11.
- Ed - pisnęłam i kucnęłam przy przyjacielu. - Przepraszam. Ja naprawdę nie chciałam. Myślałam, że jesteś podobnym typekiem jak tamten poprzedni i wiesz spanikowałam. Naprawdę nie chciałam cię uderzyć. - Zaczęłam się szybko tłuaczyć. Z moich ust wypływał potok słów. Jednak, kiedy zobaczyłam świecące oczy swojego przyjaciela z pracy, podniosłam latarkę, tak żebym mogła zobaczyć co z jego nosem. Szybko jednak opuściłam rękę, w której trzymałam latarkę, kiedy usłuszałam cichy syk chłopaka. - Wybacz - wymamrotałam cicho i wyłączyłam światło. Teraz, w wąskiej uliczce, zapanowała całkowita ciemność.
Moje oczy nie są przyzwyczajone do egipskich ciemności i już po chwili po plecach przeszedł mi dreszcz przerażenia. Odwróciłam się przodem w głąb ulicy, żeby upewnić się, że nikogo tam nie ma. Na moje szczęście, a może i nie, uliczka była pusta. Oczywiście jeżeli nie liczyć mnie i klnącego pod nosem Eda. Czułam się winna, że przeze mnie mój przyjaciel ma rozwalony nos.
Westchnęłam cicho i ponownie spojrzałam na mojego zmiennika. Dopiero po chwili zmarszczyłam brwi i wypuściłam z siebie pytanie.
- Co ty tu tak właściwie robisz? - Zapytałam i schowałam telefon do kieszeni kurtki. Nie czekając na odpowiedź złapałam czarnowłosego pod ramię i zaczęłam powoli wyprowadzać z ciemnej uliczki.
- Mieszkam niedaleko. - Wzruszył nieznacznie ramionami i otarł swój krwawiący nos rękawem bluzy, który wystawał spod kurtki. - A ty? O ile mi wiadomo mieszkasz niedaleko kwiaciarni. - Przyjrzał mi się uważnie i chwilowo zignorował ból nosa.
Przez moment zastanawiałam się co mu powiedzieć.
- Szłam w odwiedziny do kolegi, ale chyba już sobie odpuszcze. - Westchnęłam. - Gdzie mieszkasz? Jak cię już pobiłam to przynajmniej odprowadze cię do domu. - Zaśmiałam się cicho i wzmocniłam uścisk na ramieniu kolegi.
- Tamten budynek. - Wskazał palcem na wysoki wieżowiec, który był położony niedaleko wieżowca Starka. - Muszę przyznać, że potrafisz przywalić lepiej niż moi kumple. - Zaśmiał się słabo. Spojrzałam na niego kątem oka.
- Yyy... Dzięki. Chyba - zaśmiałam się. Jakiś czas w wojsku naprawdę się przydaje w niektórych przypadkach.
Powoli zbliżaliśmy się do budynku, w którym mieszka Ed. Znajdowaliśmy się w samym centrum Nowego Jorku i otaczały nas same wysokie i potężne drapacze chmur. Kamienice, które zdobiły moją ulicę, były niskie i wykonane z brązowej cegły. Zdecydowanie nie zmieniłabym miejsca zamieszkania.
- Skoro mieszkasz w samym centrum miasta - zaczęłam swój wywód, który na celu miał uporządkowanie wszystkich nowych informacji. - To czemu wybrałeś robotę na końcu miasta? - Zapytałam i zatrzymałam się pod wejściem na odpowiednią klatkę. Spojrzałam na czarnowłosego. Usta miał zaciśnięte w cienką kreskę i wyglądał jakby poważnie zastanawiał się nad odpowiedzią. Kiedy nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, chrząknęłam cicho i przypomniałam o swojej obecności. Nos Eda już nie krwawił, a jedynymi oznakami jakichkolwiek uszkodzeń była zaschnięta krew i lekko sina twarz.
Wygląda jak nowy.
- Muszę już iść. - Powiedział ostro i wpisał pin na domofonie. Podniosłam zaskoczona brwi i patrzyłam jak mój znajomy znika na klatce schodowej.
- Jasne. Do zobaczenia - mruknęłam do zamkniętych, brązowych drzwi. Grunt to zaufanie do osoby, z którą pracujesz już dwa miesiące. Potrząsnęłam głową i odwróciłam się tyłem do wejścia. Nie będę na nikogo naciskać, ale wydaje mi się, że to nie było zbyt wścibskie pytanie. A może było?
Moje spojrzenie automatycznie powędrowało do neonowego napis "Stark" na czubku wysokiej budowli. Tony nie boi się mieszkać na samej górze?
- Na dziś już wystarczy - mruknęłam sama do siebie i odwróciłam się w stronę przystanku autobusowego. Za dużo się dzisiaj wydarzyło i nie jestem pewna czy w towarzystwie Starka dałabym radę skleić jakieś sensowne zdanie. Jutro do niego zadzwnie i postaram się o krótkie, ostatnie spotkanie. Ostatnie dlatego, że prawdopodobnie po tym co usłyszy, nie będzie chciał mnie już widzieć.
***
Zaciągnęłam się świeżym powietrzem. Opuszczenie autobusu jest w tej chwile jak boskie zbawienie. Może i nie było teraz za dużo ludzi, ale nie lubię komunikacji miejskiej. Wolę chodzić pieszo. To jest najlepszy sposób podróżowania.
Szybkim krokiem mijałam budynki. Każda latarnia, którą spotykałam po drodze, wydzielała słabe światło. Dlaczego latarnie w Nowym Jorku nie mogą dawać silnego i jasnego światła? Zamiast tego ledwo oświetlają najbliższe otoczenie.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy już z daleka zobaczyłam swoją klatkę. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech, kiedy oczami wyobraźni zobaczyłam siebie opatuloną kocem, z kubkiem ciepłego mleka w dłoni i Grahamem na kolanach. W ostatnim czasie strasznie mało czasu poświęcam mojemo puszystemu przyjacielowi. Trzeba to zmienić.
Zatrzymałam się gwałtownie, kiedy na podjeździe zobaczyłam znajome auto. Było ono dokładnie takie samo Audi R8, jakim Tony Stark odwiózł mnie do domu po kolacji u Jamesa i Natalie. Kiedy usłyszałam cichy dźwięk zamykanych drzwi, mój wzrok automatycznie powędrował na schodki.
Przed wejściem na klatkę schodową stał Tony. Ubrany w zwykłe, ciemne spodnie i czarną bluzkę, na którą zarzuconą miał cienką kurtkę.
Jemu nie jest zimno?
Przełknęłam silne i wolnym krokiem weszłam po drobnych stopniach.
- Cześć Gigi. - Na twarzy brązowowłosego pojawił się szeroki uśmiech. Niemrawo odwzajemniłam gest i zaczęłam szukać kluczy w torbie.
- Hej - spojrzałam na mężczyznę i ponownie zatopiłam rękę w swojej torbie, która zdecydowanie była za duża. - Co cię do mnie sprowadza? - Zapytałam i uśmiechnęłam się dumnie, kiedy w mojej dłoni znalazły się klucze. Zanim jednak otworzyłam drzwi, przyjrzałam się Stark'owi. Jego lekko zaczerwieniony nos i rumieńce na nieogolonych policzkach, dały mi znać, że Tony nie przeszedł przed chwilą. Musiał już jakiś czas temu, i jakimś cudem dostać się na klatkę.
Zanim usłyszałam odpowiedź od samego Tony'ego, zobaczyłam jak zbiera mu się na kichanie. W momencie, kiedy po pustej ulicy odbiło się echo głośnego psikania, ja wyciągnęłam z torby paczkę chusteczkę i podałam je Stark'owi.
- Wchodź - otworzyłam drzwi i przepuściłam Tony'ego w wejściu. - Zrobię ci ciepłej herbaty. Nie chce żebyś się rozchorował. - Dodał i zaczęłam powoli wchodzić po schodach ze Starkiem u boku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro