Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41

   Nie umiem tańczyć - pomyślałam, panikując.
  Jak miałam się nauczyć? Na dyskotece byłam tylko raz. Przez cały czas pilnowałam, żeby ściany się nie zawaliły.
  Spojrzałam Filipowi w jego brązowe oczy. Nigdy nie stałam tak blisko niego. Czułam zapach jego perfum.
  Jego ręka oparła się o moją talię, a drugą rozłożył w idealnej ramie. Położyłam swoją dłoń na ramieniu chłopaka, a drugą chwyciłam jego. Zaczęliśmy razem wirować po parkiecie. Nie wiem jakim cudem, ale idealnie współgrałam z muzyką. Zazwyczaj należałam do tego typu ludzi, dla których rytm mógłby nie istnieć w trakcie tańca.
  Tyle razy oglądałam z babcią taniec z gwiazdami. Zawsze wyobrażałam sobie, że tańczę z Filipem. Gdy już się to działo, nie potrafiłam uwierzyć. Zbyt piękne, aby było prawdziwe. A jednak było. Niestety nie do końca.
  Przecież on nie wie, że tańczy z największym pośmiewiskiem w szkole. Tańczy z osobą, która nie radziła sobie z ciągłym wyśmiewaniem. Z osobą, której raz pomógł. A potem już się jej wstydził i nie raczył obdarzyć jej chociaż jednym słowem.

   - Coś się stało? - spytał Filip. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że z moich oczu płyną łzy.

   - Nie, nic... wszystko dobrze. Dziękuję za taniec - powiedziałam cicho i się od niego odsunęłam, ruszając w kierunku toalet. On nie próbował mnie zatrzymać.

  Czy ja wszystko potrafię zepsuć?
   Zamknęłam się w kabinie i ukryłam twarz w dłoniach. Wtedy poczułam zimno na palcu. W końcu. Tam przynajmniej byłam szczęśliwa... mniej więcej.
   Moje ciało owiał wiatr. Otworzyłam oczy, napotykając spojrzenie mistrza. Coś się w nim zmieniło. Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem, ale po chwili stało się coś, przez co oniemiałam.

   - Powiedzmy, że ci wierzę. I co teraz? - zapytał, a ja musiałam zbierać swoją szczękę z podłogi.

   - Naprawdę mistrz mi wierzy? - spytałam zaskoczona.

   - Tylko w teorii, ale to nie oznacza, że przyjmę cię na swojego ucznia. Pominę fakt, że jesteś kobietą, ale każdy kto przychodzi do mnie pobierać nauki, przechodzi egzamin wstępny.

   - Co powinnam zrobić? - zadałam kolejne pytanie.

  - Walczyć ze mną.

  - Ale... jak? - spytałam, całkowicie głupiejąc

  - Nie na żadnego "ale" chyba, że zmieniłaś zdanie i nie pragniesz już się u mnie uczyć.

  - Kiedy? - spytałam, nawet nie myśląc o etykiecie.

  - Za dziesięć minut na Polu Głównym. Strażnik cię zaprowadzi.

  Skinęłam głową i wyszłam. Byłam już pewna, że przegram i nie przyjmie mnie na swojego ucznia. Bo jakie ja miałam szanse? Ustun nie był mistrzem w tym żywiole i do tego nie grzeszył wysokim poziomem inteligencji, dlatego jakimś cudem udało mi się wygrać. Ale tu nawet nie było takiej możliwości. Czyli cała podróż na darmo.
  Przeszłam przez korytarz i wyszłam na świeże powietrze.

  - I jak? - spytał Tyruei, zapewne widząc moją smutną minę.

  - Zgodził się, abym była jego uczniem...

   - To chyba dobrze, co nie? - smok zadał kolejne pytanie, nie dając mi skończyć poprzedniej wypowiedzi.

  - Jest jeden haczyk. Mam się z nim pojedynkować - mruknęłam z rezygnacją.

  - Gdzie i kiedy? - zapytał natychmiast Aret. Czemu on tak nagle się mną interesuje?

  - Pole Główne, za dziesięć minut - powiedziałam i spojrzałam na strażnika. - Mistrz prosił, abyś mnie tam zaprowadził.

  - Oczywiście, Diwarze - odparł, kłaniając się w moją stronę.

  Ruszyliśmy przed siebie w kompletnej ciszy, odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami.
  Dotarliśmy na miejsce. Związałam włosy i zrzuciłam z siebie płaszcz, który teraz tylko by mi przeszkadzał.
  Stałam na skraju Pola Głównego. Po przeciwnej stronie stanął mistrz i zaczął się rozgrzewać. Woda wirowała dookoła niego.
   Nie miałam z nim szans, ale uważnie obserwowałam jego ruchy. Może i nie przyjmie mnie na ucznia, ale przynajmniej mogę zaobserwować jak wygląda prawdziwa magia wody. Bo w moim lub Ustuna wykonaniu przypominała marną parodię w porównaniu do tego co on wyprawiał z tym żywiołem.

  - Powodzenia - powiedział Tyruei.

  Przyda się - odezwała się pesymistyczna część mnie.

  - Dasz radę! - krzyknął Ben.

  Poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Odwróciłam się i napotkałam wzrok Areta. Uśmiechał się pokrzepiająco. Przełknęłam ślinę.

  - Poradzisz sobie. Wierzę w ciebie.

  - Dziękuję - udało mi się wykrztusić.

  W tym momencie rozbrzmiał dźwięk gongu, zwiastujący rozpoczęcie walki. Odwróciłam się w kierunku przeciwnika.

  Kości zostały rzucone.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro