26. (◕ᴗ◕✿)
Pov Alastora:
Kulejąc, poszedłem do siebie. Podciągnąłem lekko nogawkę i spróbowałem zdjąć bandaż. Debil zbyt mocno zawiązał, ale raczej rozrywać tego nie będę, ponieważ trzeba oszczędzać... a mi się jakoś nie chce kupować bandaż.
No to muszę znowu do niego zawitać...
Poza tym może Vox otrzyma ode mnie solidny łomot... za to, że mnie lub siebie upokorzył i za to, że później zaczął mnie obrażać.
Telewizor teraz w ogóle nie wychodził z pokoju. Powiesił się, na pewno.
Otworzyłem drzwi. Aha... Vox tylko poszedł spać...
Podszedłem trochę.
- Alastor? - usłyszałem
- No - mruknąłem w odpowiedzi
- Co ty tu robisz?
- Przyszedłem tylko, abyś zdjął ten bandaż - burknąłem
- Nie podchodź bliżej...
- To w takim razie jak...
- Auch, Alastor ~
Ale się wydarł. Nie możliwe, że nikt go nie usłyszał.
- Alastor, przestań ~
Zasłoniłem ręką jego ryjec. Dlaczego on tak jęczał, skoro ja nic nie robiłem?
Z całej siły walnąłem go w bark.
Tamten powoli otworzył oczy.
- Ummm... co jest? co się dzieje? - wymamrotał - A ty co tu... Ładnie tak wbijać innym do pokoju, kiedy śpią?!
- To... ty... ten no spałeś?
- Ta... a co? - burknął Vox - na prawdę nigdy byś mnie nie...
Nagle przerwał.
- Umm... nie ważne
Po chwili jeszcze raz spojrzał na mnie. Trochę zaspany wyskoczył z łóżka i wybiegł.
Co go ugryzło, ja nie wiem...
Ja na pewno nie...
Pov Voxa:
Szybko zbiegłem na dół. Drżąc nie wiem z czego, ze strachu, z obawy że sen może się spełnić, złapałem za szklankę.
Oddychałem szybko.
Po jakimś czasie zacząłem się w końcu uspokajać.
- Vox, mogę na słówko? - usłyszałem głos
- Nie - warknąłem i usiadłem na krześle - Nie mam ochoty na rozmowy
- Ale to ważne...
- Nie...
- No cóż, nie to nie...
Rozłożyłem się na krześle. Jest już w miarę dobrze, znaczy tak myślę...
Wieczorem po prostu pójdę porozmawiać z Alastorem...
Może mnie nie zabije?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro