Sezon drugi: Piąty Element
Zamiast iść pomedytować, tak jak rozkazał mu mistrz Splinter, Raphael postanowił wybrać się na powierzchnię, by dać choć minimalny upust emocjom. Ofiarą jego złości padł najbliższy kosz na śmieci; mutant sprzedał mu na powitanie siarczystego kopniaka, przez co kubeł wylądował na glebie, wściekle przy tym hałasując.
- Mam ich wszystkich dosyć! - Powalony śmietnik otrzymał kolejny cios i przejechał po betonie w kąt zaułka. Zielonooki odprowadził go wzrokiem i warknął pod nosem.
- Trudno nie zauważyć.
- Kogo znowu niesie? - spytał żółw z irytacją, rozglądając się za właścicielem głosu.
- Trochę wyżej.
Podniósłszy głowę, Raph w końcu dojrzał zmutowaną znajomą Mikey'ego siedzącą u szczytu pobliskich schodów pożarowych wraz ze swoim molosem.
- A, to ty - mruknął. - Czego chcesz?
- Niczego. - Brunetka wzruszyła ramionami. - Wyprowadzałam psa na spacer i usłyszałam hałas, więc przyszłam zobaczyć, o co chodzi.
- Że niby gdzie go wyprowadzałaś, na dachu?
Casey wzruszyła ramionami.
- Ludzie mogliby się trochę zdziwić, gdybym pojawiła się z nim w jakimś parku.
Wojownik w czerwieni prychnął.
- Słuchaj, nie mam teraz nastroju na pogaduchy. Mogłabyś iść się przejść z tym swoim kudłatym potworkiem gdzieś indziej?
- Jasne. - Dziewczyna wstała i przygładziła ubranie. - Sorry za tamtą akcję w kanałach tak w ogóle. Kiepski sposób na przedstawienie się rodzinie dawnego kumpla. - Widząc nieudolnie maskowane poirytowanie na twarzy chłopaka, nastolatka postanowiła nie brnąć już w dalszy dialog. Zamiast tego poklepała tylko swojego pupila po głowie. - Chodź, mały, zwijamy się. Gdybyś zmienił zdanie i jednak chciał się komuś wyżalić, to pewnie będziemy gdzieś w okolicy - rzuciła do młodzieńca na dole na odchodne, po czym zwinnie wspięła się na dach. Pies wskoczył tam zaraz za nią.
- Niby czemu miałbym się spowiadać z czegokolwiek akurat tobie? Praktycznie cię nie znam!
- Nie wydaje mi się, żebyś miał kogokolwiek innego do wyboru.
Zwieńczywszy rozmowę tymi słowami, szarooka spełniła prośbę towarzysza i zaczęła się oddalać. Raph obserwował ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, jak czarny warkocz niknie za krawędzią budynku, po czym odwrócił głowę i stał tak chwilę w bezruchu. Po kilku sekundach jednak warknął pod nosem i ponownie spojrzał w górę.
- Ej, zaczekaj! - zawołał, po czym zaczął się wspinać po stopniach. Dobra, niech już będzie. Może przynajmniej ona, poza Spike'iem, przyzna mu trochę racji; wydaje się dość dziwna, ale chyba nie głupia.
Rozsiadłszy się z nową znajomą na jednym z kominów, Raphael wyrzucił z siebie wszystko, co mu tego (i nie tylko tego) dnia zalazło za skórę - jego braci grających w głupie gry zamiast ścigać złoczyńców, swoją drogocenną, zbieraną przez sześć lat kolekcję „Nowoczesnego Ninjy" umazaną sosem do pizzy przez Mikey'ego, fajerwerki Dona, które o włos nie zabiły jego zwierzaka, mistrza Splintera zmuszającego go do ponoszenia odpowiedzialności za wygłupy jego braci i wreszcie niesprawiedliwość ich wszystkich razem wziętych, zrzucających na niego winę za własne błędy. Mutantka niezbyt aktywnie, ale uważnie wysłuchała jego tyrady, po czym odchyliła się do tyłu i wsparła rękoma za plecami. Właściwie nie miała w zwyczaju przejmować się czyimikolwiek problemami, nie licząc swoich własnych; tym razem jednak poczuła się zobowiązana, by jakoś załagodzić ich nerwowo rozpoczętą relację, skoro istniała szansa, iż raz na jakiś czas będą się widywać przy okazji jej spotkań z Michelangelem.
- Chyba powinnam się cieszyć. że jestem jedynaczką - uznała na podsumowanie jego wywodu.
- Ta. Żałuję, że w ogóle należę do tej durnej drużyny. Dużo lepiej by mi było samemu.
- Może - westchnęła brunetka. - A może byłoby jeszcze gorzej. To nie takie proste.
- Gorzej? Niby czemu? Nie musiałbym się z nikim użerać i mógłbym robić to, co chcę, bez czekania, aż wreszcie łaskawie ruszą skorupy, żeby się tym zająć.
- Tak. I nikt by ci nie pomógł, kiedy wpadłbyś w jakiekolwiek kłopoty. Nikogo obchodziłoby, jeśli stałaby ci się jakaś krzywda, nikt nie cieszyłby się razem z tobą, gdybyś coś osiągnął i nie wsparłby cię, kiedy czułbyś się jak bezwartościowe gówno. I nikt by nie wysłuchał, jeśli potrzebowałbyś się wygadać. Bo cały świat miałby cię daleko i głęboko gdzieś. - Zielonooki zerknął na nią i uniósł lekko brew. - No, nieważne. W każdym razie pogadam z Mikey'm o tym niszczeniu nieswoich rzeczy, jeśli chcesz. O ile jeszcze kiedyś będzie okazja.
- A właśnie, Mikey prosił, żebyś wpadła do nas kiedyś na pogaduchy. Ostatnim razem niewiele zdążył ci opowiedzieć.
- Może kiedyś. Na razie pokręcę się jeszcze po powierzchni. Jak będzie chciał, to może łapać mnie gdzieś tutaj.
- No dobra. - Zielonooki zeskoczył z komina, a następnie otrzepał dłonie. Leżący na dole pies warknął na niego krótko i rzucił mu nieprzyjazne spojrzenie. - Chyba pora się zbierać, muszę nakarmić mojego zwierzaka. To do następnego.
- Mhm. Cześć.
Pożegnawszy się, ninja ruszył w drogę powrotną do kryjówki. O dziwo ta krótka rozmowa rzeczywiście poprawiła mu nieco humor, choć nie na długo - kiedy tylko przekroczył próg opuszczonej stacji metra, dostał naganę za niesubordynację i wymigiwanie się od wykonywania poleceń mistrza, przez co znów wrócił do punktu wyjścia.
- Jasne, zawsze moja wina - warknął z wyrzutem, gdy po dopełnieniu niechcianych obowiązków wreszcie mógł wrócić do swojego pokoju. - No bo przecież wydziwiam, więc najlepiej naskoczyć na mnie! Nic nie czają ci goście...
Wszedłszy do pokoju, nastolatek chciał zapalić światło, jednak okazało się ono zepsute. Tylko tego mu jeszcze brakowało.
- Tak było zawsze - rzekł nieznany młodzieńcowi głos z ciemności. Chłopak natychmiast odwrócił się od drzwi i przyjął obronną pozycję, a następnie zaczął się rozglądać za osobą, która wypowiedziała te słowa. Wtedy dostrzegł leżącą na ziemi otwartą fiolkę mutagenu.
- Nigdy cię nie rozumieli. - Z mroku za otwartym naczyniem wyłonił się wielki zmutowany żółw o kolczastej skorupie. - W odróżnieniu ode mnie.
- O ja cię kręcę... - wyjąkał zszokowany zielonooki, gdy osobnik się do niego zbliżył i podniósł do pozycji stojącej. - Spikey?
Nowa sytuacja okazała się dla żółwia wyjątkowo trudna do ogarnięcia. W jednej chwili zamiast niewielkiego, powolnego, niemego pupila dostał inteligentnego, w pełni samoświadomego olbrzyma. Starając się jakoś to sobie poukładać, do głowy wpadło mu dosyć istotne pytanie:
- Zaraz... co powiem pozostałym?
- Że masz nowego partnera. Takiego, który wie, co to znaczy być wojownikiem.
- Nowego partnera?
- Ty i ja. Żadnych wygłupów, żadnego obijania się. Razem stworzymy niepokonaną drużynę.
Na początku Raph nie wydawał się do końca przekonany, aczkolwiek słowa Spike'a wyraźnie do niego trafiły.
- No, to by był... odlot!
- Zmiażdżymy przeciwników. Będziemy wspólnie walczyć ze złem, non-stop.
- Właśnie o czymś takim marzę. Ty jeden mnie rozumiesz, zawsze wiedziałem!
Ich pogawędkę przerwało pukanie.
- O rany... - Raphael natychmiastowo się spiął. - Dobra, cicho. Spróbuję go spławić. - Po tych słowach chłopak przyłożył policzek do drzwi. - Tak?
- Jesteś potrzebny, ruszamy po mutagen - oznajmił Leo po drugiej stronie.
- No to, yy... - Zielonooki uchylił lekko drzwi i zerknął na brata. - Złapię was za chwilę, jedźcie beze mnie.
- Dobra, trochę nam się spieszy - odparł lider, po czym odszedł, zamykając za sobą.
- Tamci nie są nam potrzebni - odezwał się Spike. - Znajdziemy ten mutagen bez ich pomocy.
- Dokładnie! Ale najpierw wybierzemy ci jakiś sprzęt. Bierz, co chcesz. - Nastolatek otworzył szafę, prezentując towarzyszowi cały arsenał broni w środku. Gdy ten wybrał spośród nich gwiazdę zaranną, wspólnie z młodym ninją wybrali się na powierzchnię, by dokończyć dzieła. Doposażony w czarną maskę oraz bandaże ochronne, były pupil Rapha był gotów do działania.
- Łał, wyglądasz czadowo, Spike - pochwalił go żółw w czerwieni.
- Nie przepadam za tym imieniem. - Gigant oderwał emblemat w kształcie litery S od stojącego w pobliżu wraku auta i przypiął go sobie do paska na wzór klamry. - Nazywaj mnie Slash.
Wyjaśniwszy tę kwestię, mutanci nareszcie mogli wziąć się do roboty. Raphael ruszył przodem; jego nowy partner przypatrywał się jedynie, jak młodzieniec się oddala, aż dopóki nie stracił go z oczu.
- Skoro Raph chce być wolny, będzie się trzeba pozbyć zbędnego balastu - stwierdził z zatrważającym entuzjazmem, zanim w końcu podążył za zielonookim. Na swoje nieszczęście buntownik był już na tyle daleko, że niczego z tego nie usłyszał.
Podążając za wyczulonym na mutagen nosem Slasha, żółwi duet dotarł w pobliże zaginionej fiolki. Mniej więcej w tym samym czasie, choć od drugiej strony, zjawili się tam również pozostali gadzi wojownicy.
- Tu jest butla glutów - oznajmił Mikey, dostrzegłszy poszukiwany obiekt leżący na ulicy.
- Pięknie, nic tylko brać i spadać. Jak widać, Raph nie jest niezbędny - uznał zadowolony Leo. Szybko jednak okazało się, iż zaczął triumfować za wcześnie - na drodze zjawił się dostawca pizzy, który podniósł mutagen i władował go na bagażnik swojego skutera, omyłkowo biorąc go za zgubiony przez kogoś alkohol.
- Załatwię to, zaczekaj tutaj - polecił Slashowi Raphael, również obserwujący tę sytuację. Podczas gdy chłopak z pizzerii zakładał słuchawki, zielonooki zaczepił linę z hakiem o pobliski bilbord i rozhuśtał się na niej, by chwycić fiolkę w locie, a następnie przeskoczyć na sąsiedni budynek. Pech chciał, iż znajdujący się po dokładnie przeciwnej stronie Leonardo wpadł na ten sam pomysł. Ostatecznie skuter odjechał wraz z mutagenem, a dwaj żółwi bracia z pełnym impetem wpadli na siebie i wylądowali na glebie.
- Hej, gdzie się ładujesz?! - warknął Raph. - Już ją miałem!
- Spóźniłeś się, Raph.
- Odczep się!
Ich małą potyczkę słowną przez cały czas z dachu obserwowali Don i Mikey.
- Będą się kłócić całą noc? Mutagen jest coraz dalej! - narzekał Donatello, zerkając w dół z wyraźną irytacją.
- Stary, nawet stąd widzę, jak Raphowi wyłażą żyły na czole - oznajmił Mikey. Zbyt zajęty oglądaniem sprzeczki, nie zauważył, iż towarzyszący mu naukowiec został znienacka schwytany od tyłu i dokądś zaciągnięty. - Obczajasz? Zaraz mu rozsadzi czaszkę!
- Dobra - kontynuował swoją wymianę zdań z buntownikiem Leo. - Ruszam w pościg bez ciebie. Mam w nosie taką pomoc.
- Spoko, skoro dasz sobie sam radę z dostawcą pizzy... - Odprowadziwszy brata wzrokiem, zdenerwowany ninja w czerwieni uderzył pobliski kubeł na śmieci, by nieco się wyładować, po czym ruszył z powrotem do nowego kompana. Ku swojemu zaskoczeniu jednak go nie zastał; Slash zjawił się dopiero po krótkiej chwili, wyraźnie zasapany.
- Coś ty się tak zdyszał? - spytał Raphael na wstępie, aczkolwiek nie uzyskał odpowiedzi. Zamiast tego na ich budynku zjawił się Michelangelo, wywołując brata już z kilku metrów.
- Donnie wyparował! - oznajmił zaaferowany, kiedy dotarł do zielonookiego. - Był tuż obok mnie i nagle... - Dopiero wtedy młodzieniec zwrócił uwagę na Slasha. - O ja nie mogę, jakiś nowy żółw?
- Czekaj, nie, to... Spike. To znaczy... Slash raczej. Nachłeptał się mutagenu.
Reakcja Mikey'ego okazała się jeszcze bardziej intensywna niż samego byłego już właściciela zwierzaka.
- Stary, nie nadążam z przetwarzaniem. - Błękitnooki złapał się za głowę, wlepiając zszokowane spojrzenie w ex-Spike'a. Ogarnia mnie... totalna histeria!
- Raphaelu - wtrącił się przyodziany w czerń olbrzym. - Jak sam powiedziałeś, nie potrzebujemy tych błaznów. Ale musimy odzyskać mutagen. I to już.
- Ale co z Donniem? Trzeba go znaleźć!
Wahanie żółwia trwało tylko krótką chwilę.
- Wybacz, Slash. Rodzina jest najważniejsza, choćby nie wiem co.
Nowy partner Rapha nie wyglądał na szczególnie zadowolonego z tego werdyktu.
- A co powiesz, jeśli trochę ułatwię ci wybór?
Z tymi słowy mutant zaatakował Michelangela, bez problemu miotając nim i odbijając od ziemi niczym kauczukową piłeczką. Zszokowany Raph przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, na co patrzył, aczkolwiek zaraz potem odepchnął napastnika krótką szarżą.
- Spike, co ty wyprawiasz?!
- Nie chcę z tobą walczyć, Raphaelu. Odejdź. Zostaw mnie z moją pracą.
- Twoją pracą?! - powtórzył po nim buntownik. - Mutagen chyba rzucił ci się na mózg, Spike. Opanuj się!
- Powtarzam: nazywam się Slash. - Gadzi olbrzym uniósł pięści, by ponownie uderzyć w nieprzytomnego Mikey'ego, jednak Raph zdążył przed tym rzucić mu w twarz bombą dymną. Gdy ten odzyskał po niej wzrok, pozostałej dwójki już nie było.
*
- Tam leży. Donnie!
Podbiegłszy do rannego brata, Michelangelo raz jeszcze zawołał jego imię, starając się go ocucić. Podążający za nim Raphael od razu zwrócił uwagę na ślady pazurów na wentylacji tuż obok poszkodowanego; to musiała być robota Slasha.
- To jakiś potwór - odezwał się Don, gdy już wrócił do rzeczywistości. - Był jak Raph, tylko większy i bardziej wkurzony, ale nie taki paskudny.
- To był Spike - wyjaśnił Raphael, nie zwracając uwagi na przytyk. - Dobrał się do mutagenu. Miałem wam powiedzieć, ale...
- Spike? - powtórzył zaskoczony naukowiec. - No to świetnie pilnowałeś tego mutagenu.
- Chodź, znajdźmy jakąś kryjówkę.
Zielonooki pomógł poszkodowanemu wstać, po czym, podtrzymując go, wraz z Michelangelo ruszył na poszukiwanie bezpieczniejszego miejsca. Byli jednak zbyt powolni - Slash zdążył ich wyśledzić, a teraz jedynie obserwował z ukrycia, czekając na właściwy moment.
Do pewnego momentu ich ucieczka szła względnie nieźle, aczkolwiek zaraz potem Don upadł na kolana po zeskoczeniu na niższy budynek i podparł się wolną ręką.
- Nie dam rady - jęknął zbolały. - Wymiękam. Idźcie, zostawcie mnie.
- Żółwie wracają w komplecie, taką mamy zasadę - oznajmił Raph, posadziwszy rannego przy najbliższej ścianie. - Podwiążę ci złamaną rękę. Może zaboleć, okej? Masz, zagryź. - Młodzieniec wsadził bratu w zęby rękojeść swojego sai.
- Smakuje przepoconą skórą - marudził tamten, aczkolwiek nie oponował.
Podczas gdy zielonooki zajmował się prowizorycznym opatrywaniem naukowca, stojący na czatach Mikey usłyszał nawołujący go znajomy głos.
- Mikey, Mikey! Tu, na dole. Pomóż mi!
- Leo? - Mutant w pomarańczowym ruszył w stronę źródła dźwięku, które znajdowało się w cieniu na pobliskich schodach pożarowych. Zerknąwszy jeszcze krótko na pozostałą dwójkę, nastolatek zeskoczył na barierkę odpowiedniego półpiętra. - Dobrze, że jesteś. Nie uwierzysz, stary, jest jeszcze jeden żółw!
- Zabawne. - W tym momencie skryta w ciemności sylwetka stała się większa, a jej głos przestał przypominać lidera grupy. Zamiast niego przy balustradzie pojawił się Slash. - Nawet w to uwierzyłem.
Błękitnooki nie miał nawet czasu na ucieczkę; gadzi gigant chwycił go i wciągnął w mrok, nim ten zdążył narobić dość hałasu, aby zwrócić czyjąś uwagę. Raphael znalazł go, dopiero gdy było już po wszystkim, pobitego i spuszczonego na linie z najbliższego bilbordu.
- Mikey! - Wojownik w czerwieni od razu popędził rannemu na ratunek. Wciągnąwszy go z powrotem na dach, chłopak uklęknął przy nim, sprawdzając jego funkcje życiowe. - Nadal oddycha - stwierdził z ulgą, po czym poderwał się z wściekłością na równe nogi i odszedł od niższego na kilka kroków. - Dlaczego? Dlaczego to robisz, Spike?!
- Marnujesz się przy nich - odparł zapytany, wciąż pozostając poza zasięgiem wzroku chłopaka. - Masz spory potencjał, nie są ci potrzebni. A zresztą stwierdziłeś to sam! - Z tymi słowy gad zaszedł Raphaela od tyłu i jednym ciosem wielkiej pięści posłał go na mur. Nim ten zdołał się pozbierać, Slash chwycił Mikey'ego za skorupę i powlókł ze sobą.
- Nie! Są moimi braćmi, nigdy im źle nie życzyłem!
- Ale teraz nie ma już odwrotu. - Były pupil nastolatka wystawił nieprzytomnego Michelangela za krawędź dachu z zamiarem zrzucenia go stamtąd na bruk. Widząc to, Raph szybko się pozbierał i chwycił za broń.
- Stój! Nie pozwolę ci go skrzywdzić!
- Nie mam zamiaru walczyć z tobą.
- Ale ja zamierzam walczyć z tobą! - Buntownik ruszył w stronę przeciwnika z zaciętą miną. - Nie jesteś Spike'iem, tylko jakimś skrzywionym potworem. Ohydnym, zmutowanym świrem!
Podziałało. Slash odrzucił Mikey'ego na bok, po czym dobył swojej gwiazdy zarannej i z dzikim rykiem rzucił się na zielonookiego. Jego pierwszy atak ninja zdołał sparować; następujący zaraz potem drugi jednak powalił go na ziemię. Nastolatek zdążył się pozbierać w ostatniej chwili, by zablokować nadlatujący buzdygan. Walczący zamarli na chwilę w tej pozycji, siłując się.
- Byłby z nas zgrany duet, Raphaelu. Ale ty jesteś głupcem. Tak jak twoi bracia! - W tym momencie Slash wycofał się ze zwarcia i sprawnym ciosem posłał przeciwnika w powietrze.
Widząc, jak młody buntownik ląduje skorupą w murze, Michelangelo zebrał się w sobie i spróbował dotrzeć do czekającego nieopodal Donniego. Nie miał pojęcia, jak oni dwaj w tym stanie mieliby pomóc, ale przecież jakoś musieli.
W międzyczasie walka dwóch mutantów trwała nadal. Przeskakując między zwarciami na kolejne budynki, Raphowi przemknęła przez głowę pewna myśl - Casey miała przecież kręcić się gdzieś w pobliżu ich ostatniego miejsca spotkania, może ona i ten jej futrzasty bydlak daliby radę mu jakoś pomóc? Chcąc nie chcąc musiał przyznać się sam przed sobą, iż jego szanse na wygranie tego starcia są co najwyżej znikome, zaś na braci nie mógł w tym momencie liczyć - dwaj zostali już zezłomowani, a trzeci gania gdzieś po mieście za fiolką mutagenu i nie wiadomo, kiedy wróci. Tonący brzytwy się chwyta; nawet wtedy, gdy jest nią trochę dziwna, niemalże nieznajoma mutantka, z którą rozmawiał jakieś dwa razy w życiu.
Rozmyślania przerwała mu kolejna seria ataków. Odparłszy ją, Raphael odsunął się od przeciwnika i ustawił w pozycji gotowości do dalszego starcia.
- Przez lata patrzyłem, jak trenujesz. Znam twoje sztuczki. Umiem wszystko, czego ty się nauczyłeś - oznajmił Slash, po czym ponownie zaszarżował na zielonookiego. Gdy jednak zamachnął się swoją bronią, młodszy żółw przyblokował ją sztyletami sai, a następnie wykorzystał je jako podparcie i sprzedał przeciwnikowi kopniaka obunóż w twarz. Olbrzym cofnął się i odwrócił z niezadowolonym syknięciem.
- Jednak nie wszystko - odparł ninja z nieukrywaną satysfakcją. Na tym jego zwycięska passa niestety się skończyła; przy kolejnym natarciu Slash chwycił go za nogi i porozbijał o ziemię oraz najbliższy komin niczym szmacianą lalkę, a następnie jeszcze poprawił pięścią, przebijając młodzieńcem beton i siłą odrzutu posyłając go na kolejny, niższy budynek. Po tej ofensywie nastolatek nie był już w stanie się tak po prostu podnieść; choć podejmował próby, ostatecznie legł na dach, jęcząc z bólu. Przed śmiercią z łap nadchodzącego Slasha uratowali go jedynie Mike i Don, którzy desperacko rzucili się na giganta, próbując go w ten sposób powstrzymać. Ich heroiczny wyczyn skończył się jednak tylko kolejnym nokautem. Summa summarum pokiereszowany Raphael i tak został ze swoim problemem sam. Ale nie na długo.
Mutant w czerwieni właśnie niezgrabnie zbierał się z podłogi, gdy jego były pupil znów zawisł nad nim z rozdziawionymi szponami. Sądząc, że to już koniec, młodzieniec zasłonił jedynie głowę rękoma, czekając na nadchodzący cios. Zanim jednak ten nastąpił, do uszu żółwia dotarł cichy, ale stanowczy głos:
- Bierz go.
W tym momencie rozbrzmiało wściekłe ujadanie, a Slash odsunął się od buntownika w czerwieni, oganiając się od zaciekle podgryzającego go psa. Raph mimowolnie zaśmiał się krótko z ulgą. A jednak wciąż tu była. Może jeszcze mają jakiekolwiek szanse.
Podczas gdy podpalany molos zażarcie odciągał uwagę wielkiego żółwia, jego właścicielka przemknęła do zielonookiego i pomogła mu wstać.
- Chyba nie chcę nawet wiedzieć, co się tu najlepszego odpieprza - oznajmiła na powitanie.
- Długo by opowiadać... za tobą!
Odwróciwszy się, dziewczyna dostrzegła olbrzymią łapę Slasha nadciągającą w jej kierunku. Gadziej bestii udało się jakoś na chwilę opędzić od jej pupila i natychmiast wykorzystała tę okazję do ataku na pozostałą dwójkę. Pies jednak zdołał zareagować w porę i zanim gigant dosięgnął jego pani, skoczył nań z pełnego rozpędu, wgryzając mu się w przedramię do krwi. Tym razem ex-Spike zirytował się nie na żarty; zaniechawszy ofensywy na parkę nastolatków, żółw chwycił molosa za obrożę, oderwał go od swojej ręki, a następnie cisnął w jeden z betonowych kominów. Zwierzę uderzyło grzbietem o mur i zaskowytało, po czym osunęło się na blaszany dach. Raph oraz Casey zamarli.
- O nie... - jęknął zielonooki półgłosem.
- Zrobił mu krzywdę - odezwała się po kilku sekundach ciszy brunetka, jak gdyby nie dowierzając temu, co widzi. Otępienie na jej twarzy szybko zastąpił jednak gniew, zaś z jej gardła rozległ się wściekły warkot wcale nieróżniący się dużo od tego, który zazwyczaj wydawał z siebie jej podopieczny. Nim Raphael zdążył zorientować się, co się właściwie dzieje, dziewczyna doskoczyła do Slasha. Stanąwszy obok miejsca, gdzie kilka kropli posoki skapnęło z rany mutanta na ziemię, dziewczyna zamachnęła się w kierunku przeciwnika, zaś jej dłonie spowiła gęsta, przyległa warstwa czarnego dymu. W odpowiedzi na jej ruch niewielka czerwona plamka rozszerzyła się i przybrała barwę smoły, a ułamek sekundy później wystrzelił z niej nierówny, postrzępiony, ale wciąż piekielnie ostry stalagmit, który ubódł gadziego olbrzyma w przód skorupy. Zaatakowany cofnął się pod siłą uderzenia, wymachując rękami w celu złapania równowagi, a tym samym tworząc kolejne szkarłatne plamy na blasze. Na to, by Casey wykorzystała je tak samo jak poprzednią, nie musiał długo czekać.
- Jak. Śmiałeś. Skrzywdzić. Naszego. Psa! - Po każdym słowie następowała krótka przerwa na postąpienie o krok w stronę ofiary i poczęstowanie jej kolejnym onyksowym kolcem. Twarda skóra oraz jeszcze twardsza skorupa Slasha sprawiły wprawdzie, iż żaden z ciosów nie był śmiertelny, aczkolwiek powstałe po nich rany wciąż wyglądały na dotkliwe. To jednakże najwyraźniej nastolatce nie wystarczyło. Po poharataniu gada kilkoma takimi atakami, postanowiła wykorzystać drugą z jej ulubionych zdolności - zmiennokształtność. Wróg nie miał ani chwili, by się pozbierać; kiedy tylko na moment uwolnił się od stalagmitów, nieznana mu wojowniczka przeistoczyła się w piekielnego ogara, zacisnęła szczęki na jego nodze i wyrzuciła w powietrze, by następnie z całym impetem wgnieść go w dach. Skoro taki jest mądry, to niech się zmierzy z kimś swojego rozmiaru. Powodzenia.
Gdyby nie ostrzegawcze szczeknięcie jej pupila, dziewczyna pewnie kontynuowałaby natarcie, dopóki jej przeciwnik nie straciłby przytomności, a potem zostawiła go, żeby wykrwawił się na śmierć - bo na to właśnie jej zdaniem zasłużył. Słysząc to jednak, mutantka zatrzymała się, wróciła do swojej normalnej postaci i powiodła wzrokiem w kierunku, w którym patrzył poharatany molos. Widząc zaś wynurzające się zza krawędzi sąsiedniego bloku sylwetki, błyskawicznie się spięła. Dopiero teraz dotarło do niej, iż miała przecież nie ujawniać ziemskim znajomym swojej podwójnej natury. Pozostali chyba na szczęście nie zdążyli nic zobaczyć, ale ten w czerwieni...
- Uważaj! - O wilku mowa. Brunetka nie zdołała nawet zorientować się, przed czym Raphael ją ostrzegał - żółw natychmiastowo ją odepchnął, przejmując cios na siebie. Chcąc nie chcąc, Slash znów musiał skupić się na nim.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę, Raph! - zawołał Mikey, niezdarnie gramoląc się na budynek, gdzie toczyło się starcie.
- Leo zaraz tu będzie! - dodał od siebie Don, towarzyszący niższemu. Początkowo chłopcy planowali rzucić się do walki pomimo swojego stanu, aczkolwiek Donatello szybko wpadł na lepszy pomysł. Tacy poturbowani byliby tylko kulą u nogi; Leonardo za to - to już zupełnie inna historia. Mieli teraz pilniejszy problem niż fiolki z mutagenem, mógł przecież na chwilę się od nich oderwać i im pomóc. I nie mylił się - gdy tylko zadzwonił do lidera i naświetlił sytuację, ten od razu oznajmił, iż lada moment się zjawi. Oby tylko faktycznie tak było.
W międzyczasie oczekiwania na Leo walka między Raphaelem a Slashem trwała nadal, choć na pierwszy rzut oka widać było, iż jest dość jednostronna. Większy z walczących, nie bacząc na obrażenia, z łatwością pozbawił drugą stronę broni i praktycznie wycierał wycieńczonym nastolatkiem podłogę; mimo tego jednak zielonooki nie chciał się poddać i wciąż wstawał, naiwnie licząc, iż przeciwnik w końcu przyjdzie po rozum do głowy i daruje sobie ten bezsensowny bój. Niestety, nic nie zwiastowało takiego obrotu sprawy.
Po kolejnym trafionym ataku gadziego olbrzyma Raph znalazł się w kropce - Slash zepchnął go na sam kraniec dachu od strony ulicy, skąd nie miał już dokąd uciec. Na jego szczęście wtedy wreszcie zjawił się Leonardo; żółw w niebieskim wparował na pole bitwy i sprzedał gigantowi solidnego kopniaka, a gdy ten odsunął się pod jego wpływem, od razu pomknął do brata.
- Skąd wytrzasnąłeś tego gościa? - spytał na wstępie. Chłopaki mówili mu przez telefon, iż mają problem z jakimś wielkogabarytowym mutantem, aczkolwiek nie mieli czasu wyjaśnić, jak konkretnie do tego doszło. On sam zresztą też nie pytał, bądź co bądź musiał się spieszyć. Oby tylko nikt nie znalazł fiolki mutagenu, którą po drodze schował za jednym z pobliskich kontenerów na śmieci.
- To dłuższa opowieść... Uwaga!
Leonardo zdążył jedynie zobaczyć nadlatującą pięść, nim wylądował kilka metrów dalej na glebie, na wpół przytomny.
- Czekałem na taką okazję przez wiele lat. - Slash roześmiał się złowrogo, ruszając w kierunku lidera grupy. W akcie desperacji Raphael sięgnął po tantou przytroczone do paska.
- Dość tego! To koniec!
- Zgadza się, Raph. Nie jesteśmy jak inni. Są słabi, a my jesteśmy silni. Nasz gniew daje nam siłę.
Wtedy buntownika olśniło. Gdy Slash ponownie na niego natarł, chłopak wykorzystał sztuczkę, którą zaledwie kilka godzin wcześniej Splinter rozłożył na łopatki jego samego, gdy wpadł w furię.
- Czas na medytację! - Z tymi słowy nastolatek uniknął ciosu i dotknął przeciwnika w newralgiczny punkt na tricepsie, tak jak przedtem jego mistrz. Olbrzyma natychmiast poskładało, zaś młodszy wykorzystał tę okazję, by odzyskać skradzione przezeń bandany Mikey'ego oraz Dona. Pech chciał, iż oszołomiony Slash cofnął się o kilka kroków za daleko; natrafiwszy na kraniec dachu, zmutowany gad zachwiał się i runął do tyłu. Raph chciał go jeszcze jakoś uratować, ale nie zdołał - ich dłonie minęły się o centymetry, młodzieniec nie zdążył go złapać. Ostatecznie gigant spadł z kilku pięter na chodnik, zaś Raphael został na krawędzi dachu sam, z ręką bezsilnie wyciągniętą w stronę byłego przyjaciela. Nic więcej nie mógł już dla niego zrobić.
Po tym, jak się podniósł i pomógł Leo się pozbierać, zielonooki zauważył wlekących się w ich stronę Michelangela oraz Donatella.
- Żyjecie jakoś? - spytał, zbliżywszy się do nich.
- Dzięki tobie.
- A gdzie się podział Spike?
- Znaczy, TO był Spike? - Leonardo posłał buntownikowi zaskoczone spojrzenie, po czym ruszył raz jeszcze przyjrzeć się pokonanemu mutantowi.
- Później ci wszystko wyjaśnię - obiecał Mikey.
Raphael podążył śladem niebieskookiego. Kiedy jednak spojrzał w dół, na ulicę, Slasha już tam nie było.
- Zniknął. To znaczy, że wciąż tam jest... i grasuje.
Leonardo poklepał go wspierająco po ramieniu.
- Jakoś sobie z nim poradzimy. Chodźcie, chłopaki - zwrócił się do pozostałych.
- A co z Casey? - spytał Michelangelo, ze zbolałą miną oglądając się przez ramię. Don i Leo dopiero wtedy zwrócili uwagę na nieznajomą, w ciszy głaszczącą popiskującego psa na drugim końcu dachu.
- Idźcie przodem, ja z nią pogadam - zaoferował się zielonooki, po czym, nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę brunetki. Kilka kroków za nią jednak przystanął; dziewczyna zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie, w pełni skupiona na uspokajaniu rannego pupila.
- Hej, uch... - odezwał się niepewnie, mechanicznie kładąc dłoń na karku. - Dzięki za pomoc. Wszystko z nim będzie w porządku?
- Mhm. Nie ma za co.
Na chwilę zapanowała niezręczna cisza.
- Too... mogę jakoś pomóc, czy...
- Nie trzeba. Poradzę sobie sama.
- No dobra. - Po kolejnych kilku sekundach ciszy Raphael zaczął niespiesznie się oddalać.
- Hej. Jeszcze jedno - Żółw przystanął i zerknął na nastolatkę. - To, co widziałeś... niech to na razie zostanie między nami. Kiedyś mu wyjaśnię. Ale jeszcze nie dziś.
Zielonooki domyślał się, iż chodzi o Mikey'ego.
- Jasne, nie wcinam się. Do zobaczenia.
- Dzięki. Cześć.
W drodze powrotnej do kryjówki Raph doszedł do wniosku, iż nie obraziłby się, gdyby jemu też to i owo wyjaśniła. Czym ona, do cholery, właściwie była?
*
Kilka godzin później, po powrocie do kryjówki i doprowadzeniu się do porządku, Leo, Mikey oraz Don ponownie zaczęli okupować automat do gier, tak samo jak przed tą całą chryją ze Slashem. Jedynie Raph tym razem siedział z pochmurną miną obok maszyny do pinballa, przyglądając się nadgryzionemu liściowi sałaty. Mimo że walka tymczasowo dobiegła końca, nie mógł przestać myśleć o tym, co się stało z jego byłym już najlepszym przyjacielem. Z posępnych rozważań wyrwał go dopiero mokry psi nos obwąchujący mu kolano; znajomy przerośnięty rottweiler zbadał na szybko ochraniacz młodzieńca, po czym, bez zbędnych ceregieli, zatrzasnął paszczę na trzymanym przezeń warzywie i zaczął niespiesznie je przeżuwać.
- Car, co ty wyprawiasz? Niedobry pies!
Słysząc znajomy głos, zielonooki podniósł zaskoczone spojrzenie na czarnowłosą właścicielkę futrzaka.
- Ta twoja bestia jest sałatożerna?
Dziewczyna odciągnęła psa od mutanta, aczkolwiek zieleniny nie dało się już nijak uratować. Przepadła.
- Zje wszystko, co ma jakiekolwiek wartości odżywcze. I to, co ich nie ma, czasem też. - Czworonóg pomachał z zadowoleniem ogonem na potwierdzenie słów swojej opiekunki.
- Chyba już mu lepiej - zauważył młody ninja. Fakt, iż tym razem pies nie wyglądał, jakby miał go zaraz zamordować, nieco go zdziwił. Najwyraźniej po obronieniu Casey przed Slashem zwierzę postanowiło dodać go na listę osób tolerowalnych.
- Tak. Nie było z nim aż tak źle, po prostu... Hm... Trochę spanikował.
- Casey!
Zaraz po przegraniu swojej kolejki na automacie Michelangelo pognał do koleżanki i rzucił jej się na szyję. Ta zaś jak zwykle przyjęła kontakt fizyczny z lekkim zakłopotaniem.
- Hej, chłopaki, poznajcie Casey! - Odlepiwszy się, Mikey chwycił dziewczynę za rękę i pociągnął w stronę reszty grupy. Jej pies wiernie podreptał za nią. - To ta przyjaciółka, o której wam z Raphem mówiliśmy. Chcesz z nami zagrać, Cas? No jasne, że chcesz. To tak, ten przycisk tutaj służy do uników w górę, a ten...
Raphael z półuśmieszkiem na ustach i założonymi rękoma przyglądał się, jak jego młodszy brat zalewa ich nową znajomą informacjami z lekką pomocą pozostałej dwójki. Cóż, oni to nie to samo co Spike, ale właściwie też nie byli wcale aż tacy źli... jakoś ich chyba zniesie. Pokręciwszy głową, zielonooki zbliżył się do zbiorowiska i odsunął od zagubionej brunetki Michelangela, zawzięcie wieszającego jej się na ramieniu.
- Idź lepiej zamów pizzę, Mikey, zamiast maltretować tę biedną dziewczynę. Wypadałoby czymś poczęstować gościa, nie? - Mutantka zerknęła na niego z wdzięcznością.
- Się robi! - Dwa razy błękitnookiemu nie trzeba było powtarzać. W międzyczasie zaś Leonardo obrzucił nowo przybyłego współczującym spojrzeniem.
- Bardzo mi przykro z powodu Spike'a...
- No trudno. Zadowolę się waszym towarzystwem - odparł żółw w czerwieni z uśmiechem.
- A... kim jest ten Spike? - spytała po chwili ich wizytatorka. Cóż, szykowały się długie wyjaśnienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro