Rozdział 6
Chyba wreszcie udało mi się wbić tym durnym aniołom do ich pustych łbów, że nie miałam najmniejszego zamiaru im pomagać, jak i również przeszkadzać, bo przez resztę lekcji i przerw Lilianna oraz Astriel trzymali się ode mnie z daleka. Alleluja! Szkoda tylko, że kosztowało mnie to tyle nerwów. Kretyni.
Gdy wreszcie ostatni dzwonek obwieścił koniec lekcji, miałam wrażenie jakby właśnie nadeszło moje zbawienie. Nareszcie koniec tego cholernego dnia w dziurze pełnej śmiertelników, gdzie jeszcze dodatkowo istniało ryzyko natknięcia się na anioły. Już nie mogłam się doczekać powrotu ze szkoły, gdzie czekał mnie mój kochany, ciepły domek, co prawda ziemski, ale w obecnej sytuacji nawet to mi nie przeszkadzało. Grunt, że tam ptaszki nie miały prawa się pokazać, więc...
No, nie było tak źle. Oczywiście jakby nie biorąc pod uwagę tego, że wciąż byłam w tym pojebanym wymiarze, a sukinsyn demon od plagi nadal bawił się w szerzenie szaleństwa. Cholera, musiałam w końcu znaleźć na niego sposób. MUSIAŁAM! Bo inaczej tajemnicza choroba zmuszająca ludzi do samobójstw nie będzie jedynym problemem Ziemi.
Wyjąwszy z szafki moją kurtkę, szybko zarzuciłam ją na siebie i poprawiwszy torbę na ramieniu, ruszyłam za tłumem w stronę wyjścia. Przemykałam wzrokiem przez chmarę nastolatków w poszukiwaniu aniołów, by jakby co się przed nimi ukryć, ale na szczęście nigdzie nie dostrzegłam blond loków Lil i czekoladowej czupryny Asa. Pewnie robili obchód szkoły w poszukiwaniu jakichś śladów demona. Debile. Skoro ja tu byłam, to chyba szło się domyślić, że już przeszukałam ten budynek. Po jakie diabły robili to drugi raz?
Ze słabym odczuciem ulgi wyszłam na zewnątrz, gdzie moje włosy od razu zatrzepotały na nagłym, porywistym wietrze, który niósł ze sobą zimne krople deszczu. Tym razem nie była to jednak drobna mżawka, jak jeszcze godzinę temu, ale porządna, intensywna ulewa, nieznająca litości dla nikogo. Nawet dla istot magicznych.
Hmm, pogoda trochę przypominała mnie. Ja również nie miałam dla nikogo litości. Ani dla kobiet, ani dla dzieci, ani nawet słabych, kruchych starców. Cóż, rozkaz to rozkaz. Niewykonanie go liczyłoby się z karą, a jej nigdy nie chciałam. Co prawda jako córeczka tatusia nie musiałam za bardzo martwić się jego gniewem, ale i tak uwielbiałam jak mnie chwalił, a Roth dostawał wtedy kurwicy. Denerwowanie brata było moim hobby.
Westchnęłam tylko ciężko i wyszłam spod daszku wprost na deszcz. Jedną ręką zdołałam jeszcze zarzucić sobie na głowę kaptur, który jako-tako ochroniłby mnie przed zmoknięciem do suchej nitki, tyle że mój dom znajdował się tak daleko od szkoły, że nie miałam najmniejszych szans na dotarcie na miejsce w nienagannym stanie. Chyba, że użyłabym mocy, ale gdyby zobaczył mnie wtedy jakiś śmiertelnik to dostałabym od ojca niezły ochrzan. Że niby istnienie Piekła i Nieba należało utrzymywać w tajemnicy dla równowagi, pokoju w świecie normalsów, bla, bla, bla. Pieprzenie o szopenie. Więc nie pozostało mi nic innego jak ruszyć do chaty piechotą, starając się ignorować deszcz. Ech, zajebiście. Góra na serio chyba się na mnie uwzięła.
Zmemłałam przekleństwo cisnące mi się na usta i z zimną krwią, noga za nogą ruszyłam w stronę posiadłości, w której aktualnie mieszkałam. Spoko, luzik. Przecież podczas treningów z ojcem i Rothem przeżyłam gorsze rzeczy. Przecież czym był zwykły, jesienny deszczyk w porównaniu do upalnego klimatu Piekła w północnej części wymiaru, czy lodowej krainy na południu. To pikuś, co nie? Kurwa, nie! Bo tam szkolono i przystosowywano moje nieśmiertelne ciało do wytrzymywania w ekstremalnych warunkach. A to, które posiadałam teraz, było równie słabe co reszty ludzi. Co prawda mogłam przybrać moją prawdziwą postać w każdej chwili, ale moja aura była taka potężna, że pozostawiała po sobie na tyle silne zło, by ludzie szaleli przez nie. Bezpieczniejszą opcją było po prostu ukrywanie się i udawanie zwykłego śmiertelnika, i...
Ja pierdole, na co ja się w ogóle zgodziłam?! Akurat tą misję zdecydowanie mogłam sobie odpuścić.
***
Gdy po piętnastu minutach monotonnej przechadzki moje ciuchy ociekały wodą, a byłam dopiero w połowie drogi, moja cierpliwość właśnie się wyczerpywała. Wkurwienie na cały świat było tak silne, że uwolniłam już moc, która teraz z entuzjazmem ślizgała się po skórze i przyjemnie łaskotała w kark, a plecy paliły żywym ogniem chcąc uwolnić skrzydła. Tym bardziej, że wtedy powrót do domu zająłby mi mniej niż pięć minut. Ledwo nad sobą panowałam, a raz nawet jasna iskra wystrzeliła mi z palców, choć w mgnieniu oka została ugaszona przez deszcz. Lecz tyle mi wystarczyło by mieć pewność, że mało brakowało, a straciłabym nad sobą kontrolę.
Zacisnęłam ukryte w kieszeniach kurtki dłonie w pięści i burknęłam pod nosem jakieś tam przekleństwa, kiedy mój doskonały słuch wyłapał w oddali cichy pomruk silnika, powoli stający się coraz głośniejszy. Ktoś tu jechał. Opustoszałą drogą, którą właśnie szłam. Jezu, czy naprawdę chciałam się tak upokorzyć i poprosić o pomoc? Kurwa, nie! Byłam najlepszym żołnierzem Piekła, samą Łowczynią i żaden jebany deszcz nie był w stanie mnie pokonać. Za cholerę nie miałam zamiaru aż tak się poniżyć.
Wytrwale wsłuchiwałam się w zbliżające się auto, a gdy byłam już pewna, że gdybym zerknęła przez ramię byłabym w stanie dostrzec wóz, jeszcze mocniej wbiłam paznokcie w skórę dłoni. Nie upokorzę się. Nie upokorzę.
- Sab, podwieźć cię?
Nim zdążyłam się powstrzymać, z ust wymsknął mi się jęk rozpaczy. Nie no, to już były jakieś żarty! W miasteczku osiem tysięcy mieszkańców, setka dróg, otaczający mnie gęsty las i ta jedna, zapomniana szosa, którą właśnie szłam, a pomimo tego to właśnie ON musiał tędy przejeżdżać. No ja pierdolę!
- Nie, poradzę sobie! - warknęłam jeszcze bardziej wkurzona, a w momencie, gdy samochód zwolnił i zaczął jechać równo ze mną, spiorunowałam kierowcę wzrokiem.
Astriel jak gdyby nigdy nic patrzył w moją stronę uśmiechając się z kpiną, a okno po stronie pasażera było opuszczone, jakby przewidując, że podejdę i będę chciała porozmawiać z chłopakiem. Prychnęłam tylko pod nosem i z powrotem wbiłam spojrzenie w moje zabłocone glany, kiedy rozległ się śmiech anioła.
- No dalej, nie udawaj takiej twardej. Wiem, że pewnie w rzeczywistości masz ogromną chętkę skorzystać z mojej oferty.
Ponownie posłałam mu spojrzenie spode łba, ale widząc jaśniejące w szarości dnia srebrne oczy Asa, poczułam ogromną ochotę ten jeden raz ulec i przyjąć czyjąś pomoc. A im dłużej chłopak się we mnie wpatrywał, tym silniejszą miałam ku temu pokusę. Przecież jedna podwózka nic by mi nie zrobiła, prawda?
Cholera, przecież byłam demonem. Nie powinnam się łapać na te sztuczki aniołów, których właśnie używał brunet. Chyba że Ziemia tak mnie złamała, że byłam zdolna do takich posunięć. Ja jebię, potrzebowałam porządnego treningu w Piekle. I to jak najszybciej. Chociażby krótkiego spędzenia czasu w towarzystwie innych mieszkańców Podziemia.
- Pieprzyć to. - nie wytrzymałam i ruszyłam w stronę rozbawionego Astriela. Włożyłam głowę do środka auta i przeszyłam chłopaka wzrokiem. - Co chcesz w zamian?
- Porady. - oświadczył bez wahania.
Serio? Tak bardzo zależało mu i Liliannie na jakichś wskazówkach, że był skłonny mi pomóc? Kurwa, czy w ogóle byłam taka zdesperowana, żeby skorzystać z jego oferty? Coś za coś, tak? Cóż, może istniała szansa, że nawet na tym zyskam? Może podstępnie udałoby mi się wydobyć z Asa jakieś informacje?
- Niech będzie. - zdecydowałam w końcu, po czym nie zwracając uwagi na przyjemny dla ucha śmiech anioła otworzyłam drzwi wozu i wsiadłam do środka.
Cholera, jeśli ojciec się o tym dowie, to mnie zabije.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro