Rozdział 57 - Czyny z konsekwencjami
Eilis obudziła się, siedząc nieruchomo na drewnianym taborecie. Cały czas była wyprostowana, a dłonie położyła na kolanach. Oddech miała spokojny i wyrównany. Nie drgnęła, gdy odzyskała świadomość tego, co dzieje się wokół, choć była przygotowana na ogromny ból w klatce piersiowej. Myślała, że powrót od Nathairy będzie przypominał ten poprzedni raz, gdy dusza na nowo zasiadła w materialny ciele, poruszając zatrzymanym sercem, ale się myliła. Nie stało się nic z tych rzeczy i powodem najpewniej był fakt, że Eilis wcale nie umarła. Pod opuszkami palców wyczuła delikatną i gładką porcelanę, z której zbudowana była sowia maska. Uniosła ją na wysokość ramion, pochylając się do niej nieznacznie i wahając na ułamek sekundy. Ten przepiękny przedmiot stworzono, by ukryć uczucia przed resztą świata. Sowa nosiła maskę, by nikt nie rozpoznał osoby, jaką była wcześniej. By nikt nie rozpoznał w niej Eilis. Blondynka nie wiedziała, czy tego właśnie chce — czy chce porzucić wszystko to, czym była, dla wszystkiego tego, co nastąpi. Na jej barkach spoczywała ogromna odpowiedzialność. Nathaira zdobyła oczy w Furantur, które nadal pozostawały zamknięte za mocno ściśniętymi powiekami. Dziewczyna doskonale wiedziała, że gdyby teraz spróbowała je otworzyć, ujrzałaby świat. Wiedziała, że to już ten czas, gdy może znów ujrzeć piękno kolorów wypełniających rzeczywistość, osoby, które tyle dla niej zrobiły, akademię, w której spędziła już tyle czasu. Musiałaby wszystko poznawać na nowo. Bała się tego, ale jeszcze bardziej bała się, że gra według planu Nathairy.
Bogini śmierci chciała jej oczami ujrzeć Świat, ale Świat na pewno miał powód, by ukryć się przed Niebiosami. Rayu ostrzegał, iż Nathaira ją wykorzysta, a bogini o tym wiedziała, dlatego właśnie poszła o krok dalej. Gdyby Eilis nie zdecydowała się patrzeć dla Śmierci, ta sama by zeszła przez Bramę Wróconych, ale do tego też potrzebowała Eilis, stąd propozycja. Naprawdę bezczelna propozycja i przepełniona arogancją, której nikt nie mógł Nathairze zabronić. Miała powód, by unosić się pychą, bo to ona decydowała o tym, kto może żyć, a kto umrzeć. Zaproponowała przywrócenie jednej osoby w zamian za otworzenie wrót.
Blondynka uśmiechnęła się mimowolnie z absurdu sytuacji, w jakiej ją postawiono — życie jednego człowieka za życie setek ludzi, którzy zginą podczas Caelum Mortem. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że widziała już śmierć wielu bliskich i miała pewność, że gdyby na jej oczach ponownie ktoś umierał, przystałaby na te warunki bez chwili zwątpienia. Posłałaby Świat aż do granic zniszczenia, byleby ocalić ukochanych. Mimo wszystko nie chciała przegrać. Nathaira zapewne obserwowała od teraz jej poczynania, ale nie była w stanie zajrzeć w przeszłość. Nie potrafiła swoją mocą dopaść osób, które Eilis zostawiła po drodze do Causamalii. Teraz zagrożeni byli już tylko ci, którzy mieszkali w akademii. Dziewczyna nie mogła pozwolić, żeby i oni ucierpieli. Wiedząc to, przyłożyła sowią maskę do twarzy, wstając. Drewniany taboret upadł na ziemię, gdy docisnęła porcelanę do oczu, a na jej ramionach pojawił się biały płaszcz, który, zdawać by się mogło, został założony przez podmuch potężnego wiatru. Materiał swobodnie opadł na plecy i pióra zaczęły się puszyć, jakby reagując na delikatne drżenie rąk blondynki. Ściągnęła mocniej nakrycie, odnajdując spokój w cieple, po czym założyła kaptur, spod którego mimowolnie uciekały jasne kosmyki włosów.
Eilis otworzyła żółte oczy, nie mogąc całkowicie uwierzyć, że znów widzi. Nawet jeśli to nie były wszystkie kolory, które oferowały ludzkie oczy, musiała się zadowolić tym, co pozostawiła jej Sowa. Wystawiła prawą rękę, a przestrzeń przed nią rozsunęła się na ułamek sekundy, pozostawiając jej coś w dłoni. Biały kostur uformował się z ostrego światła, a dziewczyna zacisnęła mocno palce na drewnianej podporze, jaka, będąc oparta o ziemię, sięgała jej do linii ramion. Wodziła wzrokiem po niezwykłych zdobieniach, zatrzymując się na szczycie przedmiotu, gdzie siedziała niewielka, rzeźbiona sowa przyglądająca się wszystkiemu mądrym spojrzeniem.
Nie zwlekając ani chwili dłużej, dziewczyna udała się do wyjścia. Minęła zakurzone regały w gabinecie Pegeen, które wyglądały dokładnie tak, jak to sobie wyobrażała. Wiedźma całkowicie sprostała jej wymaganiom.
Odgłosy walki nasilały się, gdy kostur uderzał o podłoże, towarzysząc powolnym krokom nastolatki. Stanęła w podziemnym korytarzu, lustrując wzrokiem wszechobecny chaos. Większość ścian labiryntu legła w gruzach, a dziesiątki uszkodzonych lalek Eny zawadzały drogę, przez co nie można było swobodnie się poruszać. Przerzuciła na bok kilka z nich, torując sobie przejście i ruszyła dalej, skręcając do wyrwy po lewej stronie. W oddali, nawet w ciemnościach, bez problemu dostrzegła cztery postacie.
Pod ścianą leżała stara kobieta pozbawiona prawej nogi i lewej ręki, śmiejąc się skrzekliwie oraz zachowując przy tym zwycięski wyraz twarzy. Parę metrów przed nią stała blondynka ze zdartą farbą z twarzy, zasłaniając staruchę. Zamachnęła się, a siedem noży na żyłkach wróciło do jej dłoni, formując żelazny wachlarz, jednak największą uwagę przykuwała drewniana lalka okładająca pięściami mężczyznę w cienistym płaszczu. Eilis domyśliła się, że tylko Ena Lasair jest w stanie z taką łatwością kontrolować swoje twory. Ruchy kukły były niemalże naturalne, zupełnie jak u żywego człowieka. Rzeźbione palce zacisnęły się w pięść i zalśniły bordowym blaskiem, a kolejne uderzenie wbiło przeciwnika w ścianę. Wszystko wskazywało na to, że Eilis przybyła w momencie, w którym całość była już przesądzona. Mężczyzna osunął się na ziemię, z trudem łapiąc oddech. Patrzył nieprzytomnym wzrokiem przed siebie, gdy wszyscy spoglądali na niego. On jedyny widział Eilis, mając świadomość jej obecności. Uśmiechnął się w bólu przez zaciśnięte zęby.
— A więc tak właśnie wygląda Śmierć? — zaśmiał się niemrawo, odgarniając z czoła kosmyki czarnych włosów, które pozlepiał pot zmieszany z krwią i pyłem, a następnie jego ręka ciężko opadła na ziemię. Nie miał siły, aby dalej walczyć.
Z jego perspektywy blondynka rzeczywiście mogła wydawać się czymś nieziemskim. Stojąca dumnie w oddali wyróżniała się na tle ciemnej scenerii podziemia. Będąc okryta nieskazitelną bielą, wręcz lśniła w mroku. Odwzajemniła delikatny uśmiech, poznając po głosie praktykanta Causamalii. Zgodnie z obietnicą, miał ją zabić, a nie umierać na jej oczach. Widać los miał już co do niego plany. Chociaż dziewczyna nadal nie wiedziała, jak do tego wszystkiego doszło, nie miało to obecnie żadnego znaczenia. Poza zamordowaniem Eilis, Zeno de Hugh obiecał jej jeszcze jedną rzecz. Poprzysiągł, iż jeśli nastolatka kiedyś poprosi o pomoc, mężczyzna bez chwili wahania jej udzieli. Nawet jeśli była to fałszywa obietnica, została złożona nosicielowi Nigdzie, na zawsze skuwając praktykanta kajdanami przysięgi.
"Nigdzie jest dokładnie tym, na co wskazuje jego nazwa. Nigdzie nie istnieje. Jest miejscem, którego nie ma. Jest miejscem, w którym rodzi się wszystko to, czego nie ma, ale samego Nigdzie również nie ma. Nigdzie codziennie rodzi się w sobie i umiera na nowo, tak jak prawda, która była niegdyś kłamstwem. I kłamstwem stanie się na nowo, ale nie dziś." — powtarzała sobie w myślach niczym mantrę, w pełnym skupieniu i oddaniu, poruszając delikatnie palcami. — "Złożyłeś obietnicę, Zeno, a ja sprawię, że będzie prawdziwa."
Po chwili uniosła niezauważalnie lewą dłoń, zaciskając w niej białe łańcuchy, które zaczęły się pojawiać, zmaterializowane ze szczerego niczego. Mocnym szarpnięciem przyciągnęła je do siebie, a one pociągnęły za sobą Zeno, który wylądował u jej stóp. Spojrzał na nią z dołu, kompletnie nie mając pojęcia, co się dzieje. Eilis dopiero teraz mogła przyjrzeć się dokładnie wszystkim ranom, jakie mu zadano. Z pewnością sama nie chciałaby być na jego miejscu. Gdyby przyszło jej walczyć z Eną, zapewne skończyłaby jeszcze gorzej niż praktykant, jednak nie mogła się nadziwić jakim cudem opierał się tej trójce tak długo, by całe podziemia doprowadzić do takiego stanu w bitwie. Pegeen była wiedźmą. Jej magię wręcz stworzono do zabijania i z łatwością można było użyć jej w walce. To samo tyczyło się animatorstwa Eny Lasair. Isleen zajmowała stanowisko strażnika labiryntu nie bez powodu, także Zeno nie mógł być tylko zwykłym nauczycielem białej magii.
Z zamyślenia wyrwał ją ruch, jaki dostrzegła kątem oka. Szybko zorientowała się, że jej czyny sprowadziły na nią spojrzenia wszystkich obecnych. Tajemnicza kobieta w bieli porywa ich przeciwnika tuż po tym, jak poniósł porażkę. Oczywiście, że wezmą ją za wroga. Drewniana lalka była coraz bliżej, a Eilis nie miała pojęcia, co robić. Odruchowo cofnęła się kilka kroków, zauważając grupkę ludzi kierującą się w jej stronę głównym korytarzem. Sądząc po wieku i szatach, sami wykładowcy wysilili się, aby odciąć jej jedyną drogę ucieczki. A nawet jeśli dziewczyna miałaby inną, to i tak zgubiłaby się w labiryncie, nie mówiąc już o ciągnięciu za sobą Zeno, którego nie mogła tak zostawić. Nie wiedziała, co zrobił, ale z pewnością nie było dla niego już miejsca w Causamalii.
— Bliźniacza magia... — warknęła przez zęby Tullia, przyśpieszając kroku.
Szła na czele wykładowców, a obok nieodłącznie towarzyszyła jej siostra. Zamglone oczy całkiem przysłoniła biel. Prawą rękę trzymała wyprostowaną, skierowaną w bok, wprost na Trevinę, która czyniła podobnie ze swoją lewą. Między ich dłońmi zaczęły tańczyć błękitne błyskawice, a uwalniana energia sprawiła, iż nawet solidna skała budująca podziemia zaczęła drżeć.
— Ja... — wyjąkała Eilis, powoli panikując. Postanowiła sięgnąć ostatniej deski ratunku, ale nie miała pojęcia, czy to się uda. Wyjęła z kieszeni zielony kryształ oprawiony w złoto oraz zawiesiła go na wysokości twarzy. Zamknęła oczy, marszcząc brwi. — Przepraszam.
— Stworzenia Świata! — dokończyła zaklęcie Trevina, a wtedy obie siostry cisnęły przed siebie czystą, nieskrępowaną magią, jednak nie trafiła ona Eilis, która razem z Zeno zniknęła na chwilę przed atakiem.
***
Blondynka pojawiła się na powierzchni, ale od razu padła na kolana, rzucona przez potężną falę uderzeniową. Skoncentrowany promień za jej plecami wystrzelił z podziemi, wymazując całkowicie dwa stare budynki Causamalii tak, że nie pozostały po nich nawet garstka pyłu. Momentalnie uległy całkowitej degradacji, jakby nigdy wcześniej nie istniały. Wielki krater odsłonił część więzienia Pegeen, wpuszczając do środka światło z zewnątrz. Mimo wszystko dziewczynie nie wydawało się, aby ktokolwiek był w stanie wydostać się z lochów, gdy wyjście stworzono pod tak ostrym kątem. Odetchnęła z ulgą.
Dwie stare kobiety, które zgotowały jej powitanie, z pewnością nie były normalne. Siła, jaką właśnie zaprezentowały, wykraczała poza granice zdrowego rozsądku oraz ludzkich możliwości. Ich moc można porównać nawet do tej, jaką dysponowali bogowie, których dotychczas spotkała Eilis, ale nie to było teraz największym problemem. Blondynka wypuściła z rąk białe łańcuchy, sprawiając tym samym, że zniknęły, zupełnie rozpływając się w powietrzu. Żółtymi oczami spojrzała na praktykanta, nie zdradzając żadnych emocji. Przyłożyła dłoń do jego klatki piersiowej, uwalniając bladozielone światło. Musiała przynajmniej trochę wzmocnić jego ciało, zanim puści go wolno.
— Kim jesteś? — zapytał, próbując zdjąć jej z twarzy porcelanową maskę, ale ta odtrąciła jego rękę, nie odzywając się ani słowem. Kontynuowała przyśpieszanie gojenia się jego ran. — To nie ma sensu. To zaklęcie w niczym mi nie pomoże. Musiałabyś utrzymywać je przynajmniej przez cały dzień. Jakoś uda mi się dotrzeć do bramy samodzielnie.
Po tych słowach wstał, ale Eilis zatrzymała go, łapiąc za rękaw czarnego płaszcza i wręczyła kryształ panny Lasair, powierzając go z taką samą czcią, z jaką oddano go jej.
— Ważne. Nie zgub. Przyda ci się przy opuszczaniu bariery. Idź już — pośpieszyła go.
—Ty nie idziesz? — pytał, zatrzymując się po paru krokach, choć się nie odwrócił.
— Mam tu jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia — odpowiedziała, wciąż siedząc na ziemi.
Gdy Zeno całkowicie zniknął jej z pola widzenia, dziewczyna podniosła się na drewnianej podporze i pochyliła nad ziemią, zupełnie jakby oddawała jej pokłon. Następnie uderzyła w nią kosturem, a spod płaszcza białych piór wyrosły skrzydła, całkowicie okrywając jej ciało, by po chwili mogła wystrzelić w powietrze w postaci śnieżnego ptaka. Szybowała wolna wokół najwyższej wieży Causamalii. Mogła pofrunąć gdziekolwiek tylko chciała, ale nie zamierzała znowu uciekać, jak miało to miejsce w Mabh. Minęła dłuższa chwila, zanim odważyła się wlecieć do środka budynku przez uchylone okno. Wbiła pazury w oparcie jednego z dziesięciu dębowych krzeseł, które ustawiono wokół prostokątnego stołu z czarnego kruszcu, a następnie machnęła raz jeszcze skrzydłami. Pojawiła się w burzy białych piór, siedząc spokojnie na miejscu któregoś z wykładowców, zaraz na wprost Eny Lasair.
Obie milczały, przyglądając się sobie wzajemnie. Dla każdej z nich to był pierwszy raz, gdy widziały się w tej formie. Eilis mogła wreszcie ujrzeć twarz kobiety, która tak wiele dla niej zrobiła i zapewne właśnie przez to zapomniała, że w ogóle powinna się odzywać. Mimo że czerwonowłosa doskonale wiedziała, iż gość naprzeciwko jest uczennicą przez nią przygarniętą, chciała usłyszeć to osobiście. Wreszcie miała okazję wejrzeć w głąb jej umysłu, ale nie widziała tam nic innego poza wspomnieniami z lotu nad Niższym Królestwem. Im dłużej się przyglądała, tym częściej ten obraz pojawiał się w jej głowie. Zupełnie jakby oczy Eilis wcale nie należały do Eilis, a do zwyczajnego ptaka. Wywołało to u niej rosnący niepokój.
Nastolatka drgnęła, wracając do rzeczywistości. Przyłożyła delikatnie palce do porcelanowej maski i odłożyła ją na stół.
— Jeszcze raz przepraszam, że wam przerwałam — powiedziała, kłaniając się i unikając wzroku nauczycielki. — Ale nie mogłam pozwolić mu tam zginąć.
— Jakim cudem wydostałaś się z lochów? — zapytała Ena, kompletnie ignorując wyraz skruchy. Jej głos był zimny i stanowczy, ale prawdopodobnie taki właśnie powinien być w stosunku do kogoś, kto popełnił w jej mniemaniu karygodny błąd. — Zamkną cię w celi. Będą cię więzić, póki wszystko się nie wyjaśni.
— Wiem — odparła, uśmiechając się. — Mam czas. Pytała pani, jak uciekłam... Za to również muszę panią przeprosić. Użyłam klucza, który od pani dostałam, a teraz oddałam go Zeno.
— Dlaczego?
— Aby ułatwić mu ucieczkę.
— Dlaczego?
— Ponieważ nie chciałam, aby tu zginął.
— Rozumiem — odpowiedziała, po czym ponownie nastąpiła dłuższa chwila niezręcznego milczenia. Najwidoczniej Ena Lasair nadal nie dowierzała w to, co się wydarzyło. — Jakim cudem udało ci się użyć klucza, nie mając zamka? To urządzenie przenosi w pionie, jednak nie działa bez piedestału, w którym należy przekręcić kryształ.
— Napełniłam go moją magią, a wtedy reszta potoczyła się samoistnie — mówiła, ukrywając za rękawem poparzoną dłoń, w której wcześniej ściskała zielony kamień. — Nic mniej i nic więcej.
— Oryginalna magia naprawdę jest niesamowita — odparła, mając już swoją teorię. Samo Oculi Vermis stworzono przez pierwszych magów dla pierwszych magów. Nikt nie wiedział, że ich dzieci nie będą mogły całkowicie wykorzystać potencjału czarnego blatu, a po śmierci twórców, z czasem zapomniano nawet o pierwotnym przeznaczeniu stołu. Widocznie dziesięć kluczy również skrywało kilka sekretów. — Znów możesz też zmienić się w ptaka. Jak?
— Nie wiem. To jeden z prezentów, jakie pozostawiła mi po sobie pewna osoba. Oczy ptaka, płaszcz sowy oraz kostur.
— A maska? Miałaś ją już wcześniej?
— Maska również jest od tej osoby, ale nie jest w żadnym stopniu niezwykła — powiedziała, wodząc opuszkami palców po porcelanowych piórach.
— Zamkną cię w celi... — powtórzyła Ena, przełykając ślinę. Tym razem jej głos był lekko podłamany, a oczy szkliły się od łez w nich wzbierających. — Będą cię więzić, póki wszystko się nie wyjaśni.
— Wiem — odpowiedziała, nadal nie dając nic po sobie poznać. — I jestem na to gotowa. Będę chciała wykorzystać ten czas jak najlepiej. Możemy współpracować. Powiem wam wszystko, co wiem, ale mam jeden warunek: chcę, żeby została pani moim nauczycielem.
— Gdy twoja kara się skończy, będę zaszczycona — odpowiedziała, a po jej policzkach spłynęły pierwsze łzy. Przyłożyła dłoń do lewej piersi i ścisnęła mocno materiał ubrań. — Mam nadzieję, że będą dla ciebie łagodni, Eilis.
KONIEC EPIZODU: Causamalia cz. 1
NASTĘPNY EPIZOD: Ornora
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro