Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Nad pociemniałymi od ciągłego deszczu, rosy, czy mgły łąkami, roznosiło się echo przyprawiającego od dreszcze krzyku. Łamiący się głos, przypominający pisk, dobiegał od strony, z której unosiły się również wonie wielu istot, zgromadzonych w jednym miejscu.

Kręgi płonących ciepłym blaskiem pochodni oraz spory strumień, zdawały się dzielić wilgotny, lesisty teren na dwoje. Całe zarośnięte, pokryte cieniem łąki, kończyły się w pewnym miejscu nadzwyczaj ostro, przechodząc w głęboki, pozbawiony światła bór, przeznaczony przez watahę zamieszkującą w pobliżu do pochówku zwłok. Z drugiej zaś strony rzeki, wykwitało ciepłe światło. Wydające je rozżażone węgielki wymieszane z drewienkami, otoczone dokładnie żelaznymi klateczkami, chroniącymi przed czynnikami zewnętrznymi, trzeszczały co jakiś czas. Tuż za linią światła, znajdowała się palisada wykonana z olbrzymich, wygładzonych przez wodę skał, oddzielająca obóz od pobliskich zarośli. Poza barierę, można było się dostać jedynie po wąskich schodkach, dających strażnikom na murach możliwość szycia z łuków do potencjalnych przeciwników oraz przez główną bramę, która właściwie zawsze świeciła stalą i rdzą, zamkniętą na stałe.

Tak więc całość, powinna być idealnie szczelna i bezpieczna, zapewniająca spokój mieszkańcom. Tak jednak nie było.

Po ścieżkach krążyli strażnicy, gotowi do walki w każdej chwili. Spowodowane zaś to wszytko było zaginięciami zdarzającymi się od niedawna na porządku dziennym.

Caius, będący niewielkim, lecz całkiem dobrze zbudowanym wilkiem, podążał właśnie jedną z drobnych alejek pośród obrzeży miasta. Lampion, który niósł w pysku, oświetlał z lekka pobliskie budynki, rozjaśniając ich ciemne bryły na tle nocy. Żwir chrzęścił pod jego łapami, kiedy zmierzał przed siebie pośród mroku.

Wilczur drżał lekko pod wpływem emocji, przeświadczony o czychającym niedaleko zagrożeniu. Jego uszy szybko poruszały się we wszystkie strony, wyczekując najmniejszego dźwięku.

Strażnik truchtem skręcił w stronę parku. Starał się nie oddalać zbytnio od linii budynków zapewniających mu namiastkę bezpieczeństwa.

Właśnie wtedy jasne światło zalśniło na dziedzińcu, w odległości kilkuset długości wilka, od Caius'a, a następnie rozległo się drapanie. Młody zwierzak nadstawił czujnie uszy, po czym właściwie bez zastanowienia, zgodnie ze swą nazbyt ciekawską naturą, ruszył lekko skróconym truchtem w stronę anomalii. Nie zwalniając chodź na chwilę, wyciągnął z przybocznej kieszeni długi, niezwykle ostry sztylet, po czym zbliżył się do miejsca, z którego pochodziły iluminacje świetlne. Jakież było jego zdziwienie, gdy zastał tam jednak tylko pustkę.

Jednak na katedrze, przy skraju miasta, coś lekko zalśniło odbitym od olbrzymiego, zamglonego księżca w pełni blaskiem, podobnie do stali. Carius, nie czekając ni chwili, począł skradać się w tamtym kierunku. Jego ślepia błysnęły niepokojem. Nadal pamiętał rozkazy dowódcy: każda potencjalnie podejrzana rzecz, miała być natychmiast zgłoszona. Przeczucie jednak, kazało postąpić strażnikowi wręcz przeciwnie. Co, jeśli ten ktoś mordował niewinne wilki? Żaden żołnierz, a tym bardziej nocny stróż miasta nie mógł do tego w żadnym wypadku dopuścić. Carius wręcz przebiegł całą odległość do zwieńczonej cudnymi, stalowymi łukami katedry, nie spuszczając ciemnego kształtu z oczu nawet na sekundę. Jednak, gdy był na miejscu, wszytko zamilkło, zdając się być w idealnym porządku.

Właśnie wtedy kiedy już miał odejść, uwagę wilka przyciągnęło ciche skrzypnięcie z dachu. Wiedziony drobną trwogą, stróż uniósł oczy ku niebu, co okazało się prawdopodobnie najgorszym z pomysłów w jego jakże krótkim życiu.

Caius zamarł gwałtownie. Rozległy się nad nim kroki, które niezwykle szybko się urwały.

Strażnik przełknął ślinę czując się tak, jakby strach uniemożliwiał mu chodźby najmniejszy ruch, czy drgnienie.

Na wilka z góry opadł ogromny ciężar, zmiatający go z łap. Lewe ramię strażnika przeszł ból, gdy potoczył się po twardej ścieżce. Krew oblała jego sierść, wypływając z głębokiej rany. Krwawienie było tak ogromne, że zwierzę nie dało nawet rady wstać. Przy jego najdrobniejszym ruchu, pęknięte kości przebijały głębiej jego ciało, utrudniając oddech. Dodatkowo, po żyłach ranionego, zdawało się rozpływać coś, co mroziło mu krew w żyłach, powodując ból i drobne wybroczyny wokół ran i szyi. Z największym trudem, Caius przewrócił się na grzbiet, usiłując zerknąć w oczy swej śmierci.

Ujrzał jednak nad sobą jedynie ciemny zarys łba i dwa, rozjarzone lodem ślepia, pełne zimna. I zęby. Lśniące zęby, które zatopiły się w jego krtani, rwąc ciało. Sierść istoty w tejże chwili rozjaśniły niebieskie runy, które wykwitły dosłownie w jednej sekundzie.

-Runiczny...- ofiara przestała się na chwilę szarpać. Poczuła, że zawiodła. Dowódcę, mieszkańców, władcę, dosłownie wszystkich. Z jakiegoś powodu nikt nie chciał uwierzyć w to, jakoby ich zabezpieczenia nie były dostatecznie szczelne. Do miasta dostała się istota, którą należało jak najszybciej zneutralizować. Wszyscy to wiedzieli. Jednak owe monstrum, popychane do jakichkolwiek działań jedynie ciągłym głodem na krew "pobratymców", przekraczało najśmielsze koszmary nawet wyroczni i magów.

Z gardła istoty wydobył się cichy syk, oznajmiający gotowość do ataku. Strażnik w rozpaczliwym geście obrony, uderzył łapą bestię w łeb. Stwór szybko się cofnął, wydając z siebie niski warkot, po czym szybko znów doskoczył do srebrzystego wilka, chwytając go za tylną, nie osłoniętą kończynę, a następnie nagłym szarpnięciem pozbawiając sporego fragmentu mięśni. Caius, zwinął się w kłębek z cichym skowytem, przekonany o swej niedługiej śmierci. Strażnik, mimo wiedzy o leżącym gdzieś w pobliżu mieczu, nie potrafił zmusić się do ruchu, nawet gdyby ocalało to jego życie. Z każdą chwilą czuł się coraz słabszy, poprzez lęk i nieustający nawet na chwilę wyciek posoki z jego świeżych ran.

Zaczął tracić świadomość. Z jego gardła wydobył się powodowany ostatnimi resztkami sił pisk dogłębnego przerażenia i rozpaczy, kiedy konał.

Tymczasem pokryta runami istota zbliżyła się do świeżego, ściąć jeszcze ciepłego truchła i zanużyła kły w twardym mięsie. Kiedy tylko po gardle wilczura spłynęła krew, ten uniósł oczy w górę, wydając z siebie głęboki, długi pomruk, będący jednocześnie skowytem. Dźwięk ten wielce przenikli, podobno słyszalny był nawet na pustkowiu potempieńców, gdzie natychmiast odpowiedziały mu inne okrzyki, których treść podobno, według magów brzmiała "Władca jest gotowy".

Wtedy właśnie biały wilk opuścił głowę, po czym przełknął resztki zwłok, pozostawiając na bruku kości i skórzaną sakwę ofiary. Jego sierść, w całości zaplamiona krwią idealnie zlała się z poszarzałymi ścianami, kiedy czujny morderca wracał nie spostrzeżony przez nikogo do swej kryjówki.


*

Jako, że będę tu wstawiać dedykacje... to dedykacja dla Konik-Fiordzki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro