* XVI *
Aurinie spadającej w przepaść przed oczami migały twarze bliźniaków, które zostaną sierotami bez szans na lepsze życie, bo ona zawiodła. Uniknęła śmierci z rąk Tordena by zginąć w odmętach górskiej rzeki wraz z Tamerem. Poczuła złość sama na siebie, gdy głucho uderzyła w rwącą wodę. Poczuła tępy ból w plecach jakby wpadła na kamienną ścianę. Jęknęła. Nie straciła jednak przytomności, czym była bardzo zaskoczona. Rwący nurt rzucał, Tamerem po wystających z wody głazach niczym szmacianą lalką, nie czyniąc zaś żadnej krzywdy Aurinie. Woda niosła ją niosąc ją łagodnie niczym dziecko. W czarodziejce obudziło się dawno nieznane uczucie własnej mocy, zaś na usta wypłynęły ciche słowa:
- Aqua sit vita, non morte - sięgnęła dłonią w kierunku nieprzytomnego mężczyzny.
Fala wody łagodnie przysunęła ciało do niej. Czarodziejka przyciągnęła nieprzytomnego elfa do siebie. Trzymając jego głowę nad powierzchnią wody pozwoliła nurtowi nieść się dalej. Wypluci z gardzieli skały, spadli ogromnym wodospadem w burzyny wody. Ogromna siła cisnęła ich na wystające głazy u podnóża góry. Gdyby była normalnym człowiekiem pewnie nie przeżyliby tego upadku. Na szczęście była czarodziejką i otoczyła ich swoją magią. Odbili się od kamieni niczym krople wody, które na nie spadały. Zawiśli w powodzi lodowatych igiełek wody, by po chwili spaść niczym bańka mydlana na spienione fale górskiej rzeki. Poddali się jej nurtowi. Silvam, bo tak nazywała się ta rzeka znosiła ich w dół, z dala od siedziby króla elfów. Spadała z gór licznymi kaskadami. Roztrzaskiwała się w spienionym huku fal, które zagłuszały nawet myśli czarodziejki. Bezlitośnie rzucała ciałami o wystające z jej nurtu głazy nie czyniąc im jednak żadnej krzywdy. Aurina chroniła ich obydwoje magią żywiołów. W końcu jednak wypłynęli na spokojne wody gdzie nurt nie był już taki bystry. Uważnym spojrzeniem zlustrowała okolicę i stwierdziła, że są daleko, poza granicami królestwa elfów. Zdecydowała się w końcu, że tu mogą się zatrzymać. Stanęła w rzece i na własnych nogach doszła do kamiennego brzegu, na który po chwili fale wyrzuciły nieprzytomnego elfa. Tamer był nienaturalnie blady, na jego czole zaś widniało paskudne rozcięcie, z kórego sączyła się krew. Pochyliła się nad nim. Przyłożyła dłoń do jego szyi i coś wyszeptała. Elf zaniósł się kaszlem wypluwając wodę. Błędnym spojrzeniem popatrzył na Aurinę. Czarodziejka, choć cała przemoczona jaśniała jakimś dziwnym blaskiem. Jej skóra zdawała się błyszczeć w blasku słońca a oczy lśniły niczym migocząca woda i jak wydawało mu się, że do tej pory miały zieloną barwę tak teraz były błękitne i przeźroczyste niczym górski strumień. Powoli usiadł i złapał się za bolącą głowę. Pod palcami wyczuł nierówne brzegi rany.
- Nigdy nie byłem ranny w walce a pokonała mnie górska rzeka? - odezwał się z niedowierzeniem patrząc na krew na swojej dłoni.
Aurina roześmiała się łagodnie a jej śmiech przypominał dzwonki na wietrze. Nabrała wody w garść i polała nią rozcięte czoło elfa mówiąc coś w nieznanym języku.
- Da quod accepit.
Krople wody zamieniły się w płynne złoto i wniknęły w ranę, która się tak zasklepiła, że nie było po niej śladu. Ból głowy znikną a Tamer spojrzał na Aurinę w zaskoczeniu.
- Co ty zrobiłaś? - spytał wstając.
- Uleczyłam cię - odparła po prostu. - Moja moc powoli wraca. Mówiłam, że moja magia pochodzi z mocy żywiołów. Rzeka jest moim sprzymierzeńcem tak samo jak cała przyroda. Dziękuję ci za to, że mnie uwolniłeś. Zaczynam czuć, że żyję.
Uśmiechnął się do niej i rozejrzał po okolicy gdzie wylądowali. Rwąca rzeka w tym miejscu była już łagodnie płynącym, szerokim strumieniem. Jego woda obmywała przybrzeżne kamienie. Tamer usiadł na jednym z nich, spojrzał na gęsty las otaczający ich ze wszystron, zmarszczył czoło jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili jednak zdjął buty i wylał z nich wodę.
- Owszem jesteś wolna - przytakną zakładając but na nogę. - Ale co zamierzasz dalej? Masz gdzie pójść? Wrócisz do Slot Dragen? Nie sądzę - stwierdził zakładając drugiego buta.
- Oczywiście, że wrócę, ale jeszcze nie teraz. Muszę pomyśleć jak uwolnić stamtąd swoje dzieci. Nie zamierzam ich tam zostawić - co powiedziawszy ruszyła w stronę lasu.
- Mogę ci pomóc - zaoferował się wstając z kamienia i podążając za Auriną. - Mogę tam pojechać i ich odbić.
- Nie! - niemal krzyknęła stając na brzegu lasu i odwracając w jego stronę. - Nie możesz. Nie ty. Nigdy ci na to nie pozwolę - odezwała się twardo.
Roześmiał się tak głośno, że z pobliskich drzew poderwały się ptaki.
- Przecież nic mi nie możesz zrobić. Nie dysponujesz taką siłą, aby mnie pokonać.
Po twarzy czarodziejki przebiegł dziwny półuśmiech. Wykonała gest dłonią a z ziemi wyłoniły się pnącza roślin, które w mgnieniu oka oplotły nogi elfa i powaliły go na plecy. Tamer zdezorientowany popatrzył na piękną twarz czarodziejki, która się nad nim pochylała.
- Mój drogi zacznij doceniać moją moc. Nie jestem już taka bezsilna odkąd opuściłam niegościnne więzienie.
- Dobrze wiedzieć - mrukną próbując się uwolnić, ale pnącza, aby mocniej wbijały się w jego nogi. - Zrozumiałem - odezwał się w końcu pokornie. - Wypuść mnie.
- Tylko, jeśli obiecasz, że nie wybierzesz się do Slot Dragen. To zbyt niebezpieczne.
Dopiero, gdy złożył obietnicę czarodziejka skinęła dłonią a pnącza schowały się pomiędzy trawami i Tamer mógł wstać.
- Jak w takim razie mogę inaczej ci pomóc?
- Pomogłeś już wystarczająco uwalniając mnie z lochu. Myślę, że teraz, gdy odzyskuję swoją moc poradzę sobie sama. Dziękuję ci za wszystko.
- Nikt nie jest samo wystarczający - stwierdził. - Głupotą by było na twoim miejscu odrzucać jakąkolwiek pomoc. Gdzie zamierzasz teraz pójść, co będziesz jadła, nie pomyślałaś o tym?
- Miło, że się o mnie troszczysz, ale naprawdę dam sobie radę. Zamierzam po prostu wrócić do swojego domu, odpocząć i ułożyć plan odbicia własnych dzieci.
- Samej nigdy to ci się nie uda - stwierdził z mocą. - Zamek jest dobrze strzeżony.
Aurina doskonale o tym wiedziała, ale na razie nie chciała o tym myśleć. Chciała w końcu wrócić do siebie, aby na spokojnie wszystko przemyśleć.
- Wiem, ale teraz chyba właściwiej by było abyś wrócił do zamku zanim zaczną coś podejrzewać. Nie chcę abyś narażał się z mojego powodu. Wolę nie myśleć, co zrobi, Torden, gdy zauważy moją ucieczkę.
- Zadowolony to raczej nie będzie - Tamer uśmiechną się szeroko. - Oczywiście wrócę do zamku, ale przedtem chcę cię bezpiecznie ukryć.
Aurina roześmiała się.
- Nie musisz książę. Ja już jestem u siebie - wskazała na las. - I zapewniam, że jeśli nie zechcę to nikt mnie tu nie znajdzie.
Tamer spojrzał na nią z niedowierzeniem.
- Chodź to ci coś pokarzę - skinęła głową w głąb lasu.
Weszli pomiędzy drzewa, które nagle zaszumiały tak głośno jakby poruszył nim ogromny wiatr. Wiatru jednak nie było. Drzewa z powrotem witały swoją panią. Aurina nagle zniknęła z oczu Tamera jakby się nagle rozpłynęła w powietrzu. Elf niespokojnie rozejrzał się, naokoło, ale nigdzie jej nie zauważył.
- Gdzie jesteś! - zawołał.
- Tutaj - usłyszał tuż koło swojego ucha. Obrócił się w stronę głosu, ale nikogo nie zobaczył oprócz gęstych krzaków. Gdy nagle liście brzeziny zamrugały niczym oczy niemal odskoczył do tyłu wyraźnie przestraszony. Zielone oczy przybrały ludzki wygląd a po chwili z liści uformowała się twarz czarodziejki.
- Nie bój się - wyciągnęła do niego dłoń, która przez krótką chwilę wyglądała jak rozcapierzona gałąź. Gałąź zamieniła się w rękę a z drzewa wyszła czarodziejka w swojej prawdziwej postaci. W jej zielonych oczach błyskały iskierki rozbawienia.
- Dlatego mówiłam, że jeśli nie zechcę to nikt mnie nie zobaczy. Czy teraz możesz spokojnie wrócić do zamku i się przebrać w suche rzeczy?
Tamer z zaskoczeniem stwierdził, że ubranie Auriny jest suche i mimo, że porwane to nadawało czarodziejce uroku. On zaś sam wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Mokre ubranie kleiło mu się do ciała, w butach czuł przejmującą, zimną wilgoć zaś długie włosy zwisały bez życia i ciążyły niczym nasiąknięty wodą płaszcz.
- Tak zrobię - zgodził się. - Ale nie myśl, że tu jeszcze nie wrócę. Naprawdę chcę ci pomóc.
- Dobrze - zgodziła się ku jego wielkim zaskoczeniu. - Nauczysz mnie jak posługiwać się bronią. Łukiem, mieczem, sztyletami wszystko jedno abym tylko umiała się bronić.
Już Tamer miał jej powiedzieć, że przy jej zdolnościach do znikania i pętania ludzi nie jest jej to potrzebne, ale w porę ugryzł się w język.
- W porządku - zgodził się zamiast tego i na zgodę podał jej dłoń. Uścisnęła ją z uśmiechem na ustach. Jej drobna dłoń była nadzwyczaj silna, co ponownie go zaskoczyło. Postanowił w myślach już niczemu się nie dziwić, choć podejrzewał, że Aurina jeszcze nieraz go zaskoczy. Nie miał jeszcze pojęcia nawet jak bardzo.
- W takim razie, kiedy się spotkamy na naukę? - spytał.
- To ty mi powiesz, kiedy będziesz mógł, ja będę dostępna cały czas. Wystarczy, że pojawisz się w lesie a ja o tym będę wiedziała.
Skiną głową na zgodę i ruszył w stronę, gdzie według niego powinien znajdować się zamek. Aurina odprowadziła go wzrokiem, po czym weszła głębiej w las. Czarodziejka nareszcie czuła, że jest siebie i czuła się jak nowo narodzona. Kierowana instynktem podążała w jak najgłębszy las u podnóża gór gdzie znajdował się jej dom. Stanęła w końcu przy największym drzewie stojącym u podnóża skały i położyła na nim swoją dłoń.
- Avoin (otwórz się) - wyszeptała.
Stare drzewo zaszumiało radośnie i otworzyło przed nią wejście do jej domu. Czarodziejka weszła do środka a drzewo zamknęło się za nią. Otoczyła ją ciemność, która ustąpiła, gdy wezwała światło. Wnętrze dębu rozbłysnęło próchnem niczym złotym piaskiem. Aurina zeszła w dół po plątaninie korzeni układających się w schody i znalazła się w podziemnym korytarzu wydrążonym we wnętrzu skały, który wznosił się w górę i prowadził do drzwi we wnętrzu góry. Były z ciemnego drzewa, rzeźbione w misterny wzór liści, kwiatów i pnączy. Otworzyły się przed nią, gdy tylko położyła na nich swoją dłoń. Już po chwili była w swoim domu, jakim była ogromna, przestronna jaskinia. Przez otwory w skale, niczym przez okna wpadały promienie słoneczne i wpełzały korzenie wiekowych drzew, które wijąc się w fantastyczne kształty wyglądały tak jakby podtrzymywały skałę od spodu.
- Nareszcie w domu - ucieszyła się.
Smutno jej było tylko, że nie ma z nią jej dzieci. W duszy jednak miała mocne postanowienie odzyskania ich za wszelką cenę. Teraz jednak postanowiła, że najpierw się umyje i przebierze. W głębi z prawej strony jaskini znajdowała się głęboka nisza prowadząca na zewnątrz skały. Aurina wyszła tamtędy i znalazła się nad niewielkim jeziorkiem otoczonym ze wszystkich stron skałami. Do jeziorka z szumem wpadał szeroki wodospad. Jego krople odbijając się od kamieni opryskały czarodziejkę. Roześmiała się radośnie, szeroko rozłożyła ręce i wystawiła twarz do słońca. W górze zaszumiały drzewa, paprocie i inne krzewinki wydawały się wyginać w tańcu radości, weselej zaśpiewały ptaki. A leśne zwierzęta czując powrót czarodziejki na ten jeden moment znieruchomiały jakby nie wierzyły w swoje szczęście, że wróciła ich opiekunka. Po lesie i górach wybuchł radosny gwar uradowanych zwierząt. Doeth słysząc leśną wrzawę zaprzestała zbierania ziół i ciekawsko nadstawiła uszu. Po chwili przydreptał do niej Marchuni i wychrumkał jej radosną nowinę: Czarodziejka Lasu wróciła do domu. Starowinka z radości aż klasnęła w ręce. Dzik tylko zachrząkał, że zrozumiał i znikł w krzakach. Doeth natomiast postanowiła, że musi odwiedzić Aurinę.
W tym samym czasie, Tamer szedł głównym duktem w stronę mostu prowadzącego do głównego wejścia, do zamku. Był jeszcze cały mokry, choć włosy już zdążyły mu podeschnąć. Mimo tego, że był przemięknięty i nieco zziębnięty to humor mu dopisywał. Przed nim, nieopodal majaczyła ogromna sylwetka zamku. Jeszcze chwila i będzie w domu, gdzie w końcu będzie się mógł przebrać w suche ubranie. Nagle coś w krzakach załopotało wielkimi skrzydłami i łamiąc gałęzie wzbiło się w powietrze. Nad czubkami drzew zobaczył czarnego smoka. Tak go to zaskoczyło, że aż stanął osłupiały. Gad tymczasem zatoczył koło, po czym odleciał w stronę zachodu słońca. Zastanawiając się, co smok robił w pobliżu królewskiego zamku ruszył w jego stronę. Niedługo potem był już w zamku i kierował swoje kroki w kierunku schodów. Jego powrót został od razu zauważony, o czym od razu poinformowano króla, który nigdzie nie mógł odnaleźć syna. Tamer właśnie miał wejść na górę i udać się do swojej komnaty, gdy w drzwiach od sali tronowej pojawił się jego ojciec.
- Gdzieś ty był? - spytał go. - I co robiłeś, że jesteś cały mokry?
- Zażywałem kąpieli, nie widać? - odparł wchodząc po schodach.
- W ubraniu? - zdziwił się władca.
- A co za różnica w ubraniu czy bez? Przecież efekt jest taki sam - odparł książę przyspieszając kroku i niknąc ojcu z oczu.
Władca tylko popatrzył za oddalającym się synem i w duchu ciężko westchną. Ruszył w kierunku tronu wydając po drodze rozkaz, aby przyprowadzono Aurinę. Zamierzał z nią porozmawiać zanim albo wyda na nią wyrok śmierci, albo zwróci Xylli. Zasiadł na tronie i z wyniosłą miną czekał na więźniarkę. Kapitan pałacowej straży Nadamir wrócił sam a na jego twarzy malowała się konsternacja.
- Panie - pochylił się przed władcą a na jego twarzy wyrażała niepokój. - Czarodziejka zniknęła.
- Słucham? - Torden pochylił się do przodu nie wierząc w to, co słyszy. - Co to znaczy zniknęła? - spytał lodowato.
- Nie ma jej w lochu panie - pokornie skłonił głowę.
- Jak to nie ma jej w lochu? - podniósł głos. - Nie rozpłynęła się chyba w powietrzu przed oczami strażników - podniósł się z tronu.
- Strażników nie było w lochu, gdy to się stało - przyznał mężnie, choć bał się reakcji króla. W końcu to on był odpowiedzialny za straż zamkową.
- A gdzie byli? - niemal warkną i nie czekając na odpowiedź wstał z tronu, szybko zszedł po schodach i ruszył do lochu z miną, która nie wróżyła nic dobrego. Ze zdumieniem staną przed otwartą, pustą celą a na jego twarzy pojawiła się wściekłość. Odwrócił się powoli w stronę kapitana, który podążył za władcą. Zaraz za nim pojawiła się dwójka strażników, którzy powinni byli strzec czarodziejki.
- Gdzie byli twoi ludzie, że nie wywiązali się z obowiązków i pozwolili uciec niebezpiecznej czarownicy?! - spytał go ze złością. Był wściekły jak nigdy dotąd.
- Nie wiem panie - odparł pokornie Nadamir.
- Czy ja mam moronów zamiast strażników! - hukną ze złością podchodząc do jednego z nich. Złapał go za szyję, podniósł do góry i bez trudu cisną nim tak silnie, że strażnik wpadł do otwartej celi i osuną się po jej ścianie. Podszedł do drugiego i spojrzał mu z bliska w przestraszone oczy. - Co za głupcy opuszczają swoje stanowiska?! - wykrzyczał pytanie nie oczekując odpowiedzi, po czym uderzył go tak silnie w przyłbicę, że ta wydała dźwięczący odgłos a strażnik osuną się bezwładnie na posadzkę. - Znaleźć mi ją i przyprowadzić! - wydał rozkaz kapitanowi i energicznie ruszył do wyjścia. Wchodził już do westybulu, gdy odwrócił się i dodał. - Zresztą sam będę nadzorował poszukiwania.
- Tak panie - skłonił się Nadamir i pospiesznie się oddalił. Jeszcze nigdy nie widział tak wściekłego króla i wolał się raczej teraz nie narażać.
W tej samej chwili Torden zobaczył swojego syna schodzącego z góry.
- Jedziesz ze mną - wydał krótkie polecenie.
- Dokąd? - spytał zaskoczony Tamer.
- Czarodziejka uciekła. Trzeba ją znaleźć.
W oczach Tamera pojawił się błysk uśmiechu. Będzie zabawa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro