Dzień pierwszy cz. 2
Zawsze chciałam mieszkać w Londynie. To miasto z piękną historią i tradycją. Miałam tu studiować dziennikarstwo no tak, teraz moje marzenie się spełnia. Może nie tak jakbym chciała ale jednak...wyobrażałam sobie że wyjadę do Akademika. Mama i tata będą mnie żegnać i pisać jak mi idzie, czy się zaklimatyzowałam. Brat będzie studiował prawo, tak jak zawsze chciał i miało być tak cudownie. Teraz też może tak być. Pora otworzyć serce na nowe życie, nowych ludzi...
Wiele osób twierdzi, że nie kochałam mamy bo nie przeżywam jej straty jak tata i brat, pogrążeni w żałobie. Wiecie dlaczego tak nie robię? Bo wiem, że mama by tego nie chciała. Jestem silna, optymistka, nie popadam w depresję jak większość nastolatków z powodu utraty bliskiego albo złamanego serca. Tata chciał mnie wysyłać do psychologa ale ja najzwyczajniej w świecie tego nie potrzebuje. Jestem normalną, zdrowa i...szczęśliwa? Tak, chyba mogę tak to powiedzieć. Za trzy dni pójdę do nowej szkoły, poznam nowych ludzi, nowych przyjaciół a może i nawet jakiegoś przystojniaka. Któż to wie? Nowe życie, nowe możliwości. Tęsknię trochę za Larą. Przyjaźnimy się od przedszkola i wiem, że z czasem kontakt nam się urwie bo jednak Nowy Jork a Londyn to jest mały rozrzut. Martwię się o nią bo jest skryta i nieśmiała. Mam nadzieję,że da sobie radę sama. Obiecała mi przy pożegnaniu że się nie rozsypie. Mam nadzieję że dotrzyma obietnicy. Ale no cóż...po rozpakowaniu rzeczy (z ciężarówki oczywiście, bo do szaf zajmie mi to chyba z rok), postanowiłam się przejść po okolicy. Mój brat i tata chcieli zostać i odpocząć. No to wzięłam słuchawki, płaszcz przeciwdeszczowy i ruszyłam przed siebie w rytm piosenki Ed'a Sheeran'a ,,Perfect". A tak na marginesie ta wersja w duecie jest mega.
Przemierzając ulice Londynu napotkałam wielu ludzi. Jednak okazywali się oni inni niż ci ze Stanów. Ci uśmiechali się, mówili ,,dzień dobry" albo chociażby skinęli głową na powitanie. Niewiarygodne. Nawet mnie przecież nie znają. Po drodze spotkała mnie ulewa (dotąd tylko mrzawka). Więc weszłam do kawiarni, która była po drugiej stronie ulicy. Usiadłam przy stoliku i zamówiłam gorącą czekoladę z piankami którą kocham nad życie. Siedziałam, piłam, przewijałam piosenki aż do momentu, w którym niespodziewanie wyrwano mnie z transu poprzez szturchnięcie w ramię. Odwróciłam się a przede mną stała niebieskooka blondynka, blada skóra, delikatny makijaż i muszę powiedzieć że ma bardzo dobry gust co do ubioru. Ładna czarna spódniczka, beżowy sweterek, niebieski płaszczyk oraz trampki (jeśli pochwaliłam to już wiadomo, że ubieram się bardzo podobnie). Przywitała się z uśmiechem oraz przedstawiła. Ma na imię Victoria. Przysiadła się do mnie. Rozmawiało nam się tak dobrze, że nawet nie zauważyłam jak się ściemniało. Z rozmowy wyrwał mnie telefon od taty, który uświadomił mi jak bardzo jest późno. Wymieniłyśmy się z Vici numerami (nie mogłam przecież utracić kontaktu z tak miłą osóbką) i ruszyłyśmy w zupełnie innych kierunkach...
Muszę przyznać, zapowiada się ciekawie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro