Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ VIII

Stara cerkiew była, w rzeczy samej, fascynująca. A może to sam sposób opowiadania profesor McGonagall sprawiał, że w odróżnieniu od innych męczących Blair wycieczek edukacyjnych, ta rzeczywiście jej się podobała. Szczególnie przypadła jej do gustu opowiastka o niejakim Xanie Kubernaku – niesławnym czarodzieju odpowiedzialnym za popularne na początku wieku XX sabaty ofiarne. Miały one na celu gwałtowny wzrost mocy, co porównać można do haju narkotykowego.

Ładne sobie ludzie znajdowali rozrywki w czasach przed Internetem, nie ma co.

Dziewczynę interesował jednak inny aspekt tych hulanek.

Pomyślałby kto: A co ten ziomek właściwie składał w ofierze?

No więc, ludzi.

Myśląc, że przy okazji wyświadcza miastu przysługę  pozbywając się z ulic elementu niechcianego, czyli bezdomnych, żebraków, prostytutek, złodziei, upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Łapanie tzw. ludzi nocy nie nastręczało mu żadnych problemów, był to łup idealny, gdyż niewidzialny. Żyli oni samotnie, zdani na siebie, bez nikogo, kto zauważyłby ich zniknięcie.

Xan miał rację tylko po części.

Jako uprzywilejowany, bogaty i najedzony członek społeczeństwa nie zdawał sobie sprawy, że ludzie z nizin starali się wspierać w swej niedoli. Mieli oni wyryte szlaki, po których się poruszali, obejmujące całe miasto. Znali się chociażby z widzenia, dlatego gdy taki, powiedzmy, Zenek długo nie widział w okolicy Staśka, to zaczynał się niepokoić, czy aby biedak nie wykitował gdzieś w śmietniku czy kartonie. I jeden osobnik na jakiś czas nie zadziwiłby nikogo, no bo bądźmy szczerzy, żaden wróżbita Maciej nie wywróży ci długiego życia w takich warunkach.

Jednak liczba zaginionych przekroczyła setkę, więc zainteresowało się tą sprawą Ministerstwo, które szybciuchno odkryło, kto maczał w tym brudne paluszki. Xan wpadł, ale wieść głosi, że niezbyt się tym przejął. Udzielając z więzienia wywiadu dla Proroka Codziennego przyznał:
Moje cenne ofiary nie były ludźmi, a jedynie narzędziami służącymi przyjemności mojej i mych kamratów. To przecież nie tak, że chciałem przejąć władzę nad światem czy coś. W tym chodziło o czystą radość z cudu jakim jest korzystanie z magii. Żyliśmy według zasady „magicae pro magicae*”.

Przyjemniaczek z tego Xana. Ciekawe jak mu się z takim podejściem żyło w
Azkabanie.

Zapraszani przez niego goście twierdzili zgodnie, iż nie mieli pojęcia o przyczynie wywołującej niebiański odlot, nie zostali więc ukarani równie surowo co prowodyr owego występku. Twierdzić, twierdzili, ale licho ich tam wie, możliwe, że po prostu kłamali, żeby ratować własne tyłki.

Profesor opowiadała jeszcze wiele rzeczy, lecz w porównaniu do historii o panu Kubernaku były po prostu nudne, więc Blair chcąc nie chcąc się wyłączyła i zamiast tego podziwiała starą architekturę cerkwi. Była pod wielkim wrażeniem malunków zdobiących ściany, a także niezwykle dokładnej sztukaterii. Blair może i nie była wybitnie wykształcona w sferze historii sztuki, umiała jednak dostrzec, kiedy ktoś wykonał kawał dobrej roboty.

McGonagall dostrzegła, że nikogo nie interesują nudne fakty historyczne konfrontowane ze współczesnymi statystykami i wykresami, dlatego tylko westchnęła i dała uczniom dwie godziny czasu wolnego.

Blair nagle ożywiona aż podskoczyła z radości, bo oznaczało to, że może całkowicie na legalu pójść odwiedzić babcię! Niecierpliwie wysłuchała pouczeń psorki, o której dokładnie mają się stawić w wyznaczonym miejscu, bo w innym wypadku wrócą, a „delikwentowi krzyżyk na drogę”. Znacząco spojrzała przy tym po kolei na typowych spóźnialskich.

No i spoko, wyrobię się, pomyślała puszczając oczko profesor McGonagall. Ta tylko zrezygnowana pokręciła głową, odwróciła się i poszła w sobie tylko znanym kierunku. Blair wydawało się, że słyszy jak ta mamrocze pod nosem coś w stylu: Za stara już jestem na te piekielne wycieczki, następnym razem niech Snape użera się z tą dzieciarnią.

Dziewczyna obmyśliła w głowie plan, według którego powinna dotrzeć do domu babci w ciągu pół godziny. Ruszyła żwawym tempem, nie minęła jednak minuta kiedy ktoś ją dogonił. Obróciła głowę i westchnęła:

— Niejasno się wyraziłam ostatnim razem? Nie pójdę na żadną randkę.

Bryce rzucił mi spojrzenie zbitego psiaka, założył ręce za głowę i odrzekł:

— To nic. Chciałem się tylko doczepić, bo nie mam co robić.

Blair spojrzała na niego podejrzliwie, ale ostatecznie było jej obojętne czy chłopak pójdzie obok niej czy nie.

— A tak właściwie to gdzie idziemy?

— Ja idę do mojej babci. Ty nie wiem.

— Ooo, to super, kocham babcie, są najlepsze — powiedział to z takim przekonaniem, że parsknęła śmiechem.

— Taa, najlepsze na świecie. Zwłaszcza takie, które pieką cynamonowe bułeczki.

Chłopak gwałtownie wciągnął powietrze i zrobił na mnie wytrzeszcz oczu. Wygladał przy tym zupełnie jak Paździoch obwieszczający wszem i wobec: Helena, mam zawał.

— Nie mów, że będziesz dziś jeść bułeczki cynamonowe. O Merlinie, jak ja je kocham. Mama w dzieciństwie mnie nimi karmiła hurtowo, przez co wyglądałem jak bączek, ale walić to, wciąż je kocham.

Spojrzała na niego i wprost nie mogła uwierzyć, że ktoś taki mógł mieć kiedykolwiek nawet pół kilo nadwagi. Niesamowite. Stone miał sylwetkę pływaka, wąski w biodrach, szeroki w barach. Przy czym nie sposób nie zauważyć jak koszulka opina jego smukłe mięśnie.

No musiał chłopak nieźle crossfitować przy tym ciągłym wpieprzaniu słodkich bułeczek.

Podniosłam głowę, bo chłopak zaczął dziwnie chrząkać jakby przygotowywał się do zadania niezręcznego pytania.

Jeżeli będzie powtórka z rozrywki, to przysięgam na tłuste włosy Snape'a, że mu przyłożę z dyńki.

— Słuchaj, Blair, ekhem...czy ty miałabyś coś przeciwko, żebym, no... poszedł razem z tobą do twojej babci?

Zdębiała. Po czym wybuchnęła śmiechem. Skubany, naprawdę kochał te pieprzone bułeczki.
Chłopak spojrzał na Blair z lekka urażony, a ona wycierając łzy z kącików oczu odpowiedziała:

— Jasne, ziom. Możesz iść ze mną do babci i napchać się darmowymi bułkami. Noł problemo.

— No wiesz, mogę zapłacić w razie czego. Po prostu zależy mi na domowym wypieku, bo te z marketu są wstrętne — zrobił taką minę jakby porównywał zjedzenie żywej samicy larwy i sklepowej bułeczki cynamonowej, i skłaniał się bardziej ku chrupkiej larwie.

— A tam, babcia każdego przyjmuje z otwartymi ramionami, więc ofiarowując pieniądze za jej wypieki pewnie byś ją obraził.

Rozmowa, o dziwo, kleiła im się całą drogę i nim Blair się spostrzegła, znaleźli się na ulicy, przy końcu której stał domek babuni. Póki co mijali właśnie kilka sklepów, z czego jednym z nich był sklep magiczny, działający na zasadzie antykwariatu.

Nie był to sklep popularny, gdyż nie na popularności zależało sprzedawcy, a jakości jego klientów. Blair i jej rodzina oczywiście należeli do tej elitarnej klienteli. Nie mogła zliczyć ile ciekawych artefaktów magicznych tu zakupiła w minionych latach.

Ach, trzeba zajrzeć w drodze powrotnej.

— Już prawie jesteśmy.

— No co ty, już? Superancko. O, czekaj, wejdę tu na chwilę – powiedział i poszedł w stronę kwiaciarni.

Wykorzystując chwilę, podbiegła do magicznego sklepiku. Przywitała się przyjaźnie z panem Grimaldim, a po chwili jej oczom ukazała jej się osoba, którą spodziewała się zobaczyć dopiero za jakieś dziesięć minut.

— Babciu! Co ty tu robisz?

Zawołana obróciła się w jej stronę zaskoczona, by sekundę później z szerokim uśmiechem przyciskać wnuczkę do swej piersi.

— Ach, Blairie, kochanie, jak uroczo cię widzieć. Dla twojej wiadomości, szukałam jakiegoś magicznego proszku na artretyzm, który pan Grimaldi mi polecił. Ale hola, to ja powinnam pytać co robisz w Birmingham – nagle się przelękła, trzymając za ramiona zmierzyła ją wzrokiem i spytała – Coś się stało?

— Spokojnie, babciu, nic się nie stało. Jesteśmy na wycieczce z Hogwartu i mamy trochę czasu wolnego, więc postanowiłam cię odwiedzić.

W oczach kobiety zalśniły łzy, ponownie ją przytuliła i wydusiła:

— Moje kochane dzieciątko, pamięta o starej prukwie.

— Babciu!

— No, dobrze, dobrze, niech ci będzie. Starej raszpli. Chwała Panu, że akurat upiekłam twoje ulubione cynamonowe bułeczki, to weźmiesz na zapas do szkoły.

Na wspomnienie o bułeczkach, szeroko się uśmiechnęła i powiedziała:

— Właściwie to przyszłam tutaj z wielkim fanem bułeczek i byłby w siódmym niebie, gdybyś go poczęstowała.

— Ależ oczywiście, skarbie, im nas więcej, tym weselej.

I w tym momencie dzwonek nad drzwiami zabrzęczał, dając znać, że wszedł nowy klient. Myśląc, że to Bryce, nie odwracając się rzuciłam:

— No i co ci tyle zajęło, pachołku? Już nie jesteś głodny?

— No, może i jestem, a co ci do tego?

W myślach przyłożyłam sobie facepalma. Kurwa. Jeszcze tylko jego brakowało. Obróciłam się powoli, spojrzałam na nowo przybyłego i spróbowałam się słodko uśmiechnąć. Chyba mi nie wyszło, bo chłopak wyraźnie się skrzywił.

A chuj tam.

— Malfoy. Jak miło cię widzieć, stary druhu. To moja babcia. Babciu, to mój kolega ze Slytherinu, Draco Malfoy — rzuciłam mu spojrzenie mam nadzieję, że mówiące: Proszę zachowuj się przy mojej babci, ona nie wie, że ludzie w szkole mnie przezywają ani o naszej obopólnej nienawiści. Kocham ją najbardziej na świecie i nie chcę jej tym ranić. Później możesz się na mnie wyżyć w jakikolwiek sposób, a ja się nie sprzeciwię i nie skopię ci dupska. Proszę.

Raczej trudno by było zrozumieć tak złożoną wiadomość bez umiejętności telepatii, ale coś musiało dotrzeć do Malfoya, bo nie zaczął rzucać inwektywami jak z rękawa, jak to zwykle w ich wypadku się dzieje. Zamiast tego zszokował Blair pokazem dobrych manier, całując babcię w dłoń i się witając. Babcia strzeliła dojrzałego buraczka i zachichotała.

Oh, come on.

— To na tego amatora bułeczek cynamonowych czekamy?

— Nie! — wykrzyknęła, kiedy blondyn jednocześnie powiedział „tak”.

Babcia zamrugała zdziwiona i po chwili Blair znowu usłyszała dźwięk dzwonka. Tym razem rzeczywiście był to Bryce.

Chłopak wpadł zasapany z wielkim bukietem tulipanów, które wręczył mojej oszołomionej babci.

— Pani babcia jak mniemam? Szalenie miło mi panią poznać, słyszałem, że jest pani niezwykle utalentowaną cukierniczką.

— Stooooone, idioto – jęknęłam i potarłam dłonią czoło.

Takie sytuacje są nie na moje nerwy.

— No dobrze, ferajna, zbieramy się na te bułeczki zanim ostygną.

— Ale, że ekhem, wszyscy? — zapytałam mając nadzieję, że Malfoy odmówi i powie, że musi coś załatwić.

Próżno czekać. Frajer stał cicho, rzucił mi tylko chytre spojrzenie.

— Oczywiście, że wszyscy, Blairie. Cóż to za niemądre pytanie – rzekła ukontentowana babcia biorąc pod jedno ramię uśmiechniętego Bryce'a, a pod drugie niewykrzywionego Malfoya.

Cudaczny pochód zamykałam ja, zwieszając ze zrezygnowaniem głowę.

No to się wkopałam.

* Łacina to nie mój konik, prawdopodobnie jest to źle przetłumaczone xD Cytat miał oznaczać "magia dla magii" - podobnie do hasła "sztuka dla sztuki" w czasie modernizmu, "magia dla magii" znaczy użytkowanie magii bez żadnego wyższego celu, a dla samej przyjemności płynącej z korzystania z niej.

Rozdział wyszedł mi dłuższy niż zwykle, miałam uderzenie weny i to wykorzystałam.

Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu 😊

Piszcie, proszę jakie macie uwagi i czy wam się podoba, bo to niesamowicie motywuje ❤

Do zobaczyska!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro