Rozdział 46.5 - Zebranie z powodem
WARNING!!! POSTACIE MOCNO PRZESADZONE.
Gdy południowe światło słoneczne dostało się do komnaty przez otwór w dachu przypominający pięcioramienną gwiazdę, oświetliło ono masywny żyrandol. Tysiące kryształków rozszczepiło promienie, które przybrały barwy wszystkich kolorów tęczy, padając na dwanaście kolumn podtrzymujących lśniący, kopułowaty sufit obłożony złotymi płytami. Wszyscy zebrani wokół okrągłego stołu w milczeniu czekali na przybycie tego, kto ich zebrał. Nadal nie znali konkretnego powodu, jednak mieli doskonałą świadomość, że to wydarzenie odmieni losy całego Furantur. Wbrew pozorom, każdy z nich miał do odegrania znaczącą rolę w przyszłości.
Dziesiątki zaklętych w kamień strażników z białego marmuru stało w szeregu, tworząc szczelny mur otaczający zebranych, nie pozwalając się im wydostać. Nagle jeden z nich uderzył trzymanym przez siebie sztandarem o ziemię, a jego śladem podążyli kolejni. Równe, doskonale zsynchronizowane uderzenia sprawiły, iż kryształki żyrandolu zderzały się ze sobą, imitując dźwięki mnóstwa szklanych dzwoneczków. Dopiero wtedy goście w pałacu zauważyli, że osoba, której tak wyczekiwali, znajduje się już wśród nich. Pojawił się tak bardzo niespodziewanie, że można było pomyśleć, iż od zawsze tam stał. Nawet Rowena, mimo iż patrzyła od dłuższego czasu w górę, nie mogła potwierdzić, że cały ten czas go nie widziała. Zupełnie jakby istniał już od zawsze, choć wcześniej podświadomość celowo go ignorowała. Bo w końcu kto chciałby wiedzieć o istnieniu istot tak doskonałych, że samym słowem kształtowały one rzeczywistość? Na kryształowym żyrandolu, jedną ręką trzymając się grubego łańcucha, stał chłopak, wodząc wzrokiem po siedemnastu zebranych.
— Witam wszystkich! — krzyknął, uśmiechając się szeroko.
Po chwili zeskoczył na blat, lądując miękko, a szkarłatny materiał królewskiej peleryny zatrzepotał w powietrzu. Prezentował się naprawdę imponująco, a samą swoją obecnością budził strach, choć nie sprawiał wrażenia, jakoby miał komuś wyrządzić krzywdę. Korona wykonana ze szczerego złota i wysadzana drogocennymi kamieniami spadła mu z głowy, kiedy pochylił się, by wykonać teatralny ukłon, jednak nie przejął się tym. Kompletnie ją zignorował, gdy toczyła się po błyszczącej posadzce.
Chłopak zajął ostatnie wolne miejsce przy okrągłym stole i skinął dłonią na marmurowego strażnika trzymającego wielkie pudło oklejone niebieską bibułą. Żołnierz podszedł, stawiając ciężkie kroki, a następnie podał pakunek swojemu panu.
— Jak już pewnie zauważyliście, przewyższam was wszystkich zebranych tutaj mocą i władzą — mówił, potrząsając kartonem i nasłuchując tykania, które od tamtego momentu zaczęło się znacznie nasilać. — Jestem Ytty, wasz stwórca, a tutaj mam dziewięćdziesiąt dwa pytania. Zostaliście wybrani, ponieważ w tej puli zadano wam przynajmniej jedno pytanie, na jakie musicie odpowiedzieć.
Ytty, jak się przedstawił, uśmiechnął się szelmowsko, po czym dodał:
— Jednak nie wyobrażajcie sobie zbyt wiele, ponieważ większość tych pytań i tak jest do mnie.
Chłopak włożył dłoń do środka pakunku, wyjmując pierwszą karteczkę. Parsknął pod nosem, odkładając ją na bok. Uczynił podobnie jeszcze z kolejnymi dwudziestoma, za każdym razem szepcząc pod nosem "znowu do mnie". Po tych słowach zawsze wodził po zniecierpliwionych twarzach wezwanych przez siebie gości, udając współczucie.
"Zaczynasz mnie denerwować..." — pomyślała Vanora, jednak nie powiedziała tego na głos. Nie uważała za stosowne dawać znać o swojej irytacji spowodowanej zachowaniem własnego stwórcy.
— Zaczynasz mnie denerwować! — krzyknął Vindicate, wstając, a wszyscy skinęli potwierdzająco głową.
— W takim razie może zaczniemy od ciebie, Vin! — odpowiedział mu Ytty, mrużąc oczy. Włożył dłoń do niebieskiego pudełka, z którego wyciągnął pytanie do bóstwa wojny.
"Cała ta szopka i tak jest ustawiona..." — pomyślał, zanim odczytał pytanie.
— "Drogi Vinie! Czy jest chociaż minimalna szansa, że mógłbyś zakochać się w Eilis?" — przeczytał przesłodzonym głosem, przedrzeźniając autora pytania. — A więc... Jest?
Szatyn zalał się krwistym rumieńcem, cofając odruchowo i zasłaniając ręką twarz. Nie przewidział, że ma wciąż za sobą krzesło, przez co ponownie wylądował w pozycji siedzącej. Spuścił głowę i gestem ręki poprosił o następne pytanie.
Yttjslel westchnął, zmiął karteczkę, spalił, a potem popioły wyrzucił za okno, by wyjąć kolejną.
— "Drogi Vinie! Czy podoba ci się Eilis?" — Ytty ponownie przeczytał to takim samym tonem, co tylko spowodowało wzrost nienawiści, jaką każdy zaczął darzyć tę doskonałą istotę.
— Co z tymi pytaniami jest nie tak?! — krzyknął, uderzając dłonią w stół, jednak uspokoił się, gdy niewidoma blondynka odruchowo podskoczyła ze strachu. Podrapał się po głowie, po czym zaczął mówić ledwo słyszalnie: — Nie uważam, że jest brzydka. Ale Eilis...
— Co ty tam mruczysz?! — krzyknął Ytty wolno i wyraźnie, aby zachęcić chłopaka do odważniejszej wypowiedzi.
— A nawet jeśli, to czy coś w tym złego?! — warknął, wytrącony z równowagi, a dopiero potem dotarło do niego to, co właśnie miało miejsce. Schował twarz w dłonie, głowę kładąc na blacie stołu. — Wszystkich was zabiję.
— Kolejne pytanie... "Drogi Vinie! Kiedy wreszcie pokochasz Eilis — swoją żonę i matkę twoich dzieci? Czy przeszkadza ci to, że jest niewidoma?".
— Czy ci wszyscy ludzie nie potrafią zadać czegoś prostszego?! — wyjęczał w odpowiedzi, wierzgając nogami. — Przyjście tutaj to była strata czasu.
Bóg wojny wstał, chcąc opuścić salę konferencyjną, jednak zatrzymali go strażnicy, ponownie przymuszając do zajęcia miejsca.
— Na chwilę obecną wystarczy męczenie ciebie. Kto chce być następny? — zapytał super-stwórca (czyli Ja), pocierając zachłannie dłońmi. — Mella! Dawno się nie widzieliśmy! Wyglądasz dosyć... osobliwie. Dla ciebie również jest pytanie!
Yttjslel wstał, odszedł od stołu, obiegł go aż na jego drugą stronę, gdzie na krześle siedziała odcięta głowa czarnoskórej wykładowczyni z Causamalii. Pokazał jej karteczkę z pytaniem, na co ta tylko przewróciła oczami, nic się nie odzywając.
— Tak, masz rację. "Joł nigga" to nie jest pytanie, na jakie można łatwo odpowiedzieć. Rasizm wszędzie, przykro mi. — Ytty otarł sztuczną łzę z policzka, którą trzymał specjalnie na tę okazję, po czym powrócił na swoje miejsce.
Vanora odłożyła wachlarz z błękitnych piór, uderzając nim w blat, by zwrócić na siebie uwagę.
— Mogę już odpowiedzieć na swoje pytania? Boję się, że jeśli dłużej to potrwa, to zastanie mnie wieczór.
— "Do Vanory: Czy Baronowa kocha mnie tak samo mocno, jak ja ją kocham?" — przeczytał stwórca, łapiąc się za głowę. Wciąż nie miał pojęcia, kto był w stanie wymyślić tak niedorzeczne pytanie, aż dotarło do niego, że to jedno z tych sfałszowanych.
— Kim jest osoba, która o to pyta?
— Livli5 — odpowiedział, odkładając karteczkę na bok. — A więc? Kochasz ją?
— Kocham wszystkich, którzy kochają mnie i są gotowi za mnie umrzeć — odpowiedziała, stawiając wyraźny akcent na słowo "umrzeć".
— "Lubisz pływać?" — czytał dalej, wyrzucając kolejną karteczkę.
— Nie mogę powiedzieć, że nie, ale to też nie jest tak, że lubię. Ja nie pytam się ludzi, czy lubią oddychać.
— "Co się stało z twoimi wyznawcami?".
— Moi wyznawcy oddali dla mnie życie, ponieważ mnie kochali. Może nie dobrowolnie je oddali, ale wszystko to czynili z miłości.
— "Ile masz lat?".
— Nie liczę czasu w ludzkich latach. Przeżyłam więcej niż dwa strącenia.
— "Dlaczego na początku wydawałaś się taka podejrzana?".
Vanora zamrugała oczami z niedowierzaniem. Wyglądała, jakby chciała zaraz powiedzieć coś w stylu "Ja? Podejrzana? Niemożliwe" albo ewentualnie tupnąć głośno nogą z pretekstem w głosie "Dlaczego tylko na początku?!", jednak nie Yttiemu było rozstrzygać, jaką tym razem reakcją Baronowa uraczy wszystkich zebranych, więc pognał dalej z następnym pytaniem.
— "Czemu sama nie pomogłaś Tarze się uwolnić" — przeczytał, lecz podniósł palec w wymownym geście, prosząc wszystkich o uwagę. Widać był zły, że ludzie szybko zapominają tak ważne rzeczy. — Vanora nie mogła postawić nogi w pobliżu Mabh, ponieważ była tam rozstawiona zmodyfikowana przez Ronata bariera Tary, która powstrzymywała przed wejściem siły natury. W Mabh nie padał deszcz ani nie wiał wiatr nawet wiatr, stąd dzwoneczkowy system ostrzegania przed Sheridanami miał prawo bytu. Bogowie również są siłą natury samą w sobie, więc nikt z nich nie mógł wejść do środka.
— Doskonała odpowiedź. Znasz mnie lepiej, niż ja sama — pochwaliła go, ale nie pozwoliła chłopakowi nacieszyć się miłymi słowami, każąc od razu przejść do następnego pytania.
— "Nie chciałaś pomścić Tary?"
— Nie. Nigdy nie chciałam jej pomścić, ponieważ Tara była bóstwem. Bogowie nie umierają. Umiera ich świadomość, ale moc pozostaje. Odradzają się jako nowe istoty, z nową świadomością, ale to nadal te same osoby. Tara wciąż żyje, tylko nie jest sobą.
— Dosyć... Skomplikowane xD — westchnął, a wszyscy popatrzyli się na niego z niedowierzaniem.
— Przepraszam... Ale co to tak właściwie było? — zapytała Rowena, podnosząc dłoń, by uzyskać głos w tym zebraniu.
— No tak... Wy nie potraficie mówić emotikonami. No nic, w takim razie przestanę xD
— Znowu to zrobił... — burknął Vin, a gdy zobaczył uśmiech Yttiego, to już wiedział, co go czeka.
— "Drogi Vinie! Kiedy wreszcie pocałujesz Eilis?"
— Przestań! — krzyknął, rzucając Yttiego butem, jednak super-stwórca (czyli Ja), uniknął tego, przypadkowo uderzając się niestety (tak, niestety) głową w blat stołu.
— "Musisz być takim dupkiem?!" — krzyknął Ytty, rozmasowując czerwone czoło.
— Sam jesteś dupkiem! — odpyskował mu Vin, wystawiając język.
— To było pytanie od fanów...
— Muszę! — odpowiedział. — Bo mój stwórca też nim jest!
— Sprytnie, Vindicate, boże wojny... — Ytty zaśmiał się niemrawo, postanawiając na tę chwilę darować swojemu synowi. — "Pytanie do super-stwórcy (czyli Mnie)" — przeczytał dumny z tego, że nazywają go super-stwórcą (czyli Mną), mimo że sam im tak kazał. — "Kiedy next?"
Ytty zmiął kartkę z nienawiścią i ją zjadł, a następnie popił wodą przygotowaną przez marmurowego strażnika, gdyż nawet golemy bywają na tyle zapobiegliwe, aby przewidzieć taki przebieg zdarzeń.
— "Kiedy w końcu Vin i Eilis się spotkają? Mam nadzieję, że w końcu będą razem!" — chłopak zastanowił się przez chwilę, zanucił marsz weselny, a później marsz pogrzebowy i znów marsz pogrzebowy, i w końcu odpowiedział — W swoim czasie.
Przez następne kilka chwil tylko przeglądał pytania i odpowiadał na nie szybko, odrzucając przeczytane karteczki na bok, aż zatrzymał się nad najważniejszym pytaniem w swoim życiu:
— "Daj jakieś memy, proszę" — w sumie to nie było pytanie, ale nie wnikał już więcej. Zaczął szukać memów, które umieści pod koniec rozdziału. — "Kebab czy pizza" — kebab, "baranina czy kurczak" — baranina, "Teen Wolf czy TWD" — TWD, "Zwyczajny serial, czy Pora na przygodę" — nigdy nie oglądałem Pory na przygodę".
Wkrótce Yttiego zmęczyło odpowiadanie na pytania w taki sposób, więc czym prędzej zmienił system wszechświata. Rozprostował palce i rzucił potężne zaklęcie, które pozwoliło mu pominąć narrację.
HTC czy Samsung? — nie wypowiadam się xD
Papier poukładany, czy zgnieciony? — co za papier? lel
Masz psa albo kota? — mam, hehe
Skąd pomysł na taką historię? — W sumie to nie jestem do końca sam pewien. Stworzyłem ją na podstawie wielu pragnień tego, co chciałem umieścić w swojej opowieści.
Jakie wolisz kosze na śmieci? — takie, żeby zmieściły wszystkich mainów Yasuo xD
Wilkołaki czy wampiry? — Dzisiejsze wilkołaki i wampiry to tylko cień tego, czym były kiedyś. Marne podróbki prawdziwych potworów mrożących krew w żyłach, bezlitosnych bestii i myśliwych. Niestety, nie lubię obecnie żadnego z tych stworzeń, odkąd stały się powodem do westchnień wielu nastolatek xD
Czy według ciebie masło jest wystarczająco maślane? — Oczywiście, że tak. Chociaż mogłoby w nim być więcej masła xD
Wolisz psy czy koty? — Już gdzieś to pisałem, ale nie jadłem jeszcze tych zwierząt, więc ciężko się zdecydować ;P
Dlaczego kaktusy są nazywane kaktusami, a nie kującymi kwiatami, które nie potrzebują tak dużo wody? — Bo to drugie jest zbyt długie i prawie wpadłem w szał, gdy to przepisywałem :')
Jaki masz rozmiar butów? — 43... Chyba. Jakoś tak było tydzień temu xD
Ytty westchnął ciężko, zmęczony odpowiadaniem na te wszystkie pytania dotyczące jego osoby. Nie chciał też, żeby jego postacie się niecierpliwiły, ponieważ nie dostały jeszcze nic dla siebie. W sumie to chciał, ale życie nie jest tak wspaniałe. Rozsiadł się wygodniej, zmęczony ciągłym czytaniem pytań. Pchnął kartonowe pudło obklejone niebieską bibułą w stronę Vina mającego losować następne pytania.
Szatyn niechętnie włożył dłoń, wyciągnął jedną karteczkę i przeczytał pytanie na głos.
— "Drogi Vinie!" — urwał, wyrzucając kartkę do śmieci. Po chwili wyjął następną, najpierw upewniając się, że nie ma tam nic z tych rzeczy, na które nie miał zamiaru odpowiadać. "Czy pomógłbyś mi wymienić dętkę w rowerze?" Nie.
— To było szybkie. — Zaklaskał super-stwórca (czyli Ja), każąc szatynowi oddać pudełko komuś innemu.
Vindicate ostrożnie pchnął po blacie karton prosto do nieznanej mu rudowłosej kobiecie w czerwonej sukni, która siedziała na kolanach czarnowłosego mężczyzny w młodym wieku bawiącego się jej włosami.
— Już myślałam, że nigdy nie dostanę żadnego pytania! — powiedziała, wiedząc dokładnie to, czego chciała. Zamierzała wyciągnąć pytanie do Cathala, by znów usłyszeć jego głos. Nie dopuszczała do siebie nawet myśli, że mogłoby się jej nie powieść. I tak też się nie stało. — "Cathal: Kim jesteś?"
— Cathal — burknął jednym słowem.
Cesarzowa uśmiechnęła się mimowolnie, wyjmując kolejne pytanie.
— "Cathal: Czy twoja pani popija krew?" — zaśmiała się, oblizując białe kiełki, jednak nic nie odpowiedziała i wyrzuciła karteczkę. — "Cathal: Jesz coś w ogóle?"
— Jeśli mam czas.
— "Cathal: Dlaczego jesteś taki dziwny"... — Cesarzowa zmięła kartkę z nienawiścią i podała ją Yttiemu, który również i tę niegodziwą wypowiedź zjadł.
— "Cathal: Skoro jesteś z Ornory, to jak tam jest?"
— Ornora to ładne miasto — powiedział.
No i w sumie to tyle powiedział.
— Ale nie tak piękne, jak twoja pani — mówiła kobieta, głaszcząc go po głowie. — Masz, teraz ty wylosuj pytanie dla mnie.
Czarnowłosy włożył dłoń do pudełka i wyjął kartkę, po czym podał ją cesarzowej, dając znak, aby przeczytała za niego.
— "Jak to się stało, że skoro uznali cię za martwą, to nadal żyjesz? Jesteś taka wtf, więc zgiń i nie wracaj".
Kobieta wpadła w histeryczny śmiech, nie mogąc się opanować, a wszyscy spoglądali na nią z przerażeniem (z wyjątkiem Eilis. Ona nie patrzyła, jeśli wiecie o co chodzi xD).
— Istoty doskonałe nie umierają. — Puściła oczko do Yttiego, na co ten odpowiedział jej tym samym. — I zawsze wracają. W najmniej spodziewanym momencie.
Cathal podał jej następną karteczkę.
— "Masz ty godność i rozum człowieka?". — Znów się głośno zaśmiała. — Istoty doskonałe nie są ludźmi! Nie potrzebuję tak durnych rzeczy, jak godność i niepełnosprawny rozum!
— Poproszę zatem przedstawiciela Sheridanów. Nie będziemy losować dla was pytania, bo to zbyt niebezpieczne. Jeszcze wylosujemy coś, co zagraża światu — powiedział super-stwórca (czyli Ja). — "Jak czujecie się, z tym że już nie jesteście ludźmi?"
Bestia siedząca na krześle, niezręcznie wciśnięta wśród zebranych przy okrągłym stole otworzyła paszczę, mrożąc całe powietrze dookoła, jednak Ytty nie dał jej wypowiedzieć choćby słowa, powołując się na oszczędzanie na ogrzewaniu.
— "Panie sołtysie! Dlaczego jesteś takim idiotą?".
— Zrobiłem to, co uznałem za konieczne. Na moich barkach spoczywało życie moje, jak i również wszystkich mieszkańców. Będąc odpowiedzialnym za wioskę przez kilkadziesiąt lat, nauczyłem się, że nic nie jest ważniejsze od rodziny, nawet utrzymywanie sekretów, więc nie życzę sobie, żebyście nazywali mnie idiotą! — podniósł gniewnie głos, marszcząc brwi. — Gdybym nie powiedział jej tego, co chciała wiedzieć, nie odeszłaby prędko, a już na pewno nie bez ofiar. Potrafię rozpoznać niebezpieczne jednostki, które nie są w pełni ludźmi. Wielkie potwory stąpają po Niższym Królestwie, ukrywając się pod postacią ludzi.
— Dobra, dobra, bo zrobiło się zbyt poważnie — przerwał Ytty, zadając kolejne pytanie. — "Lucus: Co tam?" O, jaka szkoda. Nie ma z nami Lucusa. Wszyscy chyba zapomnieli, że nie może opuścić Matuti. W takim razie kolejne pytanie. "Do Eilis: Myślisz, że skrywasz w sobie wielką moc?".
Blondynka zdziwiła się, że dla niej również jest jakieś pytanie. Co prawda super-stwórca (czyli Ja), wspomniał, że każdy, kto tu się znalazł, zostanie obdarowany przynajmniej jednym, jednak po takim czasie straciła już prawie całkowicie nadzieję, iż ktokolwiek o niej pamiętał.
— Nie uważam, że to jakaś wielka moc. Nie wiem nawet, czym to wszystko jest... Momentami czuję się bardzo zagubiona. Przepraszam, nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie.
— "Jakie jest twoje rodzeństwo?".
— Mam trzech starszych braci. Są bardzo nadopiekuńczy i nawet jeśli zbliżały się żniwa, nigdy nie chcieli, żebym pomagała w polu, przez co moja karnacja może nie odzwierciedlać chłopskiego pochodzenia. — Zaśmiała się, zdziwiona tym, jak przez ten nieznaczny fakt może doskonale wpasować się w bogatych szlachciców Causamalii. Z bladą cerą nikt nie weźmie jej za kogoś z niższych sfer. Chłopi od ciężkiej pracy w słońcu zawsze łapali opaleniznę.
— "Jakie plany na przyszłość?".
— Na chwilę obecną chcę ukończyć Causamalię. Co będzie potem, nie wiem.
— "Wolałabyś zostać w akademii, czy podróżować z Vinem?".
— Sama nie wiem. Uciekłam, ponieważ to wszystko mnie przerosło. Może gdybym była silniejsza, podróż z bogami stałaby się dla mnie łatwiejsza.
— "Jak czujesz się, z tym że jesteś niewidoma?".
— Początkowo było ciężko, ale teraz się powoli przyzwyczajam. Wszystko dzięki osobom, które są blisko mnie i oferują pomoc.
— "Czy ślepota bardzo utrudnia ci życie?".
— Niestety tak. Utrata wzroku była dla mnie ogromnym ciosem. Przepraszam, wolę nie rozdrapywać starych ran...
— "Chciałabyś znów spotkać ojca swoich dzieci, czyli Vina?". Żartowałem, jedziemy dalej. "Kiedy wreszcie pokażesz jakąś super hiper moc..." — urwał, wyrzucając karteczkę. — Nie ma spoilerów. Dziękuję za współpracę, to wszystko, Eilis.
— Proszę... — odparła lekko zmieszana.
— "Salomon: Chcesz tuńczyka?".
Eleonore zaśmiała się, obiecując kotu świeżą porcję po powrocie. Była tak niewyraźna, że można by przysiąc, iż jest duchem. Albo, że Ytty was wkręca.
— Cóż... Mowę Salomona rozumie tylko Eleonore, więc darujmy sobie pytania do niego — powiedział super-stwórca (czyli Ja).
— Mogę przekazywać jego słowa, więc śmiało — mówiła pani czarnego kota, trzymając go na kolanach.
— W takim razie niech tak więc będzie. "Co najbardziej cenisz sobie w życiu?".
— Salomon twierdzi, że najważniejsza w życiu jest przyjaźń i wierność względem drugiej osoby. Póki to trwa, świat będzie pięknym miejscem.
— Co za zakłamany kot — prychnął pod nosem Yttjslel, czytając kolejne pytanie. — "Jaka jest najbardziej irytująca cecha twojej pani?".
— Salomon twierdzi, że jego pani nie ma irytujących cech.
— Co za zakłamana pani —prychnął pod nosem Yttjslel, jednak poważnie rezygnując z pytań do Salomona. Powodem mógł być fakt, że się skończyły, ale o tym innym razem.
Chłopak zdjął ciężką, czerwoną pelerynę i rozwiesił ją na oparciu krzesła. Pudełko w tym czasie powędrowało do Pegeen.
— "Nathaira: Co wiesz o Nigdzie?" — przeczytała, kierując spojrzenie na boginię śmierci, na jaką padał podejrzany cień tajemniczości, mimo że wszędzie powinno być jasno. Dziwne. Serio.
— Nigdzie jest moim własnym tworem. Wiem o nim wszystko, jednak ono nie wie o mnie nic. Tyle powinno wam wystarczyć — odparła, zakładając nogę na nogę.
— W takim razie "Opowiedz coś o sobie".
— Jestem Śmiercią. Stworzyłam ludzi. Wszyscy ludzie należą do mnie, a szczęście odnajdą, dopiero gdy znów staną się ze mną jednością. Moja pierwotna siła została podzielona na tysiące pomniejszych istnień, którymi są śmiertelnicy. To wszystko, co chcę wam powiedzieć.
— "Czy nie męczy cię rola Śmierci?".
— Jeśli tak by się stało, nie miałabym po co już dłużej istnieć. Bycie Śmiercią ma swoje zalety — uśmiechnęła się smutno.
— "Jaki miałaś powód, by strącić Vina?".
— No właśnie, jaki?! — krzyknął szatyn, ponownie się unosząc. Ytty zmierzył go piorunującym spojrzeniem, przerywając Nathairze.
— Nie ma spoilerów! "Drogi Vinie! Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego nienawidzisz ludzi?" — zapytał super-stwórca (czyli Ja).
— Nigdy nie wspominałem o tym, że nienawidzę ludzi. Nie mam po prostu zamiaru bratać się z kimś, kto i tak zginie wcześniej ode mnie. Bogowie żyją dłużej. Poza tym wkrótce wrócę do Niebios i nie zobaczę więcej śmiertelników, więc nie warto tracić czasu na znajomości z nimi.
— "Drogi Vinie! Czy nienawidzisz ludzi dlatego, że są słabi?".
— Nie nienawidzę ludzi! — warknął, jakoby wszyscy nie potrafili go zrozumieć. Nagle poczuł się taki... samotny.
— "Drogi Vinie! Mam wrażenie, że nienawidzisz ludzi. Dlaczego masz do nich taki dystans?" — zapytał ponownie Ytty, czytając ostatnie już pytanie do boga wojny. Nawet on zauważył, że wszyscy pytali tego biedaka o to samo.
— Nie nienawidzę ludzi, do cholery! — krzyknął, po czym zastanowił się chwilę. — Dobra, teraz was nienawidzę!
— Już, już... — Yttjslel pogłaskał szatyna po głowie, próbując go uspokoić, po czym podłożył mu pod nos karton. — Masz, wylosuj dla kogoś pytanie. To na pewno poprawi ci humor.
— Nie mogę uwierzyć, że taki kretyn nas stworzył — Vindicate złapał się za głowę jedną ręką, a drugą wylosował pytanie. — "Super-Stwórco! Gdybyś w tym jednym momencie nie zdecydował się kliknąć publikuj, gdybyś nie znalazł w sobie odwagi i gdybyś nie znalazł nigdy Wattpada, jak zmieniłoby się twoje życie?".
Szatyn spojrzał na super-stwórcę (czyli Mnie :3 ), ciekawy odpowiedzi.
— Gdybym nigdy nie opublikował Śmierci Niebios... — zaczął, patrząc ze wzruszeniem na postacie, które sam stworzył. — Nigdy by mnie tutaj nie było. Nigdy by nie było też tutaj was wszystkich. Zarówno moi wyznawcy, jak i ja, nigdy byśmy się nie spotkali. Vin, Vanora, Eilis i cała reszta nie mogłaby istnieć. Moje życie nie miałoby sensu, bez tych postaci, które wypełniają pustkę w moim kamiennym serduszku. Naprawdę ich kocham.
— Super-Stwórco... — wyjąkał Vin, ze łzami w oczach.
— HA! Nazwałeś mnie super-stwórcą (czyli Mną xD )! Wiedziałem, że w końcu się poddasz. Niby udajesz takiego twardego, ale ty też mnie kochasz!
Ytty rozczochrał Vinowi włosy z szerokim uśmiechem na ustach. Nie przerwał, nawet gdy zażenowany szatyn próbował się bronić. Następnie zabrał mu pudełko, by wylosować inne pytanie. Vindicate nie miał do tego talentu. Smutek, że super-stwórca (czyli Ja) nie dał mu takiego.
— "Cukierki Arthura: Jakim cudem zawsze znajdujecie się w momencie, w którym nikt was się nie spodziewa?". — Ytty wziął długi drewniany wskaźnik i zaczął nim popychać landrynki w kolorowych papierkach leżące na stole, licząc na jakąś odpowiedź. — No, cukiereczki, dlaczego? Nie potraficie mówić? Jaka szkoda. Macie coś przeciwko, żebym was zjadł? Nie? Dziękuję.
Yttjslel wziął i je zjadł. Tak było, więc zostało to spisane w tej opowieści.
A następnie podał pudełko Eilis, by ta wylosowała i przeczytała następne pytanie, próbując się przy tym powstrzymać od śmiechu, gdy uświadomił sobie, jak bardzo złą istotą w głębi duszy jest, by kazać ślepej dziewczynie czytać.
— "Anna: Kim w ogóle jesteś?" — przeczytała, a raczej powtórzyła słowa Sowy, a wszyscy zaniemówili, zdziwieni tym, jak jej udało się tego dokonać.
Nawet Ytty przez chwilę myślał, że dziewczyna oszukuje. Zresztą... Fakt, oszukiwała. W końcu nie ona to przeczytała, co po raz kolejny udowodniło błyskotliwość i szybkość, z jaką wysuwa wnioski super-stwórca (czyli Ja).
— Jestem opiekunką klasztoru, który założyłam — odpowiedziała Anna, uśmiechając się przyjaźnie. — Niczym więcej i niczym mniej. Naprawdę. Tylko starą kobietą, na jaką czeka już tylko Śmierć. Śmierć Niebios — dodała ciszej ostatnie słowa.
— "Jakie tajemnice skrywasz?" — kontynuowała Eilis, a Ytty w tym momencie zabrał jej to pudełko, bo nie mógł już wytrzymać tych oszustw. Sowa nie została zaproszona na audiencję. Nie dostała żadnego pytania, a mimo to czytała cudze.
— Nie skrywam żadnych tajemnic, moje drogie dziecko. Nie więcej niż wszyscy ludzie — odpowiedziała, sprytnie operując słowami. Wszyscy ludzie razem wzięci mieli łącznie bardzo dużo tajemnic.
— Ostatnie pytanie do Anny: "Jaki jest twój związek z Niebiosami, bóstwami i magią?".
— A co to takiego? — Zaśmiała się. — Nie zadawajcie trudnych pytań starej kobiecie, która ma kłopoty z pamięcią!
Yttjslel podał pudełko tym razem Annie, a ta wyciągnęła pytanie dla Vanory.
— "Dlaczego ufasz temu, co ciągle daje wszystkim cukierki?" — zapytała, sama również będąc tego ciekawą.
— Ufam Arthurowi, ponieważ ufam Helium.
— Szybko i zwięźle — skomentowała Anna, czytając karteczkę, którą wręczył jej Ytty, by już zakończyć pytania do Vanory. — "Co się stało po spotkaniu z Tarą, że Eilis wybiegła przerażona? Jak myślisz?".
— Pewnie dziewczyna postawiła stopę nie tam, gdzie trzeba. Tara dba o terytorium i o swoje Dzieci. Dziewczyna najwyraźniej nie mogła sprostać całkowicie moim oczekiwaniom, chociaż poradziła sobie znacznie lepiej niż dziesiątki ludzi na przestrzeni lat, którzy nawet nie zdążyli dotrzeć do Mabh, bo wcześniej zostawali rozszarpani na strzępy. Jestem wdzięczna Eilis, że otworzyła dla mnie barierę Ronata.
Super-stwórca (czuli Ja) podał Vanorze karton, namawiając, by wylosowała pytanie, jednak ta kategorycznie odmówiła. W takim razie Ytty chciał, żeby chociaż przeczytała jakieś, które jej da, ale również odmówiła. Zrezygnowany spojrzał na Rowenę, która podświadomie unikała jego wzroku. Zaśmiał się w duchu, popychając pudełko, które posunęło po stole aż do czarnowłosej wiedźmy.
Dziewczyna niepewnie włożyła dłoń, wyciągając karteczkę.
— "Do Eny: Myślisz, że Eilis zobaczy to, czego nie ma i będzie mogła podjąć leczenie?".
— Mam takie nadzieje... — odparła czerwonowłosa, nie podnosząc wzroku na nikogo z obecnych na tej sali. Bała się, że przypadkowo ukradnie ich sekrety. — Przez ślepotę traci naprawdę wiele... Najlepsze lata życia, gdy wciąż jest się młodym i powinno się czerpać przyjemność z wszystkiego.
— "Widzisz u Eilis potencjał?".
— Nie mogę zaprzeczyć. Od dawna nie widziałam kogoś tak utalentowanego, ale wszystko i tak będzie ostatecznie zależeć od jej ciężkiej pracy. Spodziewam się jednak, że Eilis podoła wyzwaniom rzucanym przez Causamalię i wykładowców.
— "Lubisz koty?".
Ena spojrzała na Salomona, przeklinając w myślach. Gdyby tylko mogła uznać go za coś innego niż kota, z pewnością wtedy lubiłaby pozostałe zwierzęta tego gatunku. Ale Salomon był stuprocentowym kotem, przez co niechęć do tego futrzaka oddziaływała na postrzeganie przez nią pozostałych kotów.
— Tak, lubię — uśmiechnęła się, a jej brew lekko drgała, gdy to mówiła.
— "Każdy może zrobić pięć lalek. Pani ma ich tysiące i to jest takie wtf. W dodatku robi je pani dalej, więc jak?" — zapytał Ytty, również będąc ciekawym, jak ta kobieta robi coś tak szalonego i niemożliwego.
— Nie mogę odpowiedzieć... — burknęła pod nosem. — Tajemnica. Wyjaśni się, jak będę umierać.
— Mój twór! — powiedział dumnie super-stwórca (czyli Ja).
Tym razem pudełko przypadło Arthurowi. Blondyn pewną ręką wyjął pytanie.
— "Peegen: Nudzi ci się w tej jamie?" — przeczytał.
— Można tak powiedzieć. Jeśli nie pracuję, chciałabym z kimś porozmawiać. Dla tego celu zmodyfikowałam Isleen należącą wcześniej do Eny, jednak i ją mi odebrała Causamalia. Cóż... A więc tak, nudzi mi się.
— "Kiedy zostałaś uwięziona i zostałaś tą najpotężniejszą? Buntowałaś się? Jaki był powód, dla którego uznali cię za niebezpieczną? Czy miałaś kogoś bliskiego, zanim straciłaś wolność? Jak zaczęłaś uprawiać czarną magię? Czy spotkałaś kiedyś boga?" — powiedział Arthur, unosząc brwi w zdziwieniu. To zdecydowanie nie było jedno pytanie, a gdy spojrzał na super-stwórcę (czyli że na Mnie), ten się tylko uśmiechnął głupkowato, jakoby kończył się czas na wizji i musieli się śpieszyć.
—Nie pamiętam dnia, kiedy zostałam uwięziona. To było dziesiątki lat temu, jednak nie buntowałam się. Causamalia miała dla mnie całkiem korzystną ofertę. W zamian za pozbawienie mnie wolności zapewnili mi wszystko, czego potrzeba do uprawiania czarnej magii. Nawet te najbardziej rzadkie produkty. Nic mi też nie wiadomo o tytule najsilniejszej. Podobno tak mnie nazywają, jednak jak mam sprawdzić, czy to prawda, jeśli nie wychodzę na zewnątrz i nie spotykam innych wiedźm? Uznali mnie za niebezpieczną, ponieważ im starsza i potężniejsza wiedźma, tym więcej Czarnej Magii się wokół niej zbiera. Po mojej śmierci ta magia zmieni mnie w potężnego potwora. Prawdopodobnie, gdy będzie pewne, że nie pożyję już zbyt długo, spalą mnie. Nie mam im tego za złe. Boją się mnie, więc jeśli to ich uspokoi... Jestem gotowa się poświęcić. Nie miałam nigdy nikogo bliskiego, więc możliwe, że to dlatego zwróciłam się w stronę Czarnej Magii. Jej użytkownicy to przede wszystkim ludzie odrzuceni przez społeczeństwo i bliskich. Nikt, kto ma kochającą rodzinę, nie podpisze paktu z tą mocą. Nie jestem też na tyle ważną istotą we wszechświecie, aby jakikolwiek bóg chciał się ze mną spotkać.
— Wyczerpująca odpowiedź — wtrącił się Ytty. — Wystarczy. "Pytanie do Arthura: Umiesz robić fikołki?".
Blondyn zaśmiał się dźwięcznie, kiwając potwierdzająco głową.
— "Czy gdybyś dowiedział się, że Rowena jest Matką Czarnej magii, ale tak czysto hipotetycznie, dalej kochałbyś ją tak samo?".
— Niemożliwe, żeby Rowena była Matką Czarnej Magii. Jest zbyt wspaniałą osobą, aby pełnić funkcję centrum wszelakiej mocy przepełnionej nienawiścią. To z pewnością była dla niej obraza, więc mam nadzieję, że autor pytania wysunie stosowne przeprosiny.
— Tak też myślałem, że coś takiego powiesz. Nie pytaj skąd wiedziałem — powiedział Ytty, czytając ostatnie pytanie dla Arthura: — "Co by się stało, gdyby Rowena dowiedziała się prawdy o tobie? Jak myślisz, przyjęłaby to dobrze, czy źle?".
Arthur zawahał się, ale gdy zobaczył, że Ytty zakrywał Rowenie uszy, uspokoił się i odpowiedział:
— Gdyby się dowiedziała, nie sądzę, iż moglibyśmy dalej normalnie rozmawiać. Bycie spętanym z boską bronią ma swoje konsekwencje. Chciałbym nie mieć przed nią sekretów, ale chciałbym też również nadal być przy niej. Przynajmniej do momentu, aż dotrzemy do Ornory.
— No dobra, a więc pytania do Roweny! Chyba zostałaś już tylko ty — Ytty odkrył jej uszy i stanął po przeciwnej stronie stołu, tuż za Arthurem, a gdy ten zdezorientowany odwrócił się, by sprawdzić, co robi super-stwórca (czyli Ja), ten kazał mu nie spuszczać wzroku z czarnowłosej. — "Wyjdziesz za Slovakera?"
— Nie sądzę, aby to było możliwe, przepraszam — odpowiedziała, uśmiechając się niezręcznie.
— "Kiedy zrobisz ten cholerny eliksir dla Vina?".
— To nie eliksir, tylko maść... — przerwała, zastanawiając się, co zamierza Ytty, gdy starannie dopasowywał czapkę z daszkiem do głowy. Kontynuowała niepewnie: — Już prawie ją skończyłam. Teraz musi tylko trochę odstać, by była gotowa.
— "Co byś była w stanie poświęcić, by mieć względnie normalną relację z Arthurem?". — Ytty schylił się pod stołem po coś.
— Jak to "normalną"? Nasza relacja jest normalna, prawda? — zapytała blondyna, za którym znów pojawił się super-stwórca (czyli Ja), robiąc zamach kijem bejsbolowym, uderzając chłopaka prosto w tył głowy, zanim zdążył potwierdzić słowa Roweny.
— Coś ty zrobił?! — krzyknęła przerażona, wstając i rzucając się na pomoc Arthurowi, jednak nie potrafiła go wybudzić.
— Nic mu nie jest. Żyje i ma się dobrze — mówił, obserwując, jak jasny blat stołu coraz bardziej zaczyna znikać pod kałużą krwi. — Jest dobrze. Nie może słyszeć następnych pytań, bo ingerowanie w fabułę i takie tam... Poświęcenie dla wyższych celów. Jest dobrze, naprawdę. "Do Roweny: Co zrobisz, jeśli Arthur dowie się, że jesteś Matką Czarnej Magii? Czy przyjąłby to dobrze?".
— A więc o to chodziło... Arthur z pewnością połączyłby łatwo fakty. Jeśli się dowie, pewnie wszystko się zakończy. Postaram się uciec i nie wchodzić mu więcej w drogę. Na pewno ta część mnie mu się nie spodoba i nie będzie chciał mnie więcej znać. Jeśli go poproszę, może ze względu na naszą znajomość nie będzie mnie ścigać.
— "Kiedy powiesz swojemu mężowi, Arthurowi, kim jesteś?".
— Arthur nie jest moim mężem. I jeśli to możliwe, nie powiem mu tego nigdy. Lepiej, żeby nie wiedział.
— "Pytanie do wszystkich: Lubicie kebaby?"— przeczytał Ytty, wzdychając ciężko.
Najwidoczniej przypomniał sobie, że nie stworzył w tym świecie kebabów. Odłożył zakrwawiony kij i wyciągnął telefon, a w notatniku dopisał, żeby stworzyć w przyszłości kebaby. Powiedział on, że są one dobre i od tej chwili zostały pobłogosławione, a wszystkim zaczęły smakować. Ostatecznie odpowiedź na pytanie brzmiałaby "tak", lecz teraz brzmi "nie wiemy".
Super-stwórca (czyli Ja) spojrzał na dno kartonowego pudełka, gdzie zostały jeszcze trzy pytania.
— "Zauważyłam, że tytuły rozdziałów zawsze brzmią "coś Z czymś". Czy to tak specjalnie?". No cóż, tak właśnie! A miałem nadzieję, że nikt się nie zorientuje xD
"Jak masz na imię?" — To nie jest co prawda tajemnica, ale lubię zabawy, więc szukajcie. Zostało aż RAZ udostępnione xD
A gdy w na dnie pudełka zostało już tylko jedno pytanie, Yttjslel ujrzał TE słowa. "Ile masz lat?".
— A jednak musiałem się pomylić. Zostały dwa pytania, a nie trzy. Dziękuję wszystkim za obecność, to już wszystko — powiedział i sobie zniknął, ot tak, bo potrafił, jednak obiecane memy pozostały, abyście na zawsze pamiętali jego wspaniałomyślność, dobroć i uczciwość.
Dotrzymałem słowa, rozdział dzisiaj!
23:59 xDDD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro