Epilog
Dziękuję wszystkim za wytrwanie do tego momentu i "do zobaczenia" wkrótce w kolejnej części serii! :D
***
Idąc ciemnym, podziemnym korytarzem, po którego obu stronach ciągnęły się cele z więźniami, mimowolnie chciało jej się śmiać. Jak dotąd Ben doskonale się spisywał i jeśli dalej miało tak być, może rzeczywiście mógłby się przyczynić do wyzwolenia świata niematerialnego spod władzy Diabła i tych durnych archaniołków. Co prawda chłopak nie dysponował taką potęgą, jak jego przodek, jednak musiała przyznać, że upór i spryt stanowiły wielkie zalety nastolatka. Wystarczyło mu nieco pomóc z przejęciem mocy i zebrać resztę jej rodzeństwa, a wtedy wykonanie zadania powierzonego im wieki temu przez Boga stałoby się znacznie prostsze.
Przystanęła razem z szatynem, gdy ten się zatrzymał przed jedną z cel i otworzywszy ją, weszła powoli do środka. Tak jak na zewnątrz, tutaj także panował niemiłosierny upał, który tylko dodatkowo męczył więźniów, a kiedy oczy kobiety przyzwyczaiły się do ciemności, w końcu dostrzegła dziewczynę siedzącą pod ścianą. Brunetka, klnąc cicho pod nosem, siłowała się właśnie z łańcuchami, którymi zostały skute jej nadgarstki, a im bardziej się szarpała, tym otarcia na nich stawały się poważniejsze.
- Uspokój się. Bo jeszcze trochę i zacznie ci lecieć krew, a wykrwawienie się nie jest zbyt honorową śmiercią, prawda? - spostrzegła Madrigal, podchodząc do wykończonej demonicy. - Skończyłaś? Są z boskiego metalu i nie uwolnisz się, więc odpuść sobie.
- To twoja sprawka? Ty im przewodzisz? Wypuść mnie, do jasnej cholery! - wrzasnęła wściekła Sabriela, mordując istotę wzrokiem, lecz ta tylko się lekko uśmiechnęła i kucnęła przy niej. - Czego chcecie? Mówiłam, nie oddam mojego ognia, zresztą i tak nie wiem jak. I nie zmienię zdania, choćby nie wiem co. Każ mnie uwolnić!
- Nie przewodzę im. Jedynie pomagam. Plany Bena są bardzo ambitne, ale nie niewykonalne. Potrzebuje tylko wsparcia od odpowiednich osób i może wkrótce uda mu się je zrealizować - zaprzeczyła z uśmiechem i zmierzyła córkę Lucyfera wzrokiem, dostrzegając jej nietypową aurę. Ciekawe. Takie wibracje energii posiadało się tylko w dwóch przypadkach. Albo gdy ktoś był bliski śmierci oraz umierający, albo... - Szczęściara z ciebie. Ciesz się, że nie mogą cię zranić. Nawet ich obowiązują zasady. Jedną z nich jest to, iż nie krzywdzą niewinnych i pewnie gdyby nie to, już zwijałabyś się z bólu po torturach, a uwierz mi, zbyt przyjemne one nie są.
- Ta, zostałam porwana, przykuta do ściany, gorąco tu jak cholera i dobrze, że przynajmniej mi kurtkę ściągnęli, bo bym padła od przegrzania, dodatkowo czuję pieczenie w rękach od tych waszych niezniszczalnych kajdan i jeszcze chcecie odebrać mi moce! Normalnie cieszę się jak diabli! - warknęła ostro, nie mając zamiaru im ulec. - Ojciec mnie znajdzie, a wtedy wy wszyscy...
- Lucyfer? Ten, który wyparł się ciebie po tym, jak przespałaś się z aniołem? - Kobieta przerwała jej i roześmiała złośliwie, jakby nieświadomie głaszcząc demonicę po policzku. - Nikt nie będzie cię szukał, skarbie. Może twój kochaś, lecz jego szybko się pozbędziemy. Powinien być podatny na nasz wpływ, skoro stracił dziewczynę, w której się zabujał, czyż nie? Jak myślisz, ile wizyt nasza zjawa będzie musiała mu złożyć, żeby się zabił?
- To twoja sprawka. Wiem, kim jesteś. I proszę, zostaw Astriela w spokoju. Róbcie ze mną, co chcecie, znęcajcie się całymi wiekami, jednak od niego won - westchnęła ciężko zrezygnowana Sab i oparła głowę o przyjemnie chłodną ścianę. - W ogóle po co to wszystko?
- By przejąć władzę. Jeźdźcy Apokalipsy rozprawią się z ludzkością i historia świata rozpocznie się od nowa. Aczkolwiek tym razem to my, hybrydy i wyrzutki, będziemy panować, a nie hipokryci, jak to jest teraz - wytłumaczył stojący w wejściu do pokoiku Ben, który z wyższością patrzył na pokonaną dziewczynę. - Nie masz wyboru, prędzej czy później osiągniemy nasz cel. Od ciebie jedynie zależy, jak długo będziemy cię męczyć. Owszem, fizycznie krzywdy ci nie zrobimy, jednak psychika to już inna sprawa. Każdego da się złamać, włącznie z tobą. Więc jak będzie? Poddasz się?
- Nigdy - odparła oschle Sabriela, rzucając przeciwnikom wyzywające spojrzenie.
Ci tylko zerknęli na siebie, uśmiechnęli się znacząco i wyszli bez słowa, zamykając za sobą drzwi celi i zostawiając demonicę samą w ciemnościach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro