Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 64 (2/3)

Z trudem zdusiłam w sobie chęć spojrzenia w stronę anioła, którego przenikliwy wzrok dopiero teraz zaczął palić mnie w skórę. Miałam wielką ochotę natychmiast zeskoczyć z kolan Aidena i uciec ze stołówki, byleby zniknąć wszystkim tu obecnym z oczu. Co prawda jako księżniczka Piekła powinnam być przyzwyczajona do takich sytuacji, gdzie byłam w centrum uwagi, aczkolwiek nigdy nie zdarzyło się to w obecności wysłanników Nieba. A ptaszki niestety potrafiły zachwiać moją pewność siebie. Jak choćby teraz.

- Sab, przyznaj się, co między wami jest? - ciągnął chłopak, a ja w duchu dziękowałam Bogu, że Lil zaaferowana była w tej chwili rozpaczającym Benem. Jeszcze tego mi brakowało, by Barbie przysłuchiwała się tej cichej pogawędce.

- Nic między nami nie ma. - zaprzeczyłam szybko i zeszłam z kolan blondyna, siadając z powrotem na krześle. Nastolatek natychmiast prychnął i oparłszy się o stół tak, że odgradzał nas od reszty ekipy, posłał mi pytające spojrzenie. - Na serio Aiden, między mną i Astrielem nic nie ma. To tylko znajomy.

- Jego wzrok mówi co innego. - mój rozmówca roześmiał się cicho, zerknąwszy mi przez ramię, po czym znów skupiwszy na mnie uwagę, dalej czekał na wyjaśnienia. Choć ja uparcie milczałam, mając nadzieję, że debil sobie wreszcie odpuści. - Sab...

- Do jasnej cholery, możesz skończyć?! - nie wytrzymałam i wydarłam się na niego, przez co z palców trysnęła mi pojedyncza iskra. Całe szczęście, że dłonie miałam schowane pod stołem, bo nawet reszta szkolnej elity zerknęła w naszą stronę.

- Pierwsza kłótnia kochanków? - spytał rozbawiony Marco i w tym momencie skończyła mi się cierpliwość.

Poczułam jak moc napłynęła mi do dłoni, a całe ciało napięło się, będąc w gotowości do ataku. Silna żądza krwi przebudziła się, moje paznokcie wydłużyły się i zaostrzyły, oczy zajaśniały błękitnym blaskiem, zaś cudowne wizje rozszarpania obecnych tu śmiertelników przystąpiły do kuszenia. Gdy i kły się wreszcie wydłużyły, raniąc dolną wargę oraz plecy nieprzyjemnie zapiekły, poderwałam się gwałtownie z miejsca, po czym zarzuciwszy szybko torbę na ramię, wręcz wybiegłam z pomieszczenia, choć szpilki uniemożliwiły mi bieg na pełnym sprincie. Wrażenie, że traciłam nad sobą kontrolę nieprzyjemnie zakuło w serce, bo nie zdarzało się to często, a brak kontroli powodował, że łapała mnie panika.

- Jebani śmiertelnicy. - syknęłam pod nosem i wypadłam na podwórze. Zimny wiatr natychmiast pomógł mi odzyskać kontrolę i przybrać z powrotem pełną postać człowieka, mimo że tatuaże nadal łaskotały, zmieniając swój układ.

Dlatego zawsze unikałam kontaktu ze stworzeniami z Ziemi. Bo były cholernie wkurwiające i każdą drobnostką potrafiły mnie wyprowadzić z równowagi. Słabe kreatury nawet nie zdające sobie sprawy w jakim były niebezpieczeństwie, narażając mi się, od samego początku irytowały samą swoją obecnością, a stare wspomnienia ze szkoły w Piekle tylko wzmacniały tą nienawiść. To dlatego na koncie miałam tyle ofiar w postaci ludzi. Bo gdy ktoś mnie wkurzył, wszelkie hamulce puszczały i utracona po przybyciu do tego wymiaru moc powracała na tą krótką chwilę, bym mogła się rozprawić z tą osobą.

- Sab! - odetchnęłam głęboko i spojrzałam przez ramię na Aidena, któremu życie chyba było niemiłe. Kurwa, czego on znowu chciał?!

- Zostaw mnie. - warknęłam na niego, ponownie czując budzący się gniew i uwolniwszy aurę, zaatakowałam nią chłopaka, licząc, że wreszcie uda mi się go w ten sposób pozbyć. Jednak blondyn jak zwykle ruszył w moją stronę, zupełnie nie zwracając uwagi na piekielną energię. Ba, on się nawet nie wzdrygnął! - Aiden, zostaw mnie!

- Przyjaciółki w potrzebie się nie zostawia, prawda? - uśmiechnął się z tym swoim zwyczajowym błyskiem w oczach. Odwróciłam od niego wzrok i wymamrotałam pod nosem jakieś tam przekleństwa, patrząc się w ziemię, lecz kiedy chłopak chwycił mnie za ramię i obrócił w swoją stronę, moja wściekłość jakby nagle się wyczerpała. - Księżniczko...

- Proszę, chcę być sama. - mruknęłam cicho, mając wrażenie, że nagle przybyła obojętność jak kula u nogi zaczęła ściągać w ciemną pustkę. Zimno przestało drażnić moje odsłonięte ramiona, ogień dotychczas rozlewający mi się po całym ciele również zaniknął, a wyostrzone zmysły zostały wygłuszone. Czułam się jak... zwykły człowiek z masą problemów na głowie. - Aiden, proszę. Wracaj do środka i zostaw mnie samą.

- Nie. Ledwo co zyskałem nową, normalną przyjaciółkę. Nie mam zamiaru zostawić jej w potrzebie. A co jeśli pójdziesz sobie coś zrobić? Będę miał wyrzuty sumienia, że zaczęłaś za mną łazić, żebym sobie niczego nie zrobił, a potem sam przyczyniłem się do twojej śmierci. - uwięził mój nadgarstek w żelaznym uścisku i pociągnął za sobą, lecz zamiast iść w stronę wejścia do szkoły, ruszył do swojego samochodu na parkingu.

- Puszczaj. - szarpnęłam się, chcąc się uwolnić, ale wraz ze złością, siła i zwinność demona również mnie opuściły. Z rezygnacją pozwoliłam się ciągnąć do wozu, zastanawiając się jakim cudem moja wola walki i pewność siebie ulotniły się, lecz czułam się na tyle otępiała, że już po paru sekundach porzuciłam te rozmyślania. - Więc powiedz chociaż gdzie mnie zabierasz.

- Do mnie. Pogadamy, lepiej się poznamy. - wzruszył obojętnie ramionami, a przystanąwszy przed autem, otworzył mi drzwi ze strony pasażera niczym dżentelmen. Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie, a widząc je, blondyn roześmiał się i zrobił zachęcający do wejścia gest ręką. - No przecież cię nie porwę. Po prostu stwierdziłem, że lepiej urwać się wcześniej z lekcji. Chyba że wolisz wrócić do tych debili i być jeszcze dodatkowo przesłuchiwana przez policję.

- Niech zgadnę. Gliny wreszcie zainteresowały się śmiercią Anny, Beth, Jenny i Lexi? - w końcu uległam i wgramoliłam się do samochodu, a człowiek przytaknąwszy głową, zamknął za mną drzwi i obszedł pojazd, już chwilę później zajmując miejsce obok.

- Z tego co wiem, policja ma coraz bardziej na to wyjebane. Wszystkich bardziej interesują te samobójstwa niż morderstwa, bo sprawca i tak od trzech lat pozostaje nieuchwytny. - dodał i odpaliwszy silnik, wyjechał na ulicę. - Choć moim zdaniem to głupota. Jakim cudem zabójca nadal jest na wolności, a mundurowi nie mają podobno żadnego, najmniejszego tropu? Albo ktoś jest mega sprytny i wie jak zrobić z policji idiotów, albo to oni za mało się angażują w sprawę, albo... - gwałtownie urwał i zerknął na mnie krótko, wahając się nad dokończeniem zdania.

- Albo? - ponagliłam go, splótłszy ręce na piersiach. Blondyn jeszcze przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, aż w końcu wzruszył ramionami i nie odezwał się ani słowem więcej. Gdy po chwili ciszy chłopak nadal milczał, przewróciłam tylko oczami i oparłam głowę o szybę, wyglądając na zewnątrz. - Moim zdaniem raczej to drugie.

Nie odpowiedział. Dalej wpatrywał się w milczeniu w jezdnię, a zorientowawszy się, że temat moich morderstw można uznać za zamknięty, westchnęłam ciężko i przymknęłam oczy, pogrążając we własnych, poplątanych myślach. Miałam zupełny mętlik w głowie, nadal byłam słaba i wyprana z emocji, zaś mój ogień zgasł do tego stopnia, że ledwo czułam jego nikłe płomyczki tętniące wraz z uderzeniami serca. Cholera, co mi się działo?

Rzuciłam okiem na Aidena. Mimo że demoniczna aura nadal wypełniała powietrze, ten jak gdyby nigdy nic nucił pod nosem muzykę lecącą w radiu, choć onieśmielenie moją obecnością powinno dawać mu się we znaki. Przez to, przez krótki moment przemknęło mi przez myśl, że blondyn mógłby mieć jakiś związek z demonem od plagi, lecz szybko odsunęłam ten pomysł jak najdalej. To akurat było niemożliwe. Wiedziałabym o tym. Wyczuwałabym to. Zresztą anioły także by zainterweniowały w takiej sytuacji. Te istoty silniej wyczuwały piekielną obecność ode mnie, więc jeśli Aiden miałby coś wspólnego z szaleństwem śmiertelników, to As lub Lil powiedzieliby mi o tym.

Właśnie, kolejna sprawa. Ostrzeżenie Astriela. O co mu chodziło? Czemu twierdził, że miałam uważać na śmiertelnika siedzącego w tej chwili obok mnie? Co aniołek wiedział, a czego ja nie? I dlaczego, do jasnej cholery, zaczęło mu dzisiaj tak odbijać? Kretyn naprawdę zazdrosny się zrobił, czy jak? Ale to było niemożliwe! Byłam demonem, a on aniołem! Od wieków nasze gatunki żyły w nienawiści do siebie, więc mało prawdopodobne było, by ptaszysko nagle coś do mnie poczuło, prawda?

Jezu, nie znosiłam tego pojebanego wymiaru. Pieprzona Ziemia. Już kurwa chyba Niebo było od niej lepsze, bo przynajmniej nie trzeba było użerać się tam z ludźmi. A tak, to miałam na głowie śmiertelników, anioły oraz inne demony, w większości zbuntowanych, których z przyjemnością odsyłałam do Otchłani. Ja pierdolę, brakowało tu tylko mojego ojca, robiącego porządek z samobójcami i sukinsynem od plagi. Tyle że akurat do tej opcji dopuścić nie mogłam. Bo wtedy cała równowaga świata, o której tyle pieprzył ojciec, runęłaby w mgnieniu oka.

- Sab? - z zamyślenia wyrwał mnie cichy głos Aidena. Spojrzałam na chłopaka i uniosłam pytająco brew, zauważywszy jego lekki uśmiech.

- Co?

- Jesteśmy na miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro