ROZDZIAŁ II
Po zajęciach od razu poszybowała do biblioteki, gdzie miała umówione spotkanie ze słynnymi żartownisiami Hogwartu - bliźniakami Weasley. Tydzień wcześniej prosiła ich (oczywiście za drobną opłatą) o załatwienie pewnych składników i przyrządów potrzebnych jej do swojego małego, osobistego projektu. Fred i George, usłyszawszy jej zalecenia, nie mrugnęli nawet okiem, musieli być przyzwyczajeni do spełniania dziwnych przysług.
Powierzyła im tę robotę, głównie ze względu na to, że potrafili być naprawdę dyskretni, a gdyby wydało się, co Blair kombinuje, byłaby w nie lada tarapatach.
Krążyła między regałami, aż dotarła do działu ksiąg ezoterycznych, chyba najbardziej opuszczonej części biblioteki. Bracia już na nią czekali.
— No siema chłopcy, jak samopoczucie? — spytała z uśmiechem.
— A nie narzekam, całkiem, całkiem. Załatwmy to szybko, bo razem z Fredem musimy zaraz lecieć na szlaban do McGonagall.
— Coście tym razem przeskrobali, hę? — zaśmiała się Blair jednocześnie wyjmując z kieszeni szaty kilka monet.
Fred westchnął cierpiętniczo, w teatralnym geście chwycił się za serce i wyrzekł z patosem:
— Najwyraźniej szanowna pani profesor nie potrafi docenić kunsztu dobrego kawału, gdy takowy ujrzy. Rani to me serce dogłębnie i jestem pewny, że...
— Wkurzyła się, że rzuciliśmy zaklęcie na jej fotel, który pierdział za każdym razem jak na nim siadała — przerwał bratu George i podał Blair mały, ale dosyć ciężki tobołek.
— Ach, klasyka. No nic, spadam i życzę miłego szlabanu. Serwus.
Pomachała Weasleyom na pożegnanie i udała się do dormitorium. Strasznie lubiła bliźniaków, mimo że byli z Gryffindoru, a według jakiejś głupiej, niepisanej zasady powinni się nie znosić. Z George'm i Fred'em połączyło ją zamiłowanie do pranków. Oni robili sobie żarty generalnie ze wszystkich: uczniów, nauczycieli, nawet z dyrektora Dumbledore'a (dobrze, że staruszek ma poczucie humoru, bo bracia mogliby skończyć jako pokarm dla rybek z jego akwarium), ale ona skupiała się głównie na swym przysięgłym wrogu, Malfoyu.
Szła sobie spokojnie korytarzem, jednak wychodząc zza rogu wpadła na kogoś, wyraźnie się spieszącego. Siła zderzenia wydarła jej z ust ciche uff i robiąc szybko krok w tył, potknęła się o własną nogę, po czym upadła boleśnie na tyłek. Cóż za gracja.
— Idioto, jak chodzisz? Ślepy czy głupi? — spytała unosząc spojrzenie na gagatka, który ją staranował. Nie była wielce zaskoczona widząc blond czuprynę. Ugh, Malfoy. On sam wydawał się być w stanie nienaruszonym, niby chudzielec, a jednak jakąś krzepę ma. Spojrzał na nią z jawną pogardą i wykrzywił usta w złośliwym uśmieszku.
— Proszę, proszę, kogo my tu mamy. Największą zakałę świata magicznego. Nawet chodzić nie umie. Może powinnaś wrócić do tego swojego mugolskiego świata i cofnąć się do pierwszego etapu edukacji, jak wy tam go zwiecie... przedszkola.
— O wow, Malfoy, pojazd pierwsza klasa, jestem dumna, że jesteś w stanie ułożyć tak elokwentną wypowiedź.
Mówiła to wszystko patrząc na niego z dołu. Chwila, dlaczego jeszcze nie podniosła tyłka i nie zmierzyła się z nim jak równy z równym? Ach tak, skrzywiła się próbując ruszyć swoje obite cztery litery. Upadła mocniej niż się spodziewała, a posadzka w korytarzu, bynajmniej do najmiększych nie należała. Zajęczała głównie z bólu, ale i nad swoją żałosną pozycją. Malfoy widząc jej wysiłki i, o zgrozo, zaszklone z bólu oczy, zrobił coś, czego nigdy by się po tej kreaturze nie spodziewała. Podał jej rękę.
Draco Malfoy, naczelny dupek, zaoferował jej pomoc.
Spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, odwróconą w przeciwnym kierunku głowę i z niechęcią przyjęła pomoc. Chwyciła go, co było dość dziwnym przeżyciem, a on pociągnął ją jednym, szybkim ruchem do pozycji pionowej. Była to najdziwniejsza sytuacja, jaka przydarzyła się jak dotąd tej dwójce, a zdecydowanie mieliby co opowiadać przy ognisku. Zakładając, że kiedykolwiek usiedliby przy tym samym ognisku nie próbując jednocześnie się do niego nawzajem wepchnąć.
Malfoy czym prędzej puścił jej dłoń i ostentacyjnie wytarł o skraj szaty (no, to już bardziej w jego stylu)
— Nara, szlamo — wymamrotał i odszedł w siną dal.
Dziewczyna pokręciła głową i podjęła przerwany marsz. Czuła dziwne kołatanie w piersi, nie wiedziała czym spowodowane.
Czyżby...? Niee, dostaję szajby.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro