26. Ciemność
Kiedy Olo wyszedł, przeprosiłam Damiana i natychmiast pobiegłam do łazienki. Moje ciało już odmawiało posłuszeństwa. Pochyliłam się nad muszlą i zwymiotowałam skąpą kolację. Wyprostowałam się i na drżących nogach podeszłam do umywalki. Wypłukałam usta, żeby pozbyć się smaku wymiocin. Mdłości wciąż przelewały się falami wzdłuż żołądka. Oparłam ręce o umywalkę i dyszałam ciężko. Zza drzwi dobiegł zmartwiony głos Damiana.
— Lidia? Wszystko w porządku?
Odetchnęłam i otarłam twarz chusteczką.
— Tak, już wychodzę — westchnęłam słabo i otworzyłam drzwi. Wyminęłam Damiana i skierowałam kroki w stronę kuchni. Ruszył za mną.
— Co się dzieje? — zapytał, kiedy usiadłam na krześle.
— Coś mi musiało zaszkodzić... — skłamałam.
Kłamstwo za kłamstwem. Im dalej, tym więcej. Brnęłam w ten gąszcz kłamstw, pogrążając się w coraz większym mroku, nie widząc już drogi powrotnej. Zabłądziłam. Zgubiłam sama siebie w tym wszystkim.
— Co jest? Denerwujesz się tymi zeznaniami w sądzie? Spokojnie, zadadzą ci tylko kilka pytań i będziesz mogła wyjść. Nie musisz tam siedzieć przez całą rozprawę — powiedział, myśląc pewnie że mnie tym pocieszy.
— Wiem. Naprawdę nie o to chodzi. Słabo się czuję — wymamrotałam pod nosem.
— Wiesz co, mam pomysł. Przygotuję ci kąpiel, a potem położysz się spać. Jesteś przemęczona, powinnaś odpocząć.
Pokiwałam głową, ale przypomniałam sobie, że Damian mnie nie widzi, więc dodałam:
— Chyba masz rację.
Chciałam zostać sama. Nie potrafiłam patrzeć w jego zatroskaną twarz. Musiałam zebrać myśli i zastanowić się nad tym, co i komu powiedzieć najpierw.
— Tylko pójdę po rzeczy... — mruknęłam i udałam się na górę, gdzie leżała moja walizka.
Usłyszałam szum wody w łazience Damiana. Przeszłam przez jego sypialnię i stanęłam w otwartych drzwiach. Obserwowałam go, jak napuszcza wodę do wanny, co jakiś czas ręką sprawdzając temperaturę. Sunęłam wzrokiem po napiętych mięśniach jego pleców. Miałam ochotę się do niego przytulić. Być blisko. Jednak docierało do mnie, że to jest nieosiągalne. Nawet jeśli przez chwilę możliwe.
— Już wystarczy. Nie potrzeba tyle wody — powiedziałam, wyrywając się z zamyślenia.
Damian odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się.
— Zostawić cię samą?
— Tak...
— Dobrze — zgodził się, wycierając ręce w mały ręcznik.
— Rozumiem, że dla ciebie to za wcześnie.
Chrząknęłam nerwowo, ściskając mocniej tobołek z piżamą, kosmetyczką i ręcznikiem. Damian podszedł do mnie. W jego oczach dostrzegłam niepokój i zmartwienie.
— Hej... Coś się wydarzyło? Mam wrażenie, że jesteś jakaś nieobecna.
— Po prostu... Wszystko dzieje się tak szybko. Nie nadążam.
Pokiwał głową ze zrozumieniem i pocałował mnie lekko w usta, gładząc kciukiem mój policzek.
— Dam ci tyle czasu, ile potrzeba. Będę czekał. Może rzeczywiście wszystko dzieje się trochę za szybko. Dajmy sobie czas i przestrzeń — mruknął miękko, po czym wyszedł z łazienki, zostawiając mnie samą z wyrzutami sumienia.
Łzy spływały do wanny wypełnionej pienistą wodą. Zanurzyłam się cała, odcinając od wszelkich bodźców zewnątrz. Cisza. Samotność. I smutek. Obrzydliwa ja. Oszustka. Gdyby woda mogła zmywać też poczucie winy...
Tej nocy spaliśmy osobno. Damian zaproponował, że mogę się do niego przytulić, ale wymówiłam się słabym samopoczuciem. Miałam wrażenie, że coś podejrzewa, ale nic nie mówił, nie naciskał na rozmowę. Na pewno wyczuł, że coś było ze mną nie tak.
Rano czułam się nieco lepiej, chociaż stresowałam się tym, co zaplanowałam tego dnia zrobić. Postanowiłam najpierw powiedzieć o wszystkim Karolowi. Przecież nie może się dowiedzieć prawdy na sali sądowej. To by go zniszczyło i wprowadziło niepotrzebne komplikacje do całego procesu. Poproszę go, żeby nic nie mówił, tak żeby wszystko tam przebiegło zwyczajnie, bezproblemowo. A po tym, jak złożę zeznania uwalniające Hybnera od podejrzeń, wyznam mu prawdę.
Teraz nie mogłam tego zrobić. Jego stan psychiczny wydawał się być stabilny, ale nie mogłam mieć pewności, że po usłyszeniu takich rewelacji, nadal taki będzie.
Dolałam sobie odrobinę mleka owsianego do kawy, a przed Hybnerem postawiłam jego ulubione podwójne ristretto, które pił dla odmiany co kilka dni.
— To jest jedno z twoich uzależnień? — zapytałam, mając na myśli kawę.
— Tak. Ciężko mi się obyć bez kawy — przyznał z uśmiechem. — To jedno z niewielu, które mi pozostało. Pisanie musiałem odstawić, tak samo książki, szachy i brydża. Ale powoli uzależniam się od czegoś innego — mruknął, upijając łyk czarnego napoju.
— Od czego?
— Od twojego towarzystwa. A właściwie od twojej bliskości. Skoro już o niej mowa...
Zbliżył się i tak jak wczoraj stanął tuż przede mną. Objął mnie ramionami w talii. Moją twarz owiał jego ciepły, pachnący kawą oddech.
— Osaczam cię? Przytłaczam? Masz mnie dosyć? — szepnął.
— Nie... — bąknęłam.
— To o co chodzi?
— Boję się, że... Że kiedyś przestaniesz mnie chcieć — wyszeptałam, nie podając powodu, dla którego miałoby się tak stać.
— Lidio... O czym ty mówisz? Nie wyobrażam sobie, że mógłbym przestać pragnąć twojego towarzystwa, twojej obecności, bliskości — powiedział przejętym głosem, tak szczerym i pewnym.
Nakrył moje usta swoimi. Jego pocałunek był pełen uczucia. Delikatny i czuły. Gładził przy tym moje włosy, pieścił palcami skórę na karku. W końcu oderwał się ode mnie i powiedział.
— Nigdy cię nie wypuszczę, skoro już udało mi się ciebie złapać. Chyba że sama będziesz tego chciała. Rozumiesz? — szepnął prosto w moje usta.
— Tak... — odparłam, zagryzając wargi żeby powstrzymać łzy.
— Wiesz... Zaprosiłem... A właściwie zgodziłem się, żeby na obiad wpadła dzisiaj Sylwia z dziećmi. Nie przeszkadza ci to? Odniosłem wrażenie, że chyba się polubiłyście?
— Tak, przypadłyśmy sobie do gustu. Ale... Obiad? To trzeba coś przygotować! — powiedziałam, rozglądając się po kuchni.
— Spokojnie — zaśmiał się. — Sylwia coś przywiezie. Prosiła, żeby zrobić tylko sałatkę.
Dobrze, że wczoraj kupiłam składniki. Odetchnęłam z ulgą.
— Zrobię sałatkę z pomidorków, sałaty i mozarelli. Dodam jakieś dodatki... Zobaczę, co znajdę. Może być?
— Lidio... Oczywiście, że może być. Niczym się nie przejmuj. Poznałaś już Sylwię. Jest w porządku, chociaż czasem mam jej dosyć. Jest za bardzo wścibska, ma to po matce — prychnął ze śmiechem.
— Kochają cię — zauważyłam bezwiednie. To zdanie samo wyszło z moich ust.
— Wiem. Nie mogę sobie podarować, że przysporzyłem im takich wrażeń ostatnio — westchnął Damian.
— Dostałeś nową szansę. Możesz być od dzisiaj najlepszym bratem i synem — powiedziałam, wyjmując z lodówki paczkę z kulkami mozarelli i sałatę.
— Tak. Postaram się — chrząknął trochę zakłopotany. Przejechał dłonią po włosach, robiąc na głowie istny nieład. Dalej wyglądał, jakby miał wystąpić w sesji dla magazynu modowego.
Zastanawiałam się, czy on zdaje sobie sprawę z własnej atrakcyjności.
— A ty? Masz tylko jednego brata? — zagadnął, sięgając po orzeszki pistacjowe.
— Nie tylko, lecz aż. Jeden jest wystarczający — westchnęłam pod nosem.
— Co? Ciężki przypadek? — zaśmiał się.
— Cóż... Nigdy zbyt dobrze się nie dogadywaliśmy. Marcel jest... Dość problematyczny — wymamrotałam, szukając jakiegokolwiek eufemizmu, żeby nie minąć się z prawdą, ale też nie powiedzieć za dużo.
— Chyba obraca się w złym towarzystwie, co? — zapytał, wsuwając do ust wyłuskaną pistację.
— Żeby tylko to... — westchnęłam. — Marcel jest skinem od bodajże czternastego roku życia. I takich ma kolegów. Nie wszyscy są źli. Kilku z nich znam z widzenia i mają już nawet rodziny, pracują, nie robią innym problemów. Po prostu chodzą na marsze, czasem jeżdżą na koncerty i takie tam. Ale Marcel to... To ciężki przypadek — powtórzyłam za Damianem.
— Słabe relacje z ojcem? — podsunął.
— Tak. Skąd wiesz?
— Ładowanie się w tarapaty od nastolatka... A potem brnięcie w to dalej mimo coraz gorszych problemów... Ewidentny brak relacji z ojcem. A matka pobłażliwa i wyręczająca go we wszystkim? — zadał kolejne pytanie.
— Tak... Do tej pory mu ubrania pierze i prasuje, kiedy przyjeżdża. Obiad pod nos podstawiony.
— Typowy schemat — skwitował.
Westchnął i pokręcił głową. Uderzyło mnie, że Hybner naprawdę znał się na ludziach. Ciekawe, jakie wnioski wysnuł na mój temat. Na pewno jakieś miał, ale nie podzielił się nimi. Czekał, aż sama się otworzę.
— Takie są skutki...Błędy rodziców rzutują na życie dzieci i tak dalej. Niestety... — mruknął.
— A ty? Miałeś dobre relacje z ojcem?
— Dość poprawne bym powiedział. Traktował mnie dobrze. Z szacunkiem. Ale zawsze był oschły i zasadniczy. Dużo wymagał, za dobre wynagradzał, za złe karcił — zaśmiał się. — Ogólnie uważam, że był dobrym ojcem. Sam jednak, gdybym oczywiście kiedyś miał swoje dzieci, poświęcałbym im więcej uwagi, niż on poświęcił nam.
— A twoja mama? Poznałam ją, będąc w salonie u Sylwii.
— No to masz już wstępny obraz. Barwny, prawda? Tata poświęcał nam mało uwagi, a ona wręcz przeciwnie. Wścibska jak diabli. Zwariowana papuga. Kocham ją szczerze i tak samo szczerze nie znoszę — zaśmiał się sam do siebie.
Uśmiechnęłam się pod nosem, patrząc na jego twarz, gdy opowiadał o rodzinie. Miał naprawdę szczęście dorastać w takim szczęśliwym otoczeniu. Nie to, co ja.
Dwie godziny później przyjechała Sylwia, której dzieci okazały się być czteroletnimi bliźniakami. Dwóch identycznych rezolutnych chłopców. Jeden ubrany na zielono, drugi na niebiesko.
— Wujku! Wujku! Jus jesteś zdlowy? — piszczały, skacząc po salonie.
Ewidentnie czuły się jak u siebie. Z czułością obserwowałam tę scenkę. Chłopcy skoczyli na Damiana, traktując go jak górę do zdobycia.
— Chodź, włożymy obiad do piekarnika — powiedziała do mnie Sylwia i zaciągnęła mnie do kuchni.
Podreptałam za nią posłusznie, dźwigając plastikowe pojemniki z ciastem.
— No i jak? — zapytała półgębkiem, nastawiwszy piekarnik na czterdzieści minut. — Co sądzisz? Jest z nim lepiej?
— Chyba tak — bąknęłam. — Powiedział, że nie chciałby wam serwować ponownie takich wrażeń. Wyrzuca sobie. Chyba nie zamierza tego powtarzać.
— Niech już nie myśli o tym, co było. Co się stało, to się stało. Tylko żeby już teraz było dobrze. Najważniejsze, że nie ma trwałych skutków i uszkodzeń po tym wszystkim — trajkotała Sylwia, krojąc ciasto na kawałki.
— Chyba tak... Na szczęście ma silny organizm. No i dobrze, że nie przyjął całej dawki.
— Nawet nie chcę myśleć, co by było gdyby... — westchnęła kobieta.
Z otwartego salonu dobiegały nas śmiechy Damiana i piski chłopców. Bawili się w tornado i cokolwiek kryło się za tą nazwą, musiało sprawiać im mnóstwo frajdy.
Obserwowałam Damiana bawiącego się z siostrzeńcami, uśmiechem zakrywając łzy wzruszenia cisnące mi się do oczu. Jak mogłam być dla niego taką oszustką? Jak mogłam doprowadzić do czegoś takiego?
Sylwia właśnie podała ciasto i chłopcy zaczęli się obrzucać kolorową posypką.
— Ej! Chłopaki! Koniec tego. Jeśli nie przestaniecie, zabiorę wam ciasto i nie dostaniecie słodyczy przez cały miesiąc!
Chłopcy natychmiast się uspokoili i zabrali w ciszy za swoje porcje. Widocznie Sylwia nie rzucała słów na wiatr. Rozmawiali z Damianem o czterdziestej rocznicy ślubu rodziców, która miała odbyć się w święta, ponieważ pobrali się pod koniec grudnia.
Zabrałam brudne naczynia i wstawiłam do zmywarki, z przykrością zdając sobie sprawę, że moi rodzice nigdy nie świętowali ani jednej rocznicy swojego ślubu. Nigdy.
Przypomniałam sobie o Marcelu i poczułam nagły impuls, żeby do niego zadzwonić. Może jeszcze nie jest za późno. Może powinnam z nim szczerze porozmawiać, wysłuchać, pomóc mu wydostać się z bagna. Chciałabym móc kiedyś tak z nim siedzieć, jak Damian i Sylwia, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Wybrałam numer Marcela, ale odezwała się tylko poczta głosowa. Napisałam do niego smsa, ale po kilku minutach wciąż miał status niedoręczonego. Zadzwoniłam do mamy, ale ta nie miała o nim żadnych wieści. Pytała, kiedy znów przyjadę.
— Postaram się jutro, mamo.
Rozłączyłam się, sprawdzając zaraz, czy nie ma wiadomości od Marcela. Nic.
— Damian... Sylwia... Nie będziecie mi mieli za złe, jeśli was zostawię?
— Nie. Ale coś się stało?
— Nie wiem. Mój brat nie odbiera. Poza tym muszę wstąpić do mamy.
— Pojadę z tobą — rzucił Damian i już się podnosił z miejsca.
— Nie trzeba — powstrzymałam go. — Naprawdę. Moja mama nie czuje się za dobrze. Będzie jej głupio... — powiedziałam, chcąc tylko żeby Damian odpuścił.
Opadł z powrotem na sofę, a po chwili już siedział na nim jeden z bliźniaków.
— Dobrze, to jedź — powiedział.
Wyczułam w jego głosie cień zawodu. Sylwia rzuciła mi zmartwione spojrzenie.
— Naprawdę chciałabym jeszcze posiedzieć. Obiad był przepyszny, dziękuję, Sylwio.
— Nie ma sprawy. To do zobaczenia innym razem — wstała i ucałowała mnie w policzek na pożegnanie.
— Tak — uśmiechnęłam się do niej. — Do zobaczenia. Masz wspaniałe dzieci, cieszę się, że mogłam je poznać.
Już miałam się odwrócić, ale usłyszałam znaczące chrząknięcie Damiana, który stał z założonymi rękami.
— Nie zapomniałaś czegoś? — zapytał, przechylając głowę.
Spojrzałam z zakłopotaniem na Sylwię, po czym podeszłam do Damiana i złożyłam na jego policzku krótki, zachowawczy pocałunek. Damian objął mnie ramieniem i pozwolił sobie na bardziej śmiałe okazanie uczuć, załączając nasze usta na kilka sekund.
— Tylko wróć dzisiaj, dobrze? — szepnął mi do ucha.
Zgodziłam się, chociaż w planach miałam spędzić noc w swoim mieszkaniu.
— To wy... — zaczęła Sylwia.
— Tak. My — odparł Damian.
— Ha! Wiedziałam! Czułam to! — zawołała tryumfalnie.
Wiedziałam, że za chwilę Damian znajdzie się pod ostrzałem pytań swojej wścibskiej siostry, więc czym prędzej się pożegnałam i opuściłam mieszkanie.
W drodze na Ochotę wybrałam numer do Karola. Potrzebowałam z siebie wyrzucić to wszystko. Przynajmniej jemu.
— Halo?
— Cześć, Karolu. Co powiesz na pizzę albo kawę? Przyjechałabym po ciebie.
— Jasne. O której będziesz?
— Za godzinę. Muszę jeszcze coś sprawdzić.
— Świetnie, będę gotowy — powiedział Karol rozradowanym głosem. Pewnie myślał, że mam mu coś przyjemnego do powiedzenia. Na pewno nie spodziewa się takiego pasztetu, jaki mu naszykowałam.
Sprawdziłam swoje mieszkanie, ale po Marcelu nie było śladu poza pustą puszką taniego piwa i pudełkiem z niedojedzoną pizzą.
Stwierdziłam, że zadzwonię do niego jeszcze raz wieczorem.
Miałam nadzieję, że może sam wróci, może telefon mu padł...
Z duszą na ramieniu wsiadłam w toyotę i skierowałam się na przedmieścia. Mimo wszystko fakt, że znaliśmy się z Karolem tyle lat, łagodził nieco mój strach przed rozmową. Karol zawsze mnie wspierał, zawsze był wyrozumiały, zawsze stał po mojej stronie. Więc kiedy siedzieliśmy już razem w samochodzie mknąc krajową z powrotem do miasta, odezwałam się, zaczynając temat.
— Karol... Muszę ci coś powiedzieć.
— No to mów. Już od dawna widzę, że coś w sobie dusisz. No wypuść to wreszcie... — zachęcił mnie z tym swoim karolowym uśmiechem.
— Chodzi o to... Widzisz... To ja będę tym świadkiem na rozprawie — wydusiłam przez ściśnięte gardło.
— Co? Kim? — Karol zachłysnął się śliną i kaszlnął kilka razy.
— No świadkiem Hybnera na rozprawie — powtórzyłam, kiedy już się uspokoił. — To ja u niego pracuję i mogę potwierdzić jego alibi. I zrobię to, Karol. Będę zeznawać.
Wypuściłam powietrze z płuc. Karol wyglądał na oszołomionego. Przez długi czas nic nie mówił, aż dojechaliśmy do miasta.
— Zajedź na jakąś stację, parking... Cokolwiek... — rzucił trzęsącym się głosem.
Zrobiłam, o co prosił i zgasiłam silnik na parkingu przy stacji paliw. Karol ukrył twarz w dłoniach. W końcu jego ręce opadły, a on spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Czyli... To jest jego samochód, tak?
— Tak.
— Ja pierniczę. Czyli cały czas mnie oszukiwałaś? Kiedy pytałem, gdzie pracujesz, ściemniałaś mi prosto w oczy?
— Tak.
— Powiedz mi tylko, dlaczego? Dlaczego, cholera jasna, nie mogłaś mi powiedzieć prawdy?! — krzyknął, uderzając pięścią w deskę rozdzielczą.
— Zrozum... Zrobiłam to dla ciebie. Chciałam go przekonać, żeby żądał mniejszego wyroku. Chciałam jakoś na niego wpłynąć.
— Czyli on też nie wie, kim jesteś?
— Pytasz, czy wie, że to także przeze mnie stracił wzrok? Nie, nie wie. Ale chciałam mu pomóc. Chciałam mu zadośćuczynić — tłumaczyłam, starając się powstrzymać emocje.
— Po co? Lidia! Po co? Przecież to nie była twoja wina!
— Ja się czuję współwinna.
— Niepotrzebnie! — jęknął.
— Karol... Zrozum, ja chciałam dobrze.
— OK... Jestem w stanie pojąć, że niby chciałaś dobrze. Ale po pierwsze, czemu ja o niczym nie wiem? I dowiaduje się dopiero teraz? I czemu kłamałaś? W dodatku teraz będziesz zeznawać na jego korzyść!
— Bo on naprawdę nie ma nic wspólnego z tym facetem, który cię oblał kwasem. To jest jakiś psychofan. Damian nie kazał mu ciebie atakować.
— Damian? Co, już jesteście po imieniu? I co jeszcze? Może się w sobie zakochaliście?
— Karol... — westchnęłam. — Nawet jeśli, to co ma to do rzeczy?
— Wszystko! Wszystko, kurwa! Zdradziłaś mnie! — krzyknął nagle. Kropelki śliny wylądowały na mojej twarzy.
— Karol, przecież ja chciałam ci pomóc. Postaram się, żeby obniżyli wysokość żądanego odszkodowania.
— Wsadź sobie swoje starania gdzieś! — prychnął.
Zatkało mnie. Chciałam coś jeszcze powiedzieć na swoją obronę, ale Karol już nie zamierzał mnie słuchać.
— Oszukałaś mnie. Kręciłaś. Stoisz po jego stronie — wycedził.
— Po niczyjej stronie nie stoję! Chciałam pomóc tobie i jemu. Karol, jesteś moim przyjacielem. Znamy się tyle lat...
— Nie.
— Co nie?
— Nie. Nie znałem cię. Tak naprawdę dopiero teraz widzę, jaka jesteś naprawdę. Egoistyczna. Zamknięta. Pewnie chcesz, żebym się nie zdradził podczas rozprawy. Żeby Hybner niczego się nie dowiedział, tak? Bo jego też oszukujesz. I chcesz, żebym siedział cicho. Tylko na nim ci zależy — rzucił z pogardą w głosie.
— Karol...
— Nawet nie zaprzeczasz. No i dobrze. Chcesz, żebym w sądzie zachował się tak, jakbym cię nie znał? Proszę bardzo, to będzie dużo łatwiejsze. Bo nigdy cię nie znałem. Jesteś dla mnie kimś obcym. Jesteś dla mnie nikim. Tym, kim ja byłem dla ciebie zawsze, tylko dopiero teraz to dostrzegłem — rzucił gorzko, po czym wygramolił się z samochodu i trzasnął za sobą drzwiami.
Chwilę później zniknął mi z oczu, rozmywając się z ciemnością nocy, która zapadła nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz mnie.
Straciłam przyjaciela bezpowrotnie.
Siedziałam w absolutnej ciszy. Bolesnej i przeszywającej na wskroś. Czy Hybner zrobiłby to samo w obliczu prawdy? Czy wywaliłby mnie za drzwi jak Ewelinę? A może Karol jednak zapragnie zemsty i wykrzyczy prawdę na sali sądowej?
Zabrnęłam w ślepy zaułek. Nie było jak się z tego wydostać, a droga powrotna została zamknięta szlabanem, za którym znajdował się spalony przez Karola most.
Czułam się, jakbym siedziała w pędzącym w stronę przepaści pociągu. Jedyne, co mogłam zrobić, to liczyć na cud, że ktoś nagle pociągnie za hamulce albo na ostatnim rozgałęzieniu przełączy zwrotnicę. Bałam się zaryzykować i wyskoczyć, bojąc się, że stracę wszystko. Jego życie, swoje... Nie mogłam pozwolić na to, żeby Damian znów pogrążył się w ciemności. Wystarczyło, że ja w niej tkwiłam.
Zapłakałam gorzko, żałując że kiedykolwiek przeszłam przez próg mieszkania Hybnera. Za tymi drzwiami znalazłam nie tylko jego ciemność, ale przede wszystkim własny mrok. Swoją własną zgubę. Miałam być jego oczami, jego światłością, a stałam się kamieniem u szyi, ciągnącym go na dno. Dla Karola w jednej chwili stałam się nikim, a przecież znał mnie prawie całe życie. Damian Hybner zna mnie od niecałych dwóch miesięcy, więc tym łatwiej będzie mu uznać mnie za wroga.
Mój telefon rozjaśnił się. Miałam chwilową nadzieję, że to Karol. Zaczynałam się o niego martwić. A jeśli zrobi coś głupiego? Jeśli zachowa się jak ten nieszczęśliwie zakochany kumpel Damiana, który skoczył pod pędzący pociąg?
Lidia, kiedy wracasz?
To Sylwia. Nie potrafiłam teraz pojechać i spojrzeć w te ufne, zielone oczy Damiana.
Nienajlepiej się czuję. Przepraszam, wolę pojechać do siebie. Przeproś Damiana ode mnie.
Uruchomiłam silnik i wyjechałam na drogę, pragnąc się schować przed konsekwencjami własnych wyborów jak najgorszy, żałosny tchórz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro