2. Miasteczko
Niedziela
Kiedy otworzyłem oczy w powietrzu czułem wyraźny, przyjemny zapach Kacpra. Czerwcowe słońce wpadało radośnie do dawnego pokoju mojego chłopaka. Podobał mi się jego pokój, siedząc w nim nawet bez niego czułem jakby był blisko mnie. Zatopiłem twarz jeszcze raz w poduszkę i wciągnąłem do nosa przyjemny zapach mojego chłopaka.
Wstałem z łóżka i ubrałem bokserki. Byłem sam w jego sypialni, więc postanowiłem trochę pomyszkować. W zasadzie nie było tam nadzwyczajnego. Kiedy otworzyłem szafę wyciągnąłem z niej jedną ze starych koszulek, która ku mojemu zdziwieniu była na mnie jeszcze bardziej workowata, niż te obecne. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że Kacperek był zdecydowanie masywniejszy w gimnazjum niż był teraz.
Jego pokój był naprawdę ładny. Prawie tak ładny jak nasz wspólny w mieszkaniu jego rodziców. Prawie, bo w tamtym ja też miałem swoje zdanie przy urządzaniu. Pamiętam, że Kacprowi na początku nie podobały się imitujące białe futro dywany do póki po raz pierwszy nie spędziliśmy na jednym z nich nocy. Postanowiłem zejść na dół. Przeszedłem przez korytarz na paluszkach, żeby zaskoczyć mojego blondynka, ale zamiar mój udaremniły niemiłosiernie skrzypiące schody.
- Wreszcie wstałeś śpiochu. - Zaśmiał się pod nosem i upił łyk herbaty.
- Wcale długo nie spałem. - Ziewnąłem i nalałem sobie wody do szklanki.
- Tak? A widzisz która jest godzina? - Chłopak cmoknął mnie w czółko i przez chwilę oparł ręce na moich biodrach. Dochodziło południe, a mi zrobiło się głupio. Prawda jest taka, że Kacper zawsze wstawał przede mną. Zazwyczaj robił śniadanie i przynosił do łóżka. Dbał o mnie z każdej strony, a ja nie miałem się mu jak odwdzięczyć.
- Co jadłeś na śniadanie? - zmarszczyłem czoło i wypiłem całą zawartość swojej szklanki.
- Nic kochanie. Tak naprawdę wstałem chwilę przed Tobą. - Wyszczerzył się obnażając swoje perfekcyjnie równe zęby i przytulił mnie do siebie.
- O ty... - podrapałem go po plecach.
- Fiu, fiuu... masz ochotę na ostro? - Obaj padliśmy ze śmiechu na kanapę. Kacper położył się na brzuchu dając mi wyraźny znak, że domaga się masażu. Tak naprawdę on zawsze przygotowany był na masaż, bo czy w mieszkaniu, czy tu w domu zazwyczaj chodził tylko w bieliźnie. Tym razem miał na sobie czarne bokserki od Versace.
Usiadłem okrakiem na jego cudownym tyłku i zająłem się jego dobrze umięśnionymi plecami. Kacper bardzo lubił jak go drapię, więc kiedy masowanie mi się już nudziło, lub po prostu męczyło, zaczynałem przyjemnie suwać po jego plecach moimi paznokciami.
- Wiesz co w sumie to zrobiłem się całkiem głodny. - powiedział blondyn.
- Ja też bym coś przekąsił.
- To jedziemy do miasteczka czy się przespacerujemy? - chłopak obrócił się tak, że siedziałem teraz nie na jego pośladkach, a na kroczu.
- Spacer. - przymknąłem oczy i pocałowałem go ledwie stykając nasze usta ze sobą.
Kacper narzucił na siebie jedną ze swoich super seksownych koszulek na ramiączka i jeansowe spodenki, a oczy zasłonił okularami przeciwsłonecznymi. Ja zmieniłem jego stary T-shirt na mój biały i pudroworóżowe, bawełniane spodenki. Leniwie, trzymając się za ręce włóczyliśmy się do miasteczka, które z daleka wydawało się na niemal opuszczone.
Wszystko zmieniło się, kiedy dotarliśmy na jedną z głównych ulic. Ludzie radośnie krzątali się po ulicach, rozmawiali, dzieci jeździły na czym się tylko da po chodnikach przepędzając tym samym przechodniów. W Tej jakże dalekiej od stolicy, rzuconej gdzieś między wyżynami miejscowości, życie wyglądało całkiem inaczej. Kacper jednak zamiast podziwiać wszystko co działo się dookoła nas ze mną, krzyknął tylko z radości, gdy zobaczył miejsce, gdzie można było coś zjeść.
- Jest! Dominik, bar "Sosna", jest! - jego radość choć bardzo karykaturalna i tak mnie rozbawiła.
Bar Sosna był w środku pomalowany na iście sosnowy odcień zielony kolor z którym dość dobrze zgrywały się ciemne, drewniane stoliki i kasztanowe obicia kanap czy foteli. Przy barze stał uroczy, młody barman może rok dwa młodszy od Kacpra. Kiedy weszliśmy czyścił kufel po piwie. Ubrany był dość typowo jak na miejsce z którego pochodził. Miał na sobie białą koszulę z krótkim rękawem w błękitną kratę i pisakowe szorty.
- Poproszę piwo, dwa hamburgery i Colę - Kiedy Kacper zamawiał jedzenie ja obserwowałem jak barman uśmiecha się do niego obnażając tym swym swoje, całkiem urocze dołeczki. Chłopak przyniósł mi Colę i spojrzał na mnie badawczo. Spojrzałem na niego lekko znużony głupim uśmieszkiem Kacpra skupiłem się na tym co działo się za oknem.
- Czemu moja księżniczka się obraziła? - Szepnął Kacper.
- Nie obraziła, tylko nie wie o co Ci chodzi. - Rzuciłem szorstko
- No nie mogę się do Ciebie pouśmiechać? - Ale on musiał się dobrze bawić.
- Uśmiechać tak, ale nie szczerzyć głupio...
- No dobra, powiem Ci. Barman wypytywał się o Ciebie. - W jednej chwili humor mi się poprawił. Byłem przekonany, że ten chłopak flirtował z moim, a okazało się zupełnie inaczej.
- To znaczy?
- No wiesz, próbował się jak najwięcej dowiedzieć, a ja z trudem powstrzymywałem się od powiedzenia mu, że jesteś zajęty.
- Kto wie... jest całkiem przystojny... idealny na wakacyjny romans.
- Dominik, to nie jest śmieszne. - Kacper naprawdę się wkurzył, bo powiedział do mnie Dominik i zrobił bardzo surową minę, ale ja lubiłem od czasu do czasu go podenerwować.
- Hm... w sumie z chęcią sprawdziłbym co ma pod ladą. - Zaśmiałem się i spotkałem się spojrzeniem z owym chłopakiem. Blondyn natomiast chyba już się na mnie obraził.
- Ale ty się prosisz żeby Cię przyprowadzić do porządku... - Powiedział przez zaciśnięte usta Kacper.
- Mmmm... z chęcią. - Na jego twarzy znów pojawił się pogodny uśmiech.
- Bardzo proszę, wasze zamówienie. - Nie wiadomo skąd przy naszym stoliku znalazł się niedawny obiekt naszej dyskusji z hamburgerami niezwykle elegancko podanymi na białych talerzykach. Kacper natychmiast zaczął jeść, a kiedy ja podniosłem swojego okazało się, że leżała pod nim karteczka z numerem telefonu. W środku zrobiło mi się gorąco, a kiedy spojrzałem na barmana, który mrugnął do mnie okiem, to uczucie tylko przybrało na sile. Już chciałem szybko schować karteczkę, żeby nie denerwować nią Kacpra, ale ten ją zauważył.
- On sobie chyba żartuje... - fuknął, zmierzył mnie wzrokiem i z przyjemnością znów zanurzył zęby w swoim hamburgerze.
Jedzenie smakowało tak jak w tego typu barach. Chłopak jednak nie miał co liczyć na napiwek, bo Kacper był co najmniej poirytowany. Potem poszliśmy jeszcze do sklepu i z torbami pełnymi zakupów wracaliśmy wolnym krokiem do domu. Kiedy zza zakrętu wyłonił się domek w którym mieszkaliśmy Kacper puścił moją rękę i zdenerwowany pobiegł w jego stronę. Na początku nie zrozumiałem o co chodzi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że po jego samochodzie ścieka różowa farba.
Z jego ust sypały się wiązanki, a ja daremnie próbowałem go uspokoić. Koniec końców postanowiliśmy zadzwonić na policję. Kiedy stróże prawa przyjechali ja wszedłem do domku, a Kacper dokonał zgłoszenia.
- Słyszeliśmy, że doszło tu wczoraj do jakiejś burdy? - Podsłuchałem z okna na piętrze.
- Tak, jacyś gówniarze rzucali w domu butelkami po piwie. - Odparł opanowany Kacper.
- Dlaczego pan tego nie zgłosił? - Dopytywał gruby policjant po czterdziestce.
- Stwierdziłem, że to nic groźnego.
- Pozwoli pan, że to my będziemy o tym decydować. Przyjechał pan tu sam? - Wyczułem u Kacpra zakłopotanie.
- Nie, z przyjacielem. - Poprawił włosy i włożył ręce do kieszeni.
- Nie sądzi pan, że skoro dwóch mężczyzn zapuszcza się do domku w lesie na takim odludziu, to ludzie mogą sobie coś pomyśleć i takie zachowania nie są wcale podejrzane? - Doznałem szoku. Jak on w ogóle śmiał.
- Co pan sugeruje?! Po prostu z kumplem przyjechaliśmy na wieś na wakacje. Trochę się poobijać, popić, pograć na konsoli, może coś wyrwać... - Kacper gadał tak jeszcze przez chwilę. Nie wiem czy mu uwierzyli. Pewnie nie, ale dali sobie spokój i odjechali.
- Jak mnie ten policjant... ugh - Kacper przyszedł do domu i zdjął z siebie koszulkę. Znalazł jakieś wiaderka i zapytał czy mu pomogę. Farba nie chciała zejść tak łatwo, ale powoli puszczała. Szorowałem właśnie przednią szybę, a stojący za mną Kacper czyścił z węża drzwi samochodu. W jednej sekundzie poczułem uderzenie zimna w moje plecy i myślałem, że go uduszę.
- Oj przepraszam najmocniej. - Zaśmiał się, ale mi wcale nie było do śmiechu.
- Zgłupiałeś?! - zacząłem wymachiwać rękami, ale kiedy chciałem zrobić krok w jego stronę wymierzył do mnie wężem ogrodowym.
- Chociaż mam pewność, że jest Ci mokro kochanie - trzymając węża przy mojej klatce piersiowej pocałował mnie w usta. - I wiemy, że w konkursie na miss mokrego podkoszulka nie masz sobie równych - chłopak zaczął całować mnie po szyi i poczułem jak jego ręka z łatwością wchodzi pod moje spodenki.
- Wariat. cmoknąłem go w usta, poprawiłem jego złociste blond włosy i patrząc w jego głębokie oczy wyciągnąłem jego rękę i wróciłem do mycia auta.
- Tak łatwo mi nie uciekniesz - ścigaliśmy się wokół auta, aż po kilku okrążeniach Kacper złapał mnie na przedzie samochodu i łapiąc za nadgarstki przycisnął je do mokrej maski samochodu.
Kiedy tylko nasze usta się połączyły puścił mnie. Objąłem go, a ten podniósł mnie z auta i niósł w stronę domu kiedy usłyszeliśmy przeraźliwy dźwięk dochodzący z końca drogi. Zaczęliśmy biec w kierunku skąd dochodził hałas, ale z czasem ucichł. Przy wyjściu z lasu zauważyliśmy siedzącą na ziemi kobietę po czterdziestce.
- Przepraszam, co się stało? - zapytałem, lecz ta nie mogła się uspokoić. Rozejrzeliśmy się i to co dostrzegliśmy chyba nam obu zmroziło krew w żyłach. Na gałęzi jednego drzewa niczym zabawka w dziecięcej kołysce wisiał jakiś chudziutki chłopak. Nogi momentalnie się pode mną ugięły, a świat wokół zawirował. Kacper znieruchomiał. Widziałem jak zastygł w bezruchu. Zamarł kiedy we mnie emocje chciały wręcz wybuchnąć. Podszedłem bliżej, a po chwili jeszcze bliżej. Gwałtowny podmuch wiatru odsłonił z jak się okazało szczuplutkiej buzi chłopaka pukle włosów. Z bliska zobaczyłem rany na jego twarzy, a gdy stałem wręcz pod drzewem siniaki na rękach i nogach.
- Dominik... nie podchodź tak blisko - Ledwo jęknął Kacper, kiedy kobieta zanosiła się od płaczu.
- Co pani tu robiła? Znała go pani? - Byłam zebrać zioła. - wydukała z trudem. Potem ocierając co chwilę czerwone od żyłek, tłuściutkie policzki moknące od łez mówiła bardziej zrozumiale. - Czy go znałam? Wiedziałam jak się nazywa, gdzie mieszka, znałam dobrze jego matkę. To była złota kobieta. - opowiadała.
Nie postanowiłem tak stać i się patrzeć. Kazałem Kacprowi zadzwonić po policję, a sam zagadałem spotkaną przed chwilą kobiecinę.
- Jak się nazywał? - zapytałem z trudem.
- Szymuś... to znaczy Szymon. - odkaszlnęła
- Ile miał lat? - ciągnąłem dalej starając się zająć ją rozmową.
- W tym roku będzie to już 17 lat - informacja, że wiszący w bezruchu chłopak miał tyle samo lat co ja.
***
Jechaliśmy naszym nie do końca umytym z różowej farby autem do domku. Rozmowa z policją zdecydowanie do miłych, ani krótkich nie należała. Cały niewielki posterunek rozgrzał się do czerwoności, wezwali wszystkich na służbę i naprawdę nie byli zadowoleni.
Deszcz zacinał niemiłosiernie jakby chciał w ten sposób doczyścić nasz samochód. Wysiadłem z auta i wszedłem do domku. Kacper szedł za mną. Postawiłem wodę na herbatę, a ten włączył telewizor. Zdjęliśmy mokre ubrania i te nie mokre też. W samych bokserkach leżeliśmy na kanapie w salonie. Tuliłem się do jego umięśnionej klatki, czując na policzku ciepło jego ciała, a w uszach bicie jego serca. Kacper nosem i ustami błądził w moich włosach i muskał ręką po plecach co przyprawiało mnie o dreszcze.
Kiedy nocne niebo na moment rozświetliło się przecinającą je błyskawicą zadrżałem i po chwili moje usta przywarły do ust Kacpra. Czułem się tak dobrze, tak bezpiecznie w jego objęciach, tak spokojnie, dotykając go i tak upojnie, smakując jego ust.
Skończyliśmy pić herbatę i poszliśmy na górę. Zdjęliśmy bieliznę i wsłuchując się w bicie deszczu o blachę, zasnęliśmy w pachnącym Kacprem pokoju na poddaszu.
Nagle usłyszałem dźwięk tłukącej się szyby...
Kochani nie zapomnijcie napisać co myślicie ;3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro