Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ɖաóƈɦ ȶǟӄɨƈɦ ƈօ ֆɨę ռɨɛ ʟʊɮɨłօ .◦°˚°◦✬꧂☆

Obecnie


-Cole coś ty robił w nocy, że taki nie wyspany?- to powiedziawszy, machnął przed twarzą swojego przyjaciela dłonią. 

Brunet mrugnął kilka razy oczami i ziewnął przeciągle, po czym przetarł swoją twarz rękoma, by choć trochę się obudzić. Nieprzytomnie patrzył na grono jego przyjaciół siedzących obok niego.

Znajdowali się obok farmy, jakiegoś bogatego mieszczanina, który posiadał liczne hektary malin, które czasami podkradali niezauważenie. To wszystko było z dala od miasta, będącego stolicą ich kraju i noszącego nazwę Vienawia. Choć nieoficjalnie nazywano ją ,,Ninjago", a to wszystko przez znajdujące się tam główne siedziby władz. Było to potężne miasto, szybko rozwijające się i tętniące barwnym życiem. Różniło się od innych miejscowości, ponieważ została przebudowana, a budulec zmieniony na bardziej trwały niż drewno. Wnoszono to coraz większe budynki i unowocześniano każdą część, starając zachowywać przy tym stare zwyczaje. Mieszkańcy nie lubią upodabniać się do zachodu i mocno kultywują stare zwyczaje, nieprzychylnie patrząc na wszystko co przychodzi za chrześcijańskiej granicy. 

-Zasnąć nie umiałem- rzucił leniwie.

-Pewnie o Vani znowu śniłeś, co?- uśmiechnął się znacząco Fungus.

Cole z istnie lodowatym spokojem, pokazał mu środkowego palca, który w dosłownym znaczeniu kazał mu się odpierdolić. Nie przeraziło to jego przyjaciela bo zaśmiał się gromkim śmiechem, jakby rzucił co najmniej najlepszy żart tego roku. 

Czasami się zastanawiał czemu przyjaźni się z tymi debilami, ale potem zdał sobie sprawę, że przecież sam jest jednym z takich debili, a swój do swego ciągnie. Nie potrafił, który z nich jest bardziej dziwniejszym osobnikiem, łącznie z sobą. Każdy od drugiego wykazywał się jakimś niecodziennym dziwactwem. 

Weźmy sobie na przykład Fungusa. Typ kiedy tylko może chodzi w trójkątnej ogromnej czapce, która zakrywa całą jego widoczność i każdy się zastanawia jakim cudem coś w niej widzi. Nie rozstaje się z nią, nie licząc misji bo wtedy trzeba mieć odpowiedni strój. Kupili mu rodzice kiedy był z nimi wieki temu za zachodnią granicą. Często lubi powracać do tamtych chwil i przechwalać się nimi. Jako jego kumple, znające już naprawdę każdy szczegół tej wyprawy, można mieć dosyć, jeszcze jak opowiada tą historię, jakby miał z sześćdziesiąt lat na karku to tylko aż świerzbi, aby walnąć go w ten zakryty łeb. Co prawda było to fascynujące na samym początku bo jednak podróże do takich Niemiec nie zdarzają się często. Cholernie trudno dostać pozwolenie na wyjazd. A jeśli chodzi o wygląd to ma czarne falowane włosy do ramion, zakręcone na samych końcach. Ma pod nosem jeszcze podkręcane wąsy, którymi często głaszczę, gdy się zastanawia. Oprócz tej głupiej czapki (starsi nienawidzą jej i ciągle się jej czepiają, tak na marginesie) to nosi jeszcze pelerynę i bordowe rękawiczki. Ubiera się na biały kolor przeważnie, aby potem narzekać, że jest cały brudny. 

-Dałbyś mu spokój- starał się wybronić Cole'a Plundar.

Kolejny chłopak o czarnej czuprynie, która układała się falami na jego głowie, a każde pasmo było przemyślane. Stosował tonę jakiś maści byleby się trzymały cały dzień i płacił na nie fortunę dla szeptuch. Każdy mu mówił, że go naciągają, ale kto by tak słuchał innych. Miał wydatne kości policzkowe i ostre rysy twarzy. A jeśli chodzi o jego strój to był bardziej normalny od Fungusa, ale jednak wolał zostawić odkrytą górę i nałożyć na niej tonę jakiś przepasek. Miał jeszcze długie rękawiczki aż po łokcie w odcieniach granatu. A jego najlepszy przyjaciel to krzyżak o imieniu Adam. To nawet nie jest żart. On naprawdę kocha tego pająka z całego serca i każdy o tym wie. Teraz pajęczak siedzi mu gdzieś schowany w jego ubraniu.

- I tak każdy wie, że Vania to nie twoja liga Fungus- prychnął śmiechem Korgran. 

Jak tak Cole spojrzał na niego to pomyślał jednak, że to on wygrałby każdy konkurs w byciu ,,unikatowym", łagodnie mówić. 

Chłopak jest wyższy od samego Cole, który już i tak jest wysoki. Ma ogrom mięśni i sześciopak na brzuchu. Jego strój to cała goła klata i świecenie nią na prawo i lewo, czy to lato czy zima. Nikt nie wie jakim cudem przeżywa najgorsze mrozy, nie mając praktycznie nic na siebie. Dużo osób podejrzewało jakieś uroki albo działanie siły boskiej, ale nadal są to tylko domysły. Ale nawet jak chce ubrać należyty strój do misji to nie potrafi się w żaden wcisnąć, tak by żaden nie krępował mu ruchów. Jedynie na święta naciąga na siebie materiał i chodzi jak pokraka, uważając na gwałtowniejsze ruchy, które mogłyby spowodować rozerwanie tkaniny. Raz przez przypadek tak zrobił i szew pękł, rzucając przy tym srebrnym elementem prosto w czoło przypadkowej kobiety, mającej do dziś bliznę po tym. Nienawidzi tak bardzo Korgana, że jak go tylko widzi to rzuca w niego wszystkimi przypadkowymi rzeczami. Chłopak ma miedziane włosy i jakąś srebrną obręcz na głowie. Ponadto nosi naszyjnik z zębami po zabitych potworach. Jeszcze żeby tego było mało do nie rozstaje się z swoim ogromnym toporem, przewieszonym u jego spodni, które jak to dobrze da radę nosić. Nikomu nie pozwala go dotykać i strasznie o niego dba. Niektórzy nawet słyszeli jak gadał do niego. A jeśli już mowa o gadaniu to Korgan mówi o sobie w trzeciej osobie. Niech nikt nie pyta dlaczego. On już się taki urodził.

Chłopak z wąsem założył ręce na piersi i głośno prychnął na komentarz drugiego. 

-A właśnie- zaczął z wolna Cole- Muszę powiedzieć, że nie mogę jechać na nasz wyjazd

Cole, a dokładniej Cole Brookstone. Drugi najwyższy z całej grupy i również brunet o długich włosach sięgających już powoli ramion, które czasami lubią się falować. Ma krótsze włosy z przodu, które opadają mu na czoło, przepasane ciemno pomarańczową bandaną. A jego oczy wpadają w odcień gorzkiej czekolady. Jako jedyny ma zwyczajny, prosty strój: czarną koszulkę z kamizelką i również ciemne, luźne spodnie. Z całej grupy wyróżnia się mając inny odcień skóry od reszty towarzystwa, która bardziej przypomina mieszkańców dalekiego południa czy jeżeli tutejszych obywateli. I tak uważał, że to co go wyróżnia najbardziej pośród swoich przyjaciół, jak i nie tylko ich to fakt, że nie potrafi się związać z żadną dziewczyną, choć próbował już kilka razy, ale nadal nie potrafi znaleźć ,,tego czegoś". 

-CO TO ZNACZY, ŻE NIE MOŻESZ JECHAĆ- rzucił się na niego Korgran. 

Podniósł go na równe nogi i zaczął tarmosić jego ramiona na wszystkiego możliwe strony, co skutecznie już rozbudziło chłopaka. 

-Korgran bo zabijesz chłopaka!- spanikował Plundar i położył swoją dłoń na jego przedramieniu, chcąc go uspokoić. 

-Nie siejcie paniki!- zawołał spokojnie Fungus, przerzucając swoje włosy do tyłu, co miało tylko posłużyć jako pokaz tego jak czuję się wyluzowany, a nie żeby przemieścić swoje kosmyki, które i tak wróciły na pierwotne miejsce. 

Cole odchylił głowy masksymalnie do tyłu, a rudzielec przestał nim tarmosić. 

-Ech nienawidzę życia- wymamrotał niedbale Brookstone, wpatrując się w bezkres nieba. 

-Czemu nie będziesz mógł z nami jechać?- spytał brunet w krótszych włosach.

-Dostał niespodziewanie misję. Dziś dopiero będę znał szczegóły 

Najwyższy z nich puścił ramiona Cole'a przez co ten stracił równowagę i upadł na trawę. Korgran nawet na to nie popatrzył tylko ukrył twarz w dłoniach. 

-Auć

-A KORGRAN I MY TYLE CZEKALIŚMY!- zawył gorzko.

-I co ja ci na to poradzę...- westchnął, rozkładając się na trawę, z której już nie miał zamiaru wstawać. Wcale nie było tutaj na dole aż tak źle, a patrzenie w błękit i latające ptaki przecież było ciekawsze niż słuchanie niesprawiedliwej doli. 

Nikt nie pytał co to za misja chłopaka. I tak by nic nie mógł powiedzieć, bo gdyby mógł już dawno by wyjaśnił cokolwiek. Jednak zadanie powierzonej od samej góry jest już na tyle ścisłe tajne, że dopiero ty sam dowiadujesz się szczegółów. Zwłaszcza, że góra to założyciele gildii najemników i zabójców upiór, nie jacy Wu i Garmadon. 

-Mieliśmy zwiedzać jaskinie!

-Wiem

-I podrywać kobiety

Brunet na to tylko westchnął zmęczony tym komentarzem.

-Korgran ciebie to żadna nie będzie chciała- skomentował Fungus.

-Jeszcze nie poznali prawdziwą naturę Korgrana!

-Twoja natura to góra mięśni- drażnił się dalej z rudzielcem.

-Ale pożegnasz się z nami jeszcze?- zawisnął nad przyjacielem Plundar z zmartwionym wyrazem twarzy. Jego tułów przykrył cieniem Cole i zasłonił niebo. 

-Oczywiście- rzucił mu pocieszający uśmiech, unosząc się na przedramionach.

A w tle pozostała dwójka zaczynała dochodzić już powoli do rękoczynów, gdzie już na pierwszy rzut oka było widać, że ten większy pokona mniejszego jednym palcem, a mimo to brunet drażnił się potężnie z rudym. 

Nikomu nie chciało się ich uspokajać. 

☆꧁✬◦°˚°◦..◦°˚°◦✬꧂☆

Budynek był ogromny i cały wbudowany z białego marmury, który aż świecił kiedy tylko słońce padało na niego swym blaskiem. Ściany jak i kolumnady na schodach były porośnięte ciasno bluszczem, a żeby zobaczyć szczyt : sześcioramienne koło- symbol Peruna na kopule trzeba było zadrzeć głowę wysoko do góry i osłonić oczy przed płomienną gwiazdą na niebie. Ośrodek został specjalnie właśnie tak zbudowany, aby symbol był oświetlany z zachodu i wschodu. Była to siedziba reprezentacyjna króla i miejsce spotkań dla obu gildii jeśli trzeba było przedyskutować sprawy dotyczące obu tych organizacji. Cały budynek mieścił się na odgrodzonym placu, strzeżonym przez strażników. Ogrodzenie było wysokie i stworzone z metalu, gdzie umieszczone na nie srebrne wzory ornamentyki. 

Cole znajdował się na placu i podziwiał ten kunszt architektury, kiedy to nagle poczuł czyją obecność odwrócił się w tamtą stronę, a to co wyrażała jego mina przedstawił również w swoich słowach:

-Japierdole, tylko nie ty- burknął.

Osoba, która pojawiła się była rudzielcem o niesfornych lokach, które przeczesał nerwowo jedną dłonią i w ten sam sposób się zaśmiał. Miał tonę piegów na swojej jasnej karnacji i był delikatniejszej postury niż brunet. Jego błękitne oczy nie spoglądały na wyższego tylko błądziły po otoczeniu. Na sobie miał odzież najemników przez, którą chciało się Cole'owi rzygać. 

Kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi, do póki chłopak nie postanowił zmienić frakcji z miłości do pewnej kobiety, którą pragnął zdobyć. Cole nie potrafił zrozumieć dlaczego wszystko porzuca dla jakiejś obcej baby, że porzuca jego. A Jay bo właśnie tak miał na imię, naprawdę wiedział o nim wszystko, nawet szczegóły dotyczące przeszłości i dlaczego nienawidził tych parszywych morderców. Poczuł się zwyczajnie zdradzony. I pomimo, że chłopak chce naprawić ich relację to on nie jest w stanie mu tak łatwo wybaczyć i pogodzić się z myślą, że tak łatwo został zastąpiony. 

Tak samo jak nie potrafił się pogodzić z tęsknotą i zastanawianiem się czy mu się w końcu udało. Jeśli nie to przysięgał, że skopie temu babsztylu dupsko i zmusi ją do pokochania tego zdradzieckiego szczura. 

Rzadko się widzieli. Cole trzymał się swojej dzielnicy w mieście, gdzie głównie mieszkali łowcy i nie zapuszczał się na drugą stronę, gdzie znajdowała się siedziba najemników. Logiczne, że tam roiło się ich najwięcej. Nawet jeśli nie wiedział czy ten na kogo patrzy jest najemnikiem to nie mógł sobie poradzić z myślą, że może patrzeć na twarz mordercy jego rodziców. Dlatego z trudnością patrzył na odzież swojego byłego przyjaciela. Strój najemników nie zmienił się od tego pamiętnego wydarzenia, gdy zastał swoich rodziców martwych. Za niedługo miało minąć osiem lat. 

 Jeśli chodziło o służbowe ubranie najemników to najpierw ubierało się obcisłe ubranie, pokrywające całe ciało, a później zwiewną drugą warstwę pod, którą chowano najróżniejsze bronie. Grunt to było, aby żadnych sztyletów czy innych tego typu ostrzy nie było widać, a ty musiałeś je skutecznie schować, aby twój przeciwnik nie wiedział o twojej rzekomej bezbronności. Było pełno kieszeni i miejsc, gdzie można było łatwo wyciągnąć bronie. O umiejętnościach najemnika często decydowało ilość schowanych oręży. To było jednych z podpunktów sprawdzanych na testach. Ręce były owijane w czarne tasiemki, które miały chronić przed zostawieniem odcisków. Włosy chroniło się pod czepkiem, by nikt nie mógł rozpoznawać cię choćby po kolorze włosów. Ubierano jeszcze sporych rozmiarów kaptur. To wszystko dopełniało zakrywanie twarzy szalem zawiązywanym z tyłu. 

,,Skąd to wszystko wiem? Bo wroga trzeba znać lepiej niż własnego kumpla"

Tylko nie rozumiał dlaczego nie miał zakrytej twarzy jak to powinno się robić.

Ale to Jay, on jest zdolny do takich nielogicznych czynów.

A nawet gdyby nienawidził drugiej frakcji to i tak by nie lubił tego stroju. Jest zwyczajnie czarny i brzydki. Zdecydowanie podobały mu się jego stroje, zwłaszcza kiedy mógł sobie wybrać boga, jako patrona i ten wybór był zaakcentowany wokół znaku jego rangi na prawej piersi. Wskazywała liczbę II, a wokół niej wiły się liście jako symbol Mokosz, bogini życia i matka Ziemia. Co prawda jest opiekunką kobiet, a nie mężczyzn, ale Cole naprawdę kochał naturę i Mokosz, dlatego ją wybrał. Kolor czarny również przeważał u nich, ale jednak jest to dobra barwa by się gdzieś zamaskować oraz jest neutralna i nie będzie aż tak rzucać się oczy. Na swoim ubraniu ma znacznie więcej srebrnych elementów czy to na naramnikach czy wszystkich w bezpośrednio w strój. Większość upirów nienawidzi srebra. Zakładano się narzutę i obwiązywano paskiem z kieszonkami, a na ręce ubierano bezpalcówki. Nie było specjalnej filozofii i na pewno nie poświęcano tyle czasu na narzucenie tego wszystkiego na siebie tak jak robili ci piersi.

-Hej- przywitał się nieśmiało.

Brunet westchnął męczeńsko.

,,Błagam bogowie niech on jest tu z innego powodu niż misja z góry. Błagam, błagam, błagam"

-Też idziesz na spotkanie z górą?

Milczał dalej, starając się usilnie ignorować jego obecność, a to było trudne kiedy on zaczął paplać jak najęty. To znaczy zawsze był gadułą, ale w stresujących sytuacjach jeszcze więcej gadał i wtedy wyjawiał różne rzeczy, które nie powinien. Jak teraz bo nic nie powinien pisnąć na temat misji. NIC.

Dlatego Cole miał ochotę go udusić. 

Ale się powstrzymywał bo przecież ma samokontrolę.

-No tak przecież idziesz, bo po co byś tu szedł skoro nie ma żadnych świąt, a my tu jesteśmy sami, a skoro sami to dlatego, że cos się dzieje poufnego, ja rozumiem- mówił wszystko na jednym wydechu, a z każdym słowem przyśpieszał- Mam nadzieję, że będziemy potrafili współpracować pomimo wszystkiego, przepraszam, że o tym wspominam, nie powinien, wymsknęło mi się tak jakoś

-Czy możesz na chwilę-

Przerwano mu nie dokończywszy zdania. Do ich rozmowy bowiem dołączyła nowa osoba i zwróciła się do rudzielca, przystając obok niego. Wcześniej Cole go nie zauważył, nawet nie patrzył czy ktoś idzie bo nie chciał spoglądać na chłopaka. 

-Mówiliśmy ci nie raz. Zakrywaj twarz!

I naciągnął mocno kaptur Jay'a na jego twarz, tak, że przestał cokolwiek widzieć. Spanikowany, jak i zaskoczony chłopak zaczął próbować choć trochę ściągnąć kaptur, by mógł cokolwiek widzieć. Bezskutecznie, ponieważ nowa osoba mocno przytrzymywała swoją dłoń na jego głowie i nie zabierało się na to, aby w najbliższym czasie pozwoliła niebieskookiemu na zobaczenie świata.

Sądząc po głosie był to mężczyzna i był niższy od samego Cole. Całe jego ciało było schowane pod materiałem, a jedyne co zostały odkryte były jasno brązowe oczy, które spoglądały na niższego kompana z irytacją i jednoczesnym rozbawieniem, widząc jak szamota się z ubraniem. 

-I tak każdy wie, że przeniosłem się do was, więc to bez sensu!- protestował.

-Wie ten kto ma wiedzieć- odparł spokojnie i zostawił w końcu kolegę, uprzednio popychając na sam koniec jego głową w tył. A on o mało co nie stracił równowagi i nie zleciał z schodów. 

-Jest straszny skwar

Rzucił mu wzrok pełen politowania.

-Dobra- burknął.

Ściągnął kaptur i zaczesał swoje w tył, a potem ponownie nałożył go na siebie oraz zakrył swoją twarz chustą. 

Cole wiedział, że to nie ubrał jeszcze jednego elementu, który ma całkowicie schować włosy i uniemożliwić stwierdzenie koloru, gdy te wyswobodzą się spod materiału podczas ruchów. Był to ciasny czepek. Pewnie dlatego chłopak właśnie go nie ubrał, bo by już totalnie się przegrzał. Upały zawsze będą podczas lata.

W tym czasie kiedy Jay zajmował się sobą, nieznajomy wyminął bruneta bez żadnego słowa czy choćby przelotnego spojrzenia. Poruszał się niczym cień, stąpając delikatnie po schodach i nie robiąc żadnego hałasu. 

Pomimo, że nic takiego się nie stało to i tak poczuł irytację zachowaniem tego chłopaka.

Prawdopodobnie chłopaka, sądząc po barwie głosu.

To byłby dopiero zwrot akcji, gdyby chłopak okazał się dziewczyną.

Ruszył za najemnikiem, który znalazł się już na szczycie schodów.

-Ej!- krzyknął Jay- Nie zostawiajcie mnie!

I pobiegł dogonić resztę. 

W milczeniu stanęli przed ogromnymi marmurowanymi drzwiami z wyrzeźbionym symbolem drzewa kosmicznego. Był to wzór na całej wielkości wrót przed, którymi stali dwoje strażników. Na głowie mieli metalowe hełmy, a u pasa przyczepiony siekierę. Ciało ich chronione było przez metalowe fragmenty, które nie spowalniało ich i nie było aż nazbyt podobne do średniowiecznych rycerzy. 

Zazwyczaj nie pilnowano wejścia do środka budynku tylko patrolowano go od zewnątrz z tego względu, że stał przeważnie pusty. Nie licząc sytuacji, kiedy używano go do rozwiązania spraw obu gildii w miejscu neutralnym. Do tego często król przemawiał z tego miejsca z szczytu wierzy.

A skoro dwoje strażników stało przed wejściem to znaczyło, że ktoś jest w środku.

 Bez słowa przepuścili ich od razu, nie zapytawszy się o nic. A oni otworzyli potężne wrota i weszli do środka. W środku było przestrzennie i jasno. Wpadało dużo światła z ogromnych okien po bokach. U górze był żyrandol z jeszcze nie zapalonymi świecami. Na podłodze, wyłożonej jasnym marmurem, został wyłożonymi dywan z przestawieniem historii powstania świata. Im szło się dalej tym historia się bardziej rozwijała i kończyła się na powstaniu człowieka. Tak, bo to właśnie było coś co łączyło tutaj każdego i chciano to przypomnieć. Wspólnego pochodzenia i przeszłości nie da się wymazać. Przywitała ich cisza, a wraz z nią troje mężczyzn w następnej sali jeszcze większej na planie sześciokątna. Wyżej znajdowała się balkonik, inaczej mównica. Po bokach balkoniku pięły się do niego schody oraz prowadziły na jeszcze dalsze piętra.

Na widok pierwszej zobaczonej osoby Cole aż nie mógł powstrzymać uśmiechu. Poczuł ulgę widząc znajomą i lubianą twarz. 

Był to mężczyzna o wiele starszy od niego, choć nikt nie mógł dowiedzieć się jego prawdziwego wieku, ponieważ każdemu mówił inną wersję, jakby samemu nie mógł się pogodzić z faktem swej starości. Wyglądało wyglądał na takiego, który trzydziestkę miał za sobą. Miał niemal białe, krótkie włosy i bardzo jasną karnację. Był wysoki, dorównywał Cole'owi. Jego sylwetka była umięśniona i niedrobna. Ubrany był w ten sam strój co z brunet z tą różnią, że jego ranga była przedstawiała ,,I", co czyniło ją najwyższą spośród czterech pozostałych. Wokół numerku wyszywane były śnieżynki, co symbolizowały Marzanę, panią zimy i śmierci. 

Nigdy nie zrozumiał jak można wziąć sobie za patrona boga śmierci. Gdy o to go zapytał pewnego razu, odpowiedział mu, że bardzo lubi zimie i uważa, że Marzannie jest samotną boginią, znienawidzoną przez wielu. W końcu się ją pali, by na jej miejsce przyszła jej siostra Dziewanna, a wraz z nią wiosna. 

Zane, imię białowłosego chłopaka, uśmiechnął się również widząc młodszego kolegę. Stał z założonymi rękami na piersi przed dwójką pozostałych mężczyzn. 

Ci mężczyźni stanowili tak zwaną ,,górę". Szefów wszystkich szefów, każdy z osobna założył gildię, która stanowiła fasady ich państwowości. Obydwoje wraz z królem posiadali najwyższą władzę w państwa i to oni zasiadali na jego czele. 

Pierwszy z nich nazywał się Garmadon. Miał szarawe, gęste włosy i pomarszczoną twarz przez swój starszy wiek. Mimo wszystko trzymał się świetnie i był jednym z lepszych nauczycieli. Czarnymi oczami spoglądał na świat, ubrany w czarne szaty od stroju najemników, różniącym się tylko czerwonym wężem, pnącym się do góry na jego piersi.

Drugi z nich był to młodszy brat Garmadona, choć wyglądał na dużo starszego przez swoją białą długą brodę i takie same włosy, które zaplata w warkocz. Ma więcej zmarszczek od swojego brata, a jego strój wyróżnia się najbardziej pośród reszty, ponieważ jego rękawy są śnieżnobiałe, a reszta czarna. Ma srebrne elementy ochronne między innymi na ramionach czy wszyte w ubranie.

Wszyscy troje klękają na jedno kolano przed nimi, okazując należyty szacunek. Po chwili stają w równym rządku obok Zane z jedną ręką ułożoną pięść i przykrytą tą drugą, co oznacza gotowość do wysłuchania i wykonania polecenia. Przestaje się go robić, gdy dana osoba zacznie mówić.

Cole staje obok swojego kolegi, a Jay zaraz obok niego. Kolejny najemnik przystaje do nich.

A on nie chce, aby rudzielec stał obok niego, ani aby ten drugi stał niedaleko niego. W ogóle nie chce tutaj z nimi być i obawia się, że skończy z nimi tutaj na dłużej. To byłby prawdziwy koszmar. 

,,Czy nie mogliby no, nie wiem. Może tak wypierdalać?"

Stara nie tasować ich spojrzeniem i należycie się zachowywać. W końcu stoi przed ważnymi osobistościami. Musi pokazać, że zasługują na tak wysoką rangę, którą nie każdy dostaję w wieku dwudziestu trzech lat. Przed zyskaniem rangi pierwszej brakuje mu tylko odbytej kilkuletniej praktyki. 

-Cieszę się, że przybyliście- zabrał głos jako pierwszy Wu, a my tym samym wyprostowaliśmy ręce wzdłuż ciała.

-Nie żeby jakiś mieli wybór- prychnął.

No tak, obydwoje się przecież nie znoszą i dogryzają na każdym możliwym momencie. Potrafią się tylko dogadać w sytuacjach zagrażających im wspólnym celom, jak na przykład w chwili zagrożenia stabilności państwa. A, gdy nie chodzi o takie tematy to ciągle wołują.

Co się dziwić, mają długoletni konflikt rozpoczęty jeszcze za czasów ich młodości, kiedy to obydwoje zakochali się w jednej kobiecie o imieniu Misako. Wybrała ona Garmadona, a drugi to uszanował. Podobno poleciała na jego romantyczne i ckliwe listy. Jak się później okazało listy nie były od niego tylko ukradł je od młodszego braciszka. Dowiedziała się o tym po ślubie z nim, mając już syna. Mimo to odeszła od niego do Wu. A Garmadon znalazł sobie kolejną kobietę, Misako. Ironia losu. Nikt tak do niej nie mówił, nie tylko dla odróżnienia od pierwszej Misako, ale też dlatego, że wolała jak się do niej zwracano Koko lub Żelazna Smocza Dama. Wysławiła się na polach bitwy właśnie pod takim pseudonimem. 

Ale to jeszcze nie koniec dram Wu-Garmadona, bo jeszcze jest ich syn Lloyd. Każdy chciał, aby wstąpił do innej gildii. Kobiety trzymały stronę swoich mężów, uważając tak jak oni. Koniec końców Lloyd jest szkolony w ramach wyjątku w obu specjalizacjach. Zazwyczaj nie robi się tego w jednym czasie, ponieważ ogromnym wysiłkiem jest rozproszyć swoją uwagę na tak dwie wymagające stanowiska. Dlatego syn Wu, aby przyswoić całą potrzebną wiedzę, zaczął naukę jeszcze wcześniej niż swoi rówieśnicy.

Niesnaski tej rodziny są jednym z ciekawszych tematów całego miasta, a nawet po za niego. Tylko po za granicami Vienawy informacje o nich dochodzą z opóźnieniem, a mimo to i tak są śledzone na bieżąco nawet w najdalszych zakątkach Polski.

Ostatnim razem dwaj bracia tak się bili, że dużą część lasów była doszczętnie spalona. Nikt nie ma pojęcia jakim cudem zdołali podpalić takie ilości hektarów.

-Miałem ja mówić- westchnął poirytowany.

-Właśnie miałeś, czas przeszły- oznajmił pogardliwie i takim samym uśmieszkiem- Chodzi o to, że wysyłamy was na długo tygodniowe zadania. No zależy jak się pośpieszycie to może szybciej wam pójdzie-

-Jesteście drużyną od teraz

-Przestań mi się wtrącać- warknął.

Osobno są świetnymi nauczycielami, mentorami i autorytetami, ale będąc razem to wszystko blednie, ponieważ nie potrafią pozwolić starym blizną się zagoić.

Spoglądają w swoje oczy. Tak bliźniaco podobne o tej samej czarnej toni, co pozwala stwierdzić, że ci dwaj są dla siebie rodziną. Przekazują coś niemo sobie. Słowa zrozumiałe tylko przez nich, a reszta w tym czasie milczy i obserwują tą niezwykłą wymianę zdań. W końcu kiwają sobie głowami i poważnieją. 

Skończyła się pora na przekomarzanki.

-Od teraz musicie sobie bezgranicznie ufać, choć jesteście dla siebie całkowicie obcymi ludźmi to dziś stajecie się drużyną- oznajmił nam wszystkim mężczyzna z długą brodą.

Cole wbrew swoją woli popatrzył na prawo tam, gdzie stał zakapturzony i Jay.

,,Pomoimtrupiebędęznimiwspółpracował"

Tak jak szybko na nich popatrzył, tak też odwrócił od nich swój wzrok. Starał zachować kamienna twarz, by pokazać, że respektuje decyzję ważniejszych od siebie.

Nawet przez myśl mu to nie przeszło, ale grać trzeba lepiej niż się myśli.

-Dlatego chcielibyśmy, aby każdy z was poznał swoją tożsamość. Bez tego nie będziecie mogli działać

-Tak jest, mistrzu- odpowiedział Jay.

Zdjął szybkimi ruchami kaptur z głowy i ściągnął zakrycie znad ust. Można było zauważyć ulgę po tym jak pozbył się tego wszystkiego i poczuł powietrze na swojej twarzy. Jego włosy były w nieładzie i spocone, a jego twarz czerwona. Im naprawdę musi być nieziemsko gorąco w tych czarnych strojach. Pewnie poczuł wybawienie, wchodząc do tego chłodnego budynku.

Drugi z nich się nie ruszył. Dalej pozostawił zakrytą twarz.

-Były już przypadki mieszania i nie trzeba było nic ujawniać- odezwał się pewnym siebie głosem chłopak w masce- Dlatego wolę zostać nieujawniony, mistrzu

-Były to misje krótkie, raptem trzy dni - odpowiedział mu spokojnym głosem Wu.

-Dam radę

-To może przeszkadzać w przebiegu misji

-Nie będzie- rzucił szybko.

-Kai to nie podlega dyskusji

Chłopaka na chwilę zamurowało i zamilkł. Nie spodziewał się usłyszeć swojego imienia skierowanego do niego na forum. Jego pewność zniknęła. To była pierwsza taka sytuacja, gdy został tak bez żadnego przygotowania ujawniony przed osobami, którymi nie chciał, by wiedziano o nim cokolwiek. Przecież nie bez powodu zakrywa swoją twarz. 

Zaś w głowie Cole'a huczało tylko:

,,Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. Błagam niech to nie będzie ten Kai"

Kai'a Tong* znają wszyscy. Jego sława sięga najpewniej nawet po za granicami kraju i rozciąga się po całym świecie. Ba, najpierw już sam Weles słyszał o tym debilu i już zaciera rączki nie mogąc się doczekać jego duszy w swych zaświatach. Przecież też kmiot musi robić wszystko by było o nim głośno bo lubi otaczać się boską chwałą atencji. I na pewno nie ma dziury w tym mieście, którą by już nie zobaczył.

On go nienawidził. Nie znosił. Ledwo trawił jego obecność. NIE ON NAWET NIE TRAWIŁ.

Kiedyś go spotkał w barze w jakiejś miejscowości blisko Ninjago. Co on wyczyniał wtedy i jaki szum się wytworzył wokół niego był niesamowity. Skakał po stołach, postawiał wszystkim kolejkę i kokietował z każdą napotkaną kobietą. Oczywiście każdy go uwielbiał i otaczał specjalną czcią bo w końcu to pieprzony Kai'a Tong (w ogóle na ile jest możliwość, że jest to jego prawdziwe imię i nazwisko? Znikoma. Najemnicy posługują się fałszywymi nazwami, dlatego nawę wyzywając go nie czuje aż takiej satysfakcji. Przecież Kai pewnie nie utożsamia się aż tak bardzo z przybranym imieniem), który z każdej imprezy (nawet pogrzebowej) robił PRAWDZIWĄ I HUCZNĄ imprezę.

I tak go nienawidził.

Dobra. Nienawiść to za duże słowo, bo w końcu chłopak nic złego mu nie zrobił, nie licząc irytowania go ponad miarę możliwości. Ale to było kiedyś, gdy nie wiedział, że Kai to zawodowy morderca. Teraz nienawiść do niego będzie uzasadniona.

Tylko, że w tym momencie Kai nie był Kai'em. Zawsze był tym chłopakiem za, którym się podążały jak zahipnotyzowany, pragnąc być jak najbliżej niego. Przyciągało wielu jego brawura czy charyzma i ten szczery uśmiech, powalający na kolana. A teraz to wszystko odeszło w niepamięć zastąpione niepewnością i czegoś na wzór wstydu. Nie patrzył na nikogo, a sylwetkę przykurczył. Objął się rękoma, silnie zaciskając swe palce na bicepsach. Przypominał przestraszone zwierzę  zagonione w kąt przez niebezpiecznego drapieżnika. W każdym momencie mógł zaatakować.

-Widzisz nie jest tak strasznie- odezwał się Jay, chcąc pocieszyć swojego kolegę. Uśmiechnął się pocieszająco i poklepał go po ramieniu.

Kai na to tylko bardziej się spiął i zrobił skwaszoną minę, rzucając przy tym ostre spojrzenie rudzielcowi. Ten przestał go poklepywać i z nerwowym uśmiechem wycofał się, zostawiając go w spokoju. 

Szatyn usilnie starał ignorować obecność Cole'a i Zane. A zwłaszcza tego pierwszego, co nie umknęło uwadze brunetowi, który przyglądał mu się, oceniając jego zachowanie.

-Jadę z wami!- rozległ się echem po sali kolejny głos, nie należący do żadnego z obecnych. 

Tong, usłyszawszy ledwo dodatkowy głos, natychmiastowo zasłonił swoją twarz maską i nałożył głowę na kaptur. 

Reszta uniosła wzrok na balkonik, na którym stał we własnej osobie Lloyd Garmadon ubrany w  identyczny strój, co jego wujek Wu. Miał blond, falowane włosy układające się wokół jego jasnej cery. Długość jego kosmyków była porównywalna taka sama jak u Cole'a. Miał delikatne rysy twarzy i intensywne zielone oczy. Po jego wyglądzie można było łatwo stwierdzić młody wiem chłopaka, jakim było siedemnaście lat.

Płynnym ruchem zeskoczył na dół i wylądował na podłodze na przeciw dwójki mężczyzn, nie kryjących niezadowolenia z jego obecności. Patrzyli na niego z grymasem, posyłając mu dodatkowo kraczące spojrzenia pod, którymi nie ugiął się blondyn. Dzielnie wytrzymywał te intensywne spojrzenia. 

,,No to teraz będzie zabawa"

Cole prychnął sam do siebie.



Tong* - nazwisko aktora głosowego Kai'a w wersji angielskiej. Na potrzeby historii musiałam mu zmienić nazwisko, tak samo jak u Nyi, której dałam nazwisko jej aktorki głosowej. Spokojnie też nie mogę się przyzwyczaić do tego. Z kilka razy zastanawiałam się nad tymi nazwiskami ich xd










Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro