ѕнαкєѕρєαяє
~*~
Po pracy zawsze wracałem z wielkim uśmiechem na twarzy.
{Automatycznym, nawet nie wiem, kiedy się pojawiał}
Wiedziałem, że szmaragdowooki chłopak zawsze czeka na mnie w domu.
{Napawałem się przez to szczęściem}
Mimo, iż był niepełnoletni, nie przeszkadzało mi to.
{Dla mnie był nazbyt dojrzały, rozmawiałem z nim o wszystkim}
Nie obchodziły mnie nieodebrane telefony, które potrafiły rozbrzmiewać co kilka minut, nawet w nocy.
{To jego rodzice dzwonili}
Nie fatygowałem się z przeprowadzką, formalnościami, które mogłem załatwić bez zgody jego rodziców.
{Będąc przy nim, nie sprawiały mi trudności}
Byłem szczęśliwy, kiedy Eren był szczęśliwy.
{Czyli bardzo rzadko}
Uspokajałem go, gdy kolejny raz mówił mi, że to się nie uda, że nas znajdą.
{Nie mogłem znaleźć argumentów}
Sprzeczał się ze mną, mówiąc, że to nie wypali.
{Wiedziałem, że ma rację}
Nie robiłem mu wyrzutów, gdy uciekał z domu w środku nocy, musząc kolejny raz przeanalizować naszą sytuację.
{Wiedziałem, że to trudne}
Milczałem, gdy znajdowałem go śpiącego na kanapie, z opuchniętymi od płaczu oczami.
{Widziałem, że już nie wytrzymuje}
Pocieszałem go, czując, że każdy jego dotychczasowy uśmiech był fałszywy.
{Widziałem, że się waha}
Rozumiałem, gdy nie miał ochoty ze mną spać.
{Czułem, że się tego boi}
Wielokrotnie mówiłem mu, że nic nam nie grozi i dawno dali sobie spokój z poszukiwaniami.
{Wiedziałem, że to nieprawda}
Po pracy zawsze wracałem do domu ze smutnym uśmiechem na twarzy.
{Nie umiałem już prawdziwego}
On odwzajemniał go, przytulając mnie.
{Jakoś brakło słów}
Wchodziliśmy do domu, każdy udając się w swoją stronę.
{Baliśmy się rozmawiać}
Słyszałem jego szloch.
{I tłuczące się szkło}
Milczałem, wstając rano i widząc bandaże w łazience.
{Nie chciałem o tym wiedzieć}
A on milczał, gdy powiedziałem mu o zwolnieniu z pracy.
{Sytuacja była przegrana}
Potakiwałem głową, gdy wyrzucał z siebie wszystkie swoje obawy i uczucia pewnego wieczoru.
{Odezwał się pierwszy raz od paru dni}
Parzyłem herbatę, gdy pakował walizki.
{Miałem pustkę w głowie}
Usłyszałem wstrzymywane powietrze, gdy wyszedł z domu na zawsze.
{Usłyszałem ciszę}
-Dlaczego pan tu tak siedzi?-Spytałem cicho, stawiając kołnierz ku ochronie przed wiatrem. Starszy mężczyzna, siedzący na ławce do którego się dosiadłem, oderwał dłonie od twarzy patrząc na mnie niezrozumiale. W oczach miał łzy, przed chwilą łkał.
-Moja córka umarła.-Wyznał, po dłuższej ciszy, powstrzymując łamiący się głos.
-Przecież każdy umiera.-Stwierdziłem, wzdychając.
-Każdy?! Bliska osoba nie jest każdym! Najgorzej jest, gdy umiera bliska osoba.-Oburzył się, marszcząc brwi.
-A czy zaznał pan uczucia, iż pan sam umiera? -Rzuciłem, nawet na niego nie patrząc. Mężczyzna uciszył się.-Bo ja zaznałem.-Dodałem po chwili.
-Jak to jest możliwe?-Dopytał.
-Porwałem chłopaka.-Wyznałem, wstrzymując oddech-Znaczy.. uciekł ze mną, dobrowolnie, ale to porwanie.
Znów zamilkliśmy.
-Żałujesz?-Pewnie dawniej parsknął bym na pytanie staruszka. W życiu nie przyznałbym się do błędu.
-Żałuję.-Po moim policzku poczułem samotnie spływającą łzę, starłem ją jak najszybciej.
-Więc płacz, synu, płacz ze mną, bo płakać z płaczącym, to ulga w cierpieniu.-Wyszeptał ochrypłym głosem.
-Szekspir? Naprawdę?-Mruknąłem, wywracając oczami.
-Tak.
{Chyba jednak miał trochę racji.}
=====================
Nagła wena, a to jedyna książka, gdzie mogłem to umieścić.
Niesprawdzane.
~Valu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro