Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Posmak

— Karol? Co ty tu robisz?

Stałam przed furtką domu rodzinnego i z niedowierzaniem obserwowałam, jak mój przyjaciel wciąga liście kasztanowca rosnącego w naszym ogrodzie do ogromnego odkurzacza z czarnym workiem. Słońce wisiało już nisko nad horyzontem. Po wizycie u Hybnera od razu wsiadłam w autobus, żeby przyjechać na wieczór do mamy. Przed jutrzejszym dniem wolałam mieć pewność, że nic złego się nie wydarzy. Zresztą i tak przyjeżdżałam co kilka dni żeby trzymać rękę na pulsie. Zadrżałam lekko, bo siedząc w autobusie przez prawie pół godziny mocno się rozgrzałam, więc jesienny wiatr wdzierający się w każdą szczelinę był tym bardziej nieprzyjemny.

— Zaoferowałem twojej mamie pomoc z liśćmi. Akurat trochę podeschły więc raz dwa się uwinę. Właściwie już zaraz kończę — powiedział Karol, podnosząc nieco do góry sprzęt ogrodniczy.

— Karolu, jesteś niemożliwy — skomentowałam z uśmiechem, po czym pchnęłam furtkę i z zadowoleniem zarejestrowałam fakt, że zawiasy nie skrzypią. To pewnie także sprawka rudzielca.
— Dzięki, że im pomagasz, jesteś kochany. Idę się przywitam z mamą.

— Jasne, leć. Wpadniesz wieczorem, Lidiu? — zagadnął, patrząc mi z nadzieją w oczy.

Wcześniej nie chciał ze mną rozmawiać, skrzętnie unikając mojego towarzystwa od czasu pierwszej rozprawy, a teraz zaprasza do siebie?

— Co się zmieniło? Byłam u ciebie kilka razy i nie chciałeś rozmawiać...

— Nic... Po prostu...Przemyślałem wszystko. Brakuje mi ciebie. Chciałbym pogadać, jak kiedyś.

Jak kiedyś. Wieki temu. A przynajmniej takie miałam wrażenie. Przesiadywaliśmy godzinami na tarasie jego domu lub poddaszu, snując teorie i domysły na tematy wszelakie. Mogliśmy gadać o czymkolwiek, a nie nudziło się nam nigdy. Teraz czułam lekkie skrępowanie na myśl, że mielibyśmy siedzieć sami. Mimo wszystko nie chciałam tracić przyjaciela. Miałam nadzieję, że moje odrzucenie nie zniszczy całkiem naszej relacji.

— Oj, Karol... — westchnęłam.

— Przyjdź. Proszę...

— Dobrze, przyjdę przecież — odparłam, czując że będzie jeszcze ciężej rozmawiać z nim po tej dzisiejszej akcji z Hybnerem. Na razie postanowiłam o niczym mu nie mówić. Ścisnęłam mocniej torbę, w której kryła się niepodpisana jeszcze umowa. — Ale nie mogę na długo. Muszę wracać, rano mam coś do załatwienia.

— Złożyłaś papiery w szpitalu?

— Jeszcze nie — bąknęłam wymijająco.

— Dobra, nie trzymam cię. Pogadamy później.

— To na razie.

Weszłam na ganek i niemal zderzyłam się z mamą czatującą tuż za progiem. Karol w międzyczasie uruchomił dmuchawę, która narobiła sporego hałasu, toteż szybko zamknęłam za sobą drzwi.

— Złoty chłopak z tego Karola — rozpływała się mama, spoglądając przez okienko na poczynania syna sąsiadów. — Taki uczynny, taki zaradny.

— Tak. Zresztą cała jego rodzina jest do rany przyłóż — potwierdziłam z uśmiechem.

— To prawda — westchnęła mama i spojrzała na mnie z dziwnym wyrzutem w oczach. Zacisnęła wargi, a mnie także uśmiech spełzł z twarzy.

— Pasujecie do siebie jak ulał — oznajmiła.

— Mamo... Nie zaczynaj znowu.

— Dobrze byś z nim miała — ciągnęła.

Zignorowałem jej słowa, w milczeniu ściągając płaszcz i szalik. Odwiesiłam wszystko na drewniany wieszak, po czym mój wzrok padł na ogromne zabłocone glany leżące w rogu.

— Marcel jest? — zdziwiłam się. Przecież prosiłam go, żeby dał teraz rodzicom spokój.

— Tak. Przyjechał dopiero. Pytał o ciebie.

— O mnie?

Czego on znowu chciał? Pewnie kolejnej "pożyczki" na wieczne nieoddanie, jak to zwykła mówić moja mama. Ze ściśniętym żołądkiem weszłam na korytarz. Miałam ochotę zrobić w tył zwrot i od razu pomaszerować do Karola z paczką jego ulubionych kokosowych pryncypałków. Tata spał w salonie, skąd dobiegało donośne pochrapywanie. Z kolei w kuchni słychać było brzęk sztućców. Stanęłam w progu i spojrzałam na brata, który właśnie kończył jeść obiad.

— O, jesteś — powiedział, obrzucając mnie z ukosa spojrzeniem.

— Mama mówiła, że coś chciałeś.

Marcel wstał i, nie zawracając sobie głowy odłożeniem brudnego talerza do zlewu, podszedł do mnie, grzebiąc w kieszeni swojej bomberki z mnóstwem naszywek.

— Co jest?

— Masz. Oddaję — powiedział Marcel, wyciągając w moją stronę rękę z plikiem banknotów.

Chwyciłam niejako automatycznie rulonik i rozwinęłam, szybko przeliczając, że było to ponad tysiąc złotych.

— Co to ma być? Okradłeś kogoś?

— Oj od razu okradłem! — obruszył się, aż uszy mu poczerwieniały. — Zarobiłem. Mówiłem, że ci oddam. Może to nie wszystko, ale zawsze coś — mruknął, opierając się biodrem o kredens. Sięgnął po szarlotkę i nie trudząc się krojeniem po prostu odłamał kawałek i wepchnął do ust.

Moje brwi powędrowały do góry. Marcel oddający pieniądze? To tak jakby nagle zapuścił długie włosy i zrobił sobie dredy.

— Marcel... Skąd to masz? — cisnęłam.

— Robotę mam, to zarabiam. Co narzekasz? Pożyczam, źle. Oddaję, też źle — wypalił nadąsany.

— Po prostu chcę wiedzieć...

— Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Czy jakoś tak. Nie pytaj, a ja nie będę ci ściemniał — odparł z pełnymi ustami.

Spojrzałam na pieniądze i nabrałam ochoty, żeby mu je wcisnąć z powrotem, ale dałam sobie spokój. Podejrzewałam, że nie pochodziły z czystego źródła, ale nawet jeśli tak było, to przecież brat i tak by się nie przyznał. Schowałam pieniądze do torebki, mając dziwne wrażenie, jakbym nie miała do nich prawa. Tak jakbym je komuś ukradła.

*****

Szłam ciemną uliczką, ściskając pod pachą paczkę ulubionych ciastek Karola i spakowaną w sreberko szarlotkę od mamy. Oczywiście przy furtce domu Jazgarczyków warował Szczur, który nie omieszkał obszczekać mnie niczym rasowy obrońca podwórka.

— Cicho, Szczur. To ja.

Pies oczywiście nic sobie nie robił z moich niemrawych prób uciszenia jego rozwrzeszczanej jadaczki. W końcu w drzwiach wejściowych pojawił się Karol i przyszedł mi z pomocą.

— Ty durny psie! Zamknij gębę! — warknął w stronę ujadającego wściekle zwierzęcia.

— Karol, nie krzycz na niego. To tylko pies.

— Wyjątkowo głupi pies. Kundlisko śmierdzące. Na swoich szczeka, idiota — prychnął i odsunął psa stopą.

Przewróciłam oczami i weszłam do przytulnego przedpokoju. Już po chwili wspinaliśmy się drewnianymi schodami na samo poddasze, gdzie znajdował się pokój Karola, urządzony w militarnym stylu. Karol miał bzika na punkcie historii, a przede wszystkim wojskowości. Wszystko, co tyczyło się pierwszej i drugiej wojny światowej stanowiło dla niego coś na kształt tematu godnego czci i uwielbienia. Półki wręcz uginały się od przeróżnych opracowań na temat bitew, dowódców, żołnierzy, biografii generałów i tym podobnych treści. Jedna szafka w całości poświęcona była grom komputerowym i planszowym, oczywiście związanym z ukochaną tematyką. Karol często chodził na bazar, gdzie sprzedawano różne staroci z czasów wojny. Wszystkie te artefakty z nabożną niemal czcią poustawiał w szklanych gablotach, przez co czasem miałam wrażenie, jakby ta część pokoju była muzeum.

Usiadłam w wygodnym fotelu w kolorze khaki i podałam Karolowi ciastka. Rozpakował je ale nie zabrał się do jedzenia. Zamiast tego usiadł lekko zgarbiony naprzeciwko. Widziałam, że jedna noga podryguje mu nerwowo. Znałam ten gest. Robił tak, kiedy czymś się bardzo stresował.

— Karol... Co jest?

— Pewnie święta już spędzę w pace — wyrzucił z siebie i podniósł wzrok. Dostrzegłam w jego oczach strach i niepewność.

— Co? Czemu tak mówisz? Przecież jeszcze co najmniej jedna rozprawa.

— Nie widziałaś miny sędziego. Prokurator wręcz chce mi dowalić jak najwyższą karę. Hybner też jest zdeterminowany. Nie odpuści. Pewnie na następnej rozprawie wszystko się okaże. Albo na trzeciej. Ale to i tak bez znaczenia. Wszystko już pozamiatane, to tylko formalność — rzucił, po czym strzelił knykciami rozciągając palce.

— Ale... Skąd takie założenie?

— Mówię ci... Udupią mnie i spędzę parę długich lat w pierdlu. Sprawa zrobiła się medialna, już mnie linczują na forach, nie widziałaś? A prokuratura będzie chciała się podlizać Hybnerowi. Jego ojciec to emerytowany sędzia. Mój adwokat mi o tym powiedział. Nie mam szans na niższy wyrok — westchnął żałośnie i potarł rękami rdzawą czuprynę.

— A gdyby tak... Może skontaktować się prywatnie z tym Hybnerem? Może z nim porozmawiać? — rzuciłam ostrożnie i wzięłam do ręki ciasteczko, żeby zamaskować zdenerwowanie. Ugryzłam kawałek i dopiero wtedy spojrzałam na Karola.

— Daj spokój. Facet stracił przeze mnie wzrok. Pewnie szczerze mnie nienawidzi. Mam się przed nim płaszczyć? Wydzwaniać?

— Może warto spróbować? Przecież jest człowiekiem, zrozumie, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek. Przecież tego nie chciałeś. Może mógłby wycofać żądania... Albo je złagodzić...

— Nie! — uciął Karol, wpychając sobie do ust kokosowy wafelek.

— Karol... — spróbowałam go uspokoić, ale duszone tygodniami emocje chyba brały nad nim górę, bo zdawał się nie zwracać na mnie uwagi. Pochłaniał ciastko jedno za drugim.

— Ludzie mnie nienawidzą! — wypalił, sięgając po szarlotkę. Ugryzł kawałek, a cząstka pieczonego jabłka osadziła mu się na podbródku. — Jego czytelnicy i fani. Życzą mi tego samego, co spotkało Hybnera, wyobrażasz sobie?

— Daj spokój, to na pewno jakiś pojedynczy hejter. Albo co najwyżej kilku...

— Nie! Tych wpisów są setki. Pojawił się artykuł o Hybnerze gdzieś na portalu informacyjnym. Zresztą nie jeden. Czytelnicy i fani serialów na podstawie tych jego książek są zrozpaczeni. Piszą, że straciliśmy skarb narodowy. Że jestem jełopem. Rudym imbecylem. Tak. Już wiedzą, że to ja. Tylko paskiem mi zasłonili oczy. Jakbym był jakimś kryminalistą, Karolem Jot.

— Karol, nie czytaj tego! Nie zaglądaj do tych artykułów. Tylko się zdołujesz. To nie jest prawdą, oni nic o tobie nie wiedzą. Zresztą to był wypadek! Jeśli ktoś z nas ponosi winę, to oboje tak samo.  Powinnam również być sądzona razem z tobą. Powinnam...

— Nie! Lidia, nawet jeśli zeznałabyś, że się pokłóciliśmy, to by nic nie zmieniło. Mogłem poczekać, zanim ruszyłem, uspokoić się...

Karol ciężko dyszał, aż w końcu pociągał nosem i rozkleił się. Ramiona mu drżały, twarz wykrzywiła się w rozpaczy.  Szybko podniosłam się z fotela i ukucnęłam przy nim, kładąc mu delikatnie rękę na ramieniu.

— Karol, poradzisz sobie. Jesteś silniejszy, niż myślisz.

— Jestem cieniasem — wyszlochał, ocierając nos. — W tym więzieniu będę frajerem. Będą mną pomiatać, jak w szkole.

— Nie będą. W więzieniu najgorzej traktują pedofili, gwałcicieli i morderców dzieci. A ty jesteś porządnym człowiekiem który niechcący doprowadził do czyjegoś nieszczęścia. Zresztą jeśli w ogóle, to pewnie trafisz do zakładu o niższym rygorze.

— Nie wiem... Pewnie wszędzie jest tak samo. Prawo dżungli więziennej.

— Nie nastawiaj się tak. Musisz być dobrej myśli. Zobaczysz...

Karol pokręcił głową i otarł rękawem nos. Spojrzał nagle ma mnie.

— Ścięłaś włosy? Były takie piękne, dlaczego? — zapytał, lustrując moje krótkie kosmyki. Wyciągnął rękę i przejechał po nich palcami. Nie odsunęłam się, chociaż całe moje ciało spięło się od tego dotyku. Krępującego. Znaczącego. Podszytego emocjami i uczuciami.

— Lidiu... — szepnął Karol, a ja w końcu postanowiłam to przerwać, jednak nie potrafiłam przejść od zamiaru do czynu. Karol zsunął się z fotela, żeby zrównać nasze twarze. — Jeden raz. Zobaczysz, poczujesz to samo, co ja. Daj mi szansę.

— Karol... Nie... — pokręciłam głową, zupełnie sparaliżowana.  Coraz wyraźniej widziałam jego piegi, błyszczące łzy na policzkach i malutkie kropelki osiadłe na rzęsach. Mój wzrok spoczął na nieszczęsnym kawałku jabłka na jego brodzie. Poczułam gorący oddech pachnący kokosami. Jego wargi były już tak blisko moich...

I nagle przypomniał mi się Hybner i jego usta sączące aromatyczną kawę. Jej orzechowo-karmelowy posmak nadal czułam na języku.

— Nie! — syknęłam i  odskoczyłam, lądując tyłkiem na drewnianej podłodze.

— Lidiu... Ja... Przepraszam... Po prostu...

— Karol... Mówiłam ci już. Dlaczego nadal trzymasz się tej myśli? Nic z tego nie będzie — sapnęłam, nerwowo zakładając włosy za uszy.

— Ale ja nie mogę przestać o tobie myśleć. Kiedy cię dzisiaj zobaczyłem. Wyglądałaś tak pięknie. Zawsze wyglądasz.

— Lepiej już pójdę — mruknęłam zakłopotana.

Mogłam przewidzieć, że Karol znów do tego wróci. On nigdy się nie podda. Zawsze będzie miał nadzieję.

— Nie, proszę, zostań — westchnął, patrząc na mnie błagalnie.

Pokręciłam głową, a łzy zapiekły mnie tak, że musiałam szybko zamrugać. Nieodwzajemniona miłość jest okrutnie bolesna. Nigdy jej nie doświadczyłam, ale patrząc teraz w oczy Karola, wiedziałam, że to ogromne cierpienie. Nie chciałam tego, a jednak to się stało. Tak jak i ten wypadek. Mnóstwo spraw toczy się bez naszej woli. Tak jakby ktoś z góry pociągał za sznurki. Chciałabym móc sterować swoim sercem. Pragnęłabym skłonić je do miłości, jednak to było niemożliwe. Gdybym się zmusiła, oboje cierpielibyśmy jeszcze bardziej. Podeszłam do Karola i przytuliłam go, po czym nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy natychmiast skierowałam się w stronę drzwi. Zanim je za sobą zamknęłam, usłyszałam jeszcze stłumiony szloch.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro