Rozdział I - Największe życzenie
„Pamiętaj bez wspomnień"
Nosimy blizny po dawnej przeszłości
Udręczeni, pokonani wspomnieniami
Zrozumiemy własne pragnienia
Gdy ostatnia szansa przepadnie
Gdy to już bez różnicy
Bez różnicy
Więzi, wrzyna się w myśli
Momentu nie da wytchnienia
Ból karmi się wspomnieniami
Żeruje na ludzkiej pamięci
Ból walczy i łączy się z bólem
Agonii uczy wciąż życie
Czy wzniesiesz się ponad to wszystko?
Czy może dasz zgnieść się pod stopą?
Zatrzymaj je w środku
Zakop je głęboko
Wspomnienia bez pamięci
Schowaj klucz
Nic dobrego nie płynie z żalu nad przeszłością
Zatrzymaj je w środku
Zakop je głęboko
Wspomnienia bez pamięci
Schowaj klucz...
Ha, łatwiej powiedzieć niż zrobić! Nucił pod nosem wpadającą w ucho melodię. Nie było łatwo ją naśladować, wciąż nie udało mu się rozpisać wszystkich nut. Musiał nad tym jeszcze popracować. Utwór pochodził z najnowszego albumu Severusa Snape'a. To była piosenka, która sprawiała, że jego krew zaczynała śpiewać. Zapisze te cholerne nuty, choćby miał to robić aż do kolejnej środy.
Oparł czoło o biurko, czując nagłe zawroty głowy i ból skroni. Pieprzone leki. Rujnowały jego koncentrację, oto co robiły. Przymknął oczy, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Przy okazji zyskał możliwość, by po prostu wsłuchać się w śliczną melodię, bez żadnych zbędnych myśli. Jego palce automatycznie powędrowały do przycisku „play", po czym go nacisnęły.
Słuchawki przepełnił gładki i jedwabisty głos Severusa, śpiewającego ulubiony utwór chłopaka. Ustawił w telefonie tryb powtarzania. Tak uspokajający, a jednocześnie cholernie pobudzający... Słyszał, że podobno Severus Snape jest biseksualny. Jeśli to była prawda, był szczęściarzem. Nie żeby miał możliwość kiedykolwiek go spotkać, na to akurat nie miał najmniejszych szans. Lecz samo słuchanie jego głosu wystarczało, by choć na chwilę uciec od bólu, przestać o nim pamiętać.
Co za niefart, że nie mógł zaakceptować stypendium, które otrzymał od Muzycznej Szkoły Guildhall. Miał okropnego pecha, że był wtedy do tego stopnia schorowany, że nie mógł opuścić szpitala na dłużej niż kilka dni. Lekarze ładowali w niego taką ilość leków, że był zbyt wyczerpany, by o czymkolwiek myśleć, nie mówiąc już o komponowaniu. Jeżeli kiedykolwiek uda mu się otrzymać przeszczep szpiku, chyba rozpłacze się z ulgi.
Błyszczące szmaragdowe oczy się otworzyły. Zawroty głowy wreszcie minęły. Harry prosto usiadł i ponownie sięgnął po ołówek. Cofnął płytę do początku piosenki, a dźwięki wydobywające się z jego discmana sprawiły, że zadrżał z przyjemności. Zaś gdy w słuchawkach zabrzmiał hipnotyzujący głos Severusa Snape'a, przyjemność ta powoli ześlizgnęła się w dół jego ciała.
Uczucie mrowienia skierowało się do jego pachwin. Nie widział w tym nic nieprawidłowego; przypominało mu to, że nadal jest w stanie doświadczać czegoś pozytywnego. Żałował, że nigdy nie będzie mu dane porzucić swego dziewictwa na rzecz przyjemności, jaką jest seks. Nawet pomiędzy długimi i jeszcze dłuższymi pobytami w szpitalu i odbywaniem w swoim pokoju kwarantanny, nie miał wystarczająco czasu, by poznać innego geja.
Upuścił ołówek na blat biurka i pozwolił mu stoczyć się na podłogę. W takim stanie nie miał zamiaru dodawać kolejnych notatek do zapisanych w części nut. Godząc się z tym aspektem swojego życia, sięgnął za gumkę bokserek i zaczął delikatnie się dotykać. Tak dobrze... Szkoda tylko, że nie była to ręka kogoś innego. Zdecydowanie nie miałby nic przeciwko dotykającemu go Severusowi Snape'owi. Cóż, próbował się cieszyć tym, co miał.
- Harry! - Usłyszał głos swojej matki. Cholera. - Harry Jamesie Potterze! Natychmiast otwórz te drzwi! Nie pamiętasz już, o czym rozmawialiśmy? Nie możesz zamykać się na klucz! Co by się stało, gdybyś tam zemdlał?!
Jego mama miała paranoję. Mimo wszystko rozumiał jednak jej troskę. Westchnął cicho i spróbował się uspokoić. Nie, żeby to cokolwiek dało – wyglądało na to, że będzie musiał poradzić sobie z bólem kawalerskim*. Miał więc bardzo dobry powód do zamykania drzwi na klucz. Nieszczególnie pragnął, aby rodzice przyłapali go na robieniu sobie dobrze. Z resztą, któż by chciał?
- Harry Potterze! W tej chwili otwierasz drzwi! - krzyknęła Lily, a jej głos wydawał się bardziej zaniepokojony niż zdenerwowany. To było dla niej typowe. Jego rodzice ciągle się tak zachowywali. Zaczęło się to jakieś pięć lat temu. Ostatecznie Harry nauczył się z tym żyć. Gdyby tylko rak ciągle nie powracał...
- Już idę, mamo – burknął i skrzywił się czując ból w dolnych rejonach. - Już idę, w porządku?
Po pierwsze, musiał znaleźć spodnie. One powinny skutecznie ukryć jego erekcję. O mało się nie przewrócił, próbując z prędkością światła założyć jeansy i otworzyć drzwi, zanim jego rodzicielka zdąży je wyważyć.
Jego matka była cała we łzach. Cholera. Czuł się okropnie, kiedy tak wyglądała, a ostatnio zdarzało jej się to coraz częściej. Gdyby jego ojciec tego nie równoważył i nie był twardy jak skała, Harry zapewne także by się załamał. Jednak wiedział, że nie mógł sobie na to pozwolić – nie, kiedy musiał być silny, jeśli nie dla siebie, to dla swojej matki.
- Mamo – szepnął delikatnie, wyciągając do niej ramiona. - Nie płacz. Wiesz, że nienawidzę, kiedy to robisz.
- Przepraszam – wymamrotała, biorąc swego pięknego syna w ramiona. - Doktor Pomfrey dzwoniła.
Czyli nie zanosi się na dobre wieści. Uspokajająco pogłaskał Lily po plecach.
- Wszystko będzie w porządku. Więc, co powiedziała? Równie dobrze możesz powiedzieć mi o tym teraz. Przecież nie jestem już dzieckiem. Tak naprawdę nie jestem nim, odkąd dowiedziałem się o chorobie. - Lekko pocałował kobietę w czoło. - Mamo, powiedz mi. Nie zmuszaj mnie, żebym sam zadzwonił do Poppy.
Przyzwyczaił się już do uczucia niepokoju, nawiedzającego go ilekroć dzwoniła pani Pomfrey. Wiedział, że lekarka chce dla niego jak najlepiej i robi wszystko, co w jej mocy, by mu pomóc. Znała się na swoim fachu.
Uwielbiał Poppy, która zajmowała w jego świecie wyjątkowe miejsce, chociaż była kompletnie inna niż jego rodzice czy Severus Snape. Oczywiście dopiero, gdyby spotkał go w rzeczywistości, miałby szansę porównać. Harry nie mógł wyrwać się gdziekolwiek z innymi dzieciakami, Poppy natomiast była zabawną i energetyczną lekarką, która w pewnym sensie mu to zastępowała.
- Pamiętasz, jak poprosiłeś doktor Pomfrey, aby powiadamiała cię, jeśli znajdzie się ktoś, do kogo bardziej pasuje szpik od dawcy i przepuszczała tą osobę w kolejce? - zaczęła jego matka. Chłopak uświadomił sobie, że nazywała lekarkę po nazwisku, ponieważ zbytnia poufałość boleśnie przypominała jej o tym, jak wiele czasu jej syn zmaga się z chorobą. - Cóż, jest taka dziewczyna, Hermiona Granger. Wiem, że szpik nie pasował tak dobrze, jak byśmy chcieli. Ale szansa na powodzenie wciąż była spora! Czekaliśmy na to ponad rok, Harry, i jeśli...
- Cii, mamo – przerwał jej cicho młodzieniec. - Posłuchaj. Wiesz, że Poppy się nie myli. Jeśli zgodzę się na ten przeszczep, może okazać się, że wyrządzi to więcej szkód niż pożytku. Od zawsze mówiłaś mi, bym wierzył w cuda. Wierzę więc, że może ten cud niebawem nadejdzie, kiedy zrobię to dla tej dziewczyny. Nawet jeżeli teoretycznie szpik ma szanse się przyjąć, nie możemy mieć żadnej pewności. Jest aż siedemdziesiąt procent szans na odrzucenie przeszczepu przez mój organizm.
- Wiem – zaszlochała kobieta. -Wiem. Ale to przecież zawsze coś...
Nastolatek złożył na jej polikach kolejne pocałunki.
- Opowiesz mi o tej dziewczynie? Co Poppy mówiła o dopasowaniu dawcy do jej szpiku? - zapytał gładko, chcąc zmienić temat. Nie warto rozwodzić się nad czymś, co już minęło. - Jak duże są jej szanse? Chciałbym ją spotkać, zanim nadejdzie jej wielki dzień. No wiesz, żeby życzyć jej powodzenia i tak dalej.
- Poppy mówi, że 85 procent – odpowiedziała drżącym głosem Lily. - Ma 85 procent szans, że jej ciało zaakceptuje szpik. Jest na tyle perfekcyjnie dobrany, na ile się da. Nie wiem, czy będziesz mógł spotkać ją twarzą w twarz przed przeszczepem. Zapewne teraz przygotowują ją do zabiegu. Prawdopodobnie jest już na środkach uspokajających. Lekarze nie chcą marnować czasu.
Harry ze zrozumieniem pokiwał głową, wciąż uspokajająco głaszcząc matkę po plecach. Nie podobała mu się gorycz, wyraźnie słyszalna w jej głosie. Jego matka zazwyczaj taka nie była. Podejrzewał, że w ten sposób przejawiał się samolubny aspekt instynktu macierzyńskiego. W końcu jaki rodzic chciałby, żeby jego dziecko umarło przed nim?
- To dobrze, nie powinni tracić czasu – powiedział.
Jego matka wzruszyła ramionami, jednak nic nie powiedziała, oparła jedynie głowę na ramieniu syna. Nie chciała już o niczym myśleć, pragnęła tylko skoncentrować się na swoim ukochanym dziecku, które właśnie obejmowała. Świat był okropnie niesprawiedliwy. To nie w porządku, że jej biedny Harry musiał przez to przechodzić. Czy nie wystarczyło, że już raz był bliski śmierci?
Dlaczego rak nie mógł odpuścić? Dlaczego?! Przeszedł już dwa lata chemioterapii i napromieniowywania, by zniszczyć nowotwór, lecz jakieś dwa lata temu choroba ponownie zaatakowała jego ciało. Pierwszy atak białaczki mocno nadwyrężył organizm Harry'ego i chłopak musiał przerwać naukę. Teraz nie było już mowy o tym, żeby udało mu się nadgonić klasę.
Został zdegradowany o stopień w szkole muzycznej, a lekarstwa zrujnowały jego zdrowie. Był kruchy i słaby, a jeśli uda mu się przetrwać, zapewne pozostanie taki już zawsze. Prawdziwym błogosławieństwem było to, że nie był jeszcze na tyle słaby, by nie mógł grać na pianinie. Gdyby musiał skończyć z muzyką, która była jego sposobem na wyrażanie siebie i komunikowaniem się ze światem, oznaczałoby to, że naprawdę jest u kresu swojej wytrzymałości.
Odsunęli się od siebie, kiedy zadzwonił telefon. Urywający się dzwonek mógł oznaczać tylko dwie rzeczy. Pierwsza z nich – kolejne złe wieści. Druga – Harry musiał jechać do szpitala. Co prawda istniała też trzecia możliwość, że będą to radosne nowiny, jednak niestety to nie zdarzało się zbyt często. Lily wzięła głęboki oddech, gotowa odebrać, lecz syn poklepał ją po ramieniu i powiedział:
- Nie, ja to zrobię. Odpocznij, wyglądasz na trochę zmęczoną.
Oboje byli wyczerpani. Harry codziennie czuł się znużony, a oglądanie, jak jego mama się wykańcza bynajmniej nie pomagało. Powinna nauczyć się, jak lepiej radzić sobie z emocjami, zachowywała się, jakby musiała wszystkiemu sprostać. Nie chciał, żeby tak robiła.
Głośny dźwięk dzwoniącego telefonu przerwał kojącą chwilę. Zauważył, że jego mama wreszcie przestała drżeć, to dobrze. Telefon ciągle dzwonił, a obiecał, że odbierze. Jego życie było pełne takich przerywników.
- Słucham? - powiedział, podnosząc słuchawkę. - Dzień dobry, czy mogę mówić z panem Harrym Potterem? - zapytała kobieta ze stanowczym, twardym głosem.
- Przy telefonie.
- Wspaniale. Czy mógłby pan chwilę poczekać, abym przekierowała rozmowę? - spytała uprzejmie. - Pan Dumbledore chciałby przekazać panu wiadomość osobiście.
Zaraz, jakie znowu wiadomości? I skąd kojarzy to nazwisko?
- Oczywiście – odpowiedział. Nie miał jednak w zasadzie zbyt dużego wyboru, ponieważ sekretarka zdążyła już przełączyć go na inną linię. Świetnie, nienawidził czekać.
- Harry, mój chłopcze! - Ze słuchawki popłynął radosny głos staruszka. Dumbledore. - Nie uwierzysz, ale udało nam się spełnić twoje największe marzenie! - Chwila, moje marzenie...? - Co prawda nie było to zbyt proste – kontynuował jego rozmówca – ale ostatecznie nam się udało. Spędzisz trochę czasu ze swoim idolem, Severusem Snape'm! Czyż nie jest to idealny urodzinowy prezent? Jestem pewien, że osiemnastka będzie dla ciebie wyjątkowo ekscytująca, młodzieńcze! Jak się dziś czujesz, Harry?
Nastolatkowi opadła szczęka. Czy ten staruszek zwariował? Miał spotkać Severusa Snape'a? TEGO Severusa Snape'a? Muzycznego geniusza? Mężczyznę, do którego chciał być podobny, który był jego autorytetem? O rany...
- Pan żartuje - stwierdził pustym głosem. - Pan robi sobie cholerne żarty.
- Nie – odpowiedział pogodnie Dumbledore. Przyzwyczaił się, że starsze dzieci nigdy nie wierzą, że fundacja Pomyśl Życzenie rzeczywiście je spełnia. - Jestem naprawdę poważny. Spotkasz się z nim pod koniec tygodnia. Bądź co bądź, jest kilka rzeczy, które trzeba przedyskutować z twoimi rodzicami. Chciałem przekazać ci tę wiadomość osobiście, ponieważ trochę czytałem o twoim specjalnym przypadku i... - przerwał.
- Jesteś bardzo odważnym młodym mężczyzną, Harry. Mam nadzieję, że to życzenie okaże się spełnieniem wszystkiego, o czym marzyłeś.
Harry upuścił słuchawkę. Ten starzec nie mógł mówić poważnie. Naprawdę miał spotkać Severusa Snape'a... I był dziwnie spokojny. Zrozumiał, że właśnie doświadcza hiperwentylacji i przypuszczał, iż jego starania, by zachować spokój przy matce właśnie legły w gruzach. Nie mógł wydobyć z siebie ani słowa, stracił głos. To spotkanie naprawdę się odbędzie.
Tak, z pewnością tak się stanie. Słyszał już o fundacji Pomyśl Życzenie. Rodzice zapewne zadzwonili do nich, wiedząc, jak bardzo uwielbia Severusa. Wątpił jednak, by podzielali oni jego opinię. Mimo to wiedzieli, ile piosenkarz dla niego znaczy. To był najlepszy prezent, jaki jego rodzice mogli mu dać. Dolna warga chłopaka zaczęła drżeć. Boże, tak bardzo kochał swoich rodziców.
Uśmiechnąwszy się szeroko, Lily podniosła słuchawkę i rozpoczęła rozmowę z Dumbledore'm, podczas gdy Harry trwał w kompletnym szoku.
- Najwyższy czas na dobre wiadomości – zauważyła, kiedy skończyła telefon. - Więc? Podoba ci się prezent?
- Oczywiście! Jest fantastyczny! - wykrzyknął, rzucając się na matkę z radości. - Jesteś niesamowita! Jakim cudem udało ci się tego dokonać? Severus jest znany ze swojej antyspołecznej postawy. Nie mogę w to uwierzyć! Jesteś wspaniała, mamo!
- Pociągnęłam za kilka sznurków - odpowiedziała ciepło kobieta. - Dumbledore jest starym przyjacielem naszej rodziny. Był bardziej niż chętny, by nam pomóc.
Chłopak mocno ją uścisnął.
- Kocham cię, mamuś.
- Też cię kocham, Harry.
~~~
- Nie ma, kurwa, mowy! - wrzasnął Snape na swojego agenta, rzecznika prasowego i jednocześnie najlepszego przyjaciela, Lucjusza Malfoya. - Nie ma cholernej mowy, żebym bawił się w niańkę dla jakiegoś durnego fana. Dobrze wiesz, że zostałem muzykiem nie dla sławy, pieniędzy i fanów, tylko dla muzyki! Wyjaśnij mi, czemu niby mam się przejmować opinią publiczną?
- Cóż - odpowiedział spokojnie Lucjusz - to może odbić się na twojej reputacji. Nawet jeżeli nie chcesz fanów, masz ich i musisz się z tym pogodzić. Najwyższy czas, żebyś coś dla nich zrobił. Czy to naprawdę takie straszne, że ludzie cię uwielbiają, Sev? O ile dobrze pamiętam, kiedyś miałeś czas dla swoich fanów, chociaż mówiłeś, że włażą ci w tyłek.
- Tak było, zanim życie nie stało się bolącym wrzodem na dupie - odrzekł ostro Snape. - Toteż dorosłem, i dorosłem zmęczony. Zobacz, co zrobiło z tobą to, co na początku było muzycznym objawieniem. Nienawidzę być w centrum uwagi i gdyby nie dano mi szansy na tworzenie takiej muzyki, jaką chcę - odszedłbym. Ale dostałem szansę, więc pogodziłem się z fanami oraz całą resztą. Jednak na pewno nie zrobię tego! To nie jest w moim kontrakcie!
- Zawsze można sprawić, że znajdzie się w twoim kontrakcie.
- LUCJUSZU!
- Oj, Severusie – zaczął blondyn.
- Musisz się uspokoić, bo wyglądasz, jakbyś miał wybuchnąć. To do ciebie niepodobne. Jesteś znany z zachowywania spokoju w kryzysowych sytuacjach, gdzie to się podziało?
- Spłynęło do rynsztoka, kiedy tu wszedłeś.
Malfoy teatralnie położył dłoń na piersi.
- To boli, Severusie. Myślałem, że masz o mnie lepsze zdanie, w końcu ze mną spałeś. Mówiłeś, że lubisz moje zachowanie.
- Nie o to chodzi, idioto - zadrwił Severus.
Unosząc elegancką brew, Lucjusz lubieżnie spojrzał na swojego byłego kochanka.
- Proszę, proszę. Żadnych umów, tak? Spróbujmy inaczej. Marudzisz mi od jakiegoś czasu, by wziąć cię na przejażdżkę. Może zaraz po tym, jak spełnimy to życzenie. Chyba nie powiesz „nie"? Dopiero co zadzwoniłem do fundacji i powiedziałem, że z przyjemnością zajmiemy się tym życzeniem. Nie chcesz chyba złamać chłopakowi serca, prawda? Nie jesteś tak bezdusznym draniem, za jakiego chcesz, aby cię uważano, Severusie, i doskonale o tym wiesz.
- Nie, to ty jesteś draniem, z lodem w żyłach zamiast krwi - warknął ostro Snape.
Lucjusz zachichotał lekko.
- Niestety dla ciebie moja krew jest niebieska jak się patrzy.
- A twoje serce czarne jak się patrzy.
- Tracimy swój sarkazm? Jaka szkoda - skomentował bezceremonialnie Malfoy. - Chętnie rzuciłbym wyzwanie twoim błyskotliwym drwinom, ale dzisiaj nie jesteś w formie, więc odpuszczę. Musisz odpocząć, Severusie, mój przyjacielu. Jutrzejszy dzień masz już w całości zaplanowany, a pojutrze zabierzesz z lotniska chłopaka, nawet jeżeli miałbym zaciągnąć cię tam siłą!
Powiedziawszy to, Lucjusz zostawił go przy pianinie i arkuszach zapełnionych nutami. Nareszcie błogi spokój. Zniszczony, niestety, przez wiadomość Malfoya. Warknął i przebiegł palcami po cennych klawiszach. Jakim cudem Lucjusz znowu był górą? Uświadomił sobie gorzko, że przecież zawsze tak było. Cholerna szkoda, że tylko Lucjusz umiał wywalczyć terminy, których potrzebował, by na spokojnie ukończyć albumy.
Całkowicie wolny, mógł pisać to, co chciał napisać i śpiewać to, co chciał zaśpiewać.
~~~
*bóle kawalerskie (ang. blue balls) – kolokwialne określenie na ból pojawiający się w okolicy jąder związany z nierozładowanym napięciem seksualnym. Nie wiedziałam, jak to przetłumaczyć. Natknęłam się na niemiecką nazwę tej dolegliwości i jej tłumaczenie, po czym stwierdziłam, że się nadaje. Gdyby ktoś znał prawidłowy polski odpowiednik, byłabym wdzięczna o napisanie w komentarzu ;)
Komentarze karmią wenę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro