Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 95

Hejo! ^.^

Krótkie wyjaśnienia. Zaczęłam chodzić do liceum, codzienne wstawanie przed szóstą i dojazdy do szkoły robiły ze mnie zombie, a przygotowywania do bierzmowania nie dawały odpoczywać nawet w weekendy. Dlatego nie było rozdziałów. Na szczęście w poniedziałek mam bierzmowanie i skoro w końcu będę mieć wolne soboty, to wracamy do "ŻD", gdzie w sumie do końca zostało nam już bardzo mało i w najbliższych dniach pojawią się ostatnie rozdziały + epilog i zaczniemy drugą część.

A teraz zapraszam do czytania i mam nadzieję, że Wam się spodoba! ;D

***

Wyjęłam spod łóżka karton, gdzie ukrywałam jedne z mocniejszych alkoholi prosto z Piekła, które mimo że paskudne w smaku, to działały na istoty nadnaturalne znacznie lepiej od ziemskich trunków i podałam jedną butelkę Asowi.

- Pij. Daje kopa i jest niezłym środkiem przeciwbólowym - wyjaśniłam, siadając na łóżku za ptaszkiem, który spojrzał na mnie pytająco.

- A gdzie haczyk? - zapytał podejrzliwie, a widząc moje znaczące spojrzenie, odpuścił i pokręcił głową. - Wiesz, biorąc pod uwagę, jakie mieliśmy ostatnio relacje, to teraz boję się o swoje życie.

- Jakbym chciała cię zabić, to nie marnowałabym czasu na zajmowanie się tobą - prychnęłam i uszykowałam sobie sprzęt do szycia, włącznie z igłą chirurgiczną, na którą anioł bezustannie niespokojnie zerkał. - Wyluzuj, nie jesteś pierwszą osobą, którą będę zszywać. Często pomagałam bratu, gdy wracał poharatany z większych bitew.

- Sab, to naprawdę nic wielkiego. Zwykłe, niegroźne zadrapanie. Nic mi nie będzie - zaprotestował, wyraźnie blednąc, gdy sięgnęłam do skrzyneczki z medykamentami i odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że brałam tylko waciki i płyn odkażający.

- Jak ci poderżnę gardło, to też będzie to tylko zadrapanie, co? - zakpiłam sobie z niego, a ten tylko westchnął. - Nie wierzę, że to mówię, ale ściągaj bluzę i koszulkę. Naprawdę trzeba to opatrzyć.

- Sabrielo, to... - Znów zaczął swoją gadkę, lecz nawet tego nie słuchałam i spiorunowałam go wzrokiem. - No dobra.

Astriel odłożył na chwilę butelkę i z ociąganiem, jak najwolniej najpierw zdjął zakrwawiony polar, a następnie koszulkę. Doskonale dało się zauważyć, że każdy ruch sprawiał mu ból, jednak uparcie zachowywał pokerową twarz, ani na moment się nie krzywiąc. Prawdopodobnie dzięki polityce archaniołów i ich karom był już przyzwyczajony do posiadania takich obrażeń, w czym też upewniło mnie to, że całe plecy ukrywał pod zaklęciem iluzji, włącznie z wpływaniem tym na ranę, która rzeczywiście wyglądała jak drobne draśnięcie.

- Czy ty masz mnie za idiotkę? - Tym razem nie powstrzymywałam się i po prostu walnęłam go w dół pleców, przez co As syknął cicho, tracąc koncentrację i odpuszczając na chwilę zaklęcie.

Złudzenie zniknęło zaledwie na ułamek sekundy, lecz tyle wystarczyło, bym dostrzegła i zrozumiała, czemu brunet tak niechętnie zgodził się na opatrzenie rany oraz co ukrywał za czarem. I w sumie mu się nie dziwiłam, bo pierwszy raz w życiu widziałam, żeby ktoś w jednym miejscu miał tyle blizn. Większość z nich była stara, a znaczyły jego opaloną skórę srebrnymi liniami tak gęsto, że tworzyły swego rodzaju dziwny, przyprawiający o dreszcze wzór. Znajdowały się wszędzie. Od krzyża, po barki i ramiona, gdzie wreszcie się kończyły. A całość nadawała tak porażający efekt, że nawet mi na moment zaparło dech w piersiach.

- Ile razy dostałeś? Ogólnie? - wydukałam zaskoczona i powstrzymując go przed ponownym użyciem iluzji, delikatnie musnęłam opuszkami palców jeden z najwyraźniejszych i prawdopodobnie najświeższych śladów.

- Ja... nie wiem. Zawsze traciłem przytomność, gdy ból stawał się nie do wytrzymania - przyznał cicho, spuszczając głowę i westchnął ciężko. - Możesz... nie mówić o tym nikomu? Proszę, nie chcę, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział.

- Nie powiem. Masz moje słowo - przytaknęłam cicho i w końcu zabrałam się za oczyszczanie mu rany, a korzystając z tego, zebrałam nieco jego krwi do fiolki do rytuału. - Zawsze obrywasz, kiedy zrobisz coś, co nie podoba się archaniołom?

- Teraz już mniej, ale kiedyś prawie codziennie. Po akcji moich braci nie ufali żadnemu z nas i dlatego traktowali tak ostro - przyznał i sięgnął po alkohol, jednak już po łyku zaczął kaszleć. - Cholera, co to za gówno? Jest okropne!

- Tak jak wszystko z Piekła - potwierdziłam rozbawiona i odłożywszy flakonik ze złotą posoką na biurko, zabrałam się za sprawne zszywanie rany.

Aniołek chyba nie miał zbyt mocnej głowy do demonicznych wyrobów, bo mimo że przy kilku pierwszych szwach napinał mięśnie, czując ból, tak już po chwili się rozluźnił i raz po raz popijając browar, grzecznie siedział i dawał mi robić swoje, dopóki nie skończyłam i upewniłam się, że nić dobrze trzyma.

- Gotowe - poinformowałam go zadowolona z własnej pracy i wytarłszy mu plecy oraz sobie ręce z resztek krwi, odsunęłam się i odłożyłam skrzyneczkę z zużytymi przyrządami na biurko. Następnie podpaliłam ją, by czasem mieszańcowi nie przyszło do głowy ukraść jej zawartości do wykorzystania w jakimś rytuale. - W ogóle czemu rana sama z siebie się nie zagoiła? Myślałam, że potraficie sobie radzić z obrażeniami zadanymi przez mieszkańców Podziemia.

- Normalnie potrafimy. Tyle że ja jestem buntownikiem i to robi swoje. Czasem po intensywnym wykorzystywaniu mocy tracę ją, a wtedy nie mogę robić takich sztuczek. - Chłopak wzruszył obojętnie ramionami, odkładając pustą butelkę na stolik nocny i delikatnie dotknął opatrunek. - Jejku, niezła robota. Na serio znasz się na rzeczy.

- Mówiłam. - Przewróciłam oczami i wstałam, po czym podałam mu z fotela starą bluzkę Rotha, o której brat i tak nie pamiętał, a ciuchy z krwią Astriela również spaliłam. - To jaki mamy plan na najbliższe dni z hybrydą?

- Ty miałaś mieć plan - zauważył, zakładając podaną mu koszulkę i sięgnął po dwie butelki, z czego jedną mi podał. - Więc?

- Planowałam dzisiaj stworzyć eliksir i jutro spróbować przywołać krzyżówkę, jednak trzeba będzie przenieść wszystko w czasie o jeden dzień. Jest już późno, a ja nie mam nawet chęci zabierać się za alchemię. Składniki łączą się ze sobą kilka godzin, przez co rytuał możemy odprawić albo wieczorem, albo w poniedziałek. - Odebrałam od niego alkohol i od razu wzięłam kilka łyków, jednak przyzwyczajona do ziemskich trunków, z trudem przełknęłam paskudztwo i odłożyłam na bok. - Ohyda.

- No co ty nie powiesz - roześmiał się cicho i nie będąc już w stanie więcej ścierpieć tej okropności, też odstawił ją. - Jest jeszcze jedna sprawa, Sab. Pocałunek. Cała szkoła ma zdjęcia, ktoś w końcu się o nas dowie, a wtedy będziemy mieć przejebane.

- Ty się tym zajmij. Ty spieprzyłeś, ty to napraw - odparłam oschle, nie mając zamiaru pogarszać swojej sytuacji. - Poza tym ja w przeciwieństwie do ciebie mam wyrozumiałego ojca.

- Siedzimy w tym razem Sab. Ty też jesteś za to odpowiedzialna - zaprzeczył z westchnięciem. - Obydwoje narobiliśmy sobie kłopotu. Nie zrzucaj odpowiedzialności tylko na mnie.

- A kto kogo pierwszy pocałował? - Zirytowana spojrzałam na niego znacząco, a brunet tylko przewrócił oczami. - To twoja wina!

- A kto oddał pocałunek? Nie musiałaś tego robić, a znając ciebie, gdybyś chciała to przerwać, to byś mnie walnęła i to tak, że zbierałbym zęby z podłogi! To też twoja wina, czy ci się to podoba, czy nie i też w tym siedzisz!

- Nie jestem za nic odpowiedzialna, to twoja sprawka i...

Nie zdążyłam dokończyć, kiedy zniecierpliwiony aniołek nagle złapał za mój nadgarstek i gwałtownym ruchem przyciągnął do siebie, sadzając mnie sobie na kolanach. Nawet nie zdążyłam się zorientować w sytuacji, kiedy w mgnieniu oka chłopak znów postanowił zabawić się w romantyka i pocałować swoją rywalkę. Ale ten pocałunek był inny od poprzedniego. Nie namiętny i typowo spontaniczny, a raczej delikatny i spokojny. Jakby As otwarcie dawał mi wybór, czy jeszcze bardziej się wkopać, akceptując uczucie między nami, czy też odepchnąć i dalej udawać, że cokolwiek czułam do syna Gabriela, było tylko jakimś urojeniem.

- Astriel, przestań. Między nami nigdy nic nie było, nie ma i nie będzie. Nic do ciebie nie czuję, okej? Nie mam zamiaru przez twoje wymysły zostać wyrzucona z Piekła. A to, że cię teraz nie walnęłam, to tylko przez to, że wcześniej uratowałeś mi życie. - Odsunęłam go od siebie, tłumiąc w sobie chęć uderzenia go i chciałam wstać, jednak anioł mi na to nie pozwolił, mocno tuląc do siebie. - Co znowu?

- Powiedz to jeszcze raz, tym razem patrząc mi w oczy. Jeśli to zrobisz, wtedy odpuszczę. Zrozum, dla mnie już wszystko jedno i nie mam nic do stracenia. U nas nie ma zmiłuj, Sab. Nie mam co liczyć na wyrozumiałość Gabriela, bo on z resztą archaniołów nie liczą się z niczym ani z nikim i są bezgranicznie lojalni Bogu oraz zasadom Nieba. A za pokochanie demona, w dodatku córki Diabła, prawdopodobnie skończę w Piekle z wyrwanymi skrzydłami - westchnął ciężko, zmuszając mnie, bym popatrzyła na niego, lecz tym razem jego tęczówki nie były jak zawsze jasno błyszczące, a ciemne jak burzowe chmury. - Ja... kocham cię, Sab i nie mam zamiaru już tego ukrywać.

Zamarłam. Serio? Nagle mu się zebrało na takie wyznania? Gdy na karku mieliśmy pieprzonego mieszańca, który powodował samobójstwa niewinnych, do przybycia Lucyfera na Ziemię został tydzień, a my nawet rytuału przywołania nie mieliśmy przygotowanego? Chciał jeszcze więcej problemów i to w dodatku sercowych?! No chyba do reszty go pojebało.

Prychnęłam cicho i spojrzałam mu w oczy, otwierając usta, by powtórzyć moje wcześniejsze słowa, jednak gdy już szykowałam się, by wszystko mu wygarnąć i powiedzieć, że ma się więcej nie ośmieszać, głos odmówił posłuszeństwa. Gardło mi się ścisnęło, widząc jego lekko iskrzące jakby nadzieją tęczówki, które z każdą chwilą milczenia stawały się jaśniejsze, a kiedy jeszcze uśmiechnął się delikatnie, domyślając się mego zawahania, coś we mnie pękło. Czułam, jak to dziwne uczucie w końcu wylewa się z głębi serca i umysłu, opanowując resztę ciała, a wszelkie bariery opadły, gdy uświadomiłam sobie, w jak wielkim błędzie byłam dotychczas. Kochałam go. I to cholernie. Jego oczy, uśmiech, głos, charakter, anielską naturę, nawet aurę, którą tak bardzo lubił mnie denerwować. Dusiłam w sobie miłość, wypierałam się jej i udawałam przed sobą oraz innymi, że to wszystko było kłamstwem i z Asem nic nas nie łączyło oprócz wspólnej nienawiści, a w rzeczywistości im bardziej to sobie wmawiałam, tym bardziej też go kochałam. Tylko że jak idiotka próbowałam temu zaprzeczać i to tak skutecznie, że sama w to wierzyłam.

- Nienawidzę cię, kretynie - burknęłam i walnęłam głową w jego ramię, przez co brunet się cicho roześmiał. - To niemożliwe. Jestem demonem, a ty aniołem, czyli wrogami z samego pochodzenia. To się nie uda.

- Jeśli upadnę i twój ojciec nie zatłucze mnie, jak tylko się u was pojawię, to może będzie mogło się udać - przypomniał optymistycznie, ale widząc mój wzrok, westchnął. - Nie chcę z ciebie rezygnować.

- Co cię tak nieoczekiwanie wzięło na szczerość? - zapytałam z kpiną, a ten tylko przewrócił oczami. - Wkrótce wszystko się skończy. Wrócimy do siebie i nawet nie będziemy mieć ze sobą kontaktu. Jak ty to sobie wtedy wyobrażasz? To nie ma prawa się udać!

- Mogę stracić wszystko, ale nie ciebie, Sab. Upadnę, jeśli nie będzie innego sposobu, byśmy mogli być razem. Co prawda będzie mi brakować skrzydeł i pozostanę lojalny Bogu, lecz nie odpuszczę ci, skoro mam teraz pewność, że to, co czuję, nie jest jednostronne - oświadczył uparcie, tuląc mnie do siebie i pogłaskał po policzku, na co odruchowo zareagowałam i wtuliłam się w niego.

- To upadanie na razie sobie odpuść. Przynajmniej mogę cię w każdej chwili walnąć i potem tłumaczyć się, że to przez to, że jesteś aniołem - zaśmiałam się cicho i mimo że czułam, jakbym sama przeczyła swojej naturze, a nawet charakterowi, to nie odsunęłam się od chłopaka. Po prostu miałam w sobie wewnętrzną blokadę, która kazała mi się nie ruszać z miejsca i korzystać z bliskości bruneta. - Ale jeśli zaryzykuję i tego pożałuję, to oberwiesz gorzej niż od Najstarszych, jasne?

- Nie pożałujesz. Obiecuję - uśmiechnął się lekko, przez co moje rozbudzone od nowego uczucia serce zabiło szybciej i po chwilowym zawahaniu przyciągnęłam go za koszulkę oraz pocałowałam, co od razu odwzajemnił.

Momentalnie znów poczułam rozlewający się po ciele nieznany rodzaj ognia, który rozbudzał jeszcze lepiej niż ten zwykły, wyostrzając wszystkie zmysły dziesięciokrotnie, dzięki czemu mogłam czerpać z bliskości ukochanego jeszcze większą przyjemność, a stęskniona Asa pozwoliłam mu na pogłębienie pocałunku, który z każdą chwilą stawał się coraz intensywniejszy. Co prawda wiedzieliśmy, że posuwamy się za daleko, jednak ani ja nie miałam zamiaru przerywać, ani on. Byliśmy zbyt siebie spragnieni i obydwoje doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę.

- Jak bardzo ryzykujemy? - spytał szeptem, odsuwając się nieznacznie, aczkolwiek pozostając na tyle blisko, że delikatnie muskał swoimi wargami moich.

- A jak bardzo jesteś gotów spieprzyć sobie życie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, uśmiechając się cwaniacko, a śmiech Asa i jego namiętny pocałunek wystarczył mi za odpowiedź.

Jedynie gdy opadłam na miękki materac, a anioł przeniósł się z pocałunkami na szyję, mój instynkt demona zaczął wrzeszczeć, że powinnam to przerwać. Jak najszybciej się wycofać, zaatakować bruneta, a nawet od razu go zabić. Że powinnam przestać w to brnąć, bo ściągnę tym na siebie jeszcze większe kłopoty niż te, w których aktualnie byłam.

Powinnam. A zamiast tego zatraciłam się w pocałunkach Astriela.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro