Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟎𝟎𝟐. rewanż



𝐖𝐘𝐒𝐎𝐊𝐎ŚĆ 𝐌𝐈𝐀Ł𝐀 𝐍𝐀 człowieka ciekawy wpływ. Sprawiała bowiem, iż zaczynał czuć się iście królewsko. Powodowała złudzenie, w którym mały ludek patrzył na jeszcze mniejszych ludzików z oddali, nabierając poczucia jakoby to on był największy spośród nich. Stał ponad nimi. Biegał szybciej. Wiedział więcej. Wykazywał się większą inteligencją i sprytem.

Stawał się tym samym nieprześcigniony, niepokonany. Przybierał boską powłokę pośród ziemskich zgliszczy, które płonęły za sprawą jego pojedynczego rozkazu. Przez jedno, wykonane raptem od niechcenia machnięcie jego czarodziejskiej ręki.

I pławił się w swoistej wiktorii. Oh, jakież to było absorbujące spojrzenie na świat. Jakież kontemplujące.

W ten sposób czuł się Kisaki Tetta, usadowiony na wielkim, metalowym, walcowatym zbiorniku wodnym. Wyważone, chłodne, niebieskie tęczówki skanowały maleńkie, opustoszałe miasto pod nim, a do nosa dostawało się nocne, wybitnie orzeźwiające powietrze. Yokohama z oddali była równie niewielka, co mrówcze królestwo, które bardzo szybko można by było zdeptać. Od zawsze z jakiegoś powodu czuł się lepiej w ciemności nocy niżli w świetle dnia. To ona okazywała się być tą, która przyjmowała go do swojego mrocznego wnętrza z otwartymi ramionami. A Tetta nie przypominał sobie momentu w swoim nastoletnim życiu, w którym bardziej chciałby się w niej zanurzyć. Teraz, nosząc na barkach brzemię zabicia człowieka, zaś na rękach jego krew. Nawet jeśli szkarłat faktycznie ich nie broczył, zdawać by się mogło, iż widział go wyraźnie. Pomimo tych egipskich ciemności.

Teraz, kiedy jego następny z kolei plan miał w końcu szansę dojść do skutku.

Kisaki, mimo odbywanych często rozmów z Izaną, niezbyt często przejmował się jego nastrojami. Ot co, dlaczegóż to lalkarz, nie wystawiający akurat żadnego hucznego przedstawienia, miałby się przejmować swoją marionetką? Należało doglądać jej wyłącznie tyle, ażeby była w stanie sprawnie działać pod naporem jego sznurków. Nic więcej, niczego mniej.

Jednakże odbywając z nim tamtego zimnego, zimowego wieczora wyjaśniającą rozmowę również nadto nie zajmował sobie tym głowy. W końcu nie żyła jego siostra, co po krótce już usprawiedliwiało niemalże w całości niestałość w postawie białowłosego.

Aczkolwiek blondynowi nie można było odmówić spostrzegawczości. Z tego powodu z niezwykłą łatwością dostrzegł w pustce Kurokawy coś więcej. Bynajmniej, nie był to pozytywny aspekt. Bardziej kolejny powód, przez który połowiczny Filipińczyk jeszcze bardziej przypominał trupa pośród żywych, dodając bardziej do opalonej skóry niezdrowych, ziemistych, wyblakłych tonów na równi z pogłębieniem się cieni wokół bez wyrazowych oczu, które czasem nawet samego przyprawiały Kisaki'ego o dreszcz.

Jednak, zbywając już wszelkie za i przeciw, niezaprzeczalnie zaciekawiło go to. Postanowił ponownie przemówić.

— Izana. Czy wydarzyło się coś jeszcze poza naszym planem? — był to pierwszy raz od jego przybycia, gdy Tetta z rozciągającego się, pokrytego cieniami nocy horyzontu, którego opatrzały w światło tylko małe, nieliczne światełka, przeniósł swój żywo zainteresowany wzrok na Izanę. Fioletowooki w przeciwieństwie do niego wytrwale przypatrywał się miastu. Całkiem jakby poszukiwał w nim czegoś konkretnego. Jakiegoś obranego celu. Kogoś specjalnego.

Ale w końcu poniósł bolesną klęskę, odwracając się wolno w stronę rozmówcy. Nawet mierząc się z porażką, zdarzyło mu się jeszcze nie raz zerknąć kątem oka w stronę maleńkich światełek.

— Co masz na myśli, Kisaki? — Kurokawa szczerze pragnął być smutny, naprawdę. Ale nawet w takim momencie nie potrafił odpuścić sobie pustki, która wylewała się z jego tonu. Był dla niej naczyniem, z którego już dawno zaczęła się przelewać. Nawet jeśli z reguły miała stanowić nicość - wszystko miało swoje granice.

— Mam wrażenie, że jesteś prawie smutny. Przynajmniej bardziej, niż zwykle masz w zwyczaju. To ma związek z (Imię)? — Tetta od razu domyślił się, że musiało chodzić o osobę, która od dawna zdawała się być jednym z jego największych utrapień. Tylko ta przeklęta dziewczyna miała jeszcze jakiś większy wpływ na Kurokawę. Wyłącznie ona mogła wpłynąć jakoś na jego nastroje i fakt, iż nie poddawał się całkowicie jego woli, co wyłącznie mu wadziło. Była jego przeciwniczką. Problemem, nad którym usunięciem pracował już od dawna.

I właśnie miał uzyskać pierwsze rezultaty.

— Skąd wiesz? — nie zmieniając wyrazu twarzy, Izana przechylił lekko głowę w lewą stronę. W tymże samym czasie porywisty powiew wiatru zawiał jego białe kosmyki, porywając je nieznacznie ku górze. Tańczyły przez ułamek sekundy, ostatecznie opadając znów na ramię jego uniformu. Nawet ten chwilowy czar musiał mieć swój kres.

— Nie trudno się domyślić — blondyn starał się przekazać ów wiadomość jak najspokojniejszym, nieporuszonym tonem. W rzeczywistości wiedział o wiele więcej, wręcz gotując się od środka od natłoku idei. Wiedział na ten temat wszystko, stojąc od początku za całą intrygą. Kisaki właśnie rzucił pierwszy raz kośćmi w grze. Wystawił swój pierwszy pionek, z góry wiedząc jak ograć swojego przeciwnika. Ze smakiem upajał się pozytywnymi rezultatami zamachu stanu, którego dokonywał. Z lubością patrzył jak świat przed jego oczami wybucha. Ponieważ Kisaki Tetta był wybitnym mistrzem barwnych miraży, które swym przejaskrawieniem idealnie uwikłanej formy gubiły prostolinijnych głupców.

— Ona mnie nie pamięta — Kurokawa uśmiechnął się do siebie jednym z tych jeżących każdy włos na ciele, pustych uśmiechów. Oczywiście, nie była to chociażby w najmniejszym stopniu normalna reakcja na sens wypowiadanej przez niego sentencji, czy tonacji, którą do niej dobrał. Mimo, że chciał płakać jak każdy normalny człowiek - nie potrafił. Kto niby kiedykolwiek nauczył go płakać? Potrafił jedynie szamotać się na wszystkie strony, ranić innych rykoszetem i zapadać się w sobie niczym nietrwały domek z kart. Zaś proces ten trwał w nieznośnym zapętleniu. Potem z trudem nauczył się również ją kochać. Jednak czy faktycznie potrafił to robić odpowiednio? Tego już nie wiedział.

— Poszedłem do niej od razu po tym, co wydarzyło się na cmentarzu. A ona zachowywała się zupełnie tak, jakby nie wiedziała kim jestem. Jakbym był kimś obcym. Nieznajomym. Uśmiechnęła się tylko przepraszająco, oświadczając, że to musi być pomyłka, po czym zatrzasnęła mi drzwi przed nosem — sam nie wiedział z jakiego powodu zakańczając swoją wypowiedź zaniósł się nie wesołym śmiechem. Lodowaty wiatr smagał jego posturę, wywołując dreszcze na całym ciele i sygnalizując tym samym, że jest nieodpowiednio ubrany. Białowłosy uśmiechnął się lakonicznie, czując dotkliwe zimno, przeszywające każdą z części jego ciała. Zdawać by się mogło, iż chłód był jedynym, co jeszcze czuł. Ponieważ miał tę dziwną świadomość, jakoby był to kres miłości. Jego miłości. Ich miłości.

I Izana znów pozostał sam jak palec. Niemal zapomniał już jakie to nieprzyjemne uczucie. Czy jego życie musiało składać się z szeregu nieskończonych strat? Chyba wolał już po prostu sczeznąć. Zapomniany. Już do końca niedoceniony.

Ponieważ jałowa pustka, którą czuł nie była efektem genetyki, czy natury - była rezultatem tego, że wcześniej odczuwał zwyczajnie zbyt wiele.

— Jesteś pewien, że cię nie pamiętała? Może zwyczajnie udawała, żeby wyprowadzić cię z równowagi? — wiatr, który budził się coraz bardziej do życia, znacznie zagłuszał głos blondyna.

— Ona nie udawała, Kisaki. Zauważyłbym od razu. Moja (Imię) mnie nie pamięta. Na dodatek była tam z Kakucho — nawet Kisaki mógłby z czystym sumieniem przyznać, że Kurokawa stanowił osobę, której zamiary, a tym bardziej zawiłe myśli, nie sposób było odczytać. Mógł posyłać całemu zewnętrznemu światu te swoje puste wyraz, w środku obmyślając dokładny, wypunktowany plan na twoje unicestwienie. Czyż ludzie nie odczuwali najgorętszej odmiany strachu właśnie przed nieznanym? Kurokawa Izana musiał zdawać się dla każdego śmiertelnie przerażającym przeciwnikiem. — I wydawała mi się taka... radosna. Kiedy zamknęła drzwi, słyszałem zza nich jak się śmieje. Po raz pierwszy od dawna. Z nim.

Ale fioletowooki wtedy myślał w rzeczywistości bardzo wiele. Jego głowa przypominała wręcz wielkie mrowisko, a każda z maleńkich mrówek stanowiła symbol myśli lub jej zaczątku.

— Dlaczego ze mną nie potrafiła się już śmiać? Chociażby uśmiechać?

[Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐋𝐚𝐧𝐚 𝐃𝐞𝐥 𝐑𝐞𝐲 - 𝐓𝐡𝐮𝐧𝐝𝐞𝐫]

Zastanawiał się czy oby napewno (Imię) nie było przeznaczone o nim zapomnieć. Od bardzo dawna bowiem nosił się z myślą, jakoby sposób w jaki ją ukochał nie był tym właściwym. Mieli tak niepoprawną, kontrastową dynamikę. Ludzie mawiali, iż przeciwieństwa się przyciągały, natomiast nie wspominali nawet słowem o późniejszych łzach, siniakach i krzykach, które z owymi połączeniami się ściśle wiązały. A jego (Imię) płakała przez niego bardzo często. Ostatnio nawet częściej, niżli wypadło.

I wówczas z umyśle Kurokawy uformowała się niezwykle skrajna idea. Co, jeśli jego (Imię) wyszłaby lepiej na tym, gdyby nigdy go nie spotkała? Nie stanęła na jego drodze, całą sobą zdając się zapraszać bezpośrednio do wnętrza jej serca? Co, gdyby zamiast niego, spotkała na początku takiego Kakucho, który obecnie zdawał się być miliony razy lepszy dla niej niż Izana mógłby kiedykolwiek być?

— Oi, Kurokawa — poważny, firmowy ton Tetty wybudził Izanę z niespodziewanych, melancholicznych przemyśleń, w których zaczął tonąć.

Chciał się w nich utopić - miał w końcu wrażenie, iż była to jedyna namiastka po dziewczynie tak drogiej jego wypłowiałej sercu. Jeżeli to nie Kisaki by przed nim stał, z pewnością przeszedłby do błyskawicznego łamania kości delikwenta, który śmiał przerwać mu ten wyjątkowy moment. Biwłowłosy nawykł do absolutnego posłuszeństwa i tego, że z reguły był uznawany za kogoś stojącego w naturalnej hierarchii najwyżej. Za króla-tyrana, uzurpatora, przed którym drżeli wszyscy poddani. Za władcę brutalnego oraz absolutnego, który pozyskiwał posłuszeństwo w najbardziej radykalny sposób. Który potrafił bez zastanowienia i z pustym wyrazem twarzy strzelić ci w kolano, czyniąc na resztę życia kaleką, tylko po ty, abyś przed nim ukląkł. Taki właśnie był prawdziwe zagubiony Izana Kurokawa. Taki właśnie był prawdziwie niekochany Izana Kurokawa. Przynajmniej zanim odkrył ową tendencję wobec niego od (kolor)włosej dziewczyny.

Ale obecnie zdawał się być to już zamknięty na cztery spusty rozdział.

Klucz przepadł. Przepraszamy za niemożność dorobienia kolejnego.

— Co powiedziałbyś, gdybym zaproponował ci wyjście z tej niekorzystnej sytuacji? Mamy bitwę do wygrania. Powinieneś się na niej skupić. Nie na jakiś przelotnych romansach i ulotnych miłostkach — fioletowooki doskonale zdawał sobie sprawę, że blondyn miał rację. Zawsze ją miał. Lada moment miała czekać ich przesądzająca o jego absolutyzmie potyczka. Wcześniej potrafił dążyć tylko do niej. Wiódł swoje życie, pomijając już wszelkie straty, których doznał kiedy to podwijały mu się noga, z nutami pieśni właśnie o tej bitwie na spierzchniętych, popękanych ustach. Był jej prawdziwe spragniony.

Natomiast w tamten smętny wieczór Izana otwarcie przyłapał się na tym, że był w stanie myśleć wyłącznie o tych (kolor) oczach i (kolor) kosmykach. O głupich uśmiechach, które sobie przywłaszczał, ponieważ posyłała je wyłącznie w jego stronę. O natręctwie i roześmianiu, które z czasem umiłował pod niebiosa, jak zresztą każdą inny fragment osoby, którą stanowiła (Imię) (Nazwisko).

Absolutyzm każdego skrawka, który w jakiś sposób wymazała ze swojej pamięci.

Izana chciał płakać i krzyczeć. Natomiast umiał jedynie coraz bardziej się w sobie zapadać, grzęznąć w niezwykle gęstym uczuciach, które potrafił przeistaczać tylko w nienawiść. I oh, jakaż to była iskrząca emocja. Wypalająca próżnię, noszoną przez niego w miejscu mięśnia pod szeregiem żeber.

Ona jest miłością mojego życia. Może i jesteś nad wyraz inteligentny, jednak nie masz na ten temat najmniejszego pojęcia. Nie masz pojęcia o miłości. Co ty niby możesz na to poradzić? — Kurokawa jeszcze nigdy dotąd nie zakwestionował intelektu Kisakiego Tetty, pozwalając mu się dowoli sobą bawić, całkiem jak szmacianą laleczką, do której doszyło się sznurki. Prze to niebieskooki musiał przenieść swój zszokowany wzrok, by upewnić się, że jego marionetkowy władca jest w tym momencie poważny. Ale Izana był poważny. Bardziej poważny być już nie mógł. Nie - gdy chodziło o nią.

Kisaki w tym momencie mógłby czuć się niemal urażony, ponieważ wszystko co dotąd kiedykolwiek uczynił, robił dokładnie w imię prawdziwej miłości. Jednakże Izana o tym kompletnie nie wiedział.

— Mógłbym pomóc ci wymazać ją z pamięci. Sprawić, że miałbyś wrażenie, że nigdy jej nie poznałeś. Że nigdy nie istniała. Tak, jak ona zachowuje się wobec ciebie. Czyż nie tego pragniesz? Odwdzięczyć się tym samym? — Tetta, nadal nieco niekryjący zaskoczenia, wysunął w stronę niewyrażonego chłopaka swoją propozycję. Użył dokładnie tego samego sformułowania, które jeszcze kilkanaście minut temu wytrwale powtarzał sobie w głowie, chcąc by w tej ostatecznej rozgrywce zabrzmiały jak najbardziej wiarygodnie.

— ...Naprawdę mógłbyś to zrobić? To w ogóle możliwe? — lider Tenjiku przeniósł ma niego swoje fioletowe tęczówki, które natomiast zmieniły swój wyraz. Teraz patrzył się na młodszego od siebie chłopaka niczym na swojego jedynego, prawdziwego wybawiciela. Oh, zaraz. Czyżby w tych pustych oczach zabłysnęła garstka nadziei?

— Tak się składa, że znam odpowiedniego specjalistę. Jaka więc jest twoja odpowiedź, Kurokawa Izana? Zgadzasz się? — natarczywy wzrok błękitnych tęczówek, które wtenczas Izana na sobie czuł, nie wywierał na nim większego wrażenia. To nadzieja, którą dostarczyły mu słowa Kisaki'ego była tutaj kluczowa. Pusty wzrok Kurokawy dostrzegł na ścieżce swojego życia szansę, aby wymazać coś, czego nigdy nie spodziewał się na niej spotkać. Niespodziewanego elementu podartego obrazu, który wnosił ze sobą zarazem tak wiele.

Ale był nieproszony. Niekorzystny. Zwłaszcza w obliczu większego celu, który pukał do jego drzwi coraz głośniej. Izana został więc zmuszony do wyboru. Objęcia adekwatnych priorytetów. Nawet takich, które piekły go do żywego bardziej od uwielbianej nienawiści, którą nieświadomie się truł.

W ten sposób podjął decyzję. Wybór, którego miał żałować do końca swojego żywota, który nie miał już potrwać dostatecznie długo.

— Zrób to. Pomóż mi zapomnieć.

Izana Kurokawa, zaślepiony bólem straty lub zwyczajnie nie zwracający uwagi na wszystkie wielkie, czerwone flagi, które na drodze do celu podarowywał mu jego fałszywy dobroczyńca, zwyczajnie z zaskakującą łatwością poddał się jego woli. Po raz kolejny.

Kisaki Tetta ze wszystkich sił starał się powstrzymać czartowski wyraz zadowolenia. Czyżby jego kolejna intryga miała tamtego dnia odnieść zamierzony sukces?


— Szybciej z tym, dziadku.

Hanma Shuji, idący w odległości dokładnie trzech kroków od depczącego koślawo i ociężale, przygarbionego staruszka, niosącego dwa razy większy od niego, poszarzały, porysowany czarnym markerem karton z wystającymi elementami oraz licznymi zwisającymi kablami, pośpieszał go przekornie, grzebiąc jedną ze swoich wytatuowanych dłoni w kieszeni luźniejszych spodni. Był widocznie zirytowany, ponieważ zwyczajna potrzeba zapalenia przejmowała w nim całkowitą kontrolę, a jak na złość - nie mógł w miarę szybko wyjąć owego pożądanego przedmiotu z obszernego odzienia. Jednocześnie krzywił się brzydko, co w obliczu jego zazwyczaj wykrzywionej w uśmiechu twarzy stanowiło sporą odmianę. Przebierając dalej energicznie ręką, zawiesił swoje złociste tęczówki nieco dłużej na kartonie, z kpiną odczytując naniesione na niego napisy.

Poważnie, staruchu? Bombki? Ozdoby świąteczne?

Hanma zdawał sobie sprawę, że w obecnym sezonie święta były już daleko za nimi, jednak roztargnienie starszego mężczyzny wprawiło go w rozbawienie, czemu dał upust pogodnym prychnięciom pod nosem, które dotarło do szwankujących uszu starca, działając widocznie na jego zszargane nerwy.

Ah, ta dzisiejsza młodzież!

— Młody człowieku! To jest delikatny, bardzo podatny na uszkodzenia sprzęt. Ja nie mogę- — siwowłosy, przygarbiony człowieczek momentalnie zaniemówił, wpatrując się w osłupieniu swoimi oceanicznie błękitnymi tęczówkami, oprawionymi w komicznie grube, okrągłe okulary, które co chwila spadały mu z równie zaokrąglonego, czerwonego przez chłód nocy nosa, na szerokie plecy wymijającego go Shuji'ego. Może nie wprawiłoby go to w aż taką konsternację a bardziej w kolejną porcję zdenerwowania, lecz nagle w długich, górnych kończynach chłopaka momentalnie znalazł się chaotyczny pakunek starszego mężczyzny.

To nie tak, że Hanma był miły. Tym bardziej uczynny. Co to, to nie. Ale nie znaczyło to również, że w jego nastoletnim, nabuzowanym hormonami ciele nie znalazła się już ani krztyna szacunku wobec starszych ludzi. I może, tylko może - ten świrnięty, zakręcony doktorek przypadł mu swoim usposobieniem podczas wspólnego dojazdu na miejsce do gustu. Może będąc starym i zgrzybiałym, stawał się chociaż trochę lepszy z tym całym bagażem doświadczenia niżludzie, których miał nieprzyjemność spotykać na co dzień. Ludzie młodzi. Ludzie spragnieni. Porywczy.

I był też ten ciężko człapiąca za nim człowiek, który w tym momencie sapał głośniej niż wiekowa lokomotywa, faktycznie wydostając ze swoich ust tumany białej pary wodnej.

Hanma odwrócił się w jego stronę z niemal maniakalnym uśmiechem, nie mogąc powstrzymać uciechy na widok jego przewlekłego wyczerpania, spowodowanego zaledwie przeniesieniem przez połowę drogi średniej wielkości pakunku. Ciekawiło go, jak obecny stan mężczyzny miał się do tego, jak zachowywał się w młodości. Kto wie, może również był delikwentem?

— Nie mamy przecież całej nocy. Z tego co mówił Kisaki, śpiąca królewna niezbyt gustuje w przesypianiu całej. Trzeba było ją nawet nieco wspomóc zatrutym jabłkiem. Także raz, raz, doktorku. Ruchy.

— Ależ! Młody człowieku! Pomyliłeś całkiem bajki... — aczkolwiek złotooki już dawno nie słuchał staruszka, w zaledwie paru większych krokach znajdując się we wnętrzu starszej daty klatki schodowej i już zaczynajac swoją drogę pod górę. Niebieskooki znacznie pobladł, skanując wielkimi ze strachu oczami drogę, którą musiał przebyć ze swoimi nie najzdrowszymi już kończynami. — Ah, ta dzisiejsza młodzież! Niech ją diabli pochłoną! Tylko gangi i pierwsze miłostki w głowie! — powtarzał jak mantrę, łapiąc się pod biodra i pokonując schodek po schodku.

Zaś sam Shuji, który już znajdował się na odpowiednim piętrze i pod odpowiednimi drzwiami, spojrzał przez barierkę schodów w dół, z uśmiechem uwidaczniającym jego zaostrzone zęby, przypatrując się w męczeńską podróż starszego człowieka. Tylko silna wola uratowała go przed zgonem ze śmiechu.


okej, hear me out! relacja hanmy z doktorkiem>>> wątek główny🥰

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro