#1
Stałam na łące w samej piżamie. Słońce prażyło, na błękitnym niebie nie było nawet chmurki, zaś dookoła na rosło nawet najmniejsze drzewko. Wiał delikatny wietrzyk. Przede mną stało najpiękniejsze zwierzę jakie widziałam.
Dorodny czarny koń patrzył na mnie przenikliwie oczami jak skrzydło kruka. Z jego boków wyrastały niemal zlewające się z sierścią, skrzydła. Upstrzone były białymi plamkami, zaś końce piór były mlecznobiałe.
- Czekam na ciebie Samanto - usłyszałam w swojej głowie.
W tej sekundzie sceneria gwałtownie się zmieniła. Niebo zasnuły burzowe obłoki, wiatr przerodził się w wichurę. Z krzaków wyskoczyły zamaskowane postacie i rzuciły się na zwierzę. Prędko powalili ogiera na ziemię, skrępowali kopyta i pysk. Związali mu również skrzydła.
Wierzchowiec parsknął cicho i spojrzał na mnie błagalnie. To było nieme wołanie o pomoc, tak przenikliwe, że aż mi się serce krajało.
Usłyszałam tylko huk grzmotu, po czym oślepiające światło odebrało mi na moment wzrok.
Obudził mnie przeraźliwy hałas...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro