Święty Mikołaj i magia świąt
– Święty Mikołaju, święty Mikołaju! – krzyczał zdyszany skrzat. – Wiesz, że już dzisiaj jest Wigilia?
– Naprawdę, Eldryczku? A według jakiego kalendarza? – zapytał brodaty starzec niskim głosem.
– Tego... naszego... świątecznego.
– Niemożliwe.
Mikołaj ruszył ku ścianie, na której wisiał kalendarz. Długo wpatrywał się w kolejne ukazane na nim dni, by po chwili zorientować się, że właśnie patrzy na kwiecień. Nerwowym ruchem wytargał kolejne kartki z miesiącami zasłaniającymi mu grudzień.
– Czy dzisiaj nie mamy przypadkiem dopiero piątku?
– Owszem, święty Mikołaju.
– Toć przecie wigilia jest dopiero za pięć dni! – żachnął się Mikołaj i zatopił w wielkim wygodnym fotelu, z którego nie zamierzał wstawać do końca tego dnia.
Zdziwiony skrzat podszedł do tej samej ściany.
– To kalendarz sprzed jedenastu lat!
– Niemożliwe – odrzekł i spojrzał na zatrważającą liczbę wskazującą rok.
– Święty Mikołaju mogę mieć do ciebie jedno pytanie?
– Ależ oczywiście, Eldryczku, zawsze możesz mieć pytanie do Świętego Mikołaja.
– Dlaczego właściwie nie wozimy już prezentów? Tak jak dawniej?
– Wiesz, Eldryczku, czasy się zmieniają. Teraz Święty Mikołaj nie jest już potrzebny jak dawniej. Ludzie sami kupują sobie prezenty, sami je sobie wręczają i sami najlepiej wiedzą, co sobie podarować. Zresztą jest ich na świecie tylu, że nie dałoby się objechać wszystkich domów w tę jedną noc. Dlatego też już tego robić nie musimy.
– Co za fantastyczna bzdura – rzucił donośnym głosem mężczyzna wchodzący przez drzwi.
– Ki diabeł? – mruknął brodaty starzec.
– Bingo! – Chudy mężczyzna wskazał palcem na gospodarza. – Oto ja!
– Jak pan tu wszedł?
– Widzisz, drogi Mikołaju, święty czy też nie... Na świecie istnieje taki wynalazek, który zowią drzwiami. I nimi właśnie wszedłem.
– Kto pana tu wpuścił? To jest rezydencja świętego Mikołaja! Nie może sobie tu wchodzić byle kto.
– W pełni się z tobą zgadzam. Nie wolno wpuszczać do takiego pałacu byle kogo. Skąd to wiem? W końcu jestem zarządcą tego miejsca.
Trzymany do tej pory w ręku papier, majestatycznym ruchem rozwinął się po całej długości biurka. Gość oparł się o blat, ustawiając się plecami do Mikołaja.
– Wiesz, mały elfie, dlaczego Mikołaj nie wozi prezentów? Ponieważ zamienił zaprzęg reniferów na ogromnego czerwonego tira pewnego czarnego napoju. Wyrzucił mitrę i założył zamiast niej czapeczkę z pomponikiem, porzucił biednych, oddając się w ręce kapitalizmu, gdzie każdy potrafi radzić sobie sam. Przestał być osobą świętą. Stał się instytucją, korporacją, marką samą w sobie.
– Niemożliwe! – mruknął Mikołaj, ściągając okulary na nos. – Jesteś karnym zarządcą mojego stanowiska?
– Rewizorem – uśmiechnął się diabelsko mężczyzna. – Cierpliwość jest boską cnotą, ale i ona ma swoje granice.
– Dlatego wysłali do mnie diabła?
– Wszystko schodzi na psy, prawda? Magia, religia, święci, mikołaje. Nawet diabły.
– Co masz właściwie tu zrobić? Skontrolować mnie?
– Mikołaju, nie ośmieszaj się. Zwykła kontrola nic tu nie da. Wykaże tylko, że nadal spełniasz swoją funkcję. Liczba galerii handlowych, w których ludzie mogą kupować prezenty sami, a na których znajduje się twoja podobizna, jest niewyobrażalna. Ilość kultur, która dzięki temu przyjęła ciebie jako „wręczającego" prezenty, także świetnie wygląda w raportach. Ogrom fabryk produkujących masowo zabawki również robi wrażenie. Zwłaszcza w odległych krajach niemających wiele wspólnego z twoją osobą.
– To o co chodzi?
– Po prostu ktoś tu zapomniał o tym, kim właściwie miał być święty Mikołaj.
– Ho! Ho! Ho! – żachnął się swoim basowym głosem gospodarz. – Miałem sprawić, by święta istniały. Istnieją? Istnieją! Dzieci miały otrzymywać prezenty. Otrzymują? Oczywiście, że otrzymują Miały wiedzieć, że to święty je wręcza. Wiedzą? Tak, wszystkie mi za to dziękują w listach. Co jeszcze ma robić święty Mikołaj, do diabła?
– Rzekłbym, że nie pobierać tak wielkich tantiem za swój nieświęty wizerunek. Niestety nie w tej sprawie tutaj jestem... Miałeś zadbać o magię świąt. O to, by każdy je czuł. By choinka, bombki, kolacja wigilijna i zwieńczające wszystko prezenty tworzyły niesamowitą atmosferę świąteczną, obecną tylko w tym okresie.
– To wszystko nadal zostało zachowane!
– Doprawdy? Zadam może pomocnicze pytanie... Kiedy ostatnio stąd wychodziłeś?
– Ho! Ho! Ho! Cóż to za pytanie?
– Nie widziałaś niczego oprócz tej własnej rezydencji od kilkudziesięciu lat. Naprawdę uważasz, że wiesz, co dzieje się na świecie?
– Ośmieszasz się. Naprawdę dużo czytam, nieco oglądam...
– Żyjesz w bańce! Wstań i chodź ze mną. Pokażę ci, jak wyglądają święta!
– Nigdzie nie idę. Już dziś wstałem rano i wystarczy.
– Nie chcesz, czy nie dajesz rady? Zapuściłeś się, Mikołaju. Straszliwie! Gdzie się podział ten szczupły biskup Miry? Nieważne... Mały elfie, szykuj renifery i sanie. Polecimy troszkę pozwiedzać.
– Tak jest! – Eldryczek zasalutował, lecz po chwili na jego twarzy ukazała się skwaszona mina. – Tylko że nie mamy reniferów od prawie stu lat.
– To czym, na niebiosa, lata teraz święty Mikołaj?
– Chodź, pokażę ci – odrzekł zapytany – tylko pomóż mi wstać.
**********
Po niebie niczym błyskawica mknął bardzo szybko czerwony punkt. Napędzany silnikiem V8 o pojemności 6,2 litra pędził, rozganiając ptaki i chmury. Siedemset dziewięćdziesiąt siedem koni mechanicznych chodziło wyjątkowo cicho jak na tego typu moc. Zapewne z prostego powodu kilkukrotnego przekroczenia prędkości dźwięku.
Za kierownicą Dodge Challenger SRT Hellcat Redeye Express przerobionego na sanie na życzenie samego świętego Mikołaja siedział diabeł, tymczasowo pełniąc funkcję szofera najbardziej znanej osoby z Laponii. Nie baczył na żadne nieistniejące ograniczenia w przestrzeni powietrznej. Zwolnił dopiero nad pewnym większym miastem, które mieniło się na niebie i ziemi milionami świateł.
– Czego chcesz, diable? – pytał Mikołaj, obserwując miejscowość. – Widzę przepiękną choinkę na rynku, ogrom lampek przewieszonych nad ulicami, jarmarki bożonarodzeniowe. Jest nawet śnieg. Dlaczego twierdzisz, że nie ma magii świąt?
Diabeł bez słowa obniżył pułap lotu i zręcznie wylądował na płaskim dachu jednego z wieżowców. Wysiadł z pojazdu i czekał na pasażera oparty o maskę sportowych sań. Mikołaj po wielu próbach zdołał wykaraskać się z własnego pojazdu i dołączyć do rozmówcy.
– Poznajesz ten sprzęt? – zapytał rewizor, wręczając mu podłużny przedmiot.
– Luneta do podglądania małych dzieci?
– To zabrzmiało źle – stwierdził diabeł z lekkim niesmakiem. – Proszę. Weź ją. Zobacz, jak wygląda święto w każdym z tych domów.
Prychnąwszy pod nosem, Mikołaj odebrał lunetę i spojrzał na pierwsze lepsze mieszkanie, długo się po nim rozglądając.
– Ho! Ho! Ho! I patrz, wszystko ładnie i świątecznie. Jest ogromna choinka, jest kilka prezentów, w tle lecą kolędy z telewizora... Dalej nie rozumiem, co ci nie pasuje?
– Przez swoje lenistwo, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, a także oderwanie od rzeczywistości, na wszystko patrzysz powierzchownie. Przyjrzyj się dokładnie!
W salonie nie było żywej duszy. Gdzieś w kącie leżał niedbale rzucony rozszarpany prezent. W kuchni kolejną nudną piosenkę świąteczną cicho grało radio, a przy stole, nad garnkiem stała kobieta. Po całym mieszkaniu roznosił się specyficzny zapach gotowanego barszczu...
– Skąd wiesz, że pachnie tam barszczem? – zapytał nagle piekielny wysłannik. – Luneta nie przekazuje przecież zapachu.
– Potrafisz czytać w myślach? – zirytował się święty.
– Myślisz bardzo głośno, Mikołaju.
– Ech...
Mikołaj ponownie przyłożył oko do swojego sprzętu. Po całym mieszkaniu musiał roznosić się zapach gotowanego barszczu. Jednak ten zapach, który na pewno musiał być tam wyczuwalny, z jakiegoś powodu nie powodował uśmiechu na kobiecej twarzy. Ta płakała, a jej słone łzy niepotrzebnie doprawiały wigilijną potrawę.
– Coś złego musiało stać się w tym domu... – rzekł Mikołaj po dłuższym namyśle.
– Jej mężowi nie spodobał się prezent. Dlatego też kopnął go w kąt, a sam, wyzywając ją od najgorszych znanych i nieznanych mu kobiet, wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Świąteczna atmosfera, prawda?
– To pojedynczy przypadek.
Święty przeniósł lunetę na inne domostwo. W dwóch osobnych pokojach na łóżkach leżała dwójka rodzeństwa. Jedno z nich wpatrywało się w sufit, pociągając nosem raz po raz, a drugie bezmyślnie przewijało kolejne części strony z obrazkami. Obok leżały roztargane paczki, a wyciągnięte z nich prezenty leżały nieodpakowane na biurkach.
– To straszne. Przebrzydłe, rozwydrzone dzieci. Nie cieszą się z prezentów, które zostały im wręczone! To nie znaczy jednak, że nie ma atmosfery – podkreślił szybko Mikołaj. – Ktoś się dla nich starał, by święta były takie, jak trzeba!
– Patrzysz, a nie widzisz, Mikołaju. Słuchasz, a nie słyszysz. Ujrzałeś tam jakiegoś dorosłego? Nie? Bo ich nie ma. Mieszkają w innym mieście, w innym państwie. Nawet nie zjechali na święta. Drogie prezenty, których dzieci nawet nie potrzebowały, miały stanowić ich namiastkę. Namiastkę świąt z rodzicami... To nazywasz świąteczną atmosferą?
Święty wciąż nie przekonany, nie dawał za wygraną i raz po raz zaglądał w kolejne gospodarstwa.
– O! – krzyknął zachwycony. – Proszę! Bardzo ładnie ubrane domostwo. Pełno ślicznych lampek, gwiazdy w oknie, cała rodzina przy stole, wszyscy zadowoleni z prezentów, nikt nie marudzi, wszyscy szczęśliwi. Wciąż istnieje magia świąt!
– Spójrz w mieszkanie obok. – Diabeł przesunął lunetę w prawo. – Widzisz tę starszą panią, która siedzi bez słowa, w pustym, ciemnym mieszkaniu z opłatkiem w ręku? Wiesz, kim ona jest? Mamą tamtego małżeństwa. Ceny leków powodują, że nie ma nawet na opłaty prądu. A oni nawet jej nie zaprosili na wigilię. Magia świąt?
– Przeklęty diabeł! Zabrałeś mnie w miejsce, które jest pełne złych ludzi, by udowodnić swoje teorie.
Mikołaj przeszedł na drugi koniec dachu.
– Twierdzisz, że powinienem patrzyć szerzej. Spójrzmy więc na tamtą wioskę, gdzie słychać kościelne dzwony. Pasterki nadszedł czas. Widzę grono ludzi w świątyni. Wszyscy pogrążeni w modlitwie, oddają się dawnym zwyczajem duchowej kontemplacji. Dla nich święta to przeżycie. Oni wciąż to czują.
– Dwójka dwudziestolatków w pierwszym rzędzie umawia się na nieślubne igraszki w samochodzie po zakończeniu mszy. Czterdziestolatek w bocznej ławie zdradza żonę i za godzinę jedzie do kochanki...
– Skąd niby to wiesz?
– Z tego SMS-a. – Diabeł wyciągnął telefon, za pomocą którego przejął wiadomość. – „Żona została w domu, widzimy się po pasterce, nie mogę się doczekać, dziubdziasku". Kto pisze do kogoś „dziubdziasku"? To takie infantylne... – Rewizor skrzywił się z niesmakiem, chowając telefon. – Tam w krzakach młodzież poszła się upić, a w bramie papierosy palą trzydziestolatkowie, do których nawet nie dochodzą dźwięki organów. Tylko babcia w ostatniej ławce przeżywa te święta, martwiąc się tym, że za całą emeryturę kupiła prezenty wnukom. Przypomnijmy sobie... Kto miał wręczać te prezenty?
– Nie może być aż tak źle... Nie może być.
Nagle... Niczym zbawienie z samego nieba, przed oczyma Mikołaja pojawił się obraz wspaniałego domu. Domu, w którym w ten wspaniały czas przy stole zebrała się cała wielopokoleniowa rodzina, zapalone zostały świece, a dzieci obdarowane drobnymi prezentami biegały ucieszone, puszczając na ziemi bączka.
– Ho! Ho! Ho! Spójrz, diabełku, tam, gdzie i ja. Widzisz to?
– Owszem. Widzę też narastającą coraz mocniej ironię. Albowiem najwięcej świątecznej atmosfery znalazłeś, Mikołaju, w żydowskiej rodzinie obchodzącej Chanukę. Ich też już przejąłeś w swoją jurysdykcję? Tak jak Chińczyków jako Staruszek Bożonarodzeniowy i Rosjan jako Dziadek Mróz?
– Nie...
Do tej pory pewny siebie Mikołaj spuścił głowę. To wszystko nie tak miało wyglądać. To wszystko nie tak zostało mu przedstawione. Czuł się oszukany hasłami reklamowanymi, neonami i wizją świata, gdzie ludzie sami wręczają sobie prezenty, noszą ciepło oraz rozgrzewają świąteczną atmosferę. Postęp, technologia, globalizacja i korporacje zawiodły go.
– Masz rację, diable. Musimy coś z tym zrobić. Przecież musi się dać coś zrobić! Minęła setka lat, odkąd zostawiłem ludziom organizację świąt i prezentów. Wiem, że nie naprawimy tego w jeden dzień. Nie naprawiamy w tydzień ani miesiąc. Być może nie uda nam się tego naprawić i za kolejne sto lat. Ale musimy coś zrobić!
– A co jeśli ci powiem, że można to naprawić w jedną sekundę?
Diabeł sięgnął ręką pod pazuchę długiego płaszcza. Wyciągnął z niego podłużny przedmiot z dużym czerwonym przyciskiem na jego szczycie.
– Kojarzysz to urządzenie, prawda?
– Nie zrobisz tego.
– Naprawdę? Jeden klik i wszystko zostanie naprawione.
– Nie możesz tego zrobić.
– Jedna chwila i wszystko to, co zostało zaniedbane przez tyle lat, popadnie w zapomnienie.
– Oni sobie na to nie zasłużyli
– Pierwszy raz się z tobą zgadzam. Nie zasłużyli sobie. Nie zasłużyli sobie na tak mizerne święta.
– Proszę cię ostatni raz. Na Boga, proszę!
– Pragnę przypomnieć, kto mnie tu przysłał.
–Boże, wiem! Ja to naprawię, obiecuję. Ale w inny sposób.
– Za późno.
Kliknięcie rozniosło się cichym echem. Mikołaj zacisnął powieki i przyłożył dłonie do uszu. Nie usłyszał nawet wybuchu. Nie słyszał już zresztą niczego. W jednej sekundzie znikł szum samochodów, uliczne stragany przestały grać monofoniczną wersję znanej kolędy, a tramwaj zadzwonił dzwonkiem po raz ostatni.
Cisza utrzymywała się przez dłuższą chwilę. Święty z przestrachem uniósł do góry jedną powiekę. Wciąż stał na szczycie wieżowca, wciąż obok niego tkwiły jego nowoczesne sanie. Całe miasto wciąż stało w tym samym miejscu. Przestało być jednak kolorowe, zdawało się stracić całe zawarte w sobie życie. Pogrążone było w absolutnej ciemności ciszy, jakby ktoś...
– Wyłączyłeś cały prąd!
– Prąd, telefonię komórkową, sieć internetową, telewizję. Zatrzymałem też samochody, tramwaje i pociągi. Zgasiłem wszystkie lampy. Odciąłem postęp i technologię.
– Zabranie im wszystkiego ma pomóc? Naprawić święta?
– Ma przypomnieć, jak to było kiedyś. Pewnych rzeczy nie naprawimy, Mikołaju. Teraz jednak oni wszyscy muszą wrócić do domu, znaleźć świeczki, zapalić je i usiąść razem. Odejść od swoich komputerów, telefonów czy tabletów i po prostu ze sobą porozmawiać. Muszą spróbować obchodzić święta tak jak dawniej. Porozmawiać ze sobą tak jak dawniej. Tak jak dawniej poczuć przynajmniej cząstkę tej wspaniałej atmosfery.
– I to wystarczy?
– Pewnie nie. Zapewne większość ludzi tego dnia uzna, że ktoś zepsuł im święta. Wielu z nich straci całą noc, by gorączkowo odnaleźć to, co im zabrałem. Niektórzy pogrążą się w jeszcze większej apatii.
– A szpitale? Karetki? Nie możesz skazywać ludzi na śmierć?
– Awaryjne generatory w tego typu placówkach włączają się po dziesięciu sekundach, a paliwo w nich zawarte wystarczy na całą noc. Jutro wszystko wróci do normy. Ludzie dalej będą mogli gnić w świętach, do których byli przyzwyczajeni. Świętach na miarę dwudziestego pierwszego wieku.
– To jaki ma cel to wszystko?
– Widzisz, Mikołaju, tym różnimy się od siebie, że chociaż jesteś święty, wciąż patrzysz na wszystko w ludzki sposób. Oddając swój wizerunek, widziałeś teraźniejszość, nie myśląc nawet o przyszłości. Tego dnia w wielu oczach ujrzymy rozpacz, by po latach zobaczyć nostalgię za tym dniem. Jednak dziś, w którymś z tych domostw, jest człowiek, który dzięki temu wszystkiemu, być może po raz pierwszy, poczuje magię świąt. Czy nie warto tego zrobić tylko dla niego?
Wypowiedziawszy te słowa, diabeł wymownie spojrzał na Mikołaja, czekając na odpowiedź. A ten nie zauważył nawet jego wzroku. Na nos Mikołaja spadła pierwsza tego dnia śnieżynka. Następna opadła na jego rękawiczkę. Lecz wzrok świętego utkwił w malowniczej scenerii nowoczesnego miasta bez prądu, na który spadały coraz większe ilości białego puchu. Uśmiechnął się. Nie pamiętał, kiedy był tak bardzo szczęśliwy...
„A może tym kimś... będziesz ty?"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro