ze mnie! - rzucił spanikowany, śmiejąc się nerwowym śmiechem - Nie zabijesz mnie!
-Ciesz się, że ja cię zabiję, a nie moje drogie przyjaciółeczki wiły - prychnął pogardliwie - Jesteśmy pokłóceni, bo musiałem załatwić ich koleżanki rusałki, a jeszcze wcześniej sam ruszyłem do miasta zabić faceta, na którego sprowadzili obłęd, a chcieli same go załatwić - przewrócił oczami - Czasami są takie irytujące
-Nie zrobisz, nie zrobisz! - powtarzał jak mantrę, zaczynając rwać sobie włosy z głowy. W pewnym momencie zaczął wykrzykiwać głośniej tą jedną frazę z obłędem w oczach. Zostawił swoje włosy w spokoju na rzecz zerwania się do ucieczki - To święte miejsce!
-Oh zamknij się - powiedział poirytowany.
Zamachnął się ręką z góry do dołu w ten sposób tworząc szybkie, powietrzne cięcie, które z prędkością poleciało w stronę uciekającego Siemka. Ten zdążył usłyszeć szybki świt i zanim dorwał go wykrzyknął:-Przeklinam cię na bogów!Powietrzne cięcie przepołowiło chłopaka na pół. Jego ciało zatrzymało się i dwie równe siebie połówki, spadły na ziemię, chlapiąc dookoła swą krwią i narządami. Śmierć była szybka i bezbolesna, niestety też brutalna. Jego szczątki walały się teraz na ziemi. -Już zostałem przeklęty - roześmiał się krótko Morro, ale w tym śmiechu nie było radości, tylko czysta gorzka gorycz. Nie spiesząc się podszedł do ciała Siemka Ząbka. Musiał pozbyć się gdzieś ciała. Zakopać je i może jak jego kaprys pozwoli to godnie je pochowa, by nie przemienił się później w demona. Ale czy było warto się męczyć? Z taką śmiercią na pewno chłop przeistoczy się w jakiegoś upira. A mógł obciąć jego głowę to byłoby mniej sprzątania. Że też wiły postanowiły strzelić focha i udać się na pieprzone obłoki. Normalnie to one sprzątały to, zwyczajnie zjadając szczątki. Teraz musiał radzić sobie sam. -Ale ty wiesz...- zwrócił się do ciała - Że gdybyś nie uciekł to bym nie mógł cię skrzywdzić? Byłeś w świętym kręgu, chronionym przez Peruna. Na własną głupotę zdechłeś - prychnął - Myślisz, że co. Wybrałem to miejsce bez powodu? Testowałem twoją mądrość - przykucnął i zniżył swój głos, będący tylko na pozór słodki. Głowę podparł o jedną rękę, ułożoną na swojej nodze - Oblałeś z kretesem ~
A oni tam stali, stali tam wryci i poruszeni tym co zobaczyli. Morro zabierał się w tym czasie za sprzątanie, a oni nadal nie poruszyli się z utkwionym wzrokiem na ciało Siemka, z którym jeszcze rozmawiali z rana.
Brutalność nie zaszokowała Kai'a. Był już do niej przyzwyczajony po tylu latach pracy i widział naprawdę gorsze rzeczy niż przepołowione ciała. Do niektórych widoków z czasem dało się przyzwyczaić i dzięki temu można było sobie z tym poradzić, o ile było się silną jednostką. To co wprawiło w trwogę chłopaka były umiejętności Morro.
On nie powinien kontrolować wiatr.
Po prostu nie.
To nie było coś co zwykły człowiek mógłby robić, a co dopiero duch snujący się po świecie.
Moce były domeną boską, a wiatr należał do boga Strzyboga. On odpowiadał za niego, miał pełną kontrolę. Nie do tego ducha, kurwa.
Mówili, że Obcujący korzysta z mocy wił, które również mogą posługiwać się wiatrem w mniejszym stopniu niż ich prawowity właściciel. Nie wspominali o tym, że to on ma moc wiatrów. Kurwa, a raczej powinni. Gdyby wiedzieli, ale nie wiedzieli.
Kai powoli oderwał wzrok od Morro, zbierającego szczątki Siemka i spojrzał na Lloyda, aby zobaczyć jak się trzyma. I wyglądał podobnie jak on. Jego twarz straciła kolory, oczy wyrażały czyste zdumienie i były szeroko otwarte. Gdy poczuł wzrok na sobie, pokręcił energicznie głową, aby otrząsnąć się z tego wszystkiego. Nie chciał, aby Kai widział go w takim stanie. Powinien być gotowy na takie widoki, w końcu szkoli się na najemnika i na łowcę. To nie odłączny element tych dwóch profesji, by być świadkiem czegoś takiego. No może nie zupełnie, bo duch kontrolujący wiatr i przyjaźniący się z wiłami to coś nietypowego i nie powinno się zadziać.
Starszy chłopak dał znać młodszemu, że się wycofują bardzo, ale to bardzo powoli. Nie było szans na to, aby śledzić Morro, jak miał początkowo w planach Kai. Nie był to rozkaz od Zane'a, ale jego własny. Mieli tylko upewnić się co do pracodawcy Siemka, a następnie się ulotnić. On chciał dowiedzieć się, dlaczego polują na niego i Cole'a. Teraz to nie wchodziło w grę. Przeciwnik był zbyt niebezpieczny. Jego potrzebują całego, ale Lloyda? Zabiją go bez wahania, gdy tylko się pojawi. Nie byłoby żadnej szansy na to, że by go wypuścili. Obcujący wyraźnie dał znać, że zaciera ślady. Z rozmowy wynika, że pozbył się już Adama oraz rusałki, z którymi rozmawiał.
Dlatego musieli się ewakuować i dać znać reszcie czego się dowiedzieli. Musiał bezpiecznie zabrać stąd Lloyda.
Po cicho stawiali krok za krokiem, uważając gdzie stawiają stopy. Cofali się, uważnie obserwując ruchy ducha czy przypadkiem nie zauważył ich. Gdyby tak się stało, musieliby pędem ruszyć w głąb lasu i próbować go zgubić. Jak na razie nic nie zapowiadało na to, aby ich zobaczył-
Martwy chłopak skierował głowę w stronę, gdzie się znajdowali. Zamarli na moment. Duch zmrużył swoje oczy i wstał z ziemi. Był daleko, była szansa, że ich nie zauważył. Przecież schowani byli za krzakami pod gałęziami. Może ich nie zauważył.
Błagam, nie zauważ nas.
I wtedy zamachnął się dłonią i stworzył podmuch wiatru, lecący w ich kierunku w zawrotnym tempie. Lloyd będący najbliżej podmuchu skoczył w bok na stojącego Kai'a i razem upadli na ziemię. Przykleili się do ziemi i kiedy spojrzeli na miejsce, w którym został skierowany atak zobaczyli ogołocone krzaki i drzewa bez żadnych liści. Te silniejsze rośliny były przekrzywione, a te słabsze zostały wyrwane wraz z korzeniami. A to wszystko było w linii prostej, ciągnącej się na kilka metrów. Z nieba pospadały to wszystko, co silny podmuch zabrał w górę. Spadały powolutku na nich, w przeciwieństwie do zająca, który z hukiem uderzył o ziemię. Nie poruszył się.
-Pierdolony zająć - fuknął duch - Kurwa, myślałem, że ktoś tam jest!
Teraz faktycznie już nikogo nie było.
Lloyd i Kai ulotnili się z tego miejsca w zatrważającym tempie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro