Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ II

Po zajęciach od razu poszybowała do biblioteki, gdzie miała umówione spotkanie ze słynnymi żartownisiami Hogwartu - bliźniakami Weasley. Tydzień wcześniej prosiła ich (oczywiście za drobną opłatą) o załatwienie pewnych składników i przyrządów potrzebnych jej do swojego małego, osobistego projektu. Fred i George, usłyszawszy jej zalecenia, nie mrugnęli nawet okiem, musieli być przyzwyczajeni do spełniania dziwnych przysług.

Powierzyła im tę robotę, głównie ze względu na to, że potrafili być naprawdę dyskretni, a gdyby wydało się, co Blair kombinuje, byłaby w nie lada tarapatach.

Krążyła między regałami, aż dotarła do działu ksiąg ezoterycznych, chyba najbardziej opuszczonej części biblioteki. Bracia już na nią czekali.

— No siema chłopcy, jak samopoczucie? — spytała z uśmiechem.
— A nie narzekam, całkiem, całkiem. Załatwmy to szybko, bo razem z Fredem musimy zaraz lecieć na szlaban do McGonagall.

— Coście tym razem przeskrobali, hę? — zaśmiała się Blair jednocześnie wyjmując z kieszeni szaty kilka monet.

Fred westchnął cierpiętniczo, w teatralnym geście chwycił się za serce i wyrzekł z patosem:

— Najwyraźniej szanowna pani profesor nie potrafi docenić kunsztu dobrego kawału, gdy takowy ujrzy. Rani to me serce dogłębnie i jestem pewny, że...

— Wkurzyła się, że rzuciliśmy zaklęcie na jej fotel, który pierdział za każdym razem jak na nim siadała — przerwał bratu George i podał Blair mały, ale dosyć ciężki tobołek.

— Ach, klasyka. No nic, spadam i życzę miłego szlabanu. Serwus.

Pomachała Weasleyom na pożegnanie i udała się do dormitorium. Strasznie lubiła bliźniaków, mimo że byli z Gryffindoru, a według jakiejś głupiej, niepisanej zasady powinni się nie znosić. Z George'm i Fred'em połączyło ją zamiłowanie do pranków. Oni robili sobie żarty generalnie ze wszystkich: uczniów, nauczycieli, nawet z dyrektora Dumbledore'a (dobrze, że staruszek ma poczucie humoru, bo bracia mogliby skończyć jako pokarm dla rybek z jego akwarium), ale ona skupiała się głównie na swym przysięgłym wrogu, Malfoyu.

Szła sobie spokojnie korytarzem, jednak wychodząc zza rogu wpadła na kogoś, wyraźnie się spieszącego. Siła zderzenia wydarła jej z ust ciche uff i robiąc szybko krok w tył, potknęła się o własną nogę, po czym upadła boleśnie na tyłek. Cóż za gracja.

— Idioto, jak chodzisz? Ślepy czy głupi? — spytała unosząc spojrzenie na gagatka, który ją staranował. Nie była wielce zaskoczona widząc blond czuprynę. Ugh, Malfoy. On sam wydawał się być w stanie nienaruszonym, niby chudzielec, a jednak jakąś krzepę ma. Spojrzał na nią z jawną pogardą i wykrzywił usta w złośliwym uśmieszku.

— Proszę, proszę, kogo my tu mamy. Największą zakałę świata magicznego. Nawet chodzić nie umie. Może powinnaś wrócić do tego swojego mugolskiego świata i cofnąć się do pierwszego etapu edukacji, jak wy tam go zwiecie... przedszkola.

— O wow, Malfoy, pojazd pierwsza klasa, jestem dumna, że jesteś w stanie ułożyć tak elokwentną wypowiedź.

Mówiła to wszystko patrząc na niego z dołu. Chwila, dlaczego jeszcze nie podniosła tyłka i nie zmierzyła się z nim jak równy z równym? Ach tak, skrzywiła się próbując ruszyć swoje obite cztery litery. Upadła mocniej niż się spodziewała, a posadzka w korytarzu, bynajmniej do najmiększych nie należała. Zajęczała głównie z bólu, ale i nad swoją żałosną pozycją. Malfoy widząc jej wysiłki i, o zgrozo, zaszklone z bólu oczy, zrobił coś, czego nigdy by się po tej kreaturze nie spodziewała. Podał jej rękę.

Draco Malfoy, naczelny dupek, zaoferował jej pomoc.

Spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, odwróconą w przeciwnym kierunku głowę i z niechęcią przyjęła pomoc. Chwyciła go, co było dość dziwnym przeżyciem, a on pociągnął ją jednym, szybkim ruchem do pozycji pionowej. Była to najdziwniejsza sytuacja, jaka przydarzyła się jak dotąd tej dwójce, a zdecydowanie mieliby co opowiadać przy ognisku. Zakładając, że kiedykolwiek usiedliby przy tym samym ognisku nie próbując jednocześnie się do niego nawzajem wepchnąć.

Malfoy czym prędzej puścił jej dłoń i ostentacyjnie wytarł o skraj szaty (no, to już bardziej w jego stylu)

— Nara, szlamo — wymamrotał i odszedł w siną dal.

Dziewczyna pokręciła głową i podjęła przerwany marsz. Czuła dziwne kołatanie w piersi, nie wiedziała czym spowodowane.

Czyżby...? Niee, dostaję szajby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro