15. Apetyt
Weszłam do sali szpitalnej obładowana torbami pełnymi zakupów. Od razu spostrzegłam, że Karol nadal miał zabandażowane oko, chociaż minęło już kilka dni od ataku. Wykurowałam się przez ten czas i nadzorowałam przyjmowanie leków przez Hybnera telefonicznie. Jeśli wierzyć mężczyźnie, z jego ręką na szczęście było już dużo lepiej. Między mną, a moim nowym pracodawcą zapanowała z kolei chłodna uprzejmość. Z jednej strony mi to pasowało, a z drugiej było mi dziwnie przykro. Tak jakbym straciła szansę na dotarcie do Hybnera, bo ten z jakiegoś powodu obwarował się murem obojętności. Mogłam się tylko domyślać, o co chodziło. Hybner zapewne uznał tę intymną chwilę miedzy nami jako nieetyczną.
— Twoja mama mnie prosiła, więc nie protestuj — powiedziałam, wiedząc że Karol po takim wytłumaczeniu chętniej przyjmie paczkę. Była to po części prawda, bo jego mama rzeczywiście dzwoniła do mnie w tej sprawie. Nie mówiła jednak o zapasach na cały tydzień. Ja jednak chciałam zapewnić Karolowi jak najzdrowszą dietę na czas rekonwalescencji. Szpitalne posiłki zapewniały tylko minimum, tyle żeby przeżyć i nie nabawić się ciężkiego niedożywienia. Wstawiłam wszystkie produkty do szafki Karola, po czym usiadłam na taborecie obok łóżka.
Na moich ustach bezwiednie pojawił się słaby uśmiech. Mimo wszystko sprawiało mi radość to, że mogę się zobaczyć z przyjacielem. Bądź co bądź przyzwyczaiłam się do jego obecności. — Jak się czujesz? — zapytałam, z ulgą przyjmując, że Karol już się na mnie nie gniewa, bo również rozpromienił się na mój widok.
— Lepiej, kiedy cię widzę. Nawet jednym okiem — zażartował i wychylił się, żeby połaskotać mnie w żebro.
Chcąc nie chcąc zaśmiałam się, ale po chwili przewróciłam oczami. Karol nigdy nie odpuści, ale wolałam już nie poruszać drażliwego tematu i zbyłam milczeniem jego zaloty.
— Co tam w domu? — zagadnął, sięgając do szafki po sezamki. Rozdarł folię i zaczął zajadać. Kolejny po kokosowych pryncypałkach ulubiony przysmak Karola.
— A nic — bąknęłam. — Tata wrócił ze szpitala. Mama jak zwykle... Zamartwia się o wszystko. Marcel przestał przyjeżdżać do domu. Właściwie ciężko coś z niego wyciągnąć. Wiesz jaki on jest. Napisałam do niego, to odpisał tylko żebym pilnowała swojego nosa — westchnęłam i poczęstowałam się sezamkiem podsuwanym mi przez Karola.
— I ma rację, lepiej nie wtrącaj się w jego sprawy. Według mnie on wdepnął w coś śmierdzącego. Im mniejszy kontakt z nim będziesz miała, tym lepiej — powiedział Karol między chrupnięciami.
— Myślisz?
— No a skąd by miał pieniądze, żeby ci oddać? Podejrzewasz go o uczciwy zarobek? Proszę cię — prychnął, a kilka ziarenek sezamu poleciało na kołdrę.
— Sama nie wiem. Podobno ma dziewczynę — wzruszyłam ramionami.
— Żartujesz? Tylko jej współczuć — Karol pokręcił głową i zrobił minę, jakby wizja mojego brata z jakąkolwiek kobietą była czymś niewyobrażalnym.
— Wiem — westchnęłam.
— A ty jak sobie radzisz? Przyjęli cię do tego szpitala?
Zamarłam. Niby zdawałam sobie sprawę z tego, że Karol w końcu o to zapyta, ale ciągle miałam nadzieję, że na poczekaniu coś wymyślę. Żeby zdobyć więcej czasu udałam, że zakrztusiłam się słodkim batonikiem. W końcu odchrząknęłam i wykrztusiłam:
— Jeszcze nie. Na razie sobie dorabiam tu i tam... — zakaszlałam, co dzięki niedawno przebytej chorobie wyszło mi dość naturalnie. — Ostatnio wzięłam wolne, jakiś wirus mnie dopadł...
— Lidia...
— Co?
— To przeze mnie? Chcesz mieć teraz wolny czas, żeby mi pomagać, tak? To dlatego zwlekasz z tym złożeniem podania?
Poczułam, jakby uszy stanęły mi w płomieniach. Nienawidziłam kłamać. Właściwie wcześniej nigdy Karola nie oszukiwałam w żadnej sprawie. A od jakiegoś czasu ciągle musiałam lawirować... Czy musiałam? Może jednak lepiej mu powiedzieć prawdę już teraz, zanim sama wypłynie na powierzchnię.
— No coś ty... Naprawdę byłam chora. No i po tym wypadku taty miałam sporo na głowie. Wiesz... Stan mamy długo się nie poprawiał. Mam jeszcze oszczędności, radzę sobie — powiedziałam, nie patrząc mu w oczy.
Prawdę mówiąc moje pieniądze na koncie topniały w zastraszającym tempie, bo Hybner jeszcze nie przelał mi wypłaty. W końcu pracowałam u niego zaledwie tydzień. W dodatku słowo "pracowałam" nie bardzo odpowiadało rzeczywistości. Poczułam niemiły chłód wyrzutów sumienia w żołądku.
— Lidiu... Gdybyś potrzebowała pomocy... Ja sam na razie cienko przędę, ale...
— Przecież wiem! — przerwałam mu szybko. — Nie mówmy o mojej pracy. Pomówmy lepiej o tobie. Jakie są rokowania? Poprawiło się coś z tym okiem? — zapytałam, chcąc za wszelką cenę skierować rozmowę na inne tory. Karol nigdy nie był zbyt podejrzliwy i tym razem na szczęście również nie drążył.
— Być może coś tam będę widział. Zobaczymy po zdjęciu opatrunku, kiedy się zagoi. A potem może operacja... Potrzeba czasu...
— Rozumiem... Oby się udało — Przywołałam na twarz pokrzepiający uśmiech.
— No... I oby wyszło, że to sprawka tego Hybnera. Przecież jeśli to się okaże, to jest szansa na o wiele niższy wyrok! A przynajmniej pieniężny. Może by było tak, że Hybner musiałby mnie również wypłacić odszkodowanie. Wtedy by się wyrównało, przynajmniej finansowo bym na tym lepiej wyszedł — analizował ku mojemu rosnącemu przerażeniu.
A jeśli Hybner powoła mnie na świadka? Czy Karol uzna mnie za zdrajczynię? To, że nie będzie zadowolony było pewne. Może nawet nigdy mi nie wybaczy.
— Karol... — zaczęłam ostrożnie. — Wiesz, tak naprawdę nie masz na niego żadnych dowodów. Sąd może uznać to za jakieś mataczenie...
— A ty nadal nie wierzysz w jego winę? Posłuchaj... Ja jestem pewny, że to on za tym stoi — syknął. Podniósł się wyżej na poduszce i nachylił w moim kierunku.
— Tylko proszę cię... — Uniosłam rękę pojednawczo. — Nie denerwuj się znowu. Ja po prostu mam przeczucie, że...
— Przeczucie! — prychnął Karol i pokręcił głową z niedowierzaniem. Opadł na poduszkę i wbił wzrok w sufit.
— Karol, nie chcę się kłócić. Proszę cię...
— Dobra już... Zostawmy to teraz. Na razie rozprawa została przełożona ze względu na mój stan zdrowia. Przełożyli o miesiąc, na koniec listopada — burknął, wyraźnie urażony tym, że nie podzielam jego teorii spiskowej na temat Hybnera.
— To chyba dobrze? Będziesz miał więcej czasu na opracowanie linii obrony.
— Sam nie wiem, Lidiu... Mam przeczucie, że skończę po tym wszystkim jak ostatni frajer. Bez pieniędzy, za kratami, bez ciebie...
— Karol... Przecież rozmawialiśmy już o tym. Dlaczego wciąż do tego wracasz?
— Po prostu wiedz, że ja będę czekał, bez względu na wszystko.
Nie potrafiłam znów go odrzucać, nie potrafiłam łamać jego serca na jeszcze mniejsze kawałki. Spojrzałam na niego z żalem i zacisnęłam usta. Już miałam coś jednak powiedzieć, gdy w mojej kieszeni rozdzwonił się telefon. Hybner. Czyżby chciał, żebym w końcu przyjechała?
— Przepraszam na chwilę... — mruknęłam, wychodząc z sali na korytarz.
Ze ściśniętym sercem odebrałam telefon.
— Tak, słucham?
— Dzień dobry, pani Lidio. Ma pani chwilę?
Dziwny dreszcz przebiegł mi od ucha po karku na dźwięk jego głosu.
— Tak, oczywiście — bąknęłam po kilku sekundach zawieszenia w bezmyślnej próżni.
— Jak się pani czuje? — zapytał.
— Już lepiej, dziękuję — odparłam sztywno. Obejrzałam się za siebie i odeszłam jeszcze kilka metrów, żeby Karol na pewno niczego nie mógł dosłyszeć.
— Cieszę się, że już z panią lepiej. To może mogłaby pani dzisiaj przyjechać? Tak za jakąś godzinę?
Zerknęłam na zegarek. Zbliżała się osiemnasta.
— Dobrze. Przyjadę. Wstąpić gdzieś po drodze? Potrzebuje pan czegoś?
— Tylko pani — odparł i nie czekając na odpowiedź rozłączył się.
Po całym moim ciele rozpłynęło się uczucie gorąca. Stałam w miejscu przez kilkanaście sekund, zanim wróciłam do sali. Co to niby miało oznaczać?
Tylko pani...
— Muszę jechać... — mruknęłam w zamyśleniu do Karola, który wydawał się być mocno niepocieszony z tego powodu.
— Myślałem, że jeszcze posiedzisz. Stęskniłem się za tobą — burknął z zawiedzioną miną.
— Chciałabym, ale nie mogę.
— Coś się stało? — Zmarszczył w niepokoju jedną brew, bo drugą ukrytą miał pod opatrunkiem.
Musiał zauważyć mój stan, moje drżące dłonie, czerwone policzki, przyspieszony oddech.
— Nie... Po prostu muszę podjechać do tej pracy... To ja lecę, bo autobus mi ucieknie. Tam jeżdżą stąd tylko co pół godziny. Trzymaj się — powiedziałam i ścisnęłam Karola lekko za rękę, po czym żeby uniknąć dalszych dociekliwych pytań bezzwłocznie wyszłam.
Idąc korytarzem przypomniał mi się dotyk innej dłoni oraz ust i poczułam się jeszcze gorzej.
Przeprosił. Żałował. Więcej się to nie powtórzy... Hybner na pewno nie chciał, żeby znajomość z podwładną wyszła poza relacje czysto formalne. Nie dziwiłam się mu. Również wolałam, żeby tak właśnie było. Mimo wszystko gdzieś w głębi serca musiałam przyznać sama przed sobą, że coś mnie ciągnęło do tego mężczyzny.
I nie były to tylko wyrzuty sumienia, które swoją drogą łączyły mnie tak samo z Karolem, jak i Hybnerem. A żadna relacja nie powinna być budowana na tak lichym fundamencie, pokruszonym i popękanym już na wstępie.
Kroczyłam przez szpitalne korytarze nie widząc drzwi, nie zdając sobie sprawy z tego, dokąd idę. Nogi same mnie niosły.
Kiedy moja znajomość z Karolem zdążyła się tak posypać? A może od zawsze intencje Karola podszyte były z jego strony czymś więcej, niż przyjaźnią? Czy przez tyle lat ukrywał swoje uczucie do mnie?
Przypomniałam sobie, jak na mnie patrzył po zdanych maturach... Potem pomógł mi z przeprowadzką na stancję. Zawsze był obok. Zawsze gotowy do pomocy. Do wysłuchania problemów. Do otarcia łez. Do opatrzenia ran tych widzialnych i ukrytych w głębi serca. Był blisko... A tak naprawdę zawsze trzymałam go na dystans, bo migdy nie pozwoliłam na nic więcej. Ograniczałam kontakt fizyczny licząc w duchu, że Karol jest i będzie zawsze tylko przyjacielem.
Było jednak kilka incydentów, które dały mi do myślenia. Karol zawsze był mocno zazdrosny o innych chłopaków. Wypytywał o wszystkich moich znajomych płci męskiej. Raz nawet okłamał jednego, że jest moim chłopakiem, kiedy tamten rozpoczął jakieś romantyczne podchody i chciał zaprosić mnie na koncert. Tak... Mogłam się już wtedy domyślić i to ukrócić. Ale czy Karol wyrzuciłby sobie z głowy mrzonki o naszej wspólnej przyszłości?
Doszłam do przystanku i ku mojemu rozczarowaniu dowiedziałam się od jakiejś starszej pani, że mój autobus odjechał minutę temu. Jęknęłam pod nosem mając ochotę się rozpłakać.
W końcu po czterdziestu minutach, ciągnących się i czarnych niczym gorący asfaltowy lepik, podjechał autobus z numerem, na który czekałam, więc czym prędzej wsiadłam do środka. Za trochę ponad pół godziny powinnam być u Hybnera. Ciągle zaglądałam do telefonu, sprawdzając czas. Nie chciałam wystawiać cierpliwości Hybnera na próbę, jednak ze względu na pustoszejący portfel nie mogłam pozwolić sobie na taksówkę. Podróż z powodu korków trwała dwa razy dłużej, niż przewidziałam. W końcu cała zasapana weszłam do windy i wcisnęłam odpowiednie piętro.
Kiedy Hybner otworzył drzwi, od razu zaczęłam się tłumaczyć.
— Przepraszam pana, to przez te korki... Pierwszy autobus mi uciekł, a drugi jadąc prawie stał w miejscu...
— To musi pani jeździć autobusem? — zapytał mężczyzna z nieskrywaną pretensją w głosie. Poczułam się urażona. Może on należał do wyższej kasty tych, którzy nie korzystali z komunikacji plebejskiej, ale ja byłam do tego zmuszona.
Weszłam do środka i w milczeniu zaczęłam rozpinać kurtkę. Poczułam ręce Hybnera ściągające mi okrycie z ramion i męski, lekko mydlany zapach. Już miałam zaprotestować mówiąc, że nie trzeba i sobie poradzę, ale ostatecznie ugryzłam się w język i pozwoliłam mu na bycie dżentelmenem. Lepiej było go nie drażnić, szczególnie kiedy spóźniłam się o niespełna godzinę.
— Sądziłem, że ma pani prawo jazdy. To było jedno z wymagań podanych w ogłoszeniu — mruknął, kiedy już odwiesił moją kurtkę na wieszak.
— Owszem, mam. Ale nie mam samochodu— Wzruszyłam ramionami.
— To nie jest problem. Może pani korzystać z mojego. I tak stoi nieużywany w garażu. Nawet dobrze, jeśli czasem ktoś nim pojeździ.
— Ale...
— Żadne ale. Nie chcę, żeby pani się szlajała po autobusach, zanim tu przyjedzie — sarknął, znów wywołując we mnie poczucie zakłopotania.
— Dobrze... Skoro pan sobie tego życzy — zgodziłam się z wymuszoną uprzejmością, idąc za Hybnerem do kuchni.
W mieszkaniu unosił się zapach kawy wymieszany z aromatem jakiegoś dania z curry. Zaburczało mi w lekko brzuchu i miałam nadzieję, że Hybner tego nie dosłyszał. Nie jadłam nic od śniadania prócz małego sezamka u Karola.
— Jak ręka? — zapytałam, zerkając na dłoń Hybnera, kiedy oparł ją o wysepkę. Rana zamieniła się w strup ale nie straszyła już opuchlizną i sączącą się ropą.
— Zagoiło się.
— Brał pan już leki?
— Prawdę mówiąc... Nie — powiedział obojętnym tonem.
— Panie Damianie... — westchnęłam z wyrzutem.
— To proszę mi podać. Od tego pani jest — warknął.
— Dobrze...
Po kilku chwilach przyniosłam wszystko razem ze szklanką wody i zaczęłam mu podawać. Miałam ochotę załamać ręce, widząc że przygotowane pojemniki z lekami jak je zostawiłam, tak nadal leżały w szafce nieruszane. Dobrze, że chociaż antybiotyk brał. Przypominałam mu SMSem o każdej dawce, może dlatego.
— Jeszcze zmierzę panu ciśnienie i sprawdzę saturację — mruknęłam.
Znów to dziwne uczucie napięcia. Kiedy odsuwałam mu rękaw, iskry dosłownie przeskoczyły między moimi palcami, a materiałem jego swetra.
— Ma pan za wysokie ciśnienie. Musi pan wziąć leki. I musi pan wrócić do brania heparyny.
Hybner prychnął ale nie oponował, kiedy wcisnęłam mu pigułkę do ręki. Sprawdziłam jeszcze saturację pulsoksymetrem i z zadowoleniem odnotowałam wynik mieszczący się w normie. Teraz jeszcze tylko heparyna.
— Umie pan zrobić sobie zastrzyk? — zagadnęłam z nadzieją.
— Może i bym umiał, ale wszystkie moje próby kończyły się ogromnymi siniakami i krwiakami w miejscu wkłucia. Sylwia mówiła, że to wygląda jak jakiś nowy rodzaj sztuki współczesnej. Mam pani zaprezentować ten talent? — Uśmiechnął się, patrząc niewidzącym wzrokiem gdzieś przed siebie.
— Może lepiej ja to zrobię — skwitowałam, starając się powściągnąć rozbawienie.
Wyjęłam z opakowania małą strzykawkę i zbliżyłam się do mężczyzny.
— Może pan podciągnąć sweter i odsłonić fragment brzucha?
Hybner podciągnął materiał, a moim oczom ukazał się pokryty ciemnymi włoskami, umięśniony brzuch. Dostrzegłam też zielonkawe ślady po siniakach. Zrobiło mi się dziwnie gorąco. Nigdy do tej pory podczas oglądania ciała pacjenta nie czułam podniecenia czy chociażby podekscytowania. Ot, praca jak każda inna. Nigdy nie przychodziły mi do głowy żadne nieprzyzwoite myśli... Aż do teraz. Co się ze mną działo? Policzki mi płonęły, kiedy wacikiem przemyłam skórę tuż obok pępka i chwyciłam ją w oba palce.
— Byłoby łatwiej, gdyby przybrał pan nieco na wadze. Prawie nie ma pan tłuszczu... — spróbowałam zażartować, żeby ukryć swój stan i rozładować napięcie. Czy Hybner wyczuł to, że ręce mi drżą, a oddech przyspieszył?
— Jak pani woli, mam też inne miejsca pokryte większą ilością tłuszczu. Chce pani sprawdzić? — mruknął Hybner unosząc wzrok gdzieś w okolice mojej twarzy. Spłoniłam się jak nastolatka.
— Nie... Wystarczy mi brzuch — powiedziałam, po czym bez ostrzeżenia wbiłam igłę w skórę. Hybner nawet nie drgnął. Za to mi bardzo głośno zaburczało w brzuchu. Spięłam rozpaczliwie mięśnie, ale na nic się to zdało. Kiszki dosłownie zagrały Marsz Radeckiego.
— Pani Lidio... Kiedy pani ostatni raz jadła porządny posiłek? — zapytał i bezceremonialnie odszukał ręką mój bok, badając palcami grubość tkanki tłuszczowej, której po kilkudniowej chorobie ubyło tak bardzo, że prawie nic nie zostało. — Miała pani w ustach coś w tym tygodniu prócz kawy? — zapytał, pochylając się w moją stronę, tak że jego oddech połaskotał skórę na mojej szyi.
— Ja... Rano. Śniadanie — odparłam, odsuwając się, żeby umknąć przed jego dotykiem i bliskością. Pozwalał sobie stanowczo na zbyt wiele.
— A obiad?
— Byłam... Na zakupach... Zjadłam jakieś jabłko — wymamrotałam.
— Jabłko to nie obiad. A teraz jest czas kolacji. Przez cały dzień nic pani nie jadła?
Wydawał się być zmartwiony i zły. I dość napastliwy. W końcu to nie jego sprawa.
— Po prostu... Tak jakoś wyszło. Naprawdę nie miałam czasu. A pan nie jest moją matką, żeby...
— Pani Lidio... — przerwał mi ostrzegawczym tonem i poczekał kilka sekund w absolutnej ciszy, zanim znowu się odezwał. — Sylwia u mnie dzisiaj była. Zrobiła mi risotto z curry. Zostało jeszcze sporo, proszę się poczęstować. Nalegam — rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu. — Ja też chętnie zjem z panią.
Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby protestować. Wręcz się ucieszyłam, że mogę zjeść coś porządnego. Po południu skupiłam się na Karolu, zapominając o tym, że sama powinnam też coś zjeść.
Podgrzałam risotto i podałam na dwóch talerzach. Zjedliśmy w pełnym skrępowania milczeniu. Skrępowania obecnego raczej tylko z mojej strony, bo mężczyzna wydawał się być całkowicie swobodny. A jedzenie było pyszne, więc wsuwałam ze smakiem. Kiedy skończyliśmy, Hybner wyglądał na zadowolonego.
— Przejdźmy do salonu. Chciałbym, żeby pani odpisała dzisiaj na zaległe maile. Możemy to zrobić tak, że będzie mi je pani czytać na głos, a ja będę dyktował odpowiedzi. Pasuje pani?
— Jak najbardziej.
No więc z kubkami kawy w rękach wzięliśmy się do pracy. Odpisywanie na zaległe maile zajęło nam półtorej godziny. Hybner dyktował dość szybko, więc moje palce skakały po klawiaturze w zawrotnym tempie.
— Co jeszcze zostało? — zapytał, kiedy zrobiłam sobie chwilę przerwy na odetchnięcie i łyk ostygłej kawy.
— Mail od Eweliny i zaproszenie na galę z empiku — odpowiedziałam, wypijając resztę zimnego płynu. Brr... Nienawidziłam zimnej kawy.
— Ewelinę olewamy. A empik... Kwestia, czy zgodziłaby się pani tam ze mną pójść. Jako osoba towarzysząca rzecz jasna.
Moje palce zawisły nad klawiaturą laptopa. Zerknęłam na Hybnera. Czekał na moją odpowiedź, siedząc wygodnie na sofie. Oparł nonszalancko jedno ramię o oparcie i musiałam przyznać, że wyglądał w tej chwili nie inaczej jak tylko pociągająco. Skarciłam się w duchu za niedorzeczne myśli, lawirujące w rejony, w które do tej pory nigdy się nie zapędzały. O co on pytał? Ach... O galę.
— Cóż... Obawiam się, że nie posiadam stroju galowego, więc raczej...
— To się załatwi — machnął ręką. — Moja siostra panią ubierze. Jest projektantką mody — oznajmił, przewracając oczami.
— Ale ja nigdy nie byłam na czymś takim. Nie miałabym pojęcia, co, gdzie, kiedy...
— Ja byłem dziesiątki razy i mogę być, paradoksalnie, pani przewodnikiem, a pani moimi oczami — Nie dawał za wygraną.
— Nie wiem...
— Przyznam, że chciałbym tam pojechać... To pewnie jedna z ostatnich, jeśli nie ostatnia gala, na którą mnie zapraszają. Wątpię, żebym kiedykolwiek powtórzył jeszcze ten sukces. To jak będzie? Zgodzi się pani mi towarzyszyć, pani Lidio? — zapytał, gładząc dłonią aksamitne oparcie sofy.
Przełknęłam ślinę i z trudem oderwałam wzrok od jego ręki. Czy miałam prawo odmówić? Przecież mógł mi po prostu zlecić to jako pracodawca. On jednak zdecydował się poprosić. Tym bardziej zatem wypadało się zgodzić. Zaczęłam wykręcać w zakłopotaniu palce, aż kilka kostek strzeliło głośno.
— A może pańska siostra byłaby odpowiedniejszym towarzystwem na to wydarzenie? — wypaliłam w końcu.
Hybner zacisnął szczęki i potarł dłonią zarost.
— Siostra ma męża i dzieci. Nie chcę jej zawracać głowy. Pójdę tam albo z panią, albo wcale. Podała mi pani kilka powodów dla których nie może pójść, które po kolei obaliłem. Jest jeszcze jakiś? Ma pani coś innego w tym czasie?
— Nie.
— To może boi się pani, że narzeczony będzie zazdrosny?
— Nie mam narzeczonego — wypaliłam.
— To może chłopak?
— Nie... Nie mam nikogo — mruknęłam, czując że policzki robią mi się gorące.
— No to widzi pani, jak idealnie się składa. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pojechała tam pani ze mną w roli osoby towarzyszącej. Zgadza się?
— Tak... Tylko. Ja nie nadaję się do tej roli — bąknęłam.
— Niby dlaczego?
— Nie mam obycia. Kompletnie nie jestem w temacie. Nie czytam za wiele. Tylko pana ośmieszę, narobię wstydu albo przysporzę innych problemów.
— Pani Lidio, będę zaszczycony, jeśli pojedzie tam pani ze mną... To jak?
Panika zaczynała wiercić mi dziurę w brzuchu. Ale musiałam przyznać, że strachowi towarzyszyło jeszcze inne uczucie, jakaś dziwna, obca mi ekscytacja i podniecenie.
— Ustalone. Jedzie pani ze mną — oświadczył z uśmiechem, nie czekając dłużej na odpowiedź.
Otworzyłam usta, żeby nadal się spierać, ale po chwili je zamknęłam. Czy to tak wiele? Czym była jakaś gala? Przecież chciałam zadośćuczynić Hybnerowi to, że stracił wzrok. Przynajmniej w taki sposób mogłam jakkolwiek naprawić swoją winę. Chociaż tego nie dało się naprawić. On stracił wzrok na zawsze. Więc ja mogę stracić twarz na jeden wieczór. Albo założyć maskę i udawać kogoś zupełnie innego. Kogoś, kto czuje się jak ryba w wodzie na balach, galach i innych Oscarach.
— Dobrze... Pojadę z panem — zgodziłam się w końcu, mając nieodparte wrażenie, że pewnie będę tego żałować. Damian Hybner tym bardziej.
Spojrzałam na niego ukradkiem, choć wiedziałam, że przecież nie widzi, jak go obserwuję. Przeczesał włosy palcami i wyciągnął się na sofie jak zadowolony i rozleniwiony kot. Nawet cicho zamruczał, przeciągając się.
— Chce pani już jechać do domu?
— Jeśli nie potrzebuje pan już niczego, to...
— Potrzebuję. Pani towarzystwa. Ale muszę je sobie dawkować, bo inaczej się uzależnię.
— Spokojnie, nie grozi to panu. Jeszcze trochę, a będzie pan miał mnie dosyć — odpowiedziałam, starając się obrócić jego wypowiedź w żart, bo wprawiła mnie w niemałą konsternację.
— Apetyt rośnie w miarę jedzenia, pani Lidio — rzucił lekko. — Ja dopiero poczułem zapach. A wstrzemięźliwość i umiarkowanie nie jest moją mocną stroną — zaśmiał się, ukazując podłużne, mocne zęby.
Przeszło mi na myśl, że wyglądał w tej chwili jak drapieżnik, który zwęszył trop. A skoro on był na szczycie łańcucha pokarmowego, to ja byłam zwierzyną łowną. Powinnam uciekać, czyż nie? A jednak tkwiłam w miejscu. Słowa ugrzęzły mi w gardle, odpowiedź nie nadchodziła. Z plątaniny myśli, które teraz kotłowały się w mojej głowie nie byłam w stanie wysupłać nic sensownego. Damian Hybner był zaskakującym, nietuzinkowym mężczyzną, a jego ekscentryczne uwagi często wprawiały mnie w osłupienie. Pochodziliśmy z różnych światów, to pewne. Różniło nas wszystko. A jednak ze zdziwieniem zdałam sobie sprawę, że siedzący przede mną mężczyzna zaczyna mnie w dziwny sposób fascynować. Wszystko, co robił, co mówił, jak mówił... Wszystko wydawało mi się pociągające. I złe. Nie chciałam tego, a jednocześnie pragnęłam.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia — usłyszałam we własnej głowie dobrze znany głos. Tylko kto tu miał apetyt na kogo?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro