ROZDZIAŁ XI
— Twoja babcia jest naprawdę fascynująca. Często urządza takie sceny?
— Zamilcz.
— Widać, że zgniłe jabłko pada niedaleko od tak samo zgniłej jabłoni – Malfoy ciągnął dalej. Blair idąca obok niego zacisnęła dłonie w pięści.
— Prosisz się o łomot, Drakuś? – skrzywił się lekko, na co ona parsknęła śmiechem. — Co, zdrobnienie się nie podoba? Straszny panicz Malfoy mógłby przez to stracić posłuch i respekt? – Przez chwilę udawała, że się zastanawia, po czym na jej twarzy wykwitł uśmiech kota z Cheshire. — Od tej pory będę się tak do ciebie zwracać.
Wzruszył ramionami z niemal znudzoną miną.
— Jak sobie życzysz, Blairie – teraz nadeszła jej kolej żeby się skrzywić.
Okej, punkt dla niego.
Prowadziła ich Blair, jako że znała tę część Birmingham jak własną kieszeń. Malfoy oczywiście uparł się, aby iść obok niej i ją nadzorować. Jakby się bał, że wprowadzi ich w jakąś podejrzaną uliczkę, gdzie będą na nich czekali łowcy czarodziejów sprzedający „magiczne organy” na czarnym rynku. Jakież to niemądre z jego strony. Gdyby chciała się go pozbyć w ten sposób, musiałaby później odpowiadać w Hogwarcie na niewygodne pytania. Łatwiej byłoby po prostu dorzucić mu do jedzenia sproszkowany korzeń mandragory, na który przecież wiedziała, że ma silne uczulenie. Czysta robota, bez zbędnych komplikacji.
Stone, Crabbe i Goyle szli parę metrów za nimi, dyskutując na temat wad i zalet czekoladowych żab i dyniowych pasztecików. W gruncie rzeczy, po prostu wykłócali się co jest smaczniejsze.
— No mówię ci, że takiej zawartości czekolady w czekoladzie nie znajdziesz nigdzie indziej!
— Co mnie obchodzi jakaś tam czekolada, gdy do wyboru mam ósmy cud świata zrobiony z naturalnie hodowanej dyni? Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, ile w tych twoich żabach jest sztucznego cukru? – wypominał Goyle Stone'owi, na co ten się zaperzył i poróżowiał na twarzy.
— A w żabach przynajmniej są gratisy! Karty z czarodziejami to pożądany przedmiot kolekcjonerski. Ha!
— Crabbe, a co ty sądzisz? – Zwolennik pasztecików zwrócił się do dotychczas milczącego w sporze przyjaciela. Teraz obaj, Goyle i Stone patrzyli na niego wyczekująco.
— Wiecie chłopaki, ja to właściwie jestem fanem balonówek Drooblego – Blair szła z przodu, a i tak mogła niemalże wyczuć podwójne przewrócenie oczu. Po chwili dyskusja ożyła na nowo, dostarczając podgryzającej przysmaki od babci Blair rozrywki. Zerknęła na Malfoya i zagadnęła:
— Fajnych masz kumpli. Z chęcią dołączyłabym do debaty i oponowała za fasolkami wszystkich smaków, ale nie chcę psuć im zabawy. Gdybym się za bardzo zaangażowała, mogłoby dojść do rękoczynów.
— Jakoś mnie to nie dziwi. Plebejuszy zawsze ciągnie do rozwiązań siłowych, zamiast do logicznie uargumentowanych konwersacji.
— Jezu, człowieku, ja tu próbuję kulturalnie zagaić rozmowę, ale ty oczywiście musisz zachować się jak prostak. Umiejętność prowadzenia gadki-szmatki najwyraźniej nie znajduje się w twoim repertuarze – zirytowana zaczęła machać rękami. Przy okazji (zupełnie niechcący) zamachnęła się lewą ręką i strzeliła blondyna w bok z ciężkiej siatki pełnej ciastek.
— Au, kobieto, odwala ci? Zapisz się na terapię, bo tę agresję trzeba leczyć. Najlepiej psychotropami, może zrobisz się milsza – wymamrotał masując obolały bok.
— O, wypraszam sobie, jestem zajebiście miła. Tyle, że dla ludzi, którzy zasługują na powiew mego uroku osobistego – odparła z dumą.
Malfoy zaśmiał się głośniej niż przypuszczała, że potrafi. Przeczesał włosy, rzucając jej przy tym złośliwe spojrzenie.
— Wymień imię jednej osoby, która była na tyle godna, aby dostąpić zaszczytu usłyszenia od ciebie komplementu.
— Noo – zamyśliła się. Kiedy ostatnio powiedziała komuś coś miłego? Nie mogła sobie przypomnieć, ale ten ślizgon nie musiał tego wiedzieć. Chociaż chyba już się domyślał. — Było ich tak wielu... a zresztą to nie twój biznes, więc pilnuj różdżki, bo znowu ci ją wezmę! – myślała, że szkolne pyskówki ma już za sobą, ale najwyraźniej Malfoy wyzwalał w niej to, co najgorsze.
— O nie, nie. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, Zeldor. Tamta sytuacja się już nigdy nie powtórzy. Dopilnuję tego.
— Zluzuj majty, Drakuś, tylko żartowałam. Po co mi twoja bezużytecznie lamerska różdżka? No chyba, żeby opylić gdzieś na boku po zaniżonej cenie.
— Pff, dobre sobie. Twój błyskotliwy plan ma jedną zasadniczą wadę. Gdybyś spróbowała, a nie wierzę, że by ci się udało, to osoba kupująca przyleciałaby w podskokach mi ją oddać.
— A to dlaczego?
— Bo, wyobraź sobie w tej niemądrej brązowowłosej główce, że jest ona magicznie podpisana. Każdy, kto pokusiłby się na to cudo rzemieślnicze, w momencie ujrzenia mojego nazwiska, ze strachu przed rodem Malfoyów podałby mi ją w wyściełanej atłasem szkatule.
— Serio masz wygrawerowaną różdżkę? Nie uwierzę póki nie zobaczę – powiedziała czując ukłucie zazdrości. Marzyła o swoich inicjałach umieszczonych na trzonie różdżki, ale taki magiczny grawerunek był szalenie drogi. Nie przypominała sobie, żeby widziała jakieś napisy na różdżce, gdy mu ją zabrała w domu babci.
— Skoro musisz – wzruszył ramionami, wyciągnął przedmiot rozmowy i podstawił Blair niemal pod sam nos. Dziewczyna zdążyła ujrzeć elegancko wygrawerowane zawijasy, gdy Malfoy dał jej mocnego prztyczka w nos. Odskoczyła i zakryła ręką pobolewającą część twarzy.
Malfoy uśmiechnął się w wielkim samozadowoleniu i przerwał płynący w jego stronę potok przekleństw.
— To za zabranie mi wcześniej jednej z najcenniejszej rzeczy w moim życiu.
— A więc istnieje dla ciebie jakaś świętość. Dobrze wiedzieć na przyszłość.
Blair rozejrzała się po okolicy i z niepokojem spostrzegła, że nie bardzo wie, gdzie się znajdują. Zawsze szczyciła się swoją orientacją w terenie, ale najwyraźniej tym razem pewność siebie (i rozpraszający blondyn) wywiodła ją w pole. Trafili do wyraźnie gorzej uprzemysłowionej części Birmingham. Złe przeczucie mówiło jej, że to Aston – dzielnica, w której nie chcesz się znaleźć po zachodzie słońca. Ponoć grasują tu gangi, które nie tykają jedynie „swoich”. Nie chciała za bardzo straszyć chłopaków, ale oni sami chyba doszli do podobnych wniosków, a mianowicie takich, że najlepiej stąd szybko spływać. Tylko którędy? Usłyszała dosłownie krok za sobą nieco przestraszony głos Bryce'a:
— Blair? Nie żebym nie ufał twoim zdolnościom nawigacyjnym, ale chyba nie tędy szliśmy poprzednio.
— No co ty nie powiesz? Na razie wyluzuj i nie siej fermentu, Stone. Wszystko mam pod kontrolą – tak mówiła, ale gdy zobaczyła wyłaniającą się zza rogu grupkę mężczyzn wyglądających na typowych zakapiorów, zaczęła mieć poważne wątpliwości. Malfoy sprawiał wrażenie opanowanego, ale już Stone, Crabbe i Goyle niekoniecznie. Nie mogli użyć magii przeciwko mugolom, jednak Blair czuła, że chłopaków aż korci, aby wyjąć różdżki, które w tym momencie wydawały się być gwarantem bezpieczeństwa.
Zauważyła, że Crabbe i Goyle nie szli już kilka metrów za nią, a ustawili się po bokach Malfoya. Przydupasy mode: on.
— Co robimy, Draco? – spytał Goyle. Zapytany zerknął na Blair i jej zmarszczone brwi, i odrzekł:
— Na razie nic. Nie zaczniemy pierwsi ani nie sprowokujemy ataku. A ty... – tu już odniósł się do niej – Wprowadziłaś nas w to bagno, więc teraz główkuj jak nas z tego wykaraskać. I którędy najbliżej do punktu zbiórki. Kończy się czas.
Jakby tego nie wiedziała.
— Wy tak panikujecie, panienki, a może ci panowie po prostu sobie idą na spacerek? Nieładnie od razu szufladkować ludzi – rzekła, łypiąc jednocześnie na wychodzącym im z naprzeciwka pakerom. No, na przyjaznych to oni niezbyt wyglądali.
— Wyglądają na takich co to chodzą raczej po spacerniaku – poczynił trafne spostrzeżenie Malfoy.
— A ty wyglądasz jak wyrośnięta fretka, ale czy ludzie ci to wypominają? – wysyczała w jego stronę zdenerwowana młoda czarownica.
— Tak się składa, że owszem. Ty. Średnio trzy razy dziennie.
— Och, jak uroczo, liczysz ile razy cię wyzywam.
— Gołąbki, nie chcę wam przerywać, bo naprawdę miło się patrzy jak sobie skaczecie do gardeł, ale przed nami spotkanie pierwszego stopnia z podejrzanymi typkami, więc prosiłbym o chwilę skupienia – wypalił Stone, a bliźniacze głupki mu przytaknęły. Blair przewróciła oczami i mając dosyć tej niepewności wykrzyknęła głupio-odważnie:
— Tej, panowie psubraty, chcecie nas napaść i prawdopodobnie oskubać z kasy?!Proponuję tego nie robić, osobiście nie mam grosza przy dupie i podejrzewam, że moi koledzy to samo. Jesteśmy tylko biedne studenty, prosimy o łaskę!
Chłopaki jęknęły jak jeden mąż, a Malfoy przyłożył sobie dłoń do czoła, kręcąc przy tym głową; Blair nie wiedziała czy z rozczarowania nad jej poziomem inteligencji, czy raczej jej zuchwałości. A może z podziwu? Obstawiała raczej opcję numer jeden.
Zawołani królowie dzielni spojrzeli po sobie, porozumiewając się jakimiś nieznanym Blair językiem chuligańskich gestów. Zbliżyli się do nich na odległość wykopu. Czytaj: Blair unosząc nogę zdołałaby trafić jednego w rzepkę. Bądź inny czuły punkt.
Największy z nich, pewnie lider machnął ręką w kierunku dużego tobołka w ręce dziewczyny.
— A lalunia co tam dźwiga? Studenckie ksiunżki pewnie, hę? – zarechotał i dał kuksańca koledze obok. Po ich sposobie mówienia i akcencie Blair doszła do wniosku, że ma do czynienia z najgorszym rodzajem oprychów. Niewyedukowanym motłochem. Z takimi trzeba nawet ostrożniej, bo głupi to nie wiadomo co do zakutego łba trafi. Opanowała ogarniającą ją irytację, przywołała na usta zawadiacki uśmiech i odrzekła:
— Żadne książki, wujaszku. Tylko wypieki babuni, nic ciekawego.
— Ciastka, powiadasz, cukiereczku? Nie wiem jak wy, chłopaki, ale ja bym se wsunął jakieś słodkości – mówiąc to patrzył na Blair i mrugnął do niej. Dziewczynie zrobiło się niedobrze, ale utrzymywała ten sam wyraz twarzy. Zauważyła kątem oka, że Malfoy z groźnym błyskiem w oku sięga za pas po różdżkę. Chwyciła go szybko za rękę i odciągnęła od obiektu jego zainteresowania. Przywódca paczki przerwał mierzenie jej wzrokiem od góry do dołu, zauważył ich złączone dłonie i na pozór luźno zagaił:
— Aniołku, nie mów, że ten blondasek to twój chłop. Patrzę na ciebie i mówię ci, zasługujesz na lepszego. Taka ładna dziunia musi mieć do ochrony prawdziwego mężczyznę, a nie takie chuchro – wypiął z dumą pierś. Dla Blair wyglądało to tak jakby chciał zostać jej osobistym alfonsem. Ależ miała ochotę młotkiem wbić mu do głowy wiedzę na temat szacunku do kobiet.
Już chciała go wyprowadzić z błędu, że wyżej wspomniany chucherkowaty blondasek nie jest jej partnerem, a ona sama potrafi się bronić i może mu to zaprezentować bardzo dla niego boleśnie, gdy Malfoy podniósł ich wciąż złączone dłonie, przysunął do swoich ust i ucałował jej kostki.
— Tak się składa, że moja dziewczyna nie potrzebuje ochroniarza, bo sama sobie świetnie radzi. A jeśliby owej ochrony potrzebowała, to niech mi pan uwierzy, rozszarpię każdego, kto ją tknie – zwrócił się do oprycha numer jeden z upiornym wyrazem twarzy. Ścisnął przy tym jej rękę.
Hmm, czyli urządzamy teatrzyk? No dobra, zagram rolę dziewczyny świra. Borze zielony, kiedy ten dzień się skończy?
Blair skupiła w sobie całe pokłady talentu aktorskiego i uwolniła je w jednym wybuchu improwizowanego performensu:
— Och, kochanie, spokojnie, ci panowie są bardzo mili. Chyba nie chcesz ich skrzywdzić, prawda? Pamiętaj co mówił doktor Petrovny, jeszcze jeden taki wybryk i zamkną cię z powrotem w pokoju bez klamek. I kto wtedy będzie się opiekował twoją biedną, małą cizią mizią? – Możliwe, że za bardzo wczuła się w rolę. Ale jak już zaczęła, to głupotą byłoby się wycofać. Przytuliła się do Malfoya, a wyglądało to tak jakby próbowała utrzymać go w ryzach.
Miejscowe dresy spojrzały po sobie niepewnie. Pewnie zastanawiali się co tu do jasnej anielki się dzieje. Blair pospieszyła z wyjaśnieniem:
— Panowie wybaczą, mój biedny Drakuś cierpi na zaburzenie osobowości. Czasami mu się wydaje, że jest Charlesem Mansonem, niekiedy Jeffreyem Dahmerem, a od czasu do czasu nawet Hitlerem! To pewnie przez to, że oboje urodzili się dwudziestego kwietnia, dlatego mój misiaczek się z nim troszkę utożsamia – pokiwała z zadumą głową. Plotła co jej ślina przyniosła na język, a oprychy jakby skurczyły się za strachu. Lider zdjął czapkę wpierdolkę i miął ją teraz w trzęsących dłoniach. Blair nie była zdziwiona, w końcu myślal, że stoi przed nieobliczalnym psychopatą, możliwie uciekinierem z psychiatryka.
— Państwo wybaczą, niestety czas nagli, lada chwila zaczną się nieszpory, na których koniecznie musimy się pojawić. Uszanowanie – niezręcznie się ukłonił i wziął nogi za pas.
No proszę, wystarczy człowieka nastraszyć i od razu nabiera ogłady i dobrych manier.
Zorientowała się, że wciąż ściska dłoń Malfoya, więc czym prędzej ją puściła i ostentacyjnie wytarła w spodnie. Obejrzała się na chłopaków, którzy przez całą sceną siedzieli cicho jak mysz pod miotłą i aż się roześmiała widząc ich miny.
— Blair, nie chcę mieć z tobą na pieńku. To, co mówiłaś brzmiało tak autentycznie jakbyś naprawdę znała psychiczne osoby. Proszę, nie nasyłaj nikogo na mnie, obiecuję, że nie będę już do ciebie podbijał.
— Ach, Stone, czekałam na te słowa – szeroko uśmiechnięta wskazała kierunek, który wydawał jej się właściwy. Była tak nabuzowana emocjami, że nie zauważyła jak pewien ślizgon spogląda na nią z czymś na kształt sympatii. Popatrzył w dół na swoją prawą dłoń, pokręcił głową z lekkim uśmiechem i ruszył za ich wyspecjalizowanym w rozróbie przewodnikiem.
***
Dzieńdoberek wszystkim! Miałam mały poślizg czasowy z udostępnieniem tego rozdziału, ale mam nadzieję, że nie zapomnieliście o mnie! XD
Wiosna w końcu zawitała, a wiadomo, że wiosną miłość rozkwita, także i w moim opowiadaniu. Od następnej części zacznie się robić intensywnie, uwierzcie! 😆
Serwus i cieplutkiego dnia! 🖤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro