Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III Kozioł

(2532)

๑♡⁠๑

Im bliżej miasta byli, tym więcej innych powozów i dyliżansów mijali. Od razu poczuli, kiedy wjechali na kamienną ulicę. Ludzie na chodnikach szybko przechodzili, jak zawsze się spiesząc. Pewnie kończą pracę i wracają do kochających rodzin, pomyślała Jaśmida o włos od stoczenia się znów w tę samą spiralę negatywnego myślenia o przyszłości.

Minęli rynek, z którego ludzie zbierali właśnie swoje stoiska i przedmioty, które cały dzień proponowali na sprzedaż. Ich powóz wtedy skręcił w jej najmniej ulubioną stronę: Żelaznej Dzielnicy.

Żelazna Dzielnica była najmniej przyjemną częścią Gdalca. Ogólnie miasto nie było zbyt uprzejme czy zachęcające, ale Żelazna Dzielnica była miejscem idealnym dla wszystkich narkomanów, alkoholików, hazardzistów i imprezowiczów. Od samego początku wiedziała, że właśnie tu Iren będzie coś "planował". Wiele razy łapała go na tym, jak mówił coś o tutejszych zabawach, barach i ludziach. To było właśnie takie miejsce, które do niego pasowało, ale w najgorszym możliwym znaczeniu.

Woźnica zwolnił konie pod jednym z lokali z wielkim szyldem krzyczącym "Królicza Łapa" i nie zdziwiłaby się, gdyby było na nim królicze truchło. Na szczęście go nie widziała. Jaśmida popatrzyła na brata z uniesioną brwią, a ten tylko cieszył się jak dziecko, jakby zupełnie zapomniał o ich rozmowie. Otworzył drzwi powozu zanim ten jeszcze zatrzymał się w pełni i wyskoczył, stukając butami o kamienną ulicę.

— Uważaj na siebie, proszę cię, bo inaczej ojciec się dowie — zagroziła pomimo świadomości, że nie powiedziałaby mu nic na ten temat.

— Spokojnie, przeżyję! Hej! — Odwrócił się nagle w stronę mężczyzny opierającego się o ścianę jednego z budynków i palącego cygaro lub ogromnego papierosa parę metrów od nich. Teraz, jak Jaśmida na niego popatrzyła ujrzała, że ten także obdarza ją spojrzeniem, ale o wiele bardziej natrętnym i nieprzyjemnym. — Gały z niej! Na mnie patrz, nie na nią! Wiesz co, jedźcie już może. Jutro po południu wrócę.

Nie dając siostrze czasu na odpowiedź, niemal zatrzasnął drzwiami powozu dając tym samym znak woźnicy, żeby ruszał.

Westchnęła. Przytuliła się mocno dociskając dłonie na ramionach, nerwowo wyglądając za okno i czekając, aż wyjadą z Gdalca. Jak on mógł się tu czuć bezpiecznie? A może nie czuje? Może o to właśnie chodziło? Nie byłaby w stanie go w pełni rozgryźć, nieważne, ile czasu razem spędzali.

Miała tylko nadzieję, że nie stoczy się w alkoholu czy narkotykach. Od śmierci Klaudyki przyłapywała go na byciu pod wpływem o wiele częściej. Naprawdę musieli być blisko.

Następną godzinę spędziła na wyglądaniu przez okno powozu i myśleniu nad sobą. Doszła do wniosku, że w tamtym momencie, u Lubisze, trochę przesadziła. Wiedziała przecież, że Ralen nie będzie jej chciał, w głębi widziała obrączkę na jego palcu, po prostu to odepchnęła, pielęgnując ten malutki zalążek nadziei, jaki powstał w jej sercu. Dlaczego tak szybko się zauroczyła? Czy chodziło o jego status? Wygląd, elegancję, zachowanie? To, że chciał z nią rozmawiać?

Czy to w ogóle było zauroczenie, czy nawet tym nie można tego nazwać?

Nagle zauważyła, że wszystkie liczne "miłości" miały miejsce, kiedy w jej życiu było... źle i kogoś potrzebowała. Najlepiej to widać w przypadku dwóch ostatnich: w Boriyu się "zauroczyła", gdy jej siostra, Verena, była poważnie chora. Ojciec nie chciał jej nic mówić, w szczególności nie pozwalał do niej pojechać. Właśnie wtedy wymknęła się koniem, żeby nareszcie się dowiedzieć, co się dzieje, a wracając spotkała Boriya. Ralena natomiast poznała na ślubie Boriya i Lubisze, kiedy też było źle i kogoś potrzebowała, żeby się wygadać właśnie przez ten ślub. Mimo że raczej nie była z tych, co mówią o sobie, bo nigdy nie widziała w tym sensu, ale w momentach, w których myślała, że wybuchnie... jednak tego potrzebowała. A nigdy nikogo nie było.

Oprócz tych, w których od razu widziała swojego przyszłego męża tylko dlatego, że chcieli z nią dobrowolnie rozmawiać.

Dojechała do domu i prędko weszła do środka, nawet nie patrząc za siebie. Wbiegła po schodach, alarmując przy okazji służbę, która przechodziła obok rozemocjonowanej hrabianki. Jaśmida wleciała do swojej komnaty, zamykając za sobą drzwi i niemal rzuciła się na łóżko niczym dziecko i niczym dziecko wybuchnęła płaczem.

Po otworzeniu oczu zorientowała się, że musiała zasnąć. Jęknęła próbując podnieść głowę z poduszki, która wydawała się wygodniejsza niż zwykle. Ile czasu przespała? Zakaszlała zauważając, jak suche jest jej gardło po najwidoczniej długim płaczu i wysmarkiwaniu się w poduszkę, na której... właśnie teraz leżała. Dochodząc do tego wniosku nagle była w stanie się podnieść.

Rozejrzała się po ciemnym pokoju. Lawendowe firany były zasłonięte, ale nie przebijało się przez nie żadne światło, więc musiało być już od dawna po zachodzie słońca. Wstała powoli z łóżka uważając, żeby się nie przewrócić i podeszła do drzwi, które powoli uchyliła, jakby bała się, że komuś przeszkodzi. Poza jej pokojem było równie obskurnie i cicho, Jaśmida więc pomyślała, że musi być noc. Spoglądając na duży zegar na drugim końcu korytarza ta teza się potwierdziła.

Prędko wróciła do pokoju zamykając ostrożnie drzwi i westchnęła. Przetarła twarz wyobrażając sobie tylko, jak teraz wygląda z całym makijażem rozmazanym. Powinna go zmyć, ale jakoś nie miała ochoty na nic. Mając nadzieję, że uda jej się znów zasnąć, położyła się (wcześniej odwracając poduszkę na drugą stronę) i zamknęła oczy.

๑♡⁠๑

Następny dzień mijał niemiłosiernie długo, przynajmniej Jaśmidzie. Próbowała się skupić na czymkolwiek innym: trochę haftowała, trochę chodziła po pałacyku, trochę spacerowała po obszernym ogrodzie... Ale nie mogła przestać myśleć o swojej przyszłości. Musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie, najlepiej jak najszybciej.

Na szczęście taka okazja się trafiła. Przez okno w jej pokoju ujrzała jak postać Teona, ich woźnicy, kieruje się w stronę stodoły, w której trzymany był ich powóz. Za nim szły dwa pociągowe konie rżąc i machając łbami. Jaśmida szybko odłożyła tamborek i prawie potykając się o dywan wyleciała z pokoju. W gotowości do wyjścia poza teren pałacyku była już od paru godzin, pamiętała bowiem, że Teon właśnie po południu miał jechać po Irena.

Zbiegła po schodach, żeby tylko mieć pewność, że zdąży. Prawie potrąciła jednego z lokai, gdy wyszła z pałacyku, ale jedynie szybko go przeprosiła przez ramię i ledwo zamknęła za sobą drzwi. Kroczyła marszobiegiem krętą ścieżką przez ogród wzdłuż wydeptanej drogi, którą pokonywał powóz od stodoły do ulicy. Dotarła do niej w momencie, w którym Teon zaprzęgał pierwszego z koni do powozu, przerywając tę czynność na widok Jaśmidy.

— Teonie, wybierasz się teraz po Irena? — zapytała prosto z mostu korzystając z momentu na uspokojenie oddechu.

— Tak, jaśnie wielmożna. — Przytaknął jej drapiąc się po brodzie. Poklepał po boku jednego z koni i powrócił do zaprzęgania go. — Zwykle o tej porze po hrabicza jeździłem, gdy zostawał w mieście na noc.

— Mogłabym także się zabrać?

Woźnica wciągnął powietrze do płuc, gdy klacz przysunęła łeb do jego twarzy, chociaż Jaśmida miała wrażenie, że również przez jej prośbę. Rozejrzał się wokół i podszedł do drugiego konia, zaprzęgając tym razem jego. Odchrząknął.

— Czy... jest wielmożna pewna?

— Chcę tylko pojechać po brata.

Mężczyzna zastanowił się długą chwilę. Wystarczająco długą, żeby nawet Jaśmida miała ochotę zacząć obgryzać paznokcie z niecierpliwości.

Nareszcie, przytaknął. Skończył radzenie sobie z wozem i wsiadł na kozioł, machając na Jaśmidę, która cały ten czas stała parę metrów dalej i przyglądała się miętoląc kawałek sukienki. Natychmiast wystartowała z miejsca, otworzyła drzwi powozu i prawie wskoczyła do środka. Doskonale wiedziała, że następną godzinę spędzi na roztrząsaniu swojej decyzji, ale musiała wydostać się z domu. Poza tym myślenie o Irenie i Żelaznej Dzielnicy o wiele bardziej jej się uśmiechało, niż siedzenie w ciszy ze samą sobą, żeby tylko po raz kolejny się rozpłakać, czego nienawidziła.

W świetle dnia Gdalec wydawał się o wiele bardziej przyjazny. Wieczorem wszystkie jego kanalie wychodziły ze swoich ciemnych uliczek i zakamarków, a teraz? Niewielu ludzi przechodziło chodnikami, pod jedną z latarni gazowych krzyczał chłopiec sprzedający gazety, z jednego ze sklepów lub barów właśnie kogoś wyrzucono prawie pod koła innego dyliżansu... Miejskie życie, żyć nie umierać i tak dalej, i tak dalej.

Żelazna Dzielnica jednak jak zawsze miała swój złowieszczy i niebezpieczny czar. Ktoś mimo pory dnia awanturował się pod jakimś tanim hotelem i nawet w środku bezpiecznego (miała nadzieję) powozu Jaśmida usłyszała charakterystyczny plask pięści o twarz.

Teon zatrzymał konie wystarczającą ilość metrów dalej, żeby nie słyszeć zamieszania spowodowanego bójką i przyszedł czas na czekanie. Po pierwszych paru minutach miała ochotę wracać do domu bez brata lub magicznie sprawić, żeby przyszedł szybciej, już nieważne, w jakim stanie: czy spity, pod wpływem narkotyków, na kacu, cokolwiek, wszystko zniesie tę długą godzinę powrotu. Byle tylko przyszedł.

Wtedy przez okno powozu go zobaczyła. Odsunęła firanki odrobinę bardziej i obserwowała, jak jej brat ledwo idzie, potykając się o własne nogi trzymany przez innego chłopaka w, na pierwszy rzut oka, podobnym wieku do niego. Ten także nie szedł prostą linią, jednak miała wrażenie, że to głównie przez wzrost i tym samym wagę Irena, która musiała go spychać na boki.

Ręka Jaśmidy wystrzeliła w stronę drzwi powozu, kiedy ta dwójka się zbliżyła. Otwierając je dla nich słyszała, jak Iren się głupio śmieje witając z Teonem, który najpewniej ściągnął kapelusz w geście powitania, chociaż bardziej nieswojo niż zwykle.

Obaj mężczyźni cofnęli się trochę na magicznie otwierające się drzwi. Nieznajomy nie wahał się długo mimo tego i prawie wrzucił hrabicza do powozu wchodząc zaraz za nim, żeby pomóc mu się bezpiecznie usadowić, ale nie spodziewał się najwidoczniej, że ktoś oprócz nich faktycznie jest w środku.

Jaśmida ledwo rozpoznała kolor jego oczu przez jego rozszerzone źrenice. Brązowe loki przykleiły mu się do twarzy, a brudne ubrania zdecydowanie świadczyły o niższym statusie niż ten jej czy Irena. Oczywiście, Jaśmida nie miała z tym problemu, po prostu... Było widać, że jest dzieckiem Żelaznej Dzielnicy.

Przestał się na nią gapić, dopiero kiedy się podniosła, żeby pomóc mu z Irenem. Wspólnymi siłami posadzili go w kącie naprzeciwko Jaśmidy, dźgając się nawzajem łokciami. Po wykonanej robocie, wzdychając, szatyn usiadł obok niego. Jaśmida popatrzyła na niego z uniesioną brwią, a ten głupio się uśmiechnął zamykając za sobą drzwi powozu.

— Odwiezie mnie tylko ten... ten kozioł do domu i już mnie nie ma — poinformował ją w najmniej godnym zaufania głosem, jaki Jaśmida kiedykolwiek słyszała.

W odpowiedzi przytaknęła i poruszyła się nieswojo w miejscu. Teon ruszył powóz i to dość gwałtownie, pewnie tak samo chcąc się wydostać z miasta. Odwracała wzrok z nieznajomego to na okno i szare widoki za nim, to na swoje dłonie kurczowo złączone na kolanach, to na jego brudne buty. Na szczęście pierwsze minuty wycieczki minęły w ciszy. Iren opierał się o okno z zamkniętymi oczami, jego znajomy był sztywnie wyprostowany i biegał wzrokiem po powozie.

Na nieszczęście, postanowił się odezwać.

— Jestem Leosz — przedstawił się tym samym tonem głosu, jakby kłamał na temat własnego imienia. — Leosz Grahinski. Hrabia Leosz Grahinski.

— Hrabia? — Jaśmida uniosła brwi tak wysoko, jak tylko potrafiła, jakoś nie będąc w stanie w to uwierzyć patrząc na... całokształt jego postaci.

— Hrabia!

Oboje spojrzeli na Irena, który, jak się okazało, wcale nie spał.

— Potwierdzić mogę. Naprawdę! — Otworzył powoli zaczerwienione oczy z głupim uśmiechem, który nie pomagał Jaśmidzie uwierzyć w jego słowa. — Nie mów, że nie znasz Grahinskich! Czesnaw! Czesnaw Grahinski!

— Coś mi się obiło o uszy... — mruknęła, nie spuszczając wzroku z "hrabiego". Nagle zdała sobie sprawę z tego, że faktycznie zna to nazwisko. — To ten generał?

— W rzeczy samej! — odezwał się dumnie Leosz. — Walczył pod... A, czymś tam. Nie pamiętam. Stracił rękę i ówczesny król dał mu tytuł hrabiego, bo coś tam zrobił wielkiego, no i ja też jestem teraz!

Jaśmida przytaknęła. Pamiętała, jak ojciec kiedyś o tym opowiadał, mimo że wtedy jeszcze był w Monthel. Wojna między Archonem, a Khashevą miała miejsce trochę ponad czterdzieści lat temu, Jul Jermanow natomiast przeniósł się do Archonu dwa lata po jej zakończeniu, tu poznał ich matkę. Była prawie pewna, że znał się z Czesnawem Grahinskim osobiście.

Dobrze też wiedziała, że Czesnaw nie żył już co najmniej dziesięć lat. Chciała o tym wspomnieć, żeby sprawdzić reakcję Leosza, który był pod wpływem, ale po chwili namysłu zrezygnowała.

— Dobrze, hrabio, w takim razie, powiesz chociaż co wzięliście?

— Nie musisz się, damo różana, przejmować! — Uśmiechnął się do niej, najpewniej odnosząc się do koloru jej sukni. Lub zaróżowionych ze zdenerwowania policzkach. — Tylko trochę bajzy.

— Bajzy? — zapytała, słysząc tę nazwę pierwszy raz, ale przez długi czas nie dostała żadnej odpowiedzi. Leosz patrzył pusto przed siebie z otwartymi lekko ustami. Zerknęła na Irena, który z powrotem zamknął oczy i tym razem spał, tak jej się przynajmniej zdawało. — Dawno temu to wzięliście?

— Erm, nie no, dawno, dawno, pewnie zacznie mijać za jakąś... godzinkę może — ocknął się nagle Leosz.

— To świetnie, bo jakąś godzinkę to nam zajmie powrót do domu. — Położyła obie dłonie na kolanach, ale zdając sobie sprawę z tego, co to znaczy westchnęła głęboko.

Mogłam jednak zostać w domu.

๑♡⁠๑

Nie zaczęło mijać po godzince.

Pół drogi słuchała, jak Leosz mówi o bohaterskich czynach swojego ojca, które nagle mu się przypomniały, jego umiejętnościach z bronią i tym, z iloma kobietami lekkich obyczajów spędził czas tej nocy. Drugą połowę jej rozmówcę (jeśli można go tak nazwać) wyłączało na krótsze lub dłuższe momenty i patrzył się w jeden punkt, najczęściej gdzieś obok głowy Jaśmidy. Jakąś część faktycznie przespał oparty o ramię Irena, który chrapał praktycznie od początku podróży.

Do posiadłości, w której mieszkał Leosz dotarli najpierw. Był to budynek o jednym piętrze, otoczony kamiennym murem na odludziu. Teon nie zatrzymywał się, żeby zapytać Leosza gdzie mieszka, więc najwidoczniej podwoził go już nie raz. Jaśmida wyjrzała przez okno, kiedy zjechali z głównej drogi wzdłuż lasu. Trafiali na dużo mniejszych dziur, które trzęsły powozem, ale wszyscy, oprócz Jaśmidy, spali niczym głazy, obijając się o siebie i mrucząc coś pod nosami.

Wjechali na teren posiadłości, droga nagle się wygładziła, a gdy wyjrzała przez okienko, Jaśmida ujrzała równo ułożony kamień. Mijali małe, ozdobne drzewka i krzaki z kwiatami w kolorach od pomarańczy przez róże i po czerwienie. Konie Teon zatrzymał praktycznie pod drzwiami rezydencji, a Jaśmida zerknęła wyczekująco na Leosza, jakby ten miał się obudzić pod wpływem jej spojrzenia. Westchnęła i trąciła go nogą. Ani drgnął.

— Le... — przerwała w pół słowa. Powinna do niego mówić tak, jak inni zwracają się do niej? — Jaśnie... — znów. Przecież to idiotycznie brzmi. Czy tak samo czują się jej służące i lokaje? — Leoszu. Leoszu, obudźże się...

Czy zdarzało się to pierwszy, czy któryś raz? Ile razy już wracał po południu pół przytomny? Jaśmidzie szkoda było jego matki, chociaż on, tak jak i Iren, byli dorośli. Mogli robić co chcieli. Jednak to nie oni musieli się męczyć z ich postaciami pod wpływem. Znaczy, w pewnym sensie oni też, ale...

Przynajmniej ta "bajza" najwidoczniej miała właściwości otępiające. Z tego co wiedziała, Iren raczej takie brał. Nie wiedziała, od czego chciał się uspokajać wcześniej, chociaż teraz, po śmierci Klaudyki to miało o wiele więcej sensu. Czy nagonka ze strony ojca aż tak na niego od zawsze wpływała?

Usłyszała ciche mruknięcie i dopiero się zorientowała, że wyciągnęła się w przód i ściskała ramię Leosza. Natychmiast puściła widząc, jak otwiera leniwie oczy.

— Wysiadaj.

Ton, w którym to powiedziała od razu rozbudził mężczyznę.

— Proszę bardzo, jesteśmy na twojej stacji — dodała o wiele łagodniej, siadając wygodniej, jeśli w ogóle można to było tak nazwać. — Dasz radę?

— Chyba... Tak, chyba tak.

Jego głos dalej był cichy i odrobinę niewyraźny, ale musiał być bardziej w kontakcie z rzeczywistością, niż przed ucięciem sobie drzemki, bo bezpiecznie złapał się o drzwi powozu, które otworzył i powoli zszedł po schodkach. W tym samym momencie dwie osoby, najpewniej służące, wyszły z posiadłości, żeby pomóc hrabiemu wejść bezpiecznie po schodach do domu. Patrzyła na ich trójkę, ale gdy Leosz popatrzył przez ramię i ich spojrzenia się spotkały, zasłoniła szybko firankę w oknie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro