Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

* XVII *

  Aurina po kąpieli i zmianie stroju poczuła się zdecydowanie lepiej. Z chęcią by teraz położyła się spać gdyż w lochu raczej nie było warunków na odpoczynek wiedziała jednak, że nie może pozwolić sobie na sen. Musiała ułożyć plan odbicia dzieci ze Slot Dragen. Myśl o powrocie tam napawała ją przerażeniem, ale wiedziała, że musi to zrobić. Uczyni tak zapewne, gdy odzyska większość swojej mocy, której była pozbawiona siedząc zamknięta w murach zamku. Nagle przez jeden z otworów wleciał mały, siwy ptaszek i wyświergotał jej, że idzie do niej mądra. Aurina wyszła babuleńce na spotkanie. Na widok czarodziejki Doeth radośnie zabłysły oczy.

- Nareszcie wróciłaś - ucieszyła się i aż klasnęła w dłonie. - Mam nadzieję, że dobrze zaopiekujesz się lasem, ja już jestem za stara na to wszystko. Atu masz prezent na powitanie - podała jej kosz z owocami, miodem i pieczywem.

- Doeth, ja na razie nie mogę zająć się lasem - Aurina odezwała się poważnie i wzięła podarunek. Wyjęła takago i wgryzła się w jego soczysty miąższ. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo była głodna. Granatowy sok z owocu ściekał jej po palach, ale nie zwracała na to uwagi. Wyrzuciła wrzecionową pestkę a tam gdzie upadła wykiełkowało drzewko.

- Jak to nie możesz? - starowinka aż stanęła z wrażenia. - Co może być ważniejsze od opieki nad lasem w dodatku jeszcze teraz kiedy zbliża się wojna.

- Co? - Aurinę zatkało. - Wojna? Nic o tym nie wiem - pokręciła głową.

- Gdzieś ty w takim razie była, że nic nie wiesz? Nie doszły cię słuchy, gdy byłaś w Slot Dragen? Król Czarnych elfów sposobi się do podbicia niemal całego Tir Emlart. I naprawdę las potrzebuje twojej opieki a szczególnie źródło życia. Wiesz co się stanie gdy wrogowie go odkryją?

Aurina wiedziała i przeszedł ją dreszcz strachu. Czuła się odpowiedzialna za las, ale jeszcze bardziej za swoje dzieci. Poczuła się rozdarta pomiędzy miłością a obowiązkiem. Z rozpaczą spojrzała na Doeth. W tej sytuacji nie było dobrego wyboru.

- Doeth, muszę ci coś powiedzieć - odezwała się cicho. - Zostawiłam kogoś w Slot Dragen. Muszę tam wrócić - spojrzała staruszce prosto w oczy.

- To dlaczego stamtąd odeszłaś? - Doeth spytała ostro. - Trzeba było z nim zostać.

- Z kim? - zdziwiła się Aurina.

- Jak to z kim? Z królem Haldirem oczywiście. Przecież to do niego odeszłaś zostawiając wszystko, co było ci drogie.

Aurinie krew odpłynęła z twarzy.

- To nie tak jak myślisz - odparła siadając na pobliskim powalonym drzewie.

- A jak? - spytała Doeth siadając obok czarodziejki. - Przecież to z tego powodu Torden zabronił ci wracać do lasu a ja musiałam zająć twoje miejsce. Zostawiłaś wszystko i poszłaś do człowieka. Uczucie do niego było ważniejsze od wszystkiego? Warto chociaż było?

Aurina uśmiechnęła się gorzko i pokręciła głową.

- Ja nie poszłam do niego z miłości. Nic mnie nie łączyło z Haldirem oprócz przyjaźni . On po prostu poprosił mnie o pomoc a ja nie mogłam mu odmówić.

- Mogłaś mu pomóc i wrócić.

- Tak zamierzałam zrobić. Niestety wyszło inaczej -Aurina wróciła myślami do tamtych chwil. - Chcesz zobaczyć, co wydarzyło się naprawdę? - spytała Doeth.

Ta skinęła głową. Czarodziejka zanurzyła dłoń w pobliskim źródle, wygładziła fale tak, że wyglądały jak lustro, po czym wróciła myślami do poprzednich wydarzeń. Już po chwili w wodzie zamigotały obrazy z przeszłości.

Pierwsze co zobaczyła Doeth to gołąb z wiadomością od króla Haldira. Władca Tir Dragen prosił w liście Aurinę o szybkie przybycie do Slot Dragen. Czarodziejka, która nigdy nikomu nie odmówiła pomocy, poinformowała o tym Tordena i udała do sąsiedniej krainy. Tam została serdecznie przyjęta przez króla Haldira. Podczas obiadu władca zabawiał ją rozmową o wszystkim i o niczym widać było jednak, że myślami jest zupełnie gdzie indziej. Aurina zastanawiała się, kiedy król przejdzie do sedna rzeczy i powie co go gnębi. On jednak nic nie mówił tylko od czasu do czasu patrzył na swoją siostrę Xyllę, która jadła razem z nimi. Była to szczupła, wysoka osoba o pociągłej, trójkątnej twarzy i skośnych zielonych oczach. Ciemnego koloru włosy miała związane w ciasny kok, który jeszcze bardziej podkreślał jej wystające kości policzkowe. Ciemnozielona suknia podkreślała bladość jej cery. Aurina nie wiedzieć czego poczuła do niej dziwną niechęć. Xylla emanowała chłodem i oziębłością zachowując wobec Auriny lodowaty dystans. Król paplał trzy po trzy a w końcu zaproponował, że pokarze jej swoją siostrzenicę, która jest najbardziej uroczym dzieckiem jakie kiedykolwiek widział. Xylla posłała mu dziwne spojrzenie, ale nie zaprotestowała. Król zaprowadził czarodziejkę do pokoju gdzie w rzeźbionym, małym łóżeczku leżało ciemnoskóre niemowlę z czarnym puszkiem na głowie i niespotykanie zielonymi oczyma, które wydawały się połyskiwać na złoto. Nad maleństwem wisiała drewniana karuzelka ze smokami. Dziewuszka chciała rączką sięgnąć do zabawki jednak była jeszcze maleńka i nie sięgała. Aurina poruszyła zabawką a mała radośnie zagruchała.

- Urocze maleństwo - zachwycił się król. - Nieprawdaż?

- Słodka ta mała - przytaknęła czarodziejka. - Jak ma na imię?

Na to pytanie Haldir spochmurniał i tylko zacisną zęby. Aurina odczepiła od zabawki jednego smoka i wykorzystując magię wiatru spowodowała, że smok latał nad dzieckiem. Malutka dziewczynka roześmiała się radośnie.

- Mam do ciebie ogromną prośbę Aurino - odezwał się władca.

Aurina słysząc jego poważny głos oderwała wzrok od niemowlaka i spojrzała na niego.

- Zabierz to dziecko z zamku i uratuj.

- Przed czym mam ją uratować? - czarodziejka spojrzała na niego zaskoczona.

- Nie pytaj, nie chcesz wiedzieć. Po prostu to zrób.

- Nie możesz mnie prosić o coś takiego. Przecież mała ma matkę i ojca - spojrzała na niego z zaskoczeniem i oburzeniem.

- Taka tam matka - mrukną tylko pod nosem uciekając oczami w bok.

- Ale jednak matka i na pewno ją kocha. Poza tym na pewno ma jeszcze ojca. I pewnie to do niego jest podobna. Gdzie on jest? Nie widziałam go na zamku.

- Jego na szczęście tu nie ma - stwierdza król. - I lepiej żebyś nigdy go nie spotkała. - Dlaczego?

- Nie pytaj. Po prostu zabierz, ukryj i wychowaj jak swoją. Będziesz lepszą matką niż Xylla, ona źle ją wychowa. Uwierz, wiem coś o tym.

- Nie mogę - Aurina pokręciła głową.

- Musisz - Haldir odezwał się z naciskiem. - Jesteś jej i moją ostatnią szansą.

Nagle do wyczulonych uszu czarodziejki dotarł stukot obcasów w korytarzu. Pospiesznie złapała latającą zabawkę i powiesiła ją z powrotem na karuzelce. Dziecko skrzywiło się w niezadowoleniu i wyglądało tak jakby chciało się rozpłakać.

Do pokoju weszła Xylla i uważnym spojrzeniem obrzuciła czarodziejkę.

- Co ona jeszcze tu robi? - spytała ostro brata.

- Chciałem pochwalić się siostrzenicą.

- To już się pochwaliłeś - stwierdziła podchodząc do dziecka i biorąc je na ręce. - Moje maleństwo - rozczuliła się. - Mój mały smoczek.

- Nie mów tak do niej! - Haldir niemal warkną.

- Moje dziecko - stwierdziła Xylla z mocą. - I mogę mówić jak chcę. Prawda moja słodka Dragonko? - uśmiechnęła się do dziecka z czułością. - Przyślij niańkę Haldirze. Mała się zes... Po prostu ją przyślij - uśmiechnęła się sztucznie chcąc ukryć swoją gafę, po czym zwróciła się do dzieciątka: - Kochanie powiedz pani i wujkowi pa, pa - subtelnie dała znać, aby sobie poszli.

Już prawie byli przy drzwiach, gdy dał się słyszeć dziwny syk, Haldir wzdrygną się nerwowo.

- Ach te przeciągi - machną lekceważąco ręką, gdy byli już za drzwiami. - Tylko wiatr hula po tym zamku i wszystkich straszy.

Aurina spojrzała na niego skosem, ale nic nie powiedziała na ten temat. Była prawie pewna, że to nie wiatr.

- To jak będzie? - król spojrzał na nią wyczekująco upewniwszy się przedtem, że nikogo nie ma w pobliżu. - Pomożesz? - spojrzał na nią z nadzieją.

- Widzisz, że nie mogę - rozłożyła ręce w geście bezradności. - Mała ma matkę, która ją kocha.

Władca uśmiechną się smutno.

- Nic nie jest takie jak ci się wydaje droga Aurino - pokręcił głową. - Xylla nie jest dobrą matką. To co widziałaś to tylko pozory.

Czarodziejka jednak nadal ma wątpliwości. Siostra Haldira na pewno kocha swoje małe i krzywdy nie da mu zrobić, jest w końcu matką która będzie rozpaczać po stracie dziecka.

- Pomyśl jeszcze Aurino, zastanów się. Zrobisz malutkiej jeszcze większą krzywdę gdy jej stąd nie zabierzesz. Proszę zostań jeszcze tę jedną noc jako mój gość a rano dasz mi odpowiedź. Chociaż liczyłem, że zabierzesz ją jeszcze dziś - westchnął

ciężko. - Ale to musi być twoja dobrowolna decyzja. Czy zgodzisz się zostać jeszcze do jutra?

Aurina się zgadza, nie ma serca odmówić już teraz, gdy widzi jak król jest zmartwiony. Zrobi to jutro. Może rano władca odmowę przyjmie łatwiej.

Reszta dnia minęła im na spacerach i zwiedzaniu królestwa. W Lesie Zagubionych Dusz, który otaczał zamek Aurina rozmawiała z zamieszkującymi tam zmiennokształtnymi ludźmi, którzy żyli niemal tak samo jak wszyscy inni. Ich drewniane domki kryły się pośród lasów i wzgórz. Byli to bardzo sympatyczni ludzie, którzy tylko w chwilach zagrożeń i wyjątkowej konieczności porzucali ludzkie kształty i stawali się stworzeniami lasu, w którym skutecznie potrafili się skryć. Zaś pieczary zamieszkiwali folk dragerzy czyli ludzie smoki, którzy trudnili się łowiectwem i łą

Dzień więc miną im bardzo szybko i po kolacji Aurina udała się do swojego pokoju. Nie mogła jednak usnąć. Biła się z myślami co powinna zrobić. Zabranie małej wydawało się jej jakąś ostatecznością. Jako że i tak nie spała postanowiła się przejść po ogrodzie, może kontakt z przyrodą jej naturalnym środowiskiem pomoże jej w podjęciu decyzji. Wyszła na dwór w ciemnej pelerynie z kapturem, było chłodno. Na bezchmurnym, granatowym niebie lśniły srebrem dwa księżyce nadając pobliskim drzewom o lśniących liściach upiornego wyglądu. Ogród był ciemny i wyglądał nieprzyjaźnie jakby w każdym zakamarku kryły się cienie strachu. Mimo tego Aurina czuła się tu dużo lepiej niż w murach zamku. Gdy nagle usłyszała jakiś szmer, którego nie wywołało żadne zwierze czarodziejka skryła się w cieniu drzewa upodobniając się do niego. Pomiędzy zaroślami skradał się jakiś przygarbiony, kulawy człowiek, który po chwili staną pod jednym z okien. Z okna ktoś się wychylił i Aurina zobaczyła bladą twarz Xylli. Wzięła coś od garbatego i rzuciła mu lśniącą monetę. Złapał ją sprawnie kościstą dłonią, po czym mimo swojego kalectwa oddalił się szybko i prawie bezszelestnie. Wyczulone zmysły Auriny podpowiedziały jej, że garbaty nie jest do końca człowiekiem. Już miała odchodzić, gdy usłyszała zza okna zły głos Xylli.

- Pij to ty mała żmijo, nie pluj na mnie! To dobra krew, świeża. Nie gryź mnie ty paskudo! Nagryziesz się jak dorośniesz - wysyczała ze złością

Aurina poczuła się wstrząśnięta słysząc te słowa i płacz dziecka. Co tu się działo? Czyżby Haldir miał rację, że Xylla jest złą matką? Jedno było pewne, Aurina nie mogła pozwolić, aby małej stała się krzywda. Ostrożnie więc wróciła do zamku i stanęła w ciemnej niszy niedaleko pokoju dziecka. Odczekała kiedy Xylla stamtąd wyszła i zakradła się do pokoju. Od razu poczuła w pokoju złą energię i poczuła zapach krwi. Zdecydowanie stało się tu coś niedobrego. Dziecko jednak spało spokojnie zmęczone płaczem. Na wszelki wypadek jednak Aurina wykonała nad jego czołem znak, który zapewnia spokojny i głęboki sen, aby dziecko się nie obudziło, po czym zawinąwszy je w kołderkę wyjęła z łóżeczka i ponownie wyszła z zamku.

- Ukradłaś dziecko tej jaszczurzycy ? - Doeth oderwała wzrok od obrazów w wodzie. - Brawo Aurino! Nie znałam cię od tej strony. Mam nadzieję, że Xyllę od tego szlag trafił.

Czarodziejka spojrzała na nią z zaskoczeniem.

- No, co? Nie lubię tej baby, jest w niej coś dziwnego. Trzeba się jej strzec jak złego smoka - wzdrygnęła się. - Będą z nią problemy, duże problemy - zawyrokowała przypominając sobie ostrzeżenia zwierząt.

- Masz rację - zgodziła się czarodziejka z jakimś roztargnieniem jakby myślami była zupełnie gdzie indziej. - Xylla to zła kobieta.

- Mam nadzieję, że ty byłaś dla małej lepszą matką jak ona i dobrze ją wychowałaś. Gdzie ona teraz jest?

Aurina spojrzała na nią smutnym wzrokiem.

- Nie wiem Doeth - pokręciła głową. - Naprawdę nie wiem. Minęło tyle lat jak ją zostawiłam i nie wróciłam, że nie wiem co się z nią działo.

- Jak to zostawiłaś ją? - starowinkę zatkało. - Jak mogłaś?

- Musiałam. Nie pokazałam ci jeszcze wszystkiego.

Już miała ponownie pokazać swoje wspomnienia, gdy poczuła, że w lesie ktoś się pojawił. Jej zmysł połączony z naturą podpowiedział jej, że jest to kilku konnych jeźdźców. Potwierdzenie otrzymała od leśnych ptaków. To był Torden ze swoimi ludźmi, szukali ją. Czarodziejka podniosła się gwałtownie.

- Doeth - zwróciła się do staruszki. - Musisz już iść.

- Dlaczego? - spytała wstając ze stęknięciem.

- Po prostu już idź - ponagliła ją.

- Ty mi moja droga nie musisz mówić, co mam robić - fuknęła. - Za stara jestem, aby ktoś wydawał mi rozkazy. Poza tym nie powiedziałaś mi wszystkiego.

- Powiem, obiecuję, ale nie teraz. Proszę - spojrzała na nią błagalnie.

- No dobrze - zgodziła się Doeth. - Ale tylko odpowiedz mi na jedno pytanie. Co powiesz Tordenowi, gdy go teraz spotkasz?

- Nie zamierzam się z nim spotkać, ani teraz, ani nigdy - odparła z mocą. - A teraz proszę idź już. Poprowadzę cię podcieniami drzew, nikt nie będzie cię widział.

- Nie musisz mnie przed niczym chronić - otrząsnęła się staruszka. - Myślisz, że Torden coś może mi zrobić? - spojrzała na nią z politowaniem. - To nie ja się przed nim ukrywam. Dlaczego nie chcesz z nim porozmawiać?

- Bo nie - ucięła krótko czarodziejka. - Nie mam mu nic do powiedzenia - stwierdziła twardo. Idź już - dodała ostro.

Pogoń była coraz bliżej a uparta Doeth nie potrafiła odpuścić. Gdy w pobliżu zatrzeszczały łamane gałązki pociągnęła staruszkę za rękę i razem z nią wtopiła się w tło pobliskiego krzaka.

- Co ty robisz dziewczyno? - ofuknęła ją babuleńka widząc, że nie widzi samej siebie tylko gałęzie i liście, które pokrywały ją całą jakby była częścią krzaka.

- Cicho! - syknęła Aurina. - On tu jest.

Istotnie na polanie pojawił się król elfów na czarnym koniu. Jego zielony płaszcz, wybijany srebrnymi liśćmi upodabniał go do leśnego stworzenia a piękna twarz była lodowatą maską ściągniętą gniewem.

- Tu nikogo nie ma - odezwał się jego syn podjeżdżając do niego. - Coś ci się ojcze wydawało - odezwał się z naganą a w jego oczach paliły się ogniki wesołości.

- Słyszałem głosy - upierał się władca, obok którego pojawili się jego żołnierze.

- Ale panie, tu naprawdę nie ma nikogo - odezwał się jeden z nich objechawszy przedtem całą polankę naokoło.

Doeth z trudem stłumiła śmiech. Aurina spojrzała na nią z naganą w liściastych oczach.

- Ona musi tu być - upierał się władca. - Albo przynajmniej gdzieś w pobliżu. Szukać ją i przyprowadzić do mnie - rozkazał obracając konia w miejscu i ruszając na dalsze poszukiwania.

- Zostań tu - czarodziejka wyszeptała do ucha staruszce, po czym bezszelestnie ruszyła za Tordenem. Postanowiła dać mu lekką nauczkę, za to co spotkało ją z jego strony. Tak więc gałęzie czepiały się ubrania władcy, chłostały go po twarzy liśćmi a jakiś konar obniżył się na tyle nisko, że niemal zwalił go z konia. Władca w ostatniej chwili zdołał uchylić się przed ciosem.

- Wiem, że tu jesteś - odezwał się gniewnie. - Czuję twoją obecność Aurino. Nie chowaj się w krzakach tylko miej odwagę mi się pokazać.

Aurina, która siedziała na drzewie nad nim odezwała się leśnym echem, tak, że nie wiedział skąd pochodzi jej głos.

- Po co? Abyś mógł mnie zabić? - zadrwiła. - Nigdy! Jesteś na moim terenie i nie jesteś tu mile widziany.

To mówiąc skłoniła jedną z gałęzi do działania. Ta znienacka strzeliła konia w zad, który zarżał donośnie i wyrwał do przodu. Torden z trudem przywołał go do porządku. Gdy doszły go odgłosy szamoczących się jego żołnierzy ruszył w tamtą stronę. Jeden z nich wisiał na lianie głową do dołu i próbował się uwolnić. Władca podjechał do niego i odciął go mieczem. Nieszczęśnik poleciał głową w krzaki tarniny.( oratuomi). Gdzieś z boku ktoś wydawał dziwne okrzyki i klął w pień. Torden zaniepokojony podążył w tamtą stronę. Dwóch jego żołnierzy trzepało zawzięcie swoje ubrania wyrażając się tak, że uszy puchły.

- Cicho! - krzyknął na nich. - Dlaczego zachowujecie się jak pajace?

- Panie, mrównice nas opadły - poskarżył się jeden z nich.

Mrównice to były brązowe owady wielkości paznokcia u małego palca, miały czerwone oczka i kolec jadowy na końcu odwłoku. Ich ukucie bądź ugryzienie powodowało swędzącą wysypkę, która mijała dość szybko pod warunkiem, że się tego nie drapało. Torden usłyszał za plecami parsknięcie śmiechu. To był jego syn Tamer.

- Uważasz, że to jest zabawne? - spytał lodowato. Wiedział, że to sprawka tej wiedźmy Auriny i nie podobało mu się, że tak z nim pogrywa.

Tamer nie zdążył odpowiedzieć gdyż dały się słyszeć potworne trzaski i ziemia niemal się zatrzęsła a na polanę wpadł przerażony kapitan straży i z obłędem w oczach wdrapał się na drzewo a zaraz za nim pojawił się ogromny, ciemno rudy dzik z półmetrowymi szablami.

Tamer dostał takiego ataku śmiechu, że omal nie spadł z konia i nawet groźna mina jego ojca nie zrobiła na nim wrażenia.

- Odejdźcie a zostawię was w spokoju - rozległ się bezosobowy głos czarodziejki. - Nie życzę sobie waszej obecności w moim lesie.

- Teraz odejdę! - odkrzykną władca. - Nie myśl jednak, że ci odpuszczę. Wrócę tu i cię znajdę - obiecał. - A wtedy się policzymy.

Skiną dłonią do odjazdu, szarpną za lejce swojego konia i ruszył w stronę zamku. Żołnierze podążyli za nim.

- Dobra robota Aurino, gdziekolwiek jesteś - Tamer pochwalił ją w przestrzeń.

- Do usług wasza wysokość - odezwał się krzak głosem Auriny a zza magicznej osłony błysnęło zielenią oko czarodziejki.

- Będę pamiętał, aby ci się nie narażać - uśmiechną się jeszcze i odjechał.

Polanka opustoszała. Po chwili z zarośli wyszła Doeth otrzepując się z zeschłych liści i igliwia.

- No rzeczywiście dobra robota - zaczęła zgryźliwie. - Wyłaź z krzaków wiedźmo i się wytłumacz.

- Niby z czego? - spytała Aurina pojawiając się na polance. - Mówiłam wyraźnie, że nie życzę sobie jego obecności.

- Dlaczego tak okrutnie potraktowałaś jego żołnierzy? Wydawało mi się, że jesteś pokojowo nastawioną czarodziejką, która nikomu nie robi krzywdy, ale widzę, że się myliłam.

- Nie twierdzisz chyba, że zrobiłam im krzywdę? - spojrzała na nią z ukosa. - Nie zauważyłam uszczerbku na ich zdrowiu. No chyba, że na ich dumie.

Niespodziewanie Doeth podeszła do niej i poklepała ją po plecach.

- Uszczerbek na dumie dla takiego władcy to gorsze od ran. Dobrze się spisałaś moja droga - pochwaliła ją a zaskoczona mina czarodziejki zrekompensowała jej to, że została bezceremonialnie wepchnięta w krzaki. Babunia widząc jej minę roześmiała się. - Ale dałaś się nabrać. Ani trochę nie było mi szkoda, ani króla ani jego żołdaków - odparła ubawiona. - Chodź moja kochanieńka, Doeth w nagrodę zrobi ci pyszną kolację.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro