Rozdział 3 - Kobieta z przeszłości
Vin otworzył oczy. Leżał w łóżku, przykryty miękką pościelą, która pachniała rumiankiem. Zastanawiał się, czy wszystko w tym miejscu ma tak przyjemny zapach. Wciąż nie był pewien co do tego, dlaczego wylądował akurat tutaj, więc miał nadzieję, że ktoś mu pomoże wyjaśnić tę tajemnicę. Podniósł się trochę, opierając na łokciach i rozejrzał po pomieszczeniu. Na ścianach z szarego kamienia porozwieszane były niewielkie obrazy przedstawiające krajobrazy najpewniej z całego Furantur. Mebli nie było wiele, jedynie szafa, stół i łóżko, na którym obecnie się znajdował. Nie było tu też żadnego kominka, choć o tej porze roku można się było obejść bez niego. Pomieszczenie do największych się nie zaliczało, w dodatku nie miało okien, a jedynym źródłem światła pozostawała pojedyncza świeca zapalona na świeczniku przytwierdzonym do ściany przy wytrzymałych drzwiach. Jeszcze raz spojrzał na umeblowanie i uświadomił sobie, że nie ma nigdzie krzesła, przy którym mógłby usiąść, więc dlaczego ktoś postawił tutaj stół?
Odwrócił się, szukając ostatniego brakującego mebla po pokoju, a wtedy wyraźnie doznał szoku. Za jego plecami, w rogu pokoju siedziała stara kobieta, która wbijała w niego swoje zielone, pełne pasji oczy. Na ustach miała ogromny uśmiech i wyglądała, jakby właśnie ktoś sprawił jej nieziemski prezent.
— Obudziłeś się? — zapytała, od razu wstając. — Pewnie to nie mnie chciałeś zobaczyć po przebudzeniu, ale masz szczęście, że jesteśmy tu sami. Nie chcę, aby inni słyszeli naszą rozmowę.
— Kim jesteś? — Podniósł głos, zrywając się na równe nogi. Jego tors owinięty został bandażami, a pod nimi znajdowały się jakieś zioła. — Gdzie moje rzeczy?
— Spokojnie... Powiedziałam dziewczętom, aby je wyprały. Były całe przepocone i zalane krwią. — Wzruszyła ramionami, całkiem ignorując jego spojrzenie pełne wyższości. Podeszła do drzwi i zamknęła je na klucz. — Teraz nikt nam nie przeszkodzi. Mam na imię Anna. Jestem opiekunką oraz założycielką tego klasztoru.
— Komu służysz? I czego ode mnie chcesz, starucho? — warknął, po czym zorientował się, że było to błędem. Odsunął się od niej pod samą ścianę. Kobieta spojrzała na niego gniewnie, zbliżając się małymi krokami, a jej oczy wyrażały jedynie niebezpieczeństwo.
— Jak mnie nazwałeś? Jesteś w stanie powtórzyć te słowa, smarkaczu? — spytała, wkładając dłonie do rękawów. Vin był wyraźnie zdezorientowany. — Pytam się ciebie. Jesteś?
— Pożałujesz tonu, jakim się do mnie zwracasz. Cogadh! — krzyknął, wystawiając dłoń, jakby chciał coś złapać, jednak nic się nie pojawiło. — Co?
— Głupcze. — Parsknęła pod nosem, zarozumiale patrząc mu w oczy i chcąc nauczyć młodzieńca pokory. — On nie przyjdzie. Nie jesteś już bóstwem.
— Skąd wiesz, że pochodzę z Niebios?! — Zdziwienie, które malowało się na jego twarzy, było czymś więcej niż jedynie szokiem doznanym z powodu informacji, jakie posiadała ta stara kobieta.
— Wiem wiele rzeczy, wiele widziałam i przy wielu z nich byłam. Vindicate — powiedziała, wskazując go palcem. — Złote oczy, brązowe włosy, przybywa zawsze w towarzystwie wygłodniałych kruków, które ślepo podążając za jego zapachem, zawsze odnajdują coś do jedzenia — ludzkie zwłoki... Najstraszniejszy spośród bogów wojny, sprowadza jedynie nieszczęścia. Jednak już dawno zapomniany, przez wszystkich...
— Coś mi się wydaje, że jesteś kimś więcej niż tylko opiekunką klasztoru. Przypomnij mi, jakiemu to bóstwu poświęcony został ten zakon?
— Gdybym miała wybrać, to wybrałabym siebie, choć bogiem nie jestem. — Zaśmiała się pod nosem, odgarniając z twarzy siwe włosy. — A skoro nie mogą służyć mi, to nikomu nie będą służyć. Jednak nie przyszłam do ciebie rozmawiać o mojej skromnej osobie...
— W takim razie o czym? Co chcesz wiedzieć? — spytał, marszcząc przy tym brwi.
— Niebiosa bardzo często pozbywają się zapomnianych bogów, a na ich miejsce pojawiają się kolejni. Nigdy jednak nie miała miejsce sytuacja, w której odcięli się od ludzi, zamknęli wrota i ukryli po tamtej stronie. Jesteś pierwszym, którego się boją. — Ponownie usiadła na krześle, gładząc materiał swojego habitu. — Co takiego sprawia, że jesteś wyjątkowy?
— Oczywiście, że się mnie boją. Jakże mogłoby być inaczej? Jestem Vindicate, najpotężniejsze bóstwo wojny. — Wyparł dumnie pierś, po czym złapał się jedną dłonią za głowę. Przez moment miał wrażenie, że skrawek jego wspomnień z tamtego dnia przemknął mu przed twarzą, gdy tylko wypowiedział swoje imię... "Vindicate. A więc tak brzmiało ono w pełnej okazałości?" — pomyślał, siadając na białej pościeli.
— Wspomnienia dotyczące osądu zostają wymazane, abyś nie wiedział, jaki popełniłeś grzech. Jakiego wykroczenia się dopuściłeś, że zmuszeni byli cię pozbawić nieśmiertelności i stamtąd wygnać. Żebyś mógł zginąć w niewiedzy, jako zwykły śmiertelnik, gdy dopadnie cię czas — mówiła z nostalgią, patrząc na tańczący płomień świecy.
— Więc jeśli nie wiem, za co mnie wygnali, to jestem niewinny! — warknął, wstając. Krew się w nim zagotowała, a gniew wziął górę nad rozumem. Nie mógł uwierzyć w tak absurdalne działanie mieszkańców tamtej strony, po której spędził całe życie. Chciał teraz już tylko wyruszyć przed siebie oraz rozerwać Niebiosa gołymi rękoma. I mimo że nie wiedział, gdzie ma się udać, to jego zapał nie zmalał ani na chwilę. — Znajdę ich i sprawię, że będą żałować swojej decyzji.
— Mocne słowa, jednak w głębi duszy wiesz, dlaczego się ciebie pozbyli. Zostałeś wygnany za to, że zapomniano o tobie. — Uśmiechnęła się lekko, przenosząc na niego swoje wyrafinowane spojrzenie pełne zrozumienia. Wstała i położyła dłoń na jego piersi, czując szybko bijące serce i ciepło skóry. — Nie musisz ukrywać, jak bardzo cierpisz. Twoje wewnętrzne organy są całkowicie poturbowane. Stoczyłeś ciężką bitwę, zanim nas odnalazłeś.
— Nie będę się teraz martwił jakimś cierpieniem. Chcę ich jedynie dorwać w swoje ręce i wyrwać im serca, które rzucę na pożarcie krukom — cedził przez zęby, mocno zaciskając szczękę. Chciał sobie przypomnieć, z kim rzekomo walczył, jednak jeszcze nie był w stanie. Wspomnienia ciągle były zbyt mgliste i odległe.
— Nie ty jeden. Jak wspominałam, wiele razy już sprawiali, że bogowie tracili nieśmiertelność i lądowali tu, wśród ludzi... Nienawiść do Niebios wciąż rośnie, a one same nie mogły nawet przewidzieć, że upadły bóg jest w stanie w pewnym stopniu oprzeć się działaniu ludzkiego czasu. — Nagle na jej prawej dłoni chłopak zauważył srebrny pierścień z zielonym klejnotem, idealnie pasującym do koloru jej oczu. Zaczął się zastanawiać, czy wcześniej, gdy zaczynała z nim rozmowę, również go miała. Zapewne założyła go, jak włożyła dłonie do rękawów. Vin poczuł wewnątrz siebie przyjemne ciepło, a po krótkiej chwili dotychczasowy ból ustał. — Wyleczyłam tylko wewnętrzne obrażenia. Twój organizm musi jak najszybciej nauczyć się samodzielnie regenerować. Nigdy wcześniej nie byłeś ranny, czyż nie?
— Nie, nie byłem. — Uśmiechnął się zadziornie, ignorując jej zatroskaną twarz. — Ale oni również. Chcę im pokazać, jakie to cudowne uczucie. Niech wiedzą, że ze mną się nie zadziera.
— Gdyby nie fakt, że twoje pojawienie pokrywa się idealnie z momentem, w którym bogowie umilkli, to nigdy bym cię nie brała na poważnie. Nawet pomimo twojego imienia Vindicate. Zemsta nigdy nie jest dobrym wyborem, ale my wszyscy nadal tak bardzo jej pragniemy. Słuchaj uważnie, młode bóstwo... Niedaleko stąd, na zachód, w pobliskim lesie mieszka jeden z nielicznych upadłych, który przeżył więcej niż jedno strącenie. Jeśli ktoś wie o lokalizacji pozostałych, to tylko i wyłącznie on. Odnajdź go i powiedz, że to ja cię przysłałam. Z chęcią ci pomoże. Zbierz więcej sojuszników i wypowiedz Niebiosom Caelum Mortem, a wtedy na pewno wesprę twoje szeregi. Zyskasz potężnego sojusznika w zemście. Mnie już wiele zabrali, ale tobie dopiero zabiorą. —Przejechała swoją dłonią po pomarszczonej twarzy, a wtedy właśnie Vin zauważył, że na jej palcu nie ma już pierścienia. Znaczyło to tyle, że w przeciwieństwie do niego, Anna nadal jest w stanie przyzwać swoją broń, nawet jeśli jedynie na krótką chwilę.
— Spokojnie, w końcu odpowie na twoje wołanie — powiedziała, jakby czytała mu w myślach. Wiedziała, że bóstwo wojny, które nie może walczyć, nie jest nikomu potrzebne. Czuła, że w sercu młodzieńca rośnie niepokój. Odwróciła się plecami do niego, ukrywając swój rozbawiony wyraz twarzy. "Pomyśleć, że tyle czekałam na kogoś takiego... Tyle czekaliśmy my wszyscy, drodzy przyjaciele. W końcu się pojawił. Nasz ostatni płomyk nadziei, który znów nam utoruje drogę do domu. Jest trochę zbyt arogancki, zapatrzony w siebie i dumny, ale może to właśnie kogoś takiego potrzebujemy..." — pomyślała, zamykając oczy. Zaczynała się nowa era ludzkości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro