They'll never stop until they see it fall
Następnego dnia Jimin pierwszy raz od dawna przyszedł do kwiaciarni nie w humorze. Pierwszy raz od jeszcze dawniej spał źle. Jego sen był przepełniony koszmarami, a kiedy się budził nie mógł znowu zasnąć, dlatego krążył po pokoju wydreptując przy tym przysłowiową dziurę. Rano wcale nie miał ochotę na śniadanie, zresztą jego lodówka niemal świeciła pustkami, dlatego po prostu ubrał swoje poprzecierane spodnie i kolejny z sweterków, których swoją drogą posiadał dość znaczną kolekcję. Wyszczotkował zęby, ubrał buty i zabrał swoją torbę. Po prostu wyszedł zakluczając po tym olbrzymią posiadłość. Niegdyś budziła w nim zachwyt i zazdrość, a teraz zdawał się doskonale rozumieć chłopaka, który jej nie chciał. Była przeogromna, szczególnie w nocy, kiedy każdy krok był jeszcze bardziej straszny. Bo przecież nie mógł zapalić wszędzie świateł z jednego miejsca.
I właśnie z tego powodu nawet teraz, kiedy był już w swojej kwiaciarni omal zszedł na zawał kiedy usłyszał kroki. Złapał za pierwszy lepszy wazon, a później nie myśląc wcale na ślepo wybiegł w stronę „przeciwnika" zaciskając przy tym oczy tak mocno jak tylko mógł. Szklane naczynie omal wylądowałoby na głowie przybysza gdyby nie to, że zauważył jak chłopak biegnie z czymś, w porę robiąc unik.
- Jimin?! – wykrzyczał Seokjin wyrywając mu z dłoni wazon. – Czy ty oszalałeś? Mogłeś po prostu dać mi wolne albo powiedzieć, że wykupujesz moją część, a nie przeprowadzasz na mnie tu zamach –parsknął cichym śmiechem kręcąc przy tym głową.
- Ahh.. Jinnie – wyszeptał chłopak zsuwając się po tym po ścianie. –Nawet nie wiesz jak mnie przestraszyłeś debilu!
- A kogo ty się niby spodziewałeś innego tak wcześnie niż swojego wspólnika? – wyższy blondyn odłożył naczynie na jedną z półek od razu wkładając tam jakiś zrobiony wcześniej bukiet. – Przecież nawet nasz dostawca nie przyjeżdża tak wcześnie, Jimin. Coś się dzieje nie tak?
- Nie – uciął krótko kręcąc przy tym głową. – Nie, nie. Wszystko jest dobrze, chyba po prostu się nie wyspałem – westchnął wstając. Przecierając twarz wrócił za blat aby następnie otworzyć kasę. Co ranek liczył pieniądze, tym razem silny uścisk dopiero przybyłego powstrzymał go przed tym skutecznie.
- Jimin. Wiesz, że nie odpuszczę tak o. I wiesz, że widzę, że coś się dzieje. Tylko nie wiem jeszcze co. Dlatego wolałbym abyś mi powiedział. Dopóki jeszcze mamy na to czas – wyszeptał spoglądając ukradkiem na zegarek.
Była 6:12, co wskazywało, że za mniej więcej 20 minut przyjedzie ich dostawca, a po kolejnych 20 będą pomału szykowali się do otworzenia kwiaciarni. Niedługo później zjawią się pierwsi klienci, zaczną dzwonić telefony, zlecenia nawet będą przychodziły drogą internetową, a oni będą tak zapracowani, że w końcu pogubią się nawet w swoich imionach. Dlatego chłopak musiał dowiedzieć się jak najprędzej co się dzieje, nie przeżyłby bez tej informacji. No może przeżyłby, ale nie chciał tak żyć.
Szczególnie gdy wiedział, że jego przyjaciel, z którym zna się od wielu wielu lat może mieć jakieś problemy. Albo już je ma, albo po prostu jest czymś przestraszony, smutny czy zdołowany. I dopiero wtedy uświadomił sobie co, a raczej kto może być przyczyną stanu chłopaka.
- Jiminnie, czy to chodzi o Yoongiego. O tego mężczyznę, który umarł ostatnio? – spytał niepewnie na co dostał nieśmiałe przytaknięcie.
- Mam wrażenie, że on cały czas jest w tym domu. Cały czas – westchnął cichutko różowo-włosy. – Chociaż to pewnie tylko zmęczenie. Tak, to na pewno zmęczenie – pokiwał głową wyszarpując dłoń i z zapałem wrócił do przeliczania pieniędzy.
- Powinniśmy poro-
- Powinienem policzyć to zanim przyjedzie twój chłoptaś z kwiatami na dzisiaj. Bo inaczej mu nie zapłacimy – uśmiechnął się doskonale zdając sprawę, że to sprawiło, że na policzkach wyższego pojawiły się piekielne rumieńce. I przynajmniej temat „jego sprawy" zszedł na dalsze tory, a może w ogóle zszedł z planu.
*
Zupełnie tak jak myślał Seokjin, tuż po 7 w kwiaciarni było już całkiem sporo ludzi, a to jeszcze nie była godzina szczytu. Do samej 11 chłopacy byli tak zapracowani, że zamieniali ze sobą tylko kilka podstawowych zdań jak „widziałeś tamte białe róże?", „gdzie jest ta zielona wstążka?", „Jimin uważaj trochę!". Koło dwunastej był chwilowy spokój, spowodowany tym, że większość ludzi myślała wtedy o jedzeniu, a nie o bukietach, jednak to była chwila parunastu minut. Minut po których znowu mieli urwanie głowy. Słuchawka w ręku przy uchu, ołówek z notatnikiem, a w drugiej ręce zaczęty bukiet kwiatów dla awanturującej się już nieco klientki. Przecież ona była ważniejsza! Jeszcze gdzieś z tyłu specjalny do tego iPod rejestrował kolejne zamówienie, tym razem na mały bukiecik. Ich kasa co chwile zamykała się i otwierała wydając przy tym ciche „pik pik".
Zamówienie szło za zamówieniem. Kolejny kurier kwiatowy w drodze do odebrania zamówionych kwiatów. Jimin biegnący po wstążkę z zaplecza, równie szybko co biegnący czas. Nim się obejrzeli była już prawie 15, chwila luzu. Jakaś staruszka przyszła kupić ładnego słonecznika, ot do wazonu, który miał stanąć na jej stoliku. Kobieta biznesu przez telefon zamawiała przeogromny bukiet dla przełożonego, który już jutro miał przyjeżdżać do filii w mieście. Jakieś małe zamówienie, prawdopodobnie przez chłopaka dla dziewczyny przyszło przez aplikację. Dwie godziny do zamknięcia dla klientów fizycznych, cztery do zamknięcia dla internetowych, pięć do opuszczenia miejsca pracy przez chłopaków.
*
- Seokjin, nie widziałeś może tych goździków? Wydawało mi się, że jeszcze jakieś mamy – zawołał z zaplecza chłopak. Przeszukiwał już pomieszczenie któryś raz chodząc z kartką na którym miał zamówienie, jednak za nic w świecie nie mógł znaleźć tych cholernych kwiatów.
- Goździków? My jakieś zamawialiśmy dzisiaj? – chłopak wychylił się zza lady z lekko zmarszczonymi brwiami. – Z tego co wiem, to ostatni raz zamawiałem je na wieniec, a później? Nie, na pewno nie
- Jestem pewny, że je zamawialiśmy Jinnie - lekko pognieciona już kartka została brutalnie wepchnięta do kieszeni jeansów, kiedy chłopak odsuwał coraz to większe wiadra z wodą, w których były kwiaty. Z pewnością je zamawiał. Na pewno. Przecież zawsze to robił, to był w końcu jego ulubiony gatunek. –Wiedziałem, że tu są! – zawołał wesoło znajdując w końcu to czego szukał.
Podniósł wiadro niechcący wylewając przy tym nieco wody, jednak to się nie liczyło. Wrócił na swoje stanowisko, aby spokojnie zacząć robić bukiet. Kurier już dawno był zamówiony, dlatego teraz tylko musiał go dokończyć, ładnie ozdobić wedle życzenia klientki, dodać karteczkę z nazwą ich firmy, a także drugą od zleceniodawcy. I dopiero kiedy zaczął ją wypełniać do przeczytał co było napisane w zleceniu. Z dużych liter, szerokimi znakami jakby ktoś celowo stawiał spację między nimi aby od razu rzucały się w oczy było napisane „J A N I G D Y N I E O D E J D Ę Y".
Źrenice chłopaka z piskiem rozszerzyły się, bukiet wypadł z rąk i Jimin prawdopodobnie skopałby go, gdyby nie silne ramiona Seokjina, które w jednej chwili odciągnęły go i przytuliły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro