|七|seven|
||Piłkarz||
Znów to uczucie. Strach przed dostaniem mocno piłką w swoje siedzenie. Mój tyłek miał się czego bać, bo atakował go strzał samego Luisa McDanna.
Może objaśnię szybko czym są tak zwane dupolce. To gra, w której z linii oznaczającej pole karne musisz trafić piłką w poprzeczkę. Jeśli tego nie zrobisz, otrzymujesz zaszczytne miejsce na linii w bramce. Wtedy się pochylasz, łapiesz swojego towarzysza, o ile takowy się obok ciebie znajduje i wspólnej, z wypiętymi zadkami w kierunku całego boiska, modlicie się, aby nie oberwać piłką. Na moje szczęście nie byłem sam. Stałem w środku, po mojej lewej był Teon, a po prawej Peter. Rozdzieliłem dwóch najlepszych kumpli szukając schronienia.
— Uwaga, kopię, panienki! — krzyknął Christian.
— No, no zobaczymy, który oberwie o ile trafi? — powiedział trener Evans.
— Tylko nie mocno! — krzyknął Peter.
— Miej trochę godności! — powiedziałem stanowczo, a w duchu miałem nadzieję, że ja nie dostanę.
Nogi trzęsły się jak galareta. Teon zaciskał zęby, ale także dłoń na moich plecach. Ja byłem bardziej spokojny, bo Chris zazwyczaj kopał piłkę za wysoko. Gdy długo się do tego przygotowywał, a nie oddawał strzału, Lu się zniecierpliwił.
— Dobra, ja kopnę pierwszy.
Kiedy tylko usłyszałem głos blondyna, zacząłem zachowywać się i panikować tak jak moi koledzy, którzy przegrali w tę grę i nie trafili w poprzeczkę.
— O matko! — krzyknąłem piskliwym głosikiem.
— Miej trochę godności, Mike! — uderzył mnie w głowę, Peter.
— Nie chcę, żeby moja dupa wykitowała — szepnąłem, pełen paniki.
Usłyszeliśmy dźwięk kopniętej piłki, ale zaraz po chwili zagłuszyły jej lot nasze gromkie wrzaski. Strach nas obleciał, bo nie dość, że Luis świetnie celował to w dodatku z jaką siłą.
— Aaa! — krzyknął Teon, który oberwał rozpędzoną piłką do nogi.
Chłopak wystrzelił jak z armaty kilka kroków przed nas, pokracznie próbował się wyprostować, ponieważ jednocześnie masował bolący prawy pośladek.
Najgorsze było za nami. Postrach dupolców oddał swój strzał i było po wszystkim. Kolejni zawodnicy albo nas nie trafili, albo piłka uderzała nas w nogi w dodatku z dość małą siłą.
Po treningu poszliśmy do szatni, a zaraz potem weszliśmy pod prysznic. To znaczy wszyscy prócz mnie, bo ja koniecznie musiałem sprawdzić czy Takumi do mnie napisał. Tak było, ale... Co? Dlaczego on się podpisał i wysłał mi swój numer? Stałem na środku szatni ze zdezorientowaną miną.
— Hej, idziesz się umyć? — zapytał Lu, stojąc przede mną całkiem nagi.
Zwykle, gdy cała drużyna brała prysznic starałem się na żadnego z nich nie patrzeć. Gdybym to zrobił to raczej nie opanowałbym mojej męskości przed wzwodem, zatem gdy Lu podszedł tak nieoczekiwanie, z zaskoczenia to było ciężko, ale się powstrzymałem. Na całym ciele poczułem ciepło i spoglądając znów w ekran telefonu odpowiedziałem, że zaraz przyjdę.
Do Takumi'ego:
Spotkajmy się, Takumi. Zadzwonię do ciebie za pół godziny.
~ Mike
||Łyżwiarz||
Byłem w tym momencie na lodowisku. W kompletnej ciszy, poruszałem nogami na boki i słuchałem jak ostre podłoże łyżew ocierało się o krystalicznie gładką taflę.
Zrobiłem pierwszy wysokok, a tuż nad lodem obróciłem się dwukrotnie. Lądowanie czyste, niezachwiane. Wtedy usłyszałem dźwięk mojego telefonu. Spojrzałem w kierunku trybun, gdzie zostawiłem swoją torbę i przerywając trening zacząłem jechać w tamtym kierunku, bo domyślałem się kto dzwonił. Maiku san! To na pewno był on!
Szybko wyjąłem komórkę z kieszeni torby treningowej i od razu odebrałem telefon.
— Moshi, moshi*?
— Yyy, eee, Ta... Takumi?
To był jego głos.
— Aa, Maiku san. Miło, że dzwonisz.
— Uff, to ty — odetchnął z ulgą. Pewnie nie zrozumiał co do niego powiedziałem, ale zwróciłem się do niego po japońsku z przyzwyczajenia. — Odczytałeś moją wiadomość? Gdzie jesteś?
Wiadomość? Jaką wiadomość? Zerknąłem na telefon i faktycznie na ekranie wyświetlała mi się koperta z nieprzeczytanym smsem.
— Przepraszam, nie zauważyłem wiadomości.
— A spokojnie, nic nie szkodzi? Masz czas się spotkać?
Miałem trenować, ćwiczyć jak najwięcej, ale skoro jutro od piątej muszę być na nogach. Trener zapewne da mi niezły wycisk, więc może powinien dziś zrobić sobie luźniejszy dzień?
— Tak, z chęcią się zobaczę.
Gdy wypowiedziałem te słowa, nagle poczułem ukłucie w sercu. Czyżby to było poczucie winy? Jakbym... nie miał czasu dla własnej matki... Z każdą sekundą było mi coraz bardziej niedobrze, aż do momentu, w którym odezwał się Maiku san.
— To przyjdź pod mój blok, bo ja jak skręcę w jakąś uliczkę to już Ci nie powiem gdzie jestem, ha ha. Co najwyżej, że widzę japońskie znaczki.
Jego śmiech... Tak bardzo cieszył.
— Za dziesięć minut tam będę, nie ruszaj się! — próbowałem powiedzieć ostrzegawczo.
Rozłączyłem się i błyskawicznie zacząłem ściągać ze stóp swoje łyżwy, wrzuciłem je do torby, a na nogach zagościły buty.
Poza obiektem znalazłem się w mgnieniu oka, a pod blokiem, w którym zatrzymał się Maiku san krócej niż dziesięć minut. Naprawdę musiałem szybko biec, lecz gdy dotarłem pod biały, wysoki budynek nie widziałem nigdzie gajdzina. Nie wiedziałem, co się dzieje? Adresu na pewno nie pomyliłem. Studiowałem go tyle razy z nim, że trudno byłoby zapomnieć.
— Takumi — usłyszałem po chwili głos Maiku san.
— Gdzie jesteś? — zapytałem.
— Tu! Za krzakiem — nie miałem pojęcia dlaczego szeptał.
Schyliłem się i zacząłem wypatrywać znajomego. Co on w ogóle wyprawiał? Byłem coraz bliżej krzewów, które ozdabiały niewielki kawałek działki i wtedy Maiku san złapał mnie za rękę zaczynając biec ciągnąc mnie za sobą.
— Szybko! Nikt nie może mnie zobaczyć!
Czy on... wykradł się z mieszkania? Nie wierzę. Skoro dostał zakaz od trenera powinien tam wrócić. Nie chcę by miał jakieś kłopoty.
Nim jednak zdążyłem zaprotestować dobiegliśmy do najbliższego skrzyżowania. Maiku san, wciąż zaciskał moją rękę. Zrobił to jeszcze mocniej, gdy z tunela metra wychodziły tłumy ludzi. Wtedy przeciskaliśmy się pomiędzy nimi i każdy patrzył na nas jak na wariatów.
— Sumimasen! Sumimasen!
Powtarzałem słowo przeprosin w nieskończoność, a Maiku san, śmiał się w głos zupełnie bez żadnego powodu. Kiedy tylko usłyszałem ten głos, zaniemówiłem. Szturchałem kolejne osoby, ale nie potrafiłem wymówić już ani jednego słowa obserwując obcokrajowca. Szatyn odwrócił się do mnie i mogłem ujrzeć jego twarz, która była schowana za kapturem od bluzy. Uśmiechał się. Był szczęśliwy, ja też... Dzięki niemu poczułem w swoim wnętrzu nieznane mi dotąd ciepło. Co się ze mną działo?
Wybiegliśmy z tłumu ludzi i wtedy mogliśmy zwolnić. Maiku san puścił moją rękę i położył dłonie na swoich udach, pochylając się przy tym. Zsunął kaptur z głowy i wtedy zobaczyłem jego brązowe, gęste włosy, które po bokach były lekko wygolone. Pasowała do niego ta fryzura oraz sportowe rzeczy, które miał na sobie.
— Dziękuję.
Uniósłem brwi.
— Za co?
— Za to, że tak szybko po mnie przyszedłeś — odpowiedział i łapał oddech.
— A... Eto...
Nie wiedziałem, co miałem odpowiedzieć w tej chwili. To nie było nic takiego. Wcale nie musiał mi za to dziękować, więc czemu to zrobił?
— Takumi — ponownie usłyszałem głos Maiku san.
— Tak?
— Pokażesz mi jak jeździsz? Masz przy sobie łyżwy? — gajdzin zbliżył się do mnie i popatrzył mi głęboko w oczy. — Widziałem twoje zdjęcia. Te skoki, piruety... To coś... Niesamowitego.
Maiku san przygryzł dolną wargę i spojrzał w niebo.
— Już przecież noc... Jesteś pewnie zmęczony, a ja proszę o takie rzeczy...
— Nie! — za długo zwlekałem z odpowiedzią. — Chodź ze mną, lodowisko jest niedaleko.
***
*moshi, moshi - halo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro