Ślizgońskie Serce
Aurelia szła spokojnie na eliksiry. Uwielbiała te precyzyjne odmierzanie składników i dokładne receptury. Zawsze czuła się na tych lekcjach jak ryba w wodzie. Była wybitną uczennicą, a Slughorn ją uwielbiał. Weszła do sali i zajęła swoje miejsce, jak zwykle, pięć minut przed czasem. Nauczyciel zaczął lekcję słowami, które wytrąciły Aurelię z równowagi.
- Moi drodzy, na najbliższych zajęciach, będziecie pracować w parach.
- Ale panie profesorze... - zaczęła dziewczyna, jednak na nic się to zdało.
- Aurelio, wiem, że lubisz pracować sama, by nikt ci nie psuł pracy, dlatego pozwoliłem sobie na przydzielenie ci pana Riddle'a - profesor był bardzo rozentuzjazmowany.
Aurelia była w szoku. Jak ja mam z nim pracować, pomyślała.
- Panie profesorze, jestem pewna, że poradziłabym sobie sa... - Nawet nie dokończyła, a Slughorn już kręcił głową.
Westchnęła. Wiedziała, że nie wygra. Wiedziała, że sam Riddle też nie jest zachwycony, że musi z nią pracować. Od zawsze konkurowali ze sobą we wszystkim. Tom podszedł do jej ławki, jak kazał Slughorn, a dziewczyna nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem.
- Będziemy robić veritasearum, więc postarajcie się współpracować - powiedział nauczyciel.
- Idź po składniki - mruknęła Aurelia
- Dlaczego ja? - spytał Riddle.
- Bo tak powiedziałam, a jeśli ty ich nie przyniesiesz, to nie uwarzymy eliksiru z TWOJEJ winy - warknęła.
Aurelia i Tom przywykli do pracy w samotności lub wydawania poleceń. Oczywiste było, że będą mieli starcia między sobą, jednak ich frustracja sięgała zenitu. Potęgowało ją to, że będą musieli warzyć razem eliksir przez miesiąc. Tym co przypieczętowało wściekłość Aurelii, były słowa Slughorna na końcu lekcji.
- Moi drodzy, pamiętajcie, że do końca warzenia veritasearum, uczycie się eliksirów razem w waszych parach oraz piszecie wspólne referaty. Dziękuję za lekcję, do zobaczenia
Aurelia nie mogła uwierzyć. Miała uczyć się oraz pisać prace razem z Riddlem. Wybiegła z klasy i biegła gdziekolwiek, byleby dalej od klasy. Jej gęste, długie, czarne loki rozwiały się na wietrze, kiedy wbiegła na wieżę astronomiczną. Nie można było tam wchodzić samemu, ale ona, jako prefekt naczelna, mogła powiedzieć, że wydawało jej się, że wchodził tam jakiś uczeń. Po chwili emocje zaczęły z niej ulatywać. Westchnęła cicho.
***
Przez następne dni, miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Jednak, gdy rozglądała się, nikogo nie mogła zobaczyć. Aurelia uznała, że nie powinna się przejmować, więc po prostu poszła do biblioteki zrobić wypracowanie na transmutację. Dumbledore lubił ją, jednak pomimo tego, musiała się starać.
Kiedy przechodziła między regałami zbierając książki, nagle na kogoś wpadła. Był to Tom Riddle we własnej osobie.
- Musimy zrobić nasz referat dla Slughorna, pamiętasz? - spytał.
- Oczywiście, że pamiętam. Jeśli ci się tak śpieszy, możemy zrobić go od razu - zaproponowała, na co on tylko kiwnął głową. – Wezmę kilka książek i już idę.
- Sama nie uniesiesz tylu książek – stwierdził kąśliwie.
- W takim razie jak to dobrze się składa, że jestem czarownicą – odpowiedziała sarkastycznie. Machnęła różdżką, a księgi ustawiły się w lewitującą kolumnę. - Wezmę teraz książki do eliksirów, a ty łaskawie siadaj i się nie odzywaj.
- Niewiele osób ma odwagę mi się sprzeciwiać, a już szczególnie tak do mnie mówić.
- No widzisz, jaka jestem wyjątkowa – Aurelia nawet nie wiedziała jaki efekt wywołała tymi słowami. Tom już wcześniej był nią zaintrygowany, ale teraz miał ochotę przejrzeć ją na wskroś.
Dziewczyna machnęła różdżką, a stosy książek wylądowały na jednym ze stołów, które były poustawiane w bibliotece.
- Dobrze, mamy księgi, pergaminy i pióra, więc zaczynamy – zarządziła. – Czemu próbujesz użyć na mnie legimencji, do cholery jasnej? – warknęła bardzo zirytowana.
Tom spojrzał na nią z wielkim zaskoczeniem.
- No co tak na mnie patrzysz, widać, że znasz się na tym, ale ja jestem MISTRZYNIĄ w oklumencji. Nie masz szans się przedrzeć, więc po prostu pytaj, zamiast naruszać prywatną sferę moich myśli.
Wbrew wszystkiemu, Aurelia była pod ogromnym wrażeniem umiejętności Toma. Doceniała to, ale była bardzo pewna siebie i nie pozwalała ludziom na wszystko co chcą. Spojrzała na chłopaka. Był bardzo przystojny. Miał szczupłą, bladą twarz, kruczoczarne włosy oraz ostre rysy twarzy. Wiele dziewczyn się za nim uganiało. Aurelia nie raz próbowała nie słuchać rozmów innych dziewczyn z dormitorium, które paplały nad jego wspaniałością.
- To zaczynamy? – spytała.
- Tak.
Usiedli nad projektem.
- Rozpisz najpierw właściwości na brudnopisie – pouczyła czarnowłosego.
- Żeby marnować więcej pergaminu? – jego głos ociekał sarkazmem.
- Nie, po pierwsze lepiej wygląda jak jest przepisane na czysto, a po drugie, masz notatki z właściwości veritasearum – wyjaśniła tonem, jakby zwracała się do dziecka.
- Nie możesz mi chociaż w tym zaufać? – wkurzył się.
- Zawsze pracowałam sama, jak mam współpracować z pierwszą lepszą osobą, którą przydzieli mi Slughorn? – te słowa wprawiły Toma w niewiarygodną wściekłość. Nachylił się nad dziewczyną, tak bardzo, że ich twarze były zaledwie centymetry od siebie.
- Nie jestem pierwszą lepszą osobą – powiedział to cicho, z takim spokojem, w którym czuć było grozę. Dziewczynie zaparło dech w piersi. Riddle wrócił na swoje miejsce, a dziewczyna otrząsnęła się z szoku.
- Dobrze – mruknęła. Spojrzała na niego i spróbowała swoich sił w legimencji. Nie spodziewała się, że ktoś kto posługuje się nią tak dobrze, zostawi swój umysł bez ochrony. Ale czemu nie spróbować, pomyślała.
- Nie próbuj mi się wedrzeć do umysłu. Nie jestem głupi.
- Wiem, po prostu chciałam spróbować.
Dobra, ja muszę iść. Umówimy się na naukę, kiedy indziej. Do zobaczenia, Tom – Powiedziała, nagle, zbierając swoje rzeczy.
- A co z wypracowaniem? – spytał zaskoczony chłopak.
- Masz moje notatki, powinny pomóc jako wartość merytoryczna. Ciekawe rzeczy znajdziesz jeszcze w tych księgach, tu masz listę, muszę lecieć, pa.
Aurelia krążyła Tomowi po głowie przez następne dni. Zaintrygowała go ta pewna siebie, tajemnicza ślizgonka. Nikt wcześniej nie był tak pewny siebie, kiedy w pobliżu był on – Lord Voldemort – jak nazywali go poplecznicy. Od pamiętnej wspólnej pracy w bibliotece nie widzieli się za wiele. Tom spoglądał na nią na posiłkach i lekcjach. Musiał przyznać, że poza inteligencją była również bardzo piękna. Miała gęste, długie, czarne loki, szaroniebieskie oczy oraz pełne usta. Sam nie zauważył, kiedy zaczął mieć ochotę przebywać z nią więcej. Była jedyną osobą, wobec której czuł respekt, poza Dumbledorem.
***
Tom i Aurelia pracowali nad eliksirem cały miesiąc. Sami nie zauważyli, kiedy, ale się do siebie zbliżyli. Poznali się bliżej. Mieli równie wielkie ambicje i byli do siebie bardzo podobni. Aurelia opowiadała o różnych sytuacjach z jej życia, a Tom słuchał.
- Ty się uśmiechnąłeś! – zawołała dziewczyna, kiedy Tom nieświadomie uniósł kąciki ust, podczas rozmowy.
- Nie, żartujesz – powiedział Tom.
- No co ty? Idę w kalendarzu zapisać tą datę – zaśmiała się.
- Jutro kończymy veritasearum- mruknął nagle.
- No, wreszcie zdobędę wybitny z tego eliksiru – uśmiechnęła się Aurelia z istnym ogniem w oczach. Na ten widok Tom się uśmiechnął.
- Co cię tak bawi? – zaśmiała się.
- Ta twoja rządza wybitnych.
- To tylko z eliksirów, no dobra, może nie tylko, ale na eliksirach mi najbardziej zależy.
- Z kim idziesz na przyjęcie do klubu Ślimaka?
- Chyba sama, a czemu pytasz? – poczuła lekki promyk nadziei w sercu. Wiele osób chciało z nią iść, ale ona miała cichą nadzieję, że pójdzie z Tomem.
- Tak po prostu - wzruszył ramionami.
***
Cała sytuacja rozwiązała się po następnej lekcji eliksirów.
- Tom, Aurelio, macie pary na przyjęcie w przyszłym tygodniu? – zagrzmiał radośnie Slughorn
- Ja chyba pójdę sama, panie profesorze – mruknęła speszona. Na ten widok w Tomie coś drgnęło. Nie chciał by ta delikatna, mimo pozorów, dziewczyna, czuła się źle. Co się ze mną dzieje? Jestem mordercą, bezwzględnym Lordem Voldemortem. Nie mogę mięknąć dla jakiejś dziewczyny, myślał, jednak nie wiedział, że już nieodwracalnie się do niej przywiązał.
- Ja nie wiem z kim pójdę – odpowiedział pewnym głosem.
- To może pójdziecie razem? Para prefektów naczelnych, dwójka członków Klubu Ślimaka – zaproponował profesor.
- Zastanowimy się nad tym – powiedział Tom, wstając od biurka, ciągnąc Aurelię za nadgarstek i dziękując w duchu za koniec lekcji. – Do widzenia profesorze, niestety musimy iść, omówić parę spraw jako prefekci, wie pan, te obowiązki – wcisnął Slughornowi pierwszy lepszy kit, który wpadł mu do głowy.
- Oczywiście, oczywiście, moi drodzy – powiedział nauczyciel, kiwając głową. – Wasze veritasearum dostaje najwyższą ocenę.
- Dziękujemy profesorze – ucieszyła się Aurelia, wypadając z Tomem z klasy.
- Co jest? On chce nas zeswatać, czy co? Już to widzę, och z dwójki najlepszych uczniów, prefektów naczelnych, ślizgonów, członków Klubu Ślimaka, ich dzieci pewnie będą po kolei wybitnie uzdolnionymi ministrami magii. Ja będę wtedy ustawiony do końca życia – Aurelia znakomicie odegrała Slughorna. Tom, mimowolnie, parsknął śmiechem. Jednak po chwili spoważniał.
- On naprawdę chce to zrobić – mruknął z przekąsem.
- CO?! Skąd? Jak? Co? – Aurelia była w szoku.
- Użyłem legimencji – wyjaśnił krótko. Dziewczyna westchnęła.
- Coś mi mówi, że nie masz zamiaru zastanawiać się nad propozycją pana profesora – stwierdziła.
- Masz rację – Aurelia poczuła niemiłe ukłucie w sercu. – Już się zastanowiłem, pójdziemy tam razem, o ile nie masz nic przeciwko.
Czemu ja jej, w ogóle daję wybór?
- Nie mam nic przeciwko – spojrzała na Toma.
- Wieczorem chcę ci coś pokazać – zaczął. – Możemy się spotkać na kolacji?
- Oczywiście - kiwnęła głową.
***
Na kolacji usiedli obok siebie, tak jak się umawiali.
- Posłuchaj Aurelio, jako, że jesteś inteligentniejsza od reszty moich znajomych, bardziej mi zależy na relacji z tobą, ale muszę wiedzieć, czy mogę ci ufać, bez względu na to, co dzisiaj zobaczysz.
Aurelia wzięła łyk soku dyniowego, a po chwili powiedziała.
- Oczywiście, ty też jesteś inteligentny i w zasadzie nasza relacja jest jedyną na jakiej mi zależy, poza tym, ja dotrzymuję tajemnic, nawet gdybyś kogoś zabił – Spojrzała na niego dziwnie. – Mówił ci ktoś, że jesteś bardzo przystojny? – otworzyła szeroko oczy i zerwała się z siedzenia. – Podałeś mi veritasearum? Jak mogłeś? – Zatkała usta dłonią i wybiegła z Wielkiej Sali.
- Dlaczego? To musiało być coś wielkiego, jeśli podał mi to i spytał, czy dochowam tajemnicy. Co on mógł zrobić? Co chciał mi pokazać? Jeszcze gadam do siebie, przez ten pieprzony eliksir. Do tego mówię prawdę, samą prawdę. Jak ja mogłam. Jak ja mogłam się w nim zakochać. On przecież zbył tyle dziewczyn. Wszystkie dziewczyny z mojego dormitorium kiedyś nie dawały mi spać przez to, że je odrzucił. Jestem beznadziejna, słaba. Jak ja mogłam? Teraz gadam beznadziejnie do siebie. Nie mogę – Aurelia zaszlochała cicho osuwając się po jakiejś ścianie.
W takiej pozycji znalazł ją Tom. Szlochającą, biedną, załamaną. Tom nie rozumiał, dlaczego ją to tak ruszyło. Skąd miał wiedzieć, że Aurelia bała się prawdy, bo bała się bólu? Jednak Tom niewiele myśląc kucnął przy dziewczynie.
- Aurelia? – zagadnął ostrożnie.
- Słucham – jęknęła cicho.
- Co się stało?
- Podałeś mi veritasearum, czyli eliksir prawdy, a ja zaczęłam gadać do siebie i uświadomiłam sobie coś czego bałam się od pewnego czasu – westchnęła z rozpaczą.
- Chodź, pokażę ci to co miałem zamiar pokazać wcześniej – zaproponował, a dziewczyna otarła łzy i ruszyła za chłopakiem.
- Czemu wchodzimy do toalety dla dziewczyn i to do tego tej, w której zamordowano tą dziewczynę? – zmarszczyła brwi.
- Bo tutaj mam ci coś do pokazania – powiedział jak do małego dziecka. – Boisz się?
- Tak – szepnęła.
- Dotrzymaj tajemnicy.
- Dotrzymam - odparła dumnie unosząc głowę.
Z ust Toma dobiegł syk, a za umywalką zaczęło otwierać się przejście. Aurelia pobladła.
- Chodź – Tom pociągną ją lekko za rękę.
Weszła do tunelu, w którym zniknął, już, Tom. Nagle ześlizgnęła się po stromym i śliskim zboczu. Kiedy tunel się kończył i trochę wyrównał, była pewna, że się wywali, ale tuż przy ziemi, złapały ją silne ramiona chłopaka.
- Dzięki – szepnęła, nadal śmiertelnie przerażona.
Ruszyli przez wilgotną, zielonkawą komnatę. Aurelia trzymała się blisko Toma, a on nie protestował. Czuł się dumny, że czuła się przy nim bezpieczniej. Dotarli do większej komnaty. Miała wyrzeźbione węże, które zdawały się śledzić każdy ich krok.
- Aurelio, teraz proszę zamknij oczy – dziewczynę przeszedł pewien dreszcz, który miał niewiele wspólnego ze strachem, kiedy wypowiedział jej imię. Posłusznie zamknęła oczy.
Po chwili usłyszała pewien syk. Nie otwierała oczu, póki Tom jej na to nie pozwolił.
- Otwórz oczy, ale nie krzycz – Jak powiedział tak zrobiła. Pobladła jeszcze bardziej niż wcześniej. Przed nią leżało cielsko wielkiego, oślizgłego węża.
- Co to jest? – wyszeptała, bojąc się prawdy.
- Bazyliszek – Odpowiedział Tom, ze spokojem. – To ja jestem dziedzicem Slytherina i to ja napadałem na szlamy w zeszłym roku.
- Czyli wrobiłeś Hagrida, zamordowałeś Martę i zdobyłeś jeszcze medal za zasługi dla szkoły? Ciekawe – powiedziała, próbując powstrzymać śmiech.
- To cię bawi? – chłopak był bardzo zaskoczony.
- Tom. Powiem jeszcze raz ,,wrobiłeś Hagrida, zamordowałeś Martę i zdobyłeś jeszcze medal za zasługi dla szkoły" to brzmi jakbyś zdobył medal za wrobienie ucznia i zamordowanie mugolaczki. Dippet by zszedł na zawał, gdyby to usłyszał – zachichotała. Tom wbrew sobie parsknął śmiechem.
***
Tego wieczora było przyjęcie u Slughorna. Dla Aureli White i Toma Riddle'a ostatnie. Byli w siódmej klasie, a nieubłaganie zbliżał się koniec roku i OWUTEMy. Aurelia postanowiła sobie, że wykorzysta czas w Hogwarcie. Stała przed wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu w pięknej, rozkloszowanej, zielonej sukni bez ramiączek. Włosy zaczesała na bok i przytrzymała srebrnymi wsuwkami. Na stopach miała, również srebrne, szpilki. Całości dopełniała delikatna bransoletka na nadgarstku.
- Witaj – rozległ się za nią głos.
- Witaj – uśmiechnęła się do niego.
- Gotowa?
- Gotowa – potwierdziła i kiwnęła lekko głową.
Tom złapał ją w talii i ruszyli przed siebie. Aurelia nie próbowała już ukrywać przed samą sobą, że jej się to podoba. Ten chłopak skradł jej serce na zawsze.
- Powiedz mi coś, czego jeszcze o tobie nie wiem – powiedział po chwili.
- Lubię czarną magię – Odpowiedziała bez zastanowienia. Tom spojrzał na nią z ukosa. – Nie chodzi mi o tortury czy zabijanie, ale ten rodzaj magii po prostu wciąga. Jest taki ciekawy i potężny. No, co tak na mnie patrzysz? Z tego co mi wiadomo ty również nią nie gardzisz – dodała na co uniósł kąciki ust.
- Czemu masz gęsią skórkę? Zimno ci jest? – spytał zbaczając z tematu. Aurelii wydawało się, że ton jego głosu był jakby zmartwiony. Nie, przecież to nie możliwe, żeby się o mnie martwił, pomyślała.
- Nie, nie jest mi zimno – odparła.
Dalej szli w ciszy.
Na przyjęciu u Slughorna było jak zwykle głośno i tłoczno. Aurelię niezwykle wkurzało jak Slughorn pokazywał ją i Toma wszystkim na około, jakby to, że przyszli razem na przyjęcie coś oznaczało. Miała dość już po pięciu minutach. Tom przedstawił jej, kilku jego znajomych. Dziewczyna już ich znała. Byli to podrywacze i banda pachołków. Aurelia musiała już ich kiedyś spławiać.
- Witam Tom, witam, piękną panią – Podszedł do nich Avery ze swoją dziewczyną.
- Avery, zamiast znowu przystawiać się do mnie zajmij się swoją dziewczyną, bo biedna musi użerać się z kimś takim jak ty. Mógłbyś okazać trochę szacunku – warknęła na niego, a go zatkało, więc zwrócił się do Toma.
– Jutro o tej co zwykle i tam, gdzie zwykle, tak? – spytał, ale szybko się usunął, widząc pioruny tryskające z oczu czarnowłosego. – Już idę, Lordzie – mruknął na odchodne, ale Aurelia i tak usłyszała słowo ,,lordzie".
- On powiedział do ciebie lordzie
- Przesłyszało ci się – odparł Tom, który nie dał po sobie znać, jak się zmieszał i wściekł na Aaverego.
- To nie było pytanie – prychnęła.
- To mój podwładny
- Jak to?
- Stworzyłem grupę ludzi czystej i półkrwi, który mnie popierają. Służą mi. Nazywają mnie Lordem Voldemortem.
- Mam nadzieję, że cenisz mnie bardziej niż tego debila, Averego.
- Oczywiście, jesteś lepsza od nich wszystkich.
- Udowodnij – powiedziała wojowniczo.
- Żaden z nich nie wie o komnacie, bazyliszku i wrobieniu Hagrida. Powiem ci jeszcze, że zabiłem mojego ojca, dziadków i wrobiłem w to mojego wuja – Na te słowa, Aurelia poczuła gęsią skórkę. – I mam horkruksa. Wiesz co to, prawda?
- Wiem.
- Przyjdź jutro o wieczorem na piąte piętro – na te słowa kiwnęła tylko głową.
Tom patrzył z ukosa na dziewczynę, wydawała mu się piękniejsza niż te kilka tygodni temu, kiedy zaczęli razem pracować nad veritasearum. Miał wrażenie, że dzieje się z nim coś dziwnego, kiedy była w pobliżu. Serce mu szybciej biło, liczył się z jej zdaniem, zapierało mu dech w piersiach.
- Tom, co ostatnio czytałeś, no pochwal się nam – zawołał Slughorn. Sposoby bolesnego zabijania – przemknęło mu przez myśl.
- Uroki dla zaawansowanych – skłamał gładko. Slughorn pokiwał głową z uznaniem. - Panie profesorze, niestety chyba musimy już iść, niestety, ale mamy bardzo dużo rzeczy do zrobienia - po chwili wyszli z przyjęcia.
- Dzięki, miałam dość już od dawna – powiedziała Aurelia.
- Ja naprawdę mam coś do zrobienia – Rzekł.
- I tak dzięki. Mogłeś zostawić mnie na pastwę tych ludzi tam.
- Idę do biblioteki, muszę coś sprawdzić.
- Pomóc ci? – spytała.
- Nie, poradzę sobie.
- To do jutra.
- Do jutra.
Aurelia poszła do dormitorium, a Tom chciał sprawdzić, czy istnieje coś w co nie wierzył. Udało mu się odkryć, że istniało coś, w co nigdy nie chciał uwierzyć – miłość. Tom odkrył, że bezwzględny i straszny Lord Voldemort się zakochał.
***
Tom przyprowadził Aurelię na spotkanie śmierciożerców. Ona postanowiła, że do nich dołączy, co zaskoczyło Toma, ale nie zgodziła się przyjąć mrocznego znaku, chciała być bardzo niezależna. Nie mówiła do Riddle' a ,,Panie", tylko po imieniu. Samemu Tomowi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, cieszył się, że ma kogoś kto nie jest bezmózgim pachołkiem. Jednak chodził nieco przybity. Był pewien, że dla Aurelii był tylko najlepszym przyjacielem.
- Tom, co się dzieje? – spytała ostatniego wieczoru w Hogwarcie, kiedy spacerowali po korytarzach.
- Nic - mruknął.
- Ha! Chciałbyś. Taki kit to wciskaj pachołkom, a nie mi. Mów co się dzieje – zażądała.
Tom spojrzał na nią, nachylił się i lekko musnął jej usta swoimi.
- To się stało – szepnął.
- Więc się dobrze stało – odpowiedziała i pocałowała go namiętnie.
***
Po Hogwarcie Aurelia i Tom spotykali się równie często, co wcześniej. Po pewnym czasie razem zamieszkali. Ich więź była silniejsza z dnia na dzień. Dziewczyna lubiła nazywać się Lordową Voldemortową. Sam Voldemort nigdy nie kazał jej zabijać, ani przed wojną, ani podczas niej. Wiedział, że ona nie do końca popiera jego działania. Aurelia siadała po prawicy Voldemorta. Jednak nikt nigdy nie wiedział, kim dokładnie była. Ukrywała skrzętnie swoją tożsamość. Po wielu latach, miała jakby dwa życia. W jednym była zła do szpiku kości, w drugim znalazła przyjaciół i miała nadzieję, że nigdy nie dowiedzą się o jej powiązaniach ze śmierciożercami. Jej przyjaciele walczyli przeciwko niemu. Byli to James i Lily Potterowie, Syriusz Black i Remus Lupin.
***
Wszystko skomplikowało się, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Wiedziała, że nie chce by jej dziecko było tak złe. Musiało zamieszkać gdzie indziej. Sierociniec odpadał. Przecież z małego chłopca, zrobił mordercę. Potterowie, przemknęło jej przez myśl. Mówili, że będą chcieli mieć dziecko. Musiała się dowiedzieć, czy mogliby się zająć jej. Przeteleportowała się do ich domu.
- Hej, mam ważną sprawę – powiedziała, gdy drzwi otworzyła jej zaskoczona Lily.
- Wchodź – Zaprosiła ją pani Potter. Aurelia usiadła na kanapie. - Ja też mam ważne wieści – powiedziała Lily – zastanawiałam się, jak się z tobą skontaktuję, więc posłuchaj.
- Poczekaj, powiemy naraz, ok?
- Dobrze.
- Jestem w ciąży – powiedziały naraz. – I nie wiem co zrobić z dzieckiem – Dodała Aurelia.
- Jak to, co? – Spytała Lily.
- Są ludzie, który nie mogą się o tym dowiedzieć, za wszelką cenę. Dziecko nie może mieszkać w moim domu, ja sama muszę się gdzieś ukryć.
- To pomieszkaj u nas
- Co?
- Jestem pewna, że James się zgodzi.
- Naprawdę? – spytała Aurelia, z ulgą w głosie.
- Oczywiście, nie martw się, w razie czego przyjmę twoje dziecko, póki nie będzie bezpieczne z tobą.
- Dziękuję, Lily.
- To wojna, trzeba się wspierać – Odpowiedziała rudowłosa kobieta.
Po powrocie do rezydencji, Aurelia usiadła z Tomem do kolacji.
- Muszę wyjechać – rzekła.
- Dlaczego? – zdziwił się.
- Mam parę spraw do załatwienia, nie będzie mnie kilka miesięcy i mówiłam ci już lata temu, żebyś nie próbował na mnie legimencji, bo nie uda ci się to – dodała czując, że próbował wedrzeć się do jej umysłu.
- Czekam, aż wrócisz, Aurelio.
- Do zobaczenia, Tom – powiedziałs i wstała od stołu.
***
Aurelia, następne miesiące spędziła u Potterów. Wiedziała, że nie byłoby dobrze dla niej, ani dla dziecka, gdyby mieszkała z Voldemortem.
Niecałe dziewięć miesięcy później czekała ją niespodzianka. Urodziły się trojaczki. Trzy dziewczynki, nazwała je Victoria, Hope i Ellie. Dzieci zamieszkały u Potterów, którym urodził się syn – Harry. Aurelia, wbrew sobie, musiała zniknąć z ich życia na kolejny rok.
Trzymała się swojego postanowienia, póki nie usłyszała na pewnym październikowym zebraniu czegoś co wytrąciło ją z równowagi.
- Zabiję Potterów w noc duchów. Pettigrew, powiedz mi, gdzie mieszkają, JUŻ.
– W Dolinie Godryka, panie.
- Zabiję ich syna i ich, jeśli mi się postawią
- Panie, oni mają czworaczki – zapiszczał znowu człowieczek. Aurelia w duchu dziękowała młodszej przyjaciółce, za jej pomysłowość. Przy okazji przeklinała tego zdrajcę Petera Pettigrew. Musiała powstrzymać Toma od zabicia ich. Była im to winna, za wszystko, bez względu na cenę.
- To zabiję wszystkie ich dzieci, proste – warknął Voldemort.
- Po co ich zabijać? – spytała po zebraniu.
- Podobno ich syn doprowadzi do mojego upadku.
- Wierzysz w to?
- Nie, ale lepiej się upewnić.
Wtedy Aurelia zrozumiała, że Lord Voldemort i Tom Marvolo Riddle, którego poznała wiele lat temu, to dwie różne osoby.
***
W noc duchów, Aurelia wysłała patronusa, którym był wąż, do Potterów, żeby uciekli do Blacka, bo Voldemort po nich idzie. Ona sama poszła do Toma, aby zrobić coś, co zatrzyma go - przynajmniej na jakiś czas.
***
- Tom – powiedziała cicho.
- Tak, Aurelio? – spojrzał na nią zaciekawiony.
- Mam zaklęcie, które pomoże ci przejść tam, mniej zauważonym, testowałam je. Mogę go użyć na tobie? Proooooszę – udała, że robi oczy szczeniaczka, a po chwili się zaśmiała.
- Dobrze, a pozwolisz mi kiedyś zajrzeć do twojego umysłu? – spytał.
- Może kiedyś.
- Dobrze, rzuć to zaklęcie, bo muszę zabić tego chłopca.
- Już, już.
Aurelia drżała, ale uniosła różdżkę. Jeśli ktokolwiek miał rzucić to zaklęcie niewerbalnie, to ona. Była powierniczką sekretów i dziewczyną Voldemorta, ale również matką i lojalną przyjaciółką. Przede wszystkim miała serce. Wiedziała, że uratuje tym wiele niewinnych istnień. Westchnęła w duchu i zebrała się w sobie.
Avada Kedavra! Krzyknęła w głowie, błysnęło zielone światło i tak oto pękło jej ślizgońskie serce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro