Chapter VI - I believe in you, Lily! Run away!
Słowniczek czcionek:
~tekst~ myśli
tekst - głos kobiety (tekst) - uczucia, emocje itp.
tekst - głos mężczyzny (tekst) - uczucia, emocje itp.
_____________________________
(Rozdział 6 - Wierzę w ciebie, Lily! Uciekaj!)
Od porwania Angel i Lily minęło już trochę czasu. Same ofiary nie wiedziały, ile. Kilka dni? Tydzień? Miesiąc? W lochach nie miały dostępu do światła, a ich oprawcy nie pozwalali im sprawdzać daty na czymś tak banalnym jak kalendarz. Dni mijały im monotonnie - zawsze w ten sam sposób. Pobudka, na śniadanie dwie kromki chleba i woda, przepytywanie, tortury. Loch, chwila odpoczynku, pod wieczór kolacja (to samo, co na śniadanie), przepytywanie, tortury, loch i sen. Zawsze były tylko dwa posiłki. Bez obiadu.
Dlatego też, kiedy drzwi od lochu otworzyły się w porze obiadu, dziewczęta były nadzwyczaj zdziwione. Wyszła zza nich czwórka niezwykle umięśnionych Śmierciożerców i Bellatriks. Obie się spięły i zadrżały. Widać było wtedy, że doświadczyły tu dużo przemocy. Zarówno fizycznej jak i psychicznej. Bellatriks skinęła głową na dwójkę Śmierciożerców, zaś ręką wykonała dziwaczny ruch w kierunku Potter, który oni natychmiast zrozumieli.
Natychmiast podeszli do Angel i mocno szarpnęli ją, by wstała - na co ona syknęła. Potem wykręcili dziewczynie ręce do tyłu i mocno trzymali. Orzechowooka zacisnęła mocno dolną wargę. Nie ważne, że boli. Nie okaże słabości. Nie będzie krzyczeć ani tym bardziej płakać z powodu okropnego bólu wykręconych rąk. Mimo to obie - Potter i Evans - podejrzewały, że to tylko alert bezpieczeństwa, bo wydarzy się coś bardzo złego.
- Hyperionie - poprosiła jedyna dorosła kobieta w towarzystwie. - Zabieramy Evans na górę.
Kiedy dwójka pozostałych Śmierciożerców unieruchomiła próbującą walczyć Lily na tyle, by była "niegroźna", skierowała się ku drzwiom.
- NIE! - sprzeciwiła się Potter'ówna. - Nie zgadzam się!
- Nie masz tu nic do gadania, Plotter! - wyśmiał ją drugi z Śmierciożerców trzymających Lily.
- Wy wredne, małe szuje! Wy śmiecie! Wy...wy...wy potwory! Puśćcie nas natychmiast! Puśćcie JĄ! Zostawcie Lily w spokoju i pozwólcie jej wrócić do zamku! Ja mogę zostać, ale niech ona wraca! - krzyknęła rudowłosa. Rozmowy na piętrze ucichły.
- Nie! To niech Angela wraca! - wtrąciła szesnastolatka z 1976.
Mimo to obie się rwały, jak mogły. Jeden ze Śmierciożerców trzymających szesnastoletnią spadkobierczynię rodu Potter, uśmiechnął się w pewnym momencie wrednie i mruknął pod nosem formułę zaklęcia torturującego, przykładając różdżkę do skroni Potter.
- NIE! - wrzasnęła Lily, słysząc treść zaklęcia. Krzyk Angeli wypełnił rezydencję Malfoy'ów. - BŁAGAM! ZOSTAWCIE JĄ!
- Evans, albo idziesz grzecznie z nami, albo twoją córunię spotka wypadek. I jeszcze większe cierpienie z rąk Czarnego Pana i innych Śmierciożerców. I! Straci coś, czego NIGDY nie będzie mogła odzyskać - zagroził brunet, a szóstoroczna spuściła głowę. - Idziesz z nami?
Lilka niepewnie spojrzała na przyszłą córkę, ale Śmierciożercom to wystarczyło. Już po chwili zaciągnęli krzyczącą na nich Lily na górę. Minęło kilka minut, a z góry dobiegł ich (Gryfonkę i jej "obstawę") głośny huk. Później przerażony krzyk Lily, szaleńczy śmiech Lestrange i formuła tego zaklęcia. Ang próbowała się wyrwać, ale z daremnymi skutkami. Zaledwie chwilę później cierpiennicze krzyki Evans odbijały się od ścian.
- Evans! Powtórzę jeszcze raz! Jak znaleźliście się w przyszłości! Jak?! - wrzasnęła Bella, ale odpowiedział jej tylko szloch.
- N-nie w-wiem. T-to n-nie b-było p-planowane. P-po p-prostu, g-gdy s-siedzieliśmy w-w p-pociągu, p-pojawiła s-się p-przed n-nami k-kartka. M-my j-jej d-dotknęliśmy i-i...
- Myślisz, że uwierzę w takie bajki z palca wyssane?! Gadaj!
- A-ale t-to p-prawda! - tu rozległ się przerażony krzyk nastolatki, a potem drugi, jeszcze głośniejszy niż poprzedni.
- Gadaj prawdę, plugawa szlamo, bo cię dźgnę tym nożem! - wrzasnęła Bellatriks, a Angela zbladła, kiedy sens jej słów do niej dotarł.
Nóż. Lestrange torturowała jej matkę NOŻEM. Łzy popłynęły jej po policzkach. Nie mogła jej pomóc. Nie mogła pomóc własnej matce w tak trudnej sytuacji. Z gardła dziewczyny wydobył się cichy szloch. Można było również usłyszeć ciche błagania: "Błagam, nie ona. Proszę. Zrobię wszystko". Po kilku godzinach jej "obstawie" znudziło się czekanie, więc podeszli z nią do jakiejś barierki i przywiązali ją do niej brutalnie, po czym wyszli. Jeszcze przez długi czas słyszała krzyki rudowłosej z góry. W jednej chwili, po kilku godzinach od początku męki Lily, wszystko ucichło. I właśnie to ją przeraziło.
Po dwóch godzinach od ich wyjścia drzwi się otworzyły. Ujrzała tylko sylwetki piesków Voldemorta, a potem usłyszała huk. Gdy spojrzała w tamtą stronę, krew odpłynęła jej z twarzy. Najpierw zobaczyła rude włosy, a później resztę ciała. Lily leżała na ziemi wymęczona, po jej twarzy płynęły łzy, do tego była cała we krwi.
- Nie chcę...Ja więcej nie chcę...- szeptała cicho. - Angel...Angel...
- Na Merlina, Lily! - załkała jej córka. Próbowała rozwiązać węzły, ale były zawiązane zbyt mocno.
~ Ona się tam zaraz wykrwawi! ~ pomyślała z paniką.
Momentalnie się na siebie wściekła, choć starała się tego nie pokazywać. To jej wina. To przez nią Lily Evans cierpi. Z zaskoczeniem stwierdziła, iż węzły pękły. Szybko podbiegła do nastoletniej matki i gwoździem, który z nią znalazła, rozerwała materiał swojej bluzki tak, by sięgała jej do pępka. W szybkim tempie rozdzieliła go na trzy, z czego dwa zamoczyła w dzbanku wody. Jedną z mokrych pozostałości swojej bluzki położyła na czole rudowłosej, zaś drugą oczyszczała ranę matki.
Gdy tylko podwinęła lewy rękaw jej szaty, prawie pisnęła z przerażenia. Na przedramieniu znajdował się czerwony od krwi napis, zrobiony sztyletem, który brzmiał "szlama". Po, jak najlepszym jaki dało się zrobić w tej sytuacji, oczyszczeniu rany, wzięła suchy kawałek materiału i związała go tam. Przez następne kilka godzin gładziła ją po włosach, szepcząc uspokajające słówka. W pewnym momencie, kiedy wyczuła, że bariery antymagiczne zniknęły, Angel wpadła na genialny, choć bardzo niebezpieczny i ryzykowny pomysł. Do ręki wzięła kilka kamieni i kawałek liny, zamknęła oczy, po czym wymamrotała ciche:
- Portus.
Zabłysło delikatne, niebieskie światło, przedmioty uniosły się na chwilę do góry, a później opadły na ręce nastolatki.
- Accio różdżki - dodała po chwili.
Po kilku sekundach, obie różdżki - jej i Lily - znalazły się w jej ręce. Kiedy wzięła do ręki swoją, poczuła przyjemne mrowienie w palcach. Zaklęciem przywołała jeszcze kilka eliksirów i zegarek. Kiedy Lily była już zdrowa [czyt. ból był mniejszy, umiała już wstać o własnych siłach oraz posługiwać się różdżką (Bellatriks zraniła jej lewą rękę, a jest leworęczna*)], było koło trzeciej w nocy. Dziewczyny jak najciszej się dało, podeszły do drzwi, a Evans zdejmując wcześniej z pomocą Ang z dziesięć zaklęć zabezpieczających, wyszeptała ciche:
- Alohomora - i drzwi się otworzyły.
Rudowłose nałożyły na siebie zaklęcia kameleona i zdążyły dojść aż do bramy, gdy tuż przy niej przypomniały sobie ("Nosz no, do jasnej cholery!"), że przez bramę mogą przejść tylko osoby ze znakiem. Potter wyciągnęła z kieszeni jeden z kilku stworzonych świstoklików, po czym obie go dotknęły, lecz - o zgrozo! - znalazły się nie w Hogwarcie, jak było planowane, tylko tuż za bramą. Śmierciożercy obudzeni hukiem, wyszli na dwór, a to co zauważyli wściekło ich niezmiernie. Potter i Evans uciekają!
Tymczasem rudowłose puściły się biegiem. Za nimi rozbrzmiewały zaklęcia, które z łatwością odbijały zwykłym Protego. Biegły przez lasy, obok strumyków i nad przepaściami. Wybiegały właśnie z lasu, gdy w Potter trafiły trzy zaklęcia. Dwa tnące, i co dziewczyna uświadomiła sobie z przerażeniem, jedno namierzające. Momentalnie się zatrzymała, a Lilka z nią. Młodsza z nich przywołała świstoklik i podała go starszej.
- O co chodzi, Ang? - zapytała zielonooka ze zdumieniem.
- Użyjesz świstoklika, by dostać się do Hogwartu. Potem natychmiast lecisz do pani Pomfrey i każesz jej poinformować dyrektora i resztę o swoim powrocie, a także siebie zbadać - rzekła Angela.
- A ty? - zapytała druga, lecz po chwili zbladła. - Nie zamierzasz chyba zostać?!
- Nie mam wyboru, Lil...- zaczęła Dziewczynka-Która-Przeżyła.
- O nie, nie! Albo wracamy obie, albo wcale! - obruszyła się matka dziewczynki.
- Nie, ja muszę zostać! Za to ty musisz wracać do szkoły!
- Nie będziesz mi mówić, co muszę, a czego nie, Angeline Potter! Mimo mojego obecnego wieku, nie zapominaj, że jestem twoją matką i mam prawo do głosu! - krzyknęła przyszła Pani Potter.
- Nie zapominam! Nie chcę, a nawet jakbym chciała, to nie mam jak, przez to, co ci kiedyś zrobili! Wiesz, jakie miałam wtedy wyrzuty sumienia?! Wracasz do Hogwartu i koniec kropka! Nie pozwolę im cię znowu zniszczyć, jak masz szansę na ratunek! - krzyknęła Potter'ówna.
- Cokolwiek mi wtedy zrobili, to jak zostaniesz, zrobią tobie to samo! To ciebie wtedy zniszczą! - oburzyła się Lils.
~ Mnie nie da się bardziej zniszczyć. A człowieka nie da się chyba bardziej skrzywdzić niż ciebie. Musiałabyś widzieć, co ci zrobili, by zrozumieć! ~
Angela westchnęła cicho, po czym chwyciła delikatnie rękę mamy. Z niedaleka dało się słyszeć okrzyki Śmierciożerców. Lilianne dotknęła liny-świstoklika dokładnie w tym momencie, co jej córka puściła jej ramię, z cichym 'przepraszam'. Starsza dziewczyna zniknęła z cichym 'trach', a Angela, słysząc głosy swoich wrogów, zaczęła biec dalej, odbijając kilka klątw czarnomagicznych, wycelowanych w miejsce, gdzie przed chwilą stała Lily.
Momentalnie się zatrzymała, widząc ogromną przepaść, a pod nią małe jezioro. Nie znała jego głębokości i nie wiedziała, czy chciała znać. Spojrzała do tyłu, ale nie miała szans. Za nią stało z dwudziestu mrocznych czarodziejów, celujących w nią różdżkami. Tu Angela odważyła się na coś, o co nigdy, by siebie nie podejrzewała.
Rzucając na siebie tarczę ochronną, skoczyła do wody. Już myślała, że jej się udało, gdy poczuła, że czyjaś ręka ją łapie. Spojrzała w górę i ujrzała Rudolfa Lestrange'a, uśmiechającego się paskudnie. Pociągnął ją ku górze, na co ona próbowała się wyrwać.
- Gdzie pędzisz, mała? - zapytał.
- A co cię to? Puszczaj! - syknęła.
- Niestety muszę Cię poinformować, panienko, że...hmmm....NIE - odparł Śmierciożerca, robiąc nacisk na ostatnie słowo.
Później wciągnął dziewczynę na górę i teleportował się do rezydencji Malfoy'ów. Biorąc ją jak worek na ziemniaki, pobiegł do sali konferencyjnej. Ruda waliła pięściami w jego plecy, wrzeszcząc, by ją puścił.
- Mam Potter, Panie! - krzyknął, wbiegając do pomieszczenia.
- Doskonale, Rudolfie. A gdzie Evans? - tu spojrzał na wszystkich sługusów, a ci się skupili pod jego spojrzeniem.
- U-uciekła, P-panie - wyjąkał jakiś młodzik.
- Co?! Wy nieroby! Nie potraficie nawet złapać i uprowadzić szesnastoletniej szlamy - tu Wybranka warknęła - a co dopiero wykonać prawidłowy atak na mugolskie miasto! I co ja mam z wami zrobić?! Co?! Powinienem was wszystkich zabić, ale znacie moją łaskę - Potter'ówna prychnęła kpiąco - bo tego nie zrobię! A teraz znikać mi z oczu! Z wyjątkiem Rudolfa, Potter, Malfoy'ów i Belli!
Ludzie szybko powstawali z miejsc i ruszyli pędem ku wyjściu. Kiedy zostali sami o to poproszeni, Czarny Pan zaczął.
- Jestem z was dumny. Mimo, że Lily Evans uciekła, udało wam się złapać Angel Potter. Prosiłbym Cię teraz, Rudolfie, byś zaprowadził Potter do mojego gabinetu. Zapraszam za mną, a reszta może wrócić do swoich zajęć. Co nie zmienia faktu, że macie być na każde najmniejsze moje wezwanie. Zrozumiano?! - zakończył, a odpowiedziały mu potakiwania.
Razem z jednym z braci Lestrange wspiął się po schodach do swojego gabinetu. Było to średniej wielkości pomieszczenie, głównie w czarnej lub butelkowozielonej barwie. Meble były zrobione z mahoniu. Naprzeciw drzwi, na środku pokoju, stało duże biurko z dwoma krzesłami. Po lewej stała szafka, a po prawej półki na książki.
Kiedy Śmierciożerca usadził ją na krześle, Riddle pstryknął palcami i ręce oraz nogi Angel zostały związane przez grube sznury. Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie, a jej przerażone spojrzenie padło na fiolkę z napisem Veritaserum.
~Nie...on chyba nie zamierza...?!~
- Co ty taka cicha? - zapytał Tom. - Riposta ci się skończyła?
Dziewczyna nie zareagowała na to pytanie, nadal nie wypowiadając słowa, a powód był jeden. Bała się. Bała się, że jak odpyskuje, szybciej zacznie się jej przesłuchanie. Mimo to ujrzała, jak Tommy daje jakiś znak Rudolfowi, bo chwilę później ten trzyma jej szczękę tak mocno, by nie mogła jej zamknąć, podczas gdy Lord wlewał do jej gardła eliksir prawdy. Rudowłosa rwała się w węzłach, starając się nie połykać mikstury. Długo nie dała jednak rady, bo jej głowa została tak przechylona, żeby go połknęła. Co od niej chcą wiedzieć? Teraz się zaczyna jazda bez trzymanki!
- Jak się nazywasz?
- Angeline Lilianne Dorcas Annabeth Marlene Alice Mary Potter - odparła automatycznie.
- Kiedy się urodziłaś i ile masz lat?
~ Jakbyś nie wiedział, idioto ~ pomyślała.
- 1 sierpnia 1980, szesnaście.
- Kim są twoi rodzice, status krwi obojga?
~ Mój Merlinie! Czy on wie, że ja wiem, że moja mama to Lily Candy Black?!** Że pamiętam to, mimo klątwy? Szlag, czyżby to była próba, czy eliksir działa? Nie, chyba nie wie, że ja wiem, patrząc na poprzednie lata...Miejmy nadzieję, że nie wie. ~
Wtedy w głowie usłyszała dwa głosy, ich głosy!
Nie dawaj się mu, córeczko, wierzymy w ciebie! (duma)
Mów mu tylko to, co chcesz, Angel, dasz radę. (pocieszenie)
~ Da się tak w ogóle? ~ zapytała rodziców w myślach.
Teoretycznie nie, ale wierzymy w ciebie, Angel. Mów im to, co chcesz, by usłyszeli. (troska)
- Lilianne Marie Potter z domu Evans, mugolaczka; James Charles Potter, czysta krew - wydusiła z trudem.
- No, grzeczna dziewczynka - dziewczyna ostrzegawczo warknęła. - A co ci mówiłem ostatnio z tym warczeniem?
- "Sama chciałaś, Potter. Na mnie się nie warczy. Crucio" - wyjąkała rudowłosa. Musiała to powiedzieć. Musiała, bo zorientowałby się, że eliksir nie działa. To było w końcu pytanie.
- Dobrze. Rodzice chrzestni? - kontynuował Tom.
- Dorcas Black z domu Meadowes, Remus Lupin, Severus Snape.
- No i widzisz...Właśnie dlatego przeniosłem swoją kwaterę - dziewczyna spojrzała na niego z szokiem - z domu w Little Hangleton do Dworu Malfoy'ów. Podejrzewam naszego Severusa o zdradę, na pewno, by nakablował Dumbledore'owi, a przecież nie o to chodzi, by cię znaleźli. Ze mną nie tak łatwo. To teraz przyznaj, Snape jest szpiegiem Dumbledore'a w moich szeregach?
- Co?! Nigdy! On nienawidzi dyrektora, ma go po dziurki w nosie! - krzyknęła Potter'ówna.
~ Cóż...widzę, że muszę zacząć kłamać jak z nut ~ pomyślała orzechowooka.
Serce zaczęło szaleńczy wyścig z czasem, waląc jak szalone, gdy usłyszała kolejną wypowiedź Riddle'a.
- To teraz pora na mniej przyjemny temat. GDZIE. ODESŁAŁAŚ. LILY. EVANS.?! - wycedził przez zaciśnięte zęby.
~ Merlinie, mamo, tato, miejcie mnie w opiece ~ pomyślała szesnastolatka. ~ Mnie i moje szalone serce ~ dodała po chwili.
- Do wujostwa w Ameryce - mruknęła pod nosem.
Dobre zagranie, Kochanie. (uznanie)
~ Dzięki. Puki nie będzie wpadki, powinno być okey ~
Nie będzie. Dasz radę. (pocieszenie)
Nie prawdą byłoby powiedzieć, że plan z ciotką był całkowicie na poczekaniu. Małą jego część wymyślała już w biegu, podczas ucieczki. Teraz trzeba było tylko go ulepszyć.
- Jak się nazywa; imiona i nazwiska rodziców ciotki; imię męża; dzieci, jeśli ma (również ich wiek) i wiek. O! I nazwisko panieńskie.
- Rebecca Hillwood - tu przełknęła głośno ślinę - z domu Potter.***
Ostatnie było wypowiedziane szeptem. Wymyślanie fikcyjnego członka rodziny było niesamowicie ryzykowną akcją, dlatego dziewczyna zaczęła błagać w myślach, by się powiodło.
~ Wywołaj łzy, wywołaj łzy, wywołaj łzy, Potter, do cholery! Pomyśl o czymś smutnym, pomyśl o czymś smutnym, pomyśl o czymś smutnym! Choć raz tego nie spieprz, Potter! ~
- Ciekawe...Nie wiedziałem, że James Potter ma siostrę...- zaczęła Wężogęba.
- To nie siostra tylko kuzynka - rzekła szybko dziewczyna.
- Jak to Potter?! To niemożliwe! - krzyknął Rudolf. - Nie ma jej na drzewach genealogicznych! Ona kłamie!
No pewnie, że tak, baranie! (kpina)
- Nie można kłamać pod wpływem Veritaserum. Lucy Reachel i Josh Potter. Jonathan Hillwood. Trzy córki, dwóch synów - Ruby, Naomi, Amy, Nathaniel oraz Matthew. Ruby ma 13, Naomi 9, Amy 16, Nathan 16, a Matthew 14. Ciocia ma trzydzieści siedem.
Świetnie, młoda! (duma)
- Coś jeszcze? - zapytał czerwonooki. - Jak tak, to mów.
- Ciocia urodziła się 27 maja 1959 roku. Jest od taty starsza o równe dziesięć miesięcy. Kiedy tata kończył ostatni rok (to było tak koło początku marca), został zaproszony na wesele. Ponieważ ani wujek, ani ciocia nie mają rodzeństwa, wybrali jako świadka właśnie mojego tatę.
Fajnie. Byłem świadkiem na weselu "kuzynki" i dopiero się o tym dowiaduję! (śmiech)
- Jako, że na zaproszeniu było 'z osobą towarzyszącą', mój tata wybrał moją mamę, bo od zawsze ją kochał.
Zawsze.
- Dlaczego nie ma jej i jej rodziny na drzewie genealogicznym?
- Pradziadkowie się o coś pokłócili. Ten od strony cioci za pomocą jakiegoś zaklęcia, wymazał ich z drzewa.
- O co poszło? - dopytywał Lestrange.
- Jakieś prawa rodzinne czy coś - mruknęła.
- Koniec na dziś.
~ Uff ~ pomyślała Angel.
Widzisz? Dałaś radę. Ta historia z ciotką z Ameryki była świetna! (chichot)
Genialna! Nawet my, Huncwoci, tak nie ściemnialiśmy przed McGonagall! (podziw)
Śmierciożerca zaprowadził ją do lochu, by spędziła tam najbliższe godziny, rozmawiając z rodzicami. Oczywiście, czarnoksiężnicy nie mieli o tym pojęcia. Dziewczyna mocno ścisnęła naszyjnik i wyszeptała:
- Harry Potter - naszyjnik rozbłysnął na niebiesko. - Harry, chodzi o Lily. Voldemort nadal się o nią ubiega (bez skojarzeń - dop.aut.), ma coraz to nowsze i gorsze pomysły. Dziś przepytał mnie pod Veritaserum i (dzięki komuś) skłamałam, że wysłałam ją do kuzynki taty, Rebecci Hillwood, do Stanów. Oczywiście, jest zmyślona. Błagam, zróbcie wszystko, by Lily była bezpieczna. Ukryjcie ją. Harry, Ron, Hermiona, Ginny, Neville, Alex, Fred i George - błagam was, dopilnujcie, by nasi "goście" z przeszłości byli bezpieczni. Nie dopuśćcie, by coś im się stało. Kocham was. Angel. P.S. Gdyby coś mi się stało, gdybym zginęła, będziecie wiedzieć o tym jako jedni z pierwszych, bo przyleci w tym samym czasie mój magiczny testament. Możecie być na bieżąco.
•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|
Powrót Lily.
Siedzieli właśnie w Skrzydle Szpitalnym, a pani Pomfrey dawała im eliksir uspokajający. Po raz kolejny, podczas ich 'drzemki' śniło im się porwanie dziewczyn, przez co po raz któryś w ciągu minionego miesiąca, musieli odwiedzić pielęgniarkę szkolną. Martwili się o nie jak cholera. A co, jak już nie żyją? Nie, niemożliwe...Są dzielne, dadzą radę. Nie zmienia to jednak faktu, że byli chodzącymi kłębkami nerwów, a zarazem bombami atomowymi.
- Zostajecie u mnie na obserwacji na kilka dni - a gdy chcieli się sprzeciwić, dodała. - To się dzieje zbyt często. Zdania nie zmienię.
W końcu zostali. Później przyszli Dumbledore, McGonagall, Lupin (starszy) i Snape. Nagle poczuli silne zawirowanie magii, więc spojrzeli w tamtym kierunku. Nie mogli uwierzyć własnym oczom. Przed nimi stała Lily Evans. ŻYWA LILY EVANS! Co prawda LEDWO żywa, ale żywa. Dziewczyna miała trochę podarte ubrania, lekko brudną twarz, kilka blizn na twarzy, szyi oraz obojczyku, a także lekko zakrwawioną rękę.
- Cholerna Potter! Jak wróci, to już jej wygarnę! Po co jej to było?! - przeklinała dziewczynę rudowłosa.
W pewnym momencie oczy jej się lekko zamgliły, a dziewczyna straciła równowagę. James szybko wyskoczył z łóżka i w ostatniej chwili złapał dziewczynę przed bliskim spotkaniem z podłogą. Zielonooka leżała nieprzytomna w objęciach ukochanego (nieoficjalnego), podczas gdy pielęgniarka szykowała jej łóżko. Następnie, kiedy dziewczyna leżała już na łóżku, zasłoniła je parawanami i zbadała. Gdy odsłonił lewy rękaw jej szaty, pisnęła przerażona. Chwilę później opatrywała ranę wraz z resztą dorosłych.
- O co chodzi, Madame Pomfrey? - pytała młodzież.
- Nie mogę wam powiedzieć.
- Ale, pani Pomfrey! - lecz pielęgniarka była nieustępliwa.
Lilianne obudziła się na szczęście kilka godzin później.
•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•|•
Wiadomość od Angel.
Minęły cztery godziny. Cholerne cztery godziny, odkąd Angel została w Dworze Malfoy'ów. Były lekcje, oni leżeli w Skrzydle Szpitalnym. Notatki przynosili im sami profesorowie, tłumacząc często co nieco. Byli sami, gdy nagle Harry poczuł wibracje swojego naszyjnika, który rozbłysnął na niebiesko.
- Wiadomość od Angel - sapnął.
Czego jak czego, ale wiadomości od siostry się kompletnie nie spodziewał. Gdy usłyszeli jej treść, Lily wybuchnęła płaczem, a przyjaciele zaczęli wewnętrznie histeryzować. Nie wiedzieli, że to dopiero początek ich przygód.
_______________________________
Z
awiera 3136 słów z notką włącznie.
*Poprawione*
...
Następny rozdział
"Chapter VII - Goal? Hogwarts!"
...
_
___________
Słownik:
*wymyśliłam. Nie wiem, któroręczna jest Lily
**będzie w późniejszych rozdziałach
***postać wymyślona przez Angel
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro