Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 69

Hejo! :)

Wiem, że ten rozdział miał się pojawić już wczoraj, aczkolwiek wypadł mi ważny wyjazd i po powrocie zdążyłam wyrobić się tylko z "Pytaniami...". Dodatkowo mam do środy testy diagnostyczne (moim zdaniem głupota, ale cóż zrobić :/ ), jednak nawet mimo to planuję teraz codziennie wrzucać rozdziały :)

Nie przedłużając, zapraszam do czytania!

***

Otuliłem się ciaśniej kurtką i darowawszy sobie wreszcie spokój z walką z chłodem, zmotywowałem ogień do działania, by choć trochę mnie rozgrzał. Wcisnąłem ręce do kieszeni i rozejrzałem się dookoła, starając się wypatrzeć w mroku jakichkolwiek oznak demonicznej obecności, lecz biorąc pod uwagę panujący na zewnątrz mróz, mało prawdopodobnym było spotkanie kogokolwiek o tej godzinie na ulicach, wliczając w to zarówno mieszkańców Piekła, jak i ludzi. Przenikliwie zimny wiatr przeszywał na wskroś, a ciemne chmury kotłujące się na niebie i zwiastujące zbliżającą się ulewę także nie zachęcały do wieczornych spacerów. Było mrocznie i cicho, z czego nawet się cieszyłem, bo przynajmniej wreszcie mogłem się skupić i zebrać myśli, jednocześnie starając się ignorować atakujące mnie wyrzuty sumienia.

Nieprzyjemne poczucie winy pojawiło się w chwili, gdy Sab mimo wszystko przekazała mi pazur demona, tym samym ułatwiając poszukiwania podczas nocnych patroli. Zaś świadomość, że parę dni wcześniej naraziłem ją na niebezpieczeństwo przez własny kaprys, wręcz zżerała teraz od środka, każąc jak najszybciej do niej iść i wszystko wyjaśnić. Jednak zamiast tego nadal jak głupi uparcie próbowałem wmówić sobie, że nic jej nie groziło ze strony śmiertelników, choć z dnia na dzień ich aury ciemniały, nie ułatwiając mi tego zadania. Instynktownie wyczuwałem, że ze szkolnymi popularsami było coś nie tak, włącznie z debilem Aidenem, do którego nie miałem tak wielkiego zaufania jakim powinienem go darzyć. Już szybciej Sabrieli powierzyłbym jakieś zadanie niż temu szczeniakowi uważającego się za alfę i omegę, ale nawet nie dziwiło mnie jego zachowanie, bo tacy jak on od wieków mieli o sobie zbyt wielkie mniemanie, podczas gdy w rzeczywistości gówno wiedzieli. A wisienką na torcie, która dopełniała to wszystko, była obietnica Sab co do zemsty, przy czym tutaj doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że demonica najpewniej już zastanawiała się nad odegraniem się. Ta wariatka mnie wręcz nienawidziła, więc nic dziwnego, że powoli zacząłem nastawiać się psychicznie na śmierć. Tym bardziej, że z tego co się orientowałem, dziewczyna słynęła z zaciętości w swych postanowieniach. Nieważne, że po trupach. Ważne, że do celu. Boże, jakim cudem jeszcze jej nie zabiłem?

- Sab, przesadziłaś. A jeśli ktoś się o tym dowie? - ciszę nocną przeciął piskliwy głosik jakiejś kobiety, który natychmiast wyrwał mnie z zamyślenia. Wyczuwszy w pobliżu piekielne wibracje, od razu ruszyłem w tamtą stronę, podążając w kierunku parku.

- Niby kto ma się o tym dowiedzieć, co? Jesteśmy tu same, gdziekolwiek by nie spojrzeć ani żywej duszy i poza tym nie powinnaś tak panikować, Sheila. Ciało się spali i będzie po kłopocie. - rozpoznawszy głos córki Lucyfera, westchnąłem tylko ciężko, domyślając się już, że czarnowłosa coś wykombinowała, po czym wycofałem aurę. Wolałem pozostawić na razie dziewczyny w niewiedzy i przy okazji zorientować się w sytuacji.

- A anioły? - znów słodki, drżący głosik, zaś w oddali wyłapałem sylwetkę Sab i jakiejś niższej postaci, nerwowo chodzącej w kółko i patrzącej w niebo. Jej rozpuszczone, blond włosy powiewały na wietrze, w świetle latarni wyglądając na wręcz białe, zaś fioletowe oczy zalśniły różem w tej samej chwili, co aura o tej samej barwie. Obstawiałem dwie opcje, które wyjaśniały te błyski. Nieznajoma albo była wampirem, albo sukkubem. I miałem szczerą nadzieję, że pochodziła od tych pierwszych, bo niezbyt uśmiechało mi się męczenie z kusicielami. - Sab, nie chcę stracić życia już po pierwszym dniu na Ziemi.

- Sheila, uspokój się! Tu nikogo nie ma! - Sabriela zirytowała się, a ciało jakiegoś śmiertelnika leżące między demonicami zapłonęło jasnymi, błękitnymi płomieniami, momentalnie ogarniając całą powierzchnię ubrania nieszczęśnika.

Czując budzący się gniew, zacisnąłem dłonie w pięści i jeszcze mocniej wcisnąłem je do kieszeni kurtki. Zatrzymałem się przy sporych rozmiarów drzewie, które rzucało na mnie cień i oparłszy o jego pień, uważnie przyjrzałem się całej scenie. Sab i tajemnicza Sheila stały po obu stronach palących się zwłok, gdzie ogień zdążył przybrać normalną, pomarańczową barwę i dość szybko pozbyć się dowodów zbrodni, zaś z tyłu syczało i bulgotało ciało martwego już wilkołaka, które powoli zmieniało się w bezkształtną, czarną masę. Klęcząca Sab podniosła się i z widocznym zadowoleniem na twarzy otrzepała z liści i trawy, za to Sheila przestępowała z nogi na nogę, rozglądając niespokojnie.

- Sab, chodźmy już stąd, okej? Nie chcę by... - nasze spojrzenia się skrzyżowały, przez co demonica gwałtownie umilkła. Jej oczy ponownie zalśniły, przywdziewając kolor purpury, a aura zgęstniała i nabrała intensywności, co wystarczyło by stwierdzić, że nieznajoma należała do sukkubów. Już sama jej uroda byłaby tego wystarczającym potwierdzeniem, ale gdy dodatkowo uwolniła swoją moc kusicielki i smuga uroku pomknęła w moją stronę, utwierdziłem się w tym przekonaniu, nabierając przy okazji ochoty uduszenia czarnowłosej za sprowadzenie tu demona tego typu. - Zaklepuję cię, przystojniaku. I nasza umowa zerwana, Sab.

Brunetka szybko zerknęła w moim kierunku, a uwolniwszy mą aurę będącą w pełni mocy przez nieprzyjemne ukłucia cierpienia śmiertelnika, postąpiłem parę kroków do przodu, wbijając spojrzenie we wkurzoną Sabrielę. Dziewczyna przewróciła oczami i prychnęła cicho pod nosem, przeszywając mnie swym błękitnym wzrokiem.

- Jak długo tu jesteś? - spytała ostro, chwytając swoją przyjaciółkę za rękę i tym samym powstrzymując ją przed podejściem bliżej mnie, choć nadal posyłała mi mordercze spojrzenie.

- Wystarczająco długo by wiedzieć, że zabiłaś człowieka. - czułem jak moc zaczyna przygotowywać się do ataku, tym bardziej, że od córki Diabła biły silne wibracje, które zwykłego cywila Nieba byłyby w stanie powalić na kolana. Zaś druga dziewczyna przyglądała mi się z nieukrywaną ciekawością. Jej urok kusicielki dalej próbował mnie omamić, choć niezbyt mu się to udawało. - Sabriela, miałaś odpieprzyć się od ludzi i ich nie mordować. Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?

- O ile się nie mylę, to był to jeden z warunków naszego sojuszu. A chcę ci przypomnieć, że ostatnio go zerwałeś, więc jakby nie patrzeć, mogę teraz robić ze śmiertelnikami co chcę. - odgryzła się szybko z drwiącym uśmieszkiem, który tylko wzmógł tętniący wewnątrz mnie gniew. Od kiedy przez przypadek użyłem demonicznej umiejętności, ta nie pozwalała o sobie zapomnieć, kusząc do ponownego skorzystania z niej. I byłem niepokojąco bliski wypróbowania tego na Sab. - Sorka, jednak nie mam zamiaru rezygnować z łowów, aniołku.

- Sab? On ma rację. Trochę przesadziłaś, zabijając tego policjanta. - odważyła się odezwać Sheila, przez co moment później skuliła się pod lodowatym wzrokiem niebieskookiej, której tęczówki zaczęły lśnić intensywnym, błękitnym blaskiem. - No przepraszam, ale ten facet tylko przechodził! To nie był powód żeby go zabić!

- Widział nas! I... Cholera, Sheila, jesteśmy demonami! Naprawdę robisz mi wymówki, bo kogoś zabiłam?! Pojebało cię?! - widząc jak blondynka trzyma moją stronę, mimowolnie się uśmiechnąłem i podszedłem jeszcze bliżej, o dziwo czując pierwsze zalążki sympatii do przyjaciółki Sabrieli.

- Jestem sukkubem, nie żądnym krwi potworem. Demony mogę zabijać, jednak śmiertelników wolę uwodzić. - oświadczyła z wyższością kusicielka, zupełnie przestając zwracać uwagę na przytłaczającą aurę Sabrieli, a następnie splotła ręce na piersiach i zostawiwszy towarzyszkę, stanęła przede mną. Uniosłem pytająco brew, wpatrując się podejrzliwie w dziewczynę, jednak ta tylko uśmiechnęła się. - A jeśli chodzi o ciebie... Hej, jestem Sheila i nie martw się, nie mam zamiaru szkodzić ludziom. Po prostu zostałam poproszona przez Sab o pomoc przy poderwaniu jakiegoś tam Aidena, bo jak sam widzisz, ona to typowa chłopczyca i nie zna się na romansowaniu. Za dużo wojen i przesiadywania z bratem. - ostatnie zdanie wyszeptała, chichocząc i wskazała na zaskoczoną demonicę za jej plecami, wpatrującą się w znajomą ze złością.

Prędko zmierzyłem Sabrielę od stóp do głów, z nikłą ulgą dostrzegając, że tym razem darowała sobie sukienkę i wróciła do swojego dawnego stylu, który bardziej jej pasował. Próbowałem wyłapać z twarzy brunetki jakiś przebłysk emocji, dzięki czemu mógłbym złapać dziewczyny na kłamstwie, jednak albo to co mówiła Sheila było prawdą, albo obie do perfekcji opanowały umiejętność łgania, bo jedynym uczuciem goszczącym u Sab była irytacja. Westchnąłem ciężko i wróciłem spojrzeniem do blondynki. Ta widząc moje wahanie, roześmiała się i przechyliła słodko głowę w oczekiwaniu na moją decyzję.

- Sheila, tak? - powtórzyłem jej imię, a kiedy ma rozmówczyni przytaknęła z wesołością, dałem za wygraną. - Zdajesz sobie sprawę, że ci nie ufam i jeśli coś wywiniesz, to natychmiast zrzucę cię do Otchłani, prawda? - zapytałem oschle, choć nawet mój nieprzyjemny ton i anielska energia nie zniechęciły blondynki do dalszej rozmowy ze mną.

- Spokojnie, nikomu włos z głowy nie spadnie. A przynajmniej nie przeze mnie. - zerknęła rozbawiona przez ramię na przysłuchującą się nam Sabrielę, która parsknąwszy cicho śmiechem, zajęła się pozbywaniem resztek ciała, chociaż wiele z niego nie zostało. - To co? Damy radę się jakoś dogadać, przystojniaku?

- Jestem Astriel, a jak jeszcze raz nazwiesz mnie przystojniakiem, to pożałujesz. - ostrzegawczo uderzyłem w nią aurą, przez co się skrzywiła, lecz sekundę później na ładnej twarzyczce Sheili z powrotem odmalował się szeroki uśmiech, przez co znów poczułem sympatię do tej dziewczyny.

- Więc miło mi cię poznać, Astrielu! Mam nadzieję, że mimo wszystko uda nam się dogadać i może nawet zaprzyjaźnić!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro