Rozdział 1
Z okien hotelu "Nil" strumieniami wylewała się woda, topiąc chodnik znajdujący się przed budynkiem. Przez frontowe drzwi wybiegła dziewczyna na drżących nogach przyciskając książkę do piersi. Była cała przemoczona, a krótkie włosy przyklejały się jej do czoła. "Śmierć na Nilu" o dziwo nie uległa zniszczeniu, choć niemal zatonęła wraz ze stoliczkiem, na którym leżała.
Dziewczyna opadła na kolana i dużymi haustami łapała powietrze mrugając przy tym obficie oczami. Nie sądziła, że budynek tak szybko wypełni się wodą. Od kiedy tylko wybuchły akwaria starała się jak najszybciej wydostać z hotelu. Widocznie inni rozwiązali zagadkę za nią odblokowując przy tym książkę, a także drzwi na wolność.
Ann wstała z kolan nadal nieco chybotliwie się na nich trzymając. Musiała jakoś doczłapać do nie do końca swojego mieszkania i przebrać się w suche ubrania. Jedyne co teraz robiła to marzła w środku nocy na chodniku, a na ledzie budynku zamiast "Hotel Nil" widniał napis "Gra zakończona".
Nagle poczuła silny ból w okolicy nosa. Chwyciła się za niego jedną ręką. To wystarczyło by nieznany oprawca wyrwał jej książkę i zaczął uciekać. Widocznie on też brał udział w zadaniu. Dziewczyna popędziła za nim lecz na próżno. Chłop był szybszy i zgubił ją już w pierwszej uliczce.
— Boże uratuj mnie od gniewu — mruknęła pod nosem odgarniając włosy z twarzy wyciskając przy okazji trochę z wody. Krew z nosa otarła ręką. — Masz jeszcze dużo czasu Ann. Całe dwa dni, hura.
Po tej niezwykle zachęcającej i krótkiej mowie odpięła z przegubu zegarek i wrzuciła do pierwszego lepszego śmietnika po drodze. Już nie był jej potrzebny.
Idąc w stronę swojej ulicy co jakiś czas mijała niewielkie grupki ludzi wracające do swoich kryjówek. Ona szła sama, takie narażanie się po nocy brzmiało jak wyrok od samego Boga. Ann przesadnie się tym nie martwiła. Starsi brali ją za młodego chłopaka przez krótkie włosy i mało kobiece rysy, a młodsi nie zwracali uwagi. Nawet jeśli miałaby "książkę", niskie było prawdopodobieństwo ataku... W sumie jeszcze z żadną do domu nie wróciła.
To że przeżywała gry nie za wiele znaczyło, jeśli za dwa dni znów musiała zabijać się dla jakiejś głupiej papierowej rzeczy. Przy okazji uciechy jakichś starych grubasów lub gangu bibliotekarzy. Innej możliwości nie widziała w tym całym burdelu.
Jej mieszkanie mieściło się w starej kamienicy, co rusz z całej ściany odpadał tynk. Raz prawie takim oberwała gdy szła pod blokiem. Uchronił ją Marcus...
Odsunęła się przez odpadającym kawałkiem wchodząc do wnętrza budynku. Stare kamienne schodki zawiodły ją na pierwsze piętro. Nie miała po co mieszkać wyżej, jak zrobią jej grę w mieszkaniu to lepiej skakać z pierwszego piętra, a nie piątego.
Gdy się wprowadziła, zaraz po tym jak w jej akademiku odbyła się masowa rzeź, zastała tutaj innego lokatora. Nie licząc tego, że w sumie zajęła to babcine mieszkanie, bo tak. Stary kocur łypał na nią podejrzanie za każdym razem gdy przybywała to "domu". Zazwyczaj potem dostawał jedzenie, więc od razu było mu lepiej i Ann wydawała mu się jakaś taka mniej denerwująca. Jako że dziewczyna nie znała jego wcześniejszego imienia nazwała go Dziad.
Babcine mieszkanie nie należało do jej babci, ale Ann była pewna że mieszkała tutaj jakaś staruszka. Ceraty pochowane były wszędzie, a koronkowe firanki zdobiły niemal każde okno. Wersalka zamiast łóżka i typowa pierzasta pościel, choć Ann zazwyczaj używała koca w tygrysy.
Szlafrok kobiety był niezwykle ciepły, ale nieco śmierdział starością, plus Dziad lubił się o niego ocierać. Dziewczyna narzuciła na siebie szlafrok siadając przy kuchennym stole uprzednio wtykając w nos dwa zwinięte kawałki papieru toaletowego. Zawinęła się jak Grażyna, która zaraz zacznie osiedlowy monitoring i wyjrzała przez okno. Jedynym lokatorem placu był jakiś pies i stado gołębi. Zazwyczaj tak było.
Ann zmarszczyła brwi przysuwając twarz bliżej szyby. Jakiś człowiek krążył po placu widocznie czegoś szukając. Trzymał coś w dłoni lecz mimo że dziewczyna znajdowała się na pierwszym piętrze nie mogła dostrzec co. Wycofała się od okna wywalając przy tym krzesło. Zrobił się huk, który dało się słyszeć na placu, mogła nie otwierać na noc okna. Postać zerknęła w stronę okna. Ann padła na podłogę przyciskając policzek do zimnych kafelków. Było ciemno, a każdy ruch powietrza przyprawiał ją o zawał.
Od kiedy zaczęła się ta farsa, jakiś miesiąc temu, dziwni ludzie zaczęli się kręcić po okolicy, gdziekolwiek się nie szło. Oczywiście zwłaszcza w nocy, po grach. Z nią się jeszcze nikt nie skonfrontował i dobrze. Jeśli chcieliby ją zabić to poszło by dość łatwo. Szkoda że ojciec nie zapisał jej na karate jak była dzieckiem. Filmiki z internetu to nie to samo...
Nie dało się usłyszeć czy osoba na zewnątrz ruszyła się, w którąkolwiek stronę. Ann słyszała wiele historii, w których z ręki tych dziwnych ludzi ginęli inni. Sama nie chciała zostać ofiarą przed wydostaniem się z tego chomiczego kółka.
Dziad podszedł do leżącej i zaczął przymilać się do jej policzka. Udawał dobre zamiary po czym skończył siedząc na twarzy nowej właścicielki. Dziewczyna wstała by nie udusić się teraz oburzonym kotem. Człowiek za szybą spojrzał prosto w jej stronę. Ann ruszyła pędem do salonu.
Miała mało czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro