Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVII

~~~

Louis był na radzie z zarządem watahy, omawiając szczegóły swojej nowej pracy, gdy jego telefon zaczął dzwonić. Przeprosił wszystkich i odebrał. Całe szczęście, że nie zignorował tego telefonu, ponieważ to był ten czas... Harry zaczął rodzić.

- Musicie mi wybaczyć, ale moja omega rodzi - powiedział szatyn, nakładając swoją marynarkę i po chwili wybiegł z pomieszczenia, chcąc szybko dostać się do swojej perełki.

Znalazł się w szpitalu dziesięć minut później i od razu zapytał pielęgniarki, gdzie dokładnie znajduje się mężczyzna, po czym udał się pod tamtą salę i usiadł na krześle, niecierpliwie czekając, aż ktokolwiek wyjdzie i powie mu, co z jego skarbami.

Godzinę później, po wielkim stresie, jaki przeżył, usłyszał zza drzwi stłumiony krzyk niemowlaka.

Podniósł wzrok zakrywając swoje usta dłonią, nie mógł uwierzyć w to wszystko, co się teraz działo. Jego dzieci rodziły się wychodziły na świat. Mijały kolejne minuty, a on wciąż czekał, aż ktokolwiek w końcu wyjdzie i powie mu, że już po wszystkim. W końcu z sali wyszedł starszy mężczyzna z dużym uśmiechem na ustach, a alfa od razu zerwał się do pozycji stojącej.

- Co z nimi?

- Pan Tomlinson jak mniemam. Było parę powikłań, zatrzymanie pracy serca u omegi przy rodzeniu drugiego dziecka. Jednak wszystko się udało, dzieci są teraz badane, a pański partner śpi. Musieliśmy niestety zrobić cesarkę.

- Och, o mój boże czy z Harrym będzie wszystko dobrze? - zapytał, zaciskając drżące dłonie, a w jego oczach automatycznie zebrały się łzy.

- Myślę, że tak, choć teraz najbliższą doba zadecyduje o tym. Jak na pierwszy raz mieć trójkę dzieci to jest wyznawanie jak dla tak młodej omegi. Potrzebuję na razie odpoczynku.

- Będę mógł wejść do nich? Chciałbym być przy moich szczeniakach i omedze... Proszę - wyszeptał słabo.

- Musimy przeprowadzić jeszcze parę badań. Proszę tu poczekać - powiedział idąc do swojego gabinetu, by wypełnić wszystkie potrzebne dokumenty.

Louis usiadł na krześle, chowając twarz w dłoniach i zacisnął mocno powieki, aby nie zacząć płakać. Kiedy się uspokoił, napisał do ich bliskich, by oznajmić im, że już po wszystkim, jednak poprosił ich, by tego dnia i następnego dali im odpoczynek.

*

- Może pan Już wejść do swojej rodziny - odparł lekarz, pojawiając się nagle przed szatynem i ruszył w nieznanym kierunku. Louis westchnął cicho, przecierając swoją twarz i zaczął kierować się do sali gdzie leżały jego skarby.

Otworzył delikatnie drzwi, aby nie narobić hałasu i drżącą dłonią zamknął je za sobą, po czym spojrzał w kierunku łóżka szpitalnego. Harry leżał na nim, przypięty do aparatury, a jego oczy były zamknięte. Przy miejscu omegi znajdowało się także łóżeczko szpitalne do noworodków. Louis ruszył w tamtym kierunku, przygryzając wargę.

W przezroczystej łódeczce leżały trzy maleńkie zawiniątka. Te na brzegach były w zielonym i niebieskim kocyku, a szczenię w środku zawinięte w róż. Szatyn wzruszony wypuścił łzy, wpatrując się w trójkę swoich malutkich szczeniąt, które wydała mu na świat jego cudowna omega.

- Nareszcie was mam - wyszeptał cicho, jeżdżąc palcem po główce jego dzieci. Były takie kruche. Takie słodkie... Takie wyjątkowe.

Gdy złapał za dłoń jedynej dziewczynki (ponieważ pozostała dwójka to chłopcy), dziewczynka od razu zacisnęła piąstkę wokół jego palca i zamlaskała swoimi malutkimi ustkami. Louis rozczulony otarł swoje mokre od łez policzki i uśmiechnął się szeroko. Kiedy schylił się niżej ta otworzyła oczy, patrząc na niego swoimi niebieskimi oczkami. Była przepiękna. Szatyn westchnął jedynie, odsuwając się od swoich dzieci i podszedł szybkim krokiem do swojej omegi i usiadł obok niej. Był naprawdę wstrząśnięty tym jak loczek zniósł poród. Przecież wszystko było dobrze. A jeżeli to jego wina? Przecież gdyby nie jego głupi pomysł na chęć potomstwa ten by nie leżał tutaj.

- Dzień dobry - do sali weszła pielęgniarka. - Widzę, że tatuś poznał już swoje szczenięta, a mała dziewczynka zdążyła już poznać tatusia - powiedziała, stając przy łóżeczku. - Prosiłabym cię o zdjęcie koszulki, ponieważ chciałabym, by dzieci mogły poczuć twoja bliskość. Na początku dziewczynka, skoro ona już nie śpi.

Louis pokiwał szybko głową, zdejmując koszulkę, całując dłoń swojej omegi podszedł powolnym korkiem do pielęgniarki.

- Mam wziąć sam czy pani mi poda moja malutka Maddie? - spytał, patrząc się na kobietę, uśmiechając się na widok malutkiej twarzyczki, patrzącej się na niego.

- Myślę, że usiądź sobie na tym fotelu, po to on tutaj jest, bo alfy często są bardzo mocno terytorialne i po prostu przesiadują tutaj całe dnie - wyjaśniła. - Teraz położę ja na twojej piersi, a tu otulisz ja ostrożnie dłońmi. Wiesz jak to zrobić? - dopytała, stając przy nim z dziewczynką w ramionach.

- Mam sześcioro rodzeństwa i to młodszego - powiedział, odbierając od niej Maddie i kładąc ja na swojej piersi była taka leciutka.

- To dobrze, na pewno będziesz wiedział, jak trzymać swoje szczenięta. Proszę - ułożyła ostrożnie Maddie na piersi alfy, unosząc kąciki ust.

Szatyn uśmiechnął się jedynie, całując swoją dziewczynkę w główkę i ciesząc się z jej bliskości. To takie nierealne.

- To cudowne uczucie - wyszeptał, zerkając na Harry'ego, który wciąż spokojnie spał na swoim miejscu. - Czy jest szansa, że Harry obudzi się jeszcze dzisiaj?

- Myślę, że może jutro, jednak jest to nie zwykle, bo z tego, co wiem będzie mógł dzieci karmić piersią co jest naprawdę rzadkie.

- Och, to dobrze... To będzie dla nich zdrowsze, prawda? - uśmiechnął się, pocierając malutkie plecki.

- Oczywiście, że tak - pokiwała głową, podchodząc do chłopców i odetchnęła z ulgą, gdy zauważyła, że jeszcze śpią.

- Czy mogę wziąć teraz jednego z nich? - spytał cicho, ponieważ Maddie zasnęła na jego ciele, oddychając spokojnie przy jego nagiej skórze.

- Myślę, że najlepiej będzie jak ja odłożymy i weźmiemy teraz najstarszego z całej trójki - powiedziała podnosząc maleństwo z klatki i podmieniła mu dzieci układając szybko dziewczynkę do łóżka by ta się nie obudziła. W międzyczasie Jacob obudził się, spoglądając swoimi także niebieskimi oczami na swojego ojca.

- Dzień dobry, skarbie - wyszeptał do chłopca. - Mój pierworodny, mam nadzieję, że będziesz alfą, kochanie - westchnął, wtulając go w swoją pierś. - Będziesz bronił swojej siostry i brata przed innymi, a potem mamusi. Będziesz dzielnym chłopcem - powiedział cicho, przymykając oczy z uśmiechem na ustach.

Nagle omega zaczęła się poruszać, mamrocząc coś pod nosem, więc pielęgniarka podeszła do łóżka Harry'ego, a alfa zaczął wpatrywać się w narzeczonego, przytykając usta do główki maluszka.

- Chyba mamusia się budzi - szepnął szatyn, podnosząc się powoli i podchodząc do swojej omegi z synkiem na rękach.

Harry zdezorientowany otworzył oczy, przez chwilę nie będąc w stanie skojarzyć co się dzieje. Dopiero po chwili zorientował się, że jest w szpitalu, a na świecie są już jego szczenięta.

- Cześć kochanie. - Powiedział szatyna, patrząc na niego z uśmiechem na ustach i zaczął delikatnie bujać się by mały zasnął mu na rękach.

- Cz-cześć - odchrząknął, wpatrując się ze łzami w oczami w zawiniątko w ramionach Louisa. - Chce go zobaczyć... Zobaczyć całą trójke.

- Skarbie one śpią - powiedział starszy, kładąc na klatce piersiowej loczka Nathana.

- O mój... - wyszeptał, otulając ostrożnie maluszka swoimi dłońmi. - Moje maleństwo - w jego oczach zebrały się łzy.

- Hazz... Nie płaczemy - mruknął szatyn, całując go w skroń - Ale dziękuję ci za nie. Są kochane.

- Chce je zobaczyć, kochanie... - poprosił, zaczynając płakać. - Chce mieć przy sobie moje szczeniaki, chcę je dotknąć, przytulić... Dajcie mi je.

- Kochanie, Maddie dopiero usnęła, będzie ci je podawaj powoli... Dobrze? - szepnął mu do ucha.

- Proszę - załkał, całując drżącymi wargami główkę niemowlaka. - Przynajmniej chce usiąść i zobaczyć ich twarze... Louis, zrób to dla mnie.

- Może zrobię zdjęcie? Co? Ty się nie będziesz przemęczał i ja będę spokojniejszy?

- Nie, ja chce je zobaczyć. Dlaczego wy mi nie pozwalacie, to moje dzieci. Nosiłem je pod sercem dziewięć miesięcy chce w końcu ich zobaczyć - zawarczał, czując, że omega przejmuje nad nim kontrolę.

- Dobrze jak sobie życzysz - odburknął do niego i ruszył po resztę szczeniąt.

Pielęgniarka pomogła usiąść omedze, wciąż uważając na Nathana, który ssał swojego kciuka, leżąc na piersi swojej mamusi. Po chwili Louis przywiózł do nich łóżeczko, a dzięki szklanym ścianą, Harry mógł zobaczyć pozostałe maluszki.

- O to twoje dzieci - powiedział. Bolało go jak ten warknął tylko dlatego, że szatyn się o niego zamartwiał.

- To nasze dzieci, skarbie - uniósł kąciki ust, gdy po jego policzkach spływały kolejne łzy. Te maleństwa były tak piękne, nawet jeśli zaczerwienione i pomarszczone, on już wiedział, że będą najcudowniejsze na świecie.

- Szczęśliwy? Możesz już spokojnie odpoczywać? - powiedział trochę ciszej.

- Jesteś zły? - spytał szeptem, spuszczając wzrok. - O co chodzi, Lou? Dlaczego jesteś dla mnie oschły, gdy na świat przyszły nasze szczenięta? Zrobiłem coś nie tak? Nie podobają Ci się?

- Chcę byś odpoczął Harry. Przed chwilą uspałem naszą księżniczkę, a jeśli będzie mu dalej tak rozmawiać one się obudzą. A to są trojaczki. To nie zabawy - westchnął, całując go w czoło.

- No przecież wiem, ale ja dopiero się obudziłem, też chciałem je zobaczyć. Czy to takie dziwne, że chciałem zobaczyć swoje dzieci? - mruknął, że smutkiem. Nie chciał kłócić się, że swoim narzeczonym w tak ważnym dniu.

- Skarbie. Przepraszam. Mam za sobą czterdzieści osiem godzin bez snu - westchnął.

- Możesz podać mi teraz Jacoba? - zapytał niepewnie, widząc, że ten porusza się w łóżeczku. - Proszę, Lou...

- Ale może zabierzemy Nathana? Co ty na to? - odparł, uśmiechając się do swojej omegi, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak trup.

- Tak, ale daj mi mojego drugiego synka - pokiwał głową, całując czubek główki Nathana.

- Już, już - wymamrotał cicho, podnosząc synka z klatkę piersiowej młodszego i gdy położył go do łóżka podniósł Jacoba uśmiechając się pod nosem.

- Jestem taki szczęśliwy, Loueh - wyszeptał, patrząc w jego oczy, gdy maluszek leżał już na jego piersi i zamlaskał cichutko ustami.

Louis uśmiechnął się szeroko, wyjmując telefon z kieszeni i zrobił zdjęcie widząc swoją szczęśliwą rodzine.

Harry w tamtej chwili był najszczęśliwszy na świecie, a kiedy godzinę później po kolei karmił piersią każdego ze swoich skarbów, znowu nie potrafił powstrzymywać łez wzruszenia. To było tak niesamowite uczucie, a Louis uwieczniał to wszystko swoim telefonem. Kiedy dzieci zasnęły po raz kolejny, położył się niepewnie obok swojej omegi.

- Kocham cię - wyszeptał, składając pocałunek na jego wargach.

- A ja was - zaśmiał się cicho, przymykając oczy.

~~~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro