Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Błękitne płomienie wybuchły w pełni mocy i otoczyły mnie, przysłaniając pole widzenia. Przez chwilę jedyne co widziałam to mój ogień, szczelnie otulający każdy milimetr mojej osoby, włącznie z uwolnionymi już skrzydłami. Płomienie wirowały wokół, kiedy przenosiły mnie do Piekła, a po paru sekundach poczułam znajomy zapach siarki i duszące, gorące powietrze, za którym się tak cholernie stęskniłam. Wreszcie mogłam być w krótkim rękawku bez obaw, że zamarznę na mrozie. Chyba że bym odwiedziła tą zimną część Podziemia. Ale na szczęście tam nie musiałam się wybierać.

Ogień zaczął zwalniać w swym tańcu i w końcu zupełnie zgasł, odsłaniając znajomy krajobraz. Otulone mrokiem nocy doliny poznaczone ognistymi smugami płynącej leniwie lawy, tętniące życiem miasto oraz rezydencja mojego ojca na wzgórzu. Gdzieś w oddali na równinie dało się dostrzec arenę ćwiczebną dla żołnierzy, a na horyzoncie odznaczały się kontury gór i wulkanów. Gwiazdy mrugały do mnie, układając się w nieznane na Ziemi gwiazdozbiory, bo mimo że Piekło nazywano również Podziemiem, to był to po prostu inny wymiar, równoległy do Ziemi i Nieba. Posiadaliśmy własny nieboskłon, słońce, itd., tyle że temperatury albo były niemiłosiernie wysokie, albo koszmarnie niskie. Nic pomiędzy. Cóż, byłam w domu.

Rozłożywszy szeroko skrzydła, zawisłam na chwilę w powietrzu i rozejrzałam się łakomym wzrokiem po otoczeniu, którego zaczynało mi już brakować. Niby na Ziemi nie było tak źle, jednak mieszkałam tutaj od urodzenia, osiągnęłam wiele sukcesów i wyrobiłam sobie reputację, więc miałam do Piekła pewien sentyment. I to tutaj niezliczoną ilość razy bawiłam się w przestworzach, goniąc za bratem lub za przyjaciółmi (tak, o dziwo, kiedyś ich miałam).

Czując gorący i suchy wiatr muskający moje pióra, zlewające się w tych ciemnościach z atramentem nieba, machnęłam w końcu nimi i zwinąwszy je, zanurkowałam z szerokim uśmiechem na ustach, chłonąc pęd powietrza uderzający mnie w twarz. Kolejna rzecz, za którą się stęskniłam. Latanie. Boże, jak ja to uwielbiałam! Nie wyobrażałam sobie bez tego życia. Prędzej czy później nie wytrzymałabym na Ziemi i musiałabym się przelecieć, nie zważając na konsekwencje. Już i tak tydzień temu ze łzami w oczach pożegnałam się z nimi, kiedy po zemście na śmiertelniczkach zwiałam aniołom i wróciłam do domu. Kurwa, jak ja się stęskniłam za lataniem!

Gdy do ziemi dzieliło mnie zaledwie parę metrów, ponownie rozłożyłam skrzydła i mocno nimi machnęłam. Gwałtownie zatrzymałam spadanie i zaczęłam szybować ponad polami, zmierzając ku zbliżającemu się z zawrotną szybkością miastu, gdzie pewnie już zauważono mój powrót. W końcu niebieski wybuch na niebie na pewno nie pozostał niezauważony. Nie zdziwiłabym się, gdyby nawet tata został już poinformowany o moim przylocie.

Kiedy zbliżyłam się do granic miasta, wzbiłam się jeszcze wyżej, aby nie uderzyć czasami w dach jakiegoś budynku. Za to w momencie wlecenia do metropolii, natychmiast zaczęłam zwracać na siebie uwagę. Niektóre demony, wampiry i wilkołaki pokazywały na mnie palcami, niektóre stwory mnie po prostu ignorowały, a jeszcze inne uśmiechały się, zadowolone z mojego powrotu. Może i budziłam ogólną grozę i szacunek, lecz wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że to dzięki mnie oraz Astarothowi byliśmy taką potęgą. Ja i brat zawsze graliśmy główne skrzypce podczas walk, niestraszni nam byli żadni przeciwnicy oraz wykonywaliśmy każdy rozkaz ojca. Byliśmy żołnierzami doskonałymi, choć to głównie na mnie polegał tata. Według niego Roth był trochę... zbyt gwałtowny. Strategiem był świetnym, ale podczas bitwy zbyt bardzo dawał się ponosić żądzy krwi.

Wleciałam na tylne ogrody rezydencji ojca i złożyłam skrzydła, choć pozostawiłam je na widoku. Były one moją chlubą, której nie miałam najmniejszego zamiaru ukrywać przed innymi. Rozejrzałam się dookoła, skanując teren. Cóż, zbyt dużo się tu nie zmieniło. Stałam obok fontanny przedstawiającej drzewo poznania dobra i zła, będące pierwszym zwycięstwem Piekła. Woda przyjemnie szemrała gdy fontanna ją wypluwała, a potem z chlupotem spadała do basenu. Słodki zapach otaczających mnie kwiatów wymieszany z siarką przyjemnie łaskotał w nos. Może i byłam w najgorszym miejscu na świecie, którym straszono ludzi, jednak nie było tu tak okropnie. Dość ponuro, mrocznie i oczywiście brutalnie, w porównaniu do życia na Ziemi (nie wspominając już o Niebie), ale dało się znaleźć piękno. Jak choćby ten ogród.

Podeszłam do najbliższego krzewu z białymi, lśniącymi jasnym światłem różami. Delikatnie musnęłam palcami ich jedwabistych płatków, wzdychając ciężko. Mój uśmiech powiększył się, gdy reszta roślin jakby wyczuwając moją obecność rozbłysła jeszcze jaśniej, oświetlając całe otoczenie. Oj, zdecydowanie nie mieliśmy tu brzydko. Wręcz przepięknie.

W momencie gdy mój doskonały słuch wyłapał niedaleko czyjeś zbliżające się kroki, gwałtownie odsunęłam się od roślin i na powrót zajęłam miejsce przy fontannie, zakładając na twarz maskę obojętności. W oczach odmalowała mi się surowość i powaga, a czekając na gwardzistów prawdopodobnie patrolujących teren, splotłam ręce na piersiach i przewróciłam zniecierpliwiona oczami. Jeśli tak działali tu strażnicy, to ojciec zdecydowanie powinien ich wymienić lub chociażby ukarać za lenistwo. Gdybym była wrogiem, wdarcie się do środka dworu zajęłoby mi mniej niż pięć minut.

W oddali zauważyłam dwa zbliżające się powoli demony. Byli spięci i rozglądali się nerwowo dookoła w poszukiwaniu intruza. Przechyliłam głowę i zmrużyłam oczy, uświadomiwszy sobie, że nigdy wcześniej ich nie widziałam. A znałam wszystkich służących mojego rodziciela. Hmm, pewnie musiał niedawno robić czystki i zatrudnił świeżaków do roboty, bo do starych, doświadczonych żołnierzy ci nie należeli. Poruszali się zbyt ociężale, a typowa dla naszych gwardzistów płynność ruchów była jeszcze niewyćwiczona. Kurwa, istniało ryzyko, że mogliby mnie zaraz pomylić z jakimś buntownikiem.

Z iście anielską cierpliwością poczekałam aż wreszcie mnie dostrzegą. W końcu jeden z nich, przypominający wyglądem jaszczurkę, utkwił we mnie swe żółte oczy i szturchnął towarzysza w bok, wskazując mu mnie. Boże, co za idioci. Powinni do mnie podejść i wypytać co tu robiłam, a nie gadać między sobą, co właśnie robili. Szeptali cicho pytając się wzajemnie kim jestem, ale ani jeden, ani drugi tego nie wiedzieli. Ja pierdolę, serio?! Trzy lata mnie nie było i mieszkańcy Piekła już o mnie zapomnieli?! Super! Po prostu zajebiście!

Jaszczur i jego znajomy, mający wiele wspólnego z niedźwiedziem, ruszyli niepewnie w moim kierunku, lecz widząc moje natarczywe spojrzenie lustrujące ich od góry do dołu, od razu wyprostowali się i przybrali groźne miny. Gdyby nie to napięcie, którym emanowały ich aury, pewnie mogliby wzbudzić dość sporą trwogę. Jednak jak na razie wychodzili na słabe kreatury, niewiedzące nawet co mają robić w takiej sytuacji.

- Kim jesteś? - zagrzmiał jaszczur donośnym głosem, choć ten mu zadrżał. Chwycił dłonią za rękojeść miecza i nadal mi się uważnie przypatrywał, a ja westchnęłam ciężko. Naprawdę nie miałam najmniejszej chęci na użeranie się ze świeżakami.

- Powinniście wiedzieć kim jestem. - odparowałam, unosząc pytająco brew i przeszywając ich ostro wzrokiem, pod którym się prawie niezauważalnie skulili. - Jest Lucyfer? Muszę z nim porozmawiać.

- Audiencje zaczynają się jutro o dwunastej. - zagrzmiał niedźwiedź i postąpił parę kroków ku mnie, stając się coraz bardziej niespokojnym. - Co tu robisz o tej godzinie? Nie wolno tu przychodzić cywilom.

- Nie jestem cywilem, debilu. - oburzyłam się i opuściłam ręce, zaciskając je w pięści. Moje tęczówki zalśniły jasno niebieskim blaskiem, co odebrało demonom śmiałość, ale szybko ją odzyskali. - Zaprowadźcie mnie do władcy.

- Twoja tożsamość jest nam nieznana, dodatkowo prawdopodobnie nikt nie wie, że tu jesteś. Możemy oskarżyć cię o bycie wrogiem i wtrącić do lochu. - jaszczur zrównał się z towarzyszem, po czym obydwoje zaczęli iść w moim kierunku, starając się mnie zastraszyć. A zauważywszy, że ani drgnęłam, zatrzymali się.

- Słucham? - parsknęłam śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Moja tożsamość jest wam nieznana?! Za takie coś powinnam was od razu zabić!

- Dość tego! - wrzasnęli równocześnie i znów zaczęli iść w moim kierunku.

Moc zabuzowała mi w żyłach, chcąc się uwolnić, skrzydła rozchyliły lekko, a spuściwszy głowę, spojrzałam na demony spode łba. Doskonale wiedziałam, że nie mieli najmniejszych szans, a jeśli przeżyliby spotkanie ze mną, to skończyliby w dość opłakanym stanie. Czy oni naprawdę nie zdawali sobie sprawy z kim mieli do czynienia? Że stała przed nimi sama córka władcy Piekła?

Już miałam ruszyć z miejsca i wdać się w bójkę z gwardzistami, kiedy nagle za demonami zalśniły jasne płomienie. Faceci odwrócili się gwałtownie do stojącej nieopodal nas postaci, którą otaczał jasny, błękitny ogień. Jego właściciel patrzył na nas z niezadowoleniem, otoczony płomieniami ulatującymi z jego dłoni, a w chwili kiedy świeżaki uświadomiły sobie kto to był, upadli na kolana, chyląc głowy.

- Można wiedzieć co tu się dzieje?! - zagrzmiał mój ojciec, mierząc nas wzrokiem, a ja uśmiechnęłam się i wyminąwszy strażników, zaczęłam iść ku niemu.

- Ci kretyni nie wiedzieli kim jestem i nie dość, że nie chcieli mnie do ciebie zaprowadzić, to jeszcze próbowali mnie pojmać. - wyjaśniłam beztroskim tonem, a spojrzenie mężczyzny złagodniało.

- Sabriela! - płomienie natychmiast zgasły, a rodziciel roześmiał się wesoło i nim zdążyłam się zorientować co się dzieje, już tkwiłam w uścisku ojca. - No proszę, a już myślałem, że tak ci się spodobało życie na Ziemi, że o nas zapomniałaś.

- I miałabym do końca życia znosić towarzystwo aniołów? Błagam cię. - prychnęłam i wyślizgnęłam się z uścisku ojca. - Muszę z tobą porozmawiać.

- To chyba oczywiste. - raptownie spoważniał i zerknął na wciąż klęczące za mną demony. - A jeśli chodzi o was... - jego głos stał się ostry i splótł ręce na piersi, spoglądając twardo na strażników. - Wydaje mi się, czy chcieliście wtrącić moją córkę do lochów?

- Córkę? - pisnął niedźwiedź, posyłając mi spanikowany wzrok. - Księżniczko, przepraszamy! Nie rozpoznaliśmy księżniczki!

- Błagamy o przebaczenie! - dodał jaszczur i oboje ponownie spuścili głowy, a ja z satysfakcją zauważyłam jak zaczęli drżeć. Oj, biedactwa. Doskonale zdawali sobie sprawę co się zaraz stanie.

- Za nieokazanie mi i moim dzieciom szacunku jest tylko jedna kara. - odparł lodowato tata i pstryknął palcami, a demony zapłonęły błękitnym ogniem. Dwie żywe pochodnie wrzasnęły rozpaczliwie, jednak ja tylko uśmiechnęłam się. Zerknęłam na ojca, któremu także poprawił się humor i zwrócił do mnie. - Chodź. Pogadamy na spokojnie w salonie.

- Jasne. - przytaknęłam i ruszyłam za nim do wnętrza posiadłości, zerkając jeszcze przez ramię na cicho kwilące z bólu postacie byłych strażników.

Dwie ofiary miałam za sobą. I czułam się z tym fantastycznie. Już nie mogłam doczekać się kolejnych. Boże, jak ja się stęskniłam za Piekłem!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro