Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☆꧁✬◦°˚°◦. օ ƈʐʏռǟƈɦ ɨ ֆłօաǟƈɦ քօքʏƈɦǟʝąƈʏƈɦ ɨƈɦ ӄʊ ֆօɮɨɛ .◦°˚°◦✬꧂☆

Zachodziło już słońce, kiedy bezpieczni znajdowali się z dala od Szczygła. Bogowie w tamtym momencie musieli być dla nich niezwykle przychylni, skoro udało im się wydostać zza murów niepostrzeżeni i jeszcze skraść konia, dzięki któremu udało się oddalić jeszcze bardziej. Choć w tamtym momencie najedli się dużo stresu, a zwłaszcza Cole, który musiał nieść Kai'a na plecach i jednocześnie szukać kryjówek, gdzie mogliby się skryć. Wiedział, że jeśli znajdą ich to nie zabiją od razu, a poddadzą torturą w celu pozyskania informacji, a tych informacji mieli niebywale dużo. 

Na szczęście pożar jaki wywołał szatyn skutecznie odwrócił uwagę mieszkańców od nich. Nawet, gdy ktoś zauważył ich przelotnie to nie miał czasu pobiec za nim, zajęty ratowaniem swojego dobytku. Ogień łatwo rozprzestrzenił się po za rynek, trawiąc kolejne niezbyt stabilne budynki. Tak jak myślał Kai, wsparcie Zaskrońców przyjechało i pomagało mieszkańcom w gaszeniu pożaru, jak i ewakuacji ludzi z zagrożonych miejsc. Każdy cieszył się z ich przyjścia i wiązał z nimi ogromne nadzieje. 

Żeby dodatkowo zmylić ludzi, Cole wziął z zabitych ciał fioletowe przepaski i przewiązał nimi swoje i szatyna przedramię. Nie spoczął swym wzrokiem dłużej na zwłoki dłużej niż było to konieczne. Zauważył jak jednemu z nich brakuje głowy. Widok jaki pozostawił Kai był makabryczny, a on nie potrafił odnaleźć pokładów współczucia dla nich. I tak sądził, że każdy już wiedział jak mniej więcej wyglądają. W końcu ich przyjście nie obyło się bez echa, ale przynajmniej mogło to na chwilę zmylić wrogów. 

Kai podczas ucieczki był milczący przez co co jakiś czas brunet wbijał mu palec w poliko, by ten dał jakikolwiek znać życia. Bał się, że ten straci przytomność i już się nie obudzi, a szatyn z trudnością walczył o zachowanie świadomości. Jego oczy same się zamykały. Był naprawdę zmęczony, a adrenalina, jak i strach o Cole'a, które podtrzymywały go, zdążyły już opaść. Czuł się bezpieczniej, mając swojego towarzysza u swego boku.

W mieście był ogromny chaos. Wszyscy biegali i krzyczeli, wynosząc cenne rzeczy. Matki miały na swych rękach dzieci i uciekały z swymi pociechami jak najdalej. W tym chaosie przemieszczali się niepostrzeżenie. Nikt ich nie zaczepił i nie zwrócił przesadnej uwagi. Tylko przed Zaskrońcami chowali się i czekali aż pójdą. Oni stanowili największe ryzyko. Dzięki rozgardiaszowi zobaczyli konie drużyny. Poznali go po tym, że rumak miał siodło z symbolem Zaskrońców. 

Cole nie myślał wiele tylko od razu popędził do kilku koni i posadził na jednego z nich Kai'a, który skrzywił się na to, ale nie poskarżył się ani słowem, że boli go cholernie ta rana. Potem dopiero wsiadł brunet, a szatyn oparł się o jego tors, walcząc z sennością. Dopiero wtedy ich obecność została zauważona, ale nikt ich już nie zdążył powstrzymać, gdy Cole natychmiast ruszył konia do cwału. Usłyszeli za sobą krzyki i bluzgi, a za sobą zostawili kawałek siebie, który nawet ogień nie da rady pochłonąć. Już na zawsze tam zostanie.

Pędzili na koniu, oglądając się za siebie. Nie wiedzieli dokąd mają się udać. Byli bez mapy i znajomości terenu, więc intuicyjnie Cole wybrał trasę prowadzącą  do lasu. Do miejsca, która nagle stało się bezpieczną opcją, choć na każdym kroku czyhają stare istoty i demony. Mimo to, tam najłatwiej byłoby zgubić wroga i wątpił, aby bez odpowiedniego zabezpieczenia wdarli się do pradawnych lasów. Na tych terenach szczególnie trzeba było uważać na nie. Działały tam potężniejsze siły, skoro człowiek nie ingerował w nie aż tak.

Rozbił obozowisko daleko od wejścia do lasów. Wolał już walkę z demonami niż z ludźmi. Z tymi pierwszymi radził sobie o wiele lepiej. Te drudzy go przerażali ze swą popieprzoną ideologią i innymi odchyleniami. 

Dołożył wszelkich starań, by zapewnić im bezpieczeństwo. Jeszcze więcej niż ostatnim razem. Tym razem bardziej się bał o atak ze strony upirów skoro Kai był rany. Niektóre potrafiły wyczuwać woń krwi. Rusałki lubiły jej zapach, a wręcz ubóstwiały kiedy był to zapach krwi młodego mężczyzny, który będąc osłabiony nie stawi im żadnego oporu. 

Rozpalił ogromne ognisko i pomodlił się do Swarożyca, boga ognia, by ten sprawował opiekę nad nimi w czasie nadchodzących ciemności. Ciągle gadał do szatyna. Różne głupoty i rzeczy od czapy, byleby ten skupiał się na jego głosie i nie odpływał. Musiał najpierw zająć się zabezpieczeniami przed demonami, a dopiero później jego ranami. Miał wrażenie, że Kai ma już powoli jego dosyć, bo jego głos nie należał do najspokojniejszych. W prawdzie mówiąc, była w nim panika o swojego towarzysza. Żałował tak bardzo, że zgodził się, aby mu nie pomóc w walce. Może nie skończyłby, tak jak skończył. Gdyby jednak postawił na swoim to na pewno nie odnalazłby Plundara-

Na razie nie chce o nim myśleć, ponieważ nadchodzi go wtedy taka rozpacz, taki ból, że powoduje u niego ścisk w sercu i szkliste oczy. Teraz to on musi być silny i pomóc szatynowi. On też przeżył swoje piekło.

Kiedy w końcu skończył wyciągnął z plecaka apteczkę, która na szczęście nie została zalana w jaskiniach, dzięki dobrej izolacji. Jednak jej twórcy przewidzieli coś takiego i dołożyli starań, by zawartość pozostała nietknięta. 

Wtedy też zamilkł, zamyślając się co powinien zrobić najpierw, by było jak najlepiej.

-Widzę, że w końcu komuś skończyły się tematy - odparł słabym, lecz rozbawionym głosem szatyn, a gdy Cole przeniósł spojrzenie z jego rany na udzie na jego twarz, ujrzał delikatny uśmiech.

-Uznałem, że już nie będę strzępić jęzora dla ciebie - odparł niezobowiązująco, odwiązując jego prowizoryczny opatrunek, zauważając, że rana powoli zaczęła się w niektórych miejscach zasklepiać. Musiał ja odkazić, a następnie szyć. Była dosyć głęboka, ale na szczęście ominęła tętnicze i nie doszło do krwotoku.

-Widzę, że stary Cole wrócił - zaśmiał się krótko.

-No nie mów, że tęskniłeś - prychnął, wyjmując z apteczki nożyczki, by rozciąć materiał spodni, aby łatwiej mu było opatrywać ranę.

-Za tobą zawsze - brunet zaczął rozcinać jego ubranie i wtedy Kai rzucił - Myślałem, że jesteś z tych, co najpierw chodzą na schadzki, a dopiero później dopierają się do ubrań

Cole prychnął, kręcąc z niedowierzania głową. Pomimo głupich tekstów szatyna, które w normalnych okolicznościach irytowały go, teraz cieszył się słysząc je. Kai jakikolwiek musiał poczuć się na siłach, by powiedzieć cokolwiek dłuższego niż zwykłe krótkie potwierdzenia czy pomruki. Jednak jego głos nadal był słaby.

-Jak to dobrze, że trafiłem w spostrzeżenia na temat ciebie - mruknął. 

Wyjął z apteczki fiolkę z jodyną, która odkażały rany. Z doświadczenia wiedział, że to piekło niemiłosiernie.

-A jakie to są spostrzeżenia...?

-Teraz uważaj, bo może to zaboleć

Polał jego ranę jodyną, a szatyn natychmiast się wzdrygnął i syknął z bólu, zaczynając oddychać coraz szybciej. Wyglądał jakby chciał zetrzeć płyn z siebie, ale brunet szybko zareagował, przytrzymując jego ręce i uspokajał go, kojącym głosem. Policzył do pięciu sekund, a dopiero później starł resztki jodyny wcześniej przygotowaną szmatką. Następnie polał ranę zwykłą wodą, która już nie piekła tak jak wcześniej i oczyścił ją wokół, ścierając zeschniętą krew. 

-Wiem - przyłożył rękę do jego rozgrzanego policzka. Kai wtulił się w chłodniejszą dłoń, przymykając oczy. Jego oddech powoli wracał do normalnego stanu - Boli to niemiłosiernie

-A żebyś wiedział - wydyszał.

Kiedy otworzył ponownie swe oczy napotkał tęczówki bliźniaczo podobne do jego własnych. Oczy Cole'a miały odcień ciemnego brązu, przypominający mu kolor gorzkiej czekolady. On sam miał również brązowe, lecz był to ciepły brąz. Brunet zawsze uważał, że barwa tęczówek Kai'a idealnie pasuje do jego koloru włosów. Byli tak blisko siebie, że odbijali się wzajemnie w swoich oczach. Zatrzymali na sobie swe spojrzenie dłużej niż było to konieczne i pierwszym, który się oderwał był Cole, który zrobił to z niechęcią. Musiał wrócić do tego co robił. 

-To co z tymi spostrzeżeniami? - rzucił z głosem, przepełnionym bólem. Wolał rozmawiać o czymkolwiek lub słuchać bruneta, gadającego o pierdołach, byleby mieć na czym się skupić.

-Że jesteś tym co lubi najpierw ściąganie ubrań z kogoś, a dopiero później schadzki - odparł leniwie.

-No z ciebie to bym najbardziej lubił - wymamrotał pod nosem.

-Słucham? - odezwał się ostrzegawczo, unosząc brew ku górze. 

Cole odpowiedział tak tylko, by ukryć się za fasadą, że jego słowa nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Prawda była taka, że jednak zrobiły na nim ogromnie wrażenie. Poczuł jak robi mu się gorąco.

Kiedy przemył i odkaził ranę, zostało już ją tylko zszyć. Każdy łowca i domyślał się, że pewnie i najemnicy, musieli przejść podstawowe szkolenia z pierwszej pomocy. Nim udawali się na praktyki czy zostawali pełnoprawnymi członkami musieli pozdawać z tego testy. Chodząc na misję nabrał praktyki jeśli chodziło o to, a przyjaźń z Vanią, którą była szeptuchą tylko wzbogaciła jego wiedzę. Także nie bał się tego czy da radę. 

-Teraz tylko nie krzycz - ostrzegł go Cole, kiedy w palcach trzymał nitkę z igłą.

-Uważasz, że przestraszysz mnie czymś takim? - uniósł brew ku górze w niedowierzaniu.

-Wiesz co, ja ci chyba jednak szyję usta - prychnął - Przynajmniej głupot nie będziesz prawić 

-A przecież zawsze widzę, jak ci się podoba jak z tych moich ust wychodzą komplementy na twój temat. Jak je szyjesz to nie będę mógł nic fajnego powiedzieć o twojej buźce - posłał mu zadziorny uśmieszek.

A Cole nawet nie spojrzał w jego stronę tylko skupił się wyłącznie na zadaniu przed sobą. Mimo to nie mógł zdusić powstających rumieńców na swoich policzkach czy uśmiechu, który chciał się wedrzeć na usta, gdy przypomniał sobie te wszystkie razy kiedy to Kai mówił jaki on to ładny i jak pięknie wyglądał w swoim mundurze, tak odpicowany. 

-Oh, zamknij się po prostu - burknął pod nosem - Daj mi się skupić

-Tak jest, panie lekarzu - zażartował, ale zaraz nie było mu do śmiechu, gdy Cole wbił igłę w jego skórę.

Syknął cicho z bólu na to i już więcej się nie odzywał. Brunet starał się działać jak najszybciej, by Kai miał już to za sobą, ale jednocześnie dokładał wszelkich starań, by rana zasklepiła się ładnie i pozostawiła sobie taką samą bliznę. Obrażenia po strzałach nie są duże, lecz głębokie i zawsze to była największa trudność. 

Gdy już uporał się z szyciem, nałożył tam kompres z tasznika, by ten zniwelował ból oraz wspomógł w regeneracji tkanek. Później, owinął udo opatrunkiem, który zdejmie za jakieś dwie godziny, by wymienić kompres na świeży. 

-Gdzie cię jeszcze zranili? - spytał, lustrując go czujnym spojrzeniem przez, który Kai dostał dreszczy. 

Chciałby powiedzieć, że to od zimna, bo faktycznie robiło się chłodniej, ale znał się na tyle, by wiedzieć, że te dreszcze zostały spowodowane przez to jak Cole wpatruje się w niego intensywnie. Miał wrażenia, że chce zedrzeć z niego ubrania. Pewnie przez to co sam powiedział wcześniej. Często się spotykał z takimi spojrzeniami, ale naprawdę rzadko działo się tak, że czuł przechodzące go dreszcze pewnej ekscytacji na samą myśl, co mogłoby się zdarzyć potem. A nie mógł myśleć o tym, co mogłoby się zadziać po tym, bo chłopak na pewno zauważyłby jego dwuznaczne myśli. Ciało, by go jednak zdradziło, a on i tak w obecnym stanie byłby do niczego, więc nie było co się nawet nakręcać, a potem wykręcać z tego, że się podniecił. To naprawdę było ciężkie w byciu facetem.

-Tutaj - oznajmił, kładąc rękę lewy bok na zebrach - Nie wydaje mi się głęboka, ale weź proszę mi to chociaż odkaź

-Niemożliwe - powiedział, biorąc w rękę jodynę - Kai Tong prosi mnie o cokolwiek. Zapisze sobie w kalendarz i będę co roku obchodził to jako wielką imprezę 

-Oj, no weź - przewrócił oczami - Na pewno kiedyś tam zdarzyło się czy coś tam

-Nie wydaje mi się - rzucił leniwie - Tylko teraz nie wierć się, dobrze? 

-Ech... Okej 

-No, ale koszulkę mi podnieść - rozkazał - Jak mam ci to inaczej odkazić?

-Może od razu ci ją ściągnę i będzie po sprawie? - zasugerował z lubieżnym uśmieszkiem. 

-Okej - odpowiedział bez namyślenia, ale szybko zreflektował się, zdając sobie sprawę co powiedział. Zaczął się stresować. - Znaczy nie. Znaczy nieeeeee.... Bo skupić się nie będę mógł

-Skupić się nie będziesz mógł? - powiedział z wolna, przechylając głowę na bok i przyglądając się, urokliwości denerwowania się Cole'a - A to ciekawe....

Nawet jemu trudno było przyznać się przed samym sobą, że tak, trudno byłoby mu się wtedy skupić, gdyby szatyn siedział przed nim pół nagi. Tylko głupi stwierdziłby, że nie jest pociągający i ładny. Nawet w swoim obecnym stanie, taki był. A dobrze pamiętał jak jego ciało wyglądało za koszulką. Jednak bardzo dobrze wyrył sobie to w pamięci.

Brunet rzucił mu mordercze spojrzenie i zagryzł wargę. Ostrzegał go przed następnym słowem, który mógłby być dla niego ostatnim.

Choć obaj wiedzieli, że żaden z nich nie zrobi krzywdy temu drugiego. Mimo to i tak Kai zamknął się, bo nie zamierzał oberwać dłuższym czasem trzymania jodyny na jego ranie. Uważał, że Cole do takiego czegoś byłby już zdolny podczas wzburzenia, a to naprawdę bolało, ale wiedział, że było to konieczne, by nie dostała się tam żadna infekcja.

Cole powtórzył tą samą czynność co wcześniej z poprzednią raną. Faktycznie obrażenie nie wymagało szycia, ale również na to Cole przyłożył kompres z tasznika. Wrzucił wszystko do apteczki i przyjrzał się mu raz jeszcze, patrząc czy nie znajduje się jeszcze jakieś zranienie do opatrzenia. Mimo pierwszego wrażenia, Kai nie znajdował się w krytycznym stanie tak jak myślał na początku. Fakt ilość krwi na jego ubraniu wskazywała na szereg głębokich obrażeń, ale dopiero w trakcie opatrywania go zdał sobie sprawę, że ta krew nie należy do niego, a do jego wrogów. 

Nie jeden w starciu z tyloma przeciwnikami skończyłby o wiele gorzej, a nawet straciłby życie. Szatyn robił na nim wrażenie w pozytywnym znaczeniu, jak i tym negatywnym. Jednak cały czas chodziło o mordowanie. Ciekawiło go jak to się stało, że Kai, który wręcz rozdawał karty podczas pojedynku, skończył w takim stanie.  Nie wie, w którym momencie stało się to co się stało z nim, ale na razie nie chciał o tym z szatynem rozmawiać, ponieważ wtedy sam musiałby powiedzieć, co robił w tym samym czasie, a na to nie był gotowy. Sam na razie musiał przetrawić co przeżył i co przeżyli jego przyjaciele.

-Czy mi się wydaje czy masz rozciętą wargę? 

Zbliżył się do niego i palcami odwrócił jego głowę w swoim kierunku, chcąc bliżej przyjrzeć się jego twarzy. Dzieliło ich naprawdę niewiele i Cole nie zauważył tego, jak bardzo śmiały ruch wykonał w stronę szatyna, który nie potrafił ukryć zdziwienia. Zazwyczaj to on był tym śmielszym, rzucającym komplementy i czyniącym odważniejsze ruchy. Teraz to brunet uczynił, a nawet tego nie spostrzegł. Może to i dobrze, bo wtedy nie zbliżyłby się do Kai'a, by chwycić jego twarz i zbliżyć ku swej. Gdyby ktoś jeszcze był tu z nimi, miałby wrażenie, że łowca szykuje się do pocałunku.

A Cole przyglądał się mu nieświadomy. Zauważył faktycznie rozciętą wargę i zaschniętą krew z nosa. Na szczęście sama część ciała nie wyglądała na uszkodzoną. Pod okiem, bardziej z lewej strony zaczął powstawać fioletowy siniak. Musiało dojść do wargi wręcz.

Kai czuł się nieswojo, gdy ten tak patrzył na niego tak blisko, widząc jego stan. Jego prawdziwe oblicze mordercy, który zabił dzisiejszego dnia kilka ludzi, a następnie podpalił miasto, nie czując przy tym ani żalu, wyszło na światło dzienne. Nie zdziwiłby się, gdyby Cole zaczął patrzeć na niego, jak na zwykłego szaleńczego zbrodniarza, chciwego najemnika. Jemu samemu trudno było przyznać się, że coś musiało się mu skrzywić w psychice, że tak się zachowywał albo może i ...nie? Przecież zasługiwali na to. Są gorsi od niego i nie powinien czuć się źle, ale czuje się jak się czuje dlatego, że boi się opinii Cole'a. Teraz zachowuje się troskliwie, bo wie, że ten potrzebuje jego pomocy, a co jeśli tak naprawdę przeraża go i brzydzi się nim? Może, gdy spotkają się z zresztą to postawi go przed trybunałem jego gildii. Jeśli nie on to zrobi to jego mieszkańcy. Widzieli jego twarz. Obawia się tak wielu rzeczy. Najbardziej chodzi mu o Nyę. Gdyby zostałby postawiony przed trybunałem, skończyłby tragicznie, a jego siostra nie wytrzymałaby tego. Są dla siebie jedyną rodziną i troszczą o siebie najbardziej jak mogą. Zrobią dla siebie wszystko, ponieważ zawsze stawiają siebie wzajemnie na pierwszym miejscu.

-Nie patrz na mnie - szepcze, opuszczając wzrok - Wyglądam strasznie - dodaje jeszcze ciszej.

-Bo jesteś brudny. Nawet ty wtedy nie będziesz wyglądać najdostojniej - odparł, uśmiechając się przy tym delikatnie.

Wziął namoczoną wcześniej szmatkę i zaczął czyścić jego twarz, choć przecież sam mógłby to zrobić, ale żaden z nich nie protestuje. Cole zwyczajnie chce to zrobić, a Kai ma olbrzymi mętlik w głowie i myśli, mówiące, że brunet go nienawidzi i co sam on wyprawia. Mączą i nakazują mu przestać, bo skończy się tragicznie. W nich jest ogromne ziarnko prawdy. 

Nie rusza się. Pozwala dalej swojemu towarzyszowi zając się nim. Mają przed sobą wiele do porozmawia, bo wiele się wydarzyło, a z tych wszystkich nieprzegadanych tematów wybiera na razie jeden.

-Czy ja cię przerażam...? - pyta powoli i niepewnie, wypowiadając każde słowo dokładnie i z taka samym lękiem.

Cole nieruchomieje, bo nie spodziewał się takiego pytania. Nic go nie zapowiadało, więc potrzebuje dłuższej chwili na namyślenie się. Nie pyta się go ,,dlaczego miałabym się ciebie bać?", bo jest to dla nich oczywiste i nie muszą tego mówić na głos. Brunet myślał o tym wcześniej, jednak nie jakoś przesadnie dużo i tak nie dochodząc do żadnego jednoznacznej odpowiedzi.

Odkłada ścierkę na bok i tak skończył już zajmować się opatrywaniem szatyna. Jego twarz lśni czystością, nie wliczając to siniaki i rozciętej wargi oraz smutnych oczów, skierowanych w ziemię. Reczy z apteczki leżą w niej porozwalane tuż obok nich, a mrok zaczyna ich otaczać z każdej strony. Rozpalony ogień przepędza go i okrywa ich swym ciepłem. W powietrzu da się wyczuć napięcie i wyczekiwanie. Gdzieś tam w oddali słychać odgłosy wieczornych stworzeń.

Łowca kładzie swoją dłoń na jego policzku i delikatnie nakazuje, by ten spojrzał na niego. Szatyn ma zacisniętę palce i wzrok wbity gdzieś tam za Cole'm. Nie chce na niego spojrzeć, bo obawia się, że zobaczy coś czego nie chce. Przejrzy kłamstwo lub zobaczy strach, ale Cole jest spokojny to szatyn denerwuje się i czuję jak serce wali w jego klatce piersiowej.

Nie wie kiedy tak zaczęło mu zależeć na chłopaku. Wie, że finał tej historii nie skończy się dobrze i już dawno powinien to zakończyć, ale nie potrafi. Nie, on nawet nie chce, bo podoba mu się to uczucie, choć jest jednocześnie przerażające. Jak widać musi być uzależniony od adrenaliny, która daje mu ogrom satysfakcji i dreszczyk emocji. Coś takiego czuje przy brunecie. Fakt, że wie, że widział go w najgorszym stanie psychicznym i nie wyśmiał go ani razu dodaje mu otuchy przez co ciągnie go jeszcze bardziej do niego.

Tak w tym momencie, kiedy ich twarze dzieliło raptem parę centymetrów, a bliskość ciał była tuż tuż, Cole zrozumiał co robi i w jakiej sytuacji się znalazł. 

I tak cholernie nie chciał się wycofać tylko brnąć w to dalej. Nawet, gdy panika wkradła się początkowo i nakazała mu zawrócić, bo przecież co się dzieje nie jest właściwe, a on postępuje głupio. Zawstydził się to fakt, ale posłuchał nowego głosu, który zjawił się w jego umyśle. Było to coś nowego, coś odważniejszego i pragnącego więcej i więcej. Mówiło:

Idź dalej.

Więc szedł, nie znając końca tej drogi, ale bardzo mu się ona podobała, a raczej szatyn przed nim.

Położył następną dłoń na jego drugim policzku i skrócił dystans jeszcze bardziej.

-Nie - odpowiedział w końcu cichym, łagodnym głosem, który spowodował, że Kai natychmiast uniósł wzrok na niego i spotkał się ponownie tego dnia z jego pięknymi, ciemnymi tęczówkami - Jesteś Kai'em... Moim towarzyszem. Mogę się bać ciebie tak samo jak ty mnie, bo wynika to z czegoś innego. Chciałbym cię bliżej poznać 

Chciałby go pocałować.

Chciałby wiedzieć jak to jest pocałować takiego chłopaka jak on.

-Bo nie znamy się wystraczająco i jestem pod wrażeniem jak dobry jesteś... - zatrzymał się, by znaleźć odpowiednie słowa -  Wymierzyłeś im szybką sprawiedliwość. Nasi przyjaciele nie zasługiwali na to...i.... ach - parsknął - Nie wiem jak to obrać w słowa. Zwyczajnie moja odpowiedź brzmi nie. Nie przerażasz mnie, bo - 

Widział co się kryje pod tą twardą bezlitosną skorupą. Zwykły, młody chłopak z własnymi demonami, które zjadały go, kiedy nie miał siły na walkę z nimi. Nie znał wszystkiego o nim, ale tyle na ile się dowiedział, twierdził, że ktoś musiał go bardzo skrzywdzić, że zachowuje się jak się zachowuje. Przyjął pewne wzorce, by przetrwać własną traumę i stanąć jakoś na nogach.

Ostatecznie nie potrafił tego powiedzieć. Speszył się aż za bardzo, a to głównie za sprawą spojrzenia jakim Kai go darzył: pełnym uwielbienia i ufności. Taki wzrok posyłali sobie zakochani, ale oczywiście Cole nie wysunął takich wniosków, zbyt zaaferowany obecną sytuacją i emocjonalną bliskością.

-Cieszę się... - wydusił z siebie pierwsza słowa szatyn, nie odrywając od niego wzroku i wchłaniając jego ciepło, które było mu tak cholernie potrzebę, bo nie potrafił się sam ogrzać. Ręce miał lodowate, co nie zdarzało mu się - Cieszę się... bo mi zależy 

Zależy mi na tobie.

Te cztery niedopowiedziane słowa zawisły nad nimi, powodując, że napięcie jeszcze bardziej wzrosło wraz z uczuciem do siebie. 

Żaden z nich nie zrobił tego pierwszego kroku, choć obydwoje tego chcieli. Chcieli tego samego, nawet o tym nie wiedząc. Powstrzymywał ich zdrowy rozsądek, a przecież trzeba go czasem chrzanić. Kai wielokrotnie robił rzeczy wbrew niemu, z lepszym skutkiem bądź gorszym. Teraz nie potrafił się przełamać, a przecież nie jeden raz zdarzyło mu się pocałować kogoś pod wpływem chwili, czasem też pójść dalej. Teraz bał się zaryzykować, bo miał co stracić. Cole przecież nie był przypadkową osobą, o której można zapomnieć następnego dnia. Był kimś więcej i nawet, gdy nie zdawał sobie z tego sprawy, łączyło ich znacznie więcej niż mógł przypuszczać.

Dla niego mógłby się otworzyć i podzielić z każdym sekretem. Cole dawał mu te poczucie bezpieczeństwa.

W końcu okazja znikła, a to za sprawą przeciągłego wycia jednego z wilków, poniesione przez echo. Trudno było zidentyfikować skąd dobiega. Zaraz do jednego dołączył drugi. To skutecznie sprowadziło na ziemię dwójkę chłopaków, którzy zdali sobie sprawę, że nie znajdują się w przyjaznym dla nich miejscu  i powinni zachować czujność. Napięcie momentalnie runęło na nich, a odwaga odpłynęła równie szybko. 

Cole odsunął się szybko od Kai'a zestresowany swoimi słowami, jak i czynami. Szatyn zaś zrobił zawiedzioną minę i nawet niespecjalnie starał się ją ukryć. 

Bo był cholernie zawiedziony i poirytowany, ale nie wiedział czy na siebie, czy na Cole'a czy może na nich dwóch.



Kącik ciekawostkowy:

Tasznik pospolity - ma w rzeczywistości również właściwości przeciwbólowe. Może działać przeciwzapalnie i wspomagać regenerację tkanek.

Jodyna -od XIX wieku zaczęto stosować jodynę jako środek antyseptyczny. Był to jeden z pierwszych skutecznych środków chemicznych, który dezynfekował rany, a jednocześnie był stosunkowo bezpieczny dla tkanek

Chcę mocno wyhodować sobie ziółka, aby je pić np dla odporności, ale moje umiejętności ogrodnicze są taki, że kiedyś zabiłam kaktusa, więc wątpię, że to mogłoby się udać, a szkoda mi hajsu na te wszystkie przybory ogrodnicze i nasiona, skoro wiem, że pewnie mi zwiędną TT

Możecie robić zakłady za ile rozdziałów w końcu dojdzie do pocałunku, ponieważ zbliżamy się do tego momentu wielkimi krokami ydgajdgjagdaj

Chciałam napisać, że wygrany coś ode mnie dostanie, ale jedyne co mam do zaoferowania do depresję XD

Miłego dzionka moi mili!

Niech wszyscy wasi wrogowie zdechną 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro