Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-7- Stłuczona porcelana

[Perspektywa - Goth]

To wszystko powoli zaczyna mnie już irytować. Liczyłem na to, że stryjek odpowie mi na nurtujące mnie od dawna pytanie, w końcu nigdy nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic, ale on najzwyczajniej w świecie mnie ignoruje. Ignoruje mnie przez całe trzy dni! Nie zniosę tego dłużej! Dlaczego nikt w mojej rodzinie nie traktuje mnie poważnie?!

—To wszystko jest tak bez sensu!— kopnąłem nogą w wielkie dębowe drzwi, które pod wpływem uderzenia lekko się uchyliły.

Postanowiłem sprawdzić co jest za nimi, skoro były już otwarte. Nie znam wszystkich pomieszczeń w posiadłości stryjka, w zasadzie znam naprawdę niewiele z nich. Jego dom jest conajmniej dziesięć razy większy od naszego! Dodatkowo skłoniła mnie również czysta ciekawość. Kiedy tylko zerknąłem przez szparę, zauważyłem tego intruza, który się tutaj szwęda. Był w trakcie tworzenia kolejnego obrazu, co pochłonęło go tak bardzo, że nawet nie zauważył mojego wyładowania frustracji na drzwiach. Nie lubię go, a jego towarzystwo strasznie mnie irytuje, ale jedno muszę wujowi przyznać - sztuka jest zdecydowanie mocną stroną Encre.

—Putain de merde!— krzyknął coś w obcym języku, kiedy przy jednym pociągnięciu pędzlem szturchnął puszki z farbą, które upadły z hukiem na ziemię. Zauważył mnie, kiedy zaczął je zbierać z podłogi— Oh, Goth. Przepraszam za mój wybuch złości, jeśli go usłyszałeś.

—I tak nie rozumiem nic w... tym języku.— postanowiłem do niego podejść, skoro i tak mnie już zauważył.

—Francuskim.— uśmiechnął się do mnie, ale ja postanowiłem go zignorować. Przez dłuższy moment wpatrywaliśmy się w siebie, co było dosyć niezręczne.

—Znasz dobrze francuski?— przerwałem chwilę ciszy, która trochę zaczęła mi przeszkadzać.

—Jestem Francuzem. Umiem porozumieć się także po hiszpańsku i rosyjsku. Za młodu dużo podróżowałem.— wstał z taboretu, po czym ściągnął swój fartuch— Chociaż również jako dorosły nie jestem w stanie usiedzieć w jednym miejscu.

—Dlaczego w takim razie zgodziłeś nie na propozycje mojego stryja?— pochmurniał, kiedy usłyszał to pytanie. Zaprzestał poprzedniej czynności, jaką było odwieszanie swojego fartucha i spuścił wzrok na ziemię—Doskonale wiesz, że nie możesz opuścić terenu posiadłości, a nawet jeśli wuj na to pozwoli, będziesz musiał wybrać się z nim.

—Miałem jakiś inny wybór?

—Zawsze możesz się zabić.— uśmiechnąłem się przebiegle, na co on lekko się speszył.

Naszą uroczą pogawędkę przerwało wtargnięcie Suave. Zaczął zagadywać Encre o te jego obrazy, niezbyt skupiałem się na ich rozmowie, ponieważ nie obchodziło mnie to. Korzystając z tego, że nikt nie zwracał na mnie uwagi, postanowiłem skierować swoją na pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Nie mam pojęcia co znajdowało się tu jeszcze pare dni temu, ale teraz jest to bardzo duża pracownia artystyczna. Nie mam również pojęcia na co mu aż trzy sztalugi, ale jedna z nich stała na samym środku, a dwie pozostałe stały pod ścianami, w równoległej linii. Dookoła znajdowało pełno szaf z różnymi artykułami plastycznymi i płócien o różnych rozmiarach. Niektóre z nich było już obrazami. Mimo, że Encre jest tutaj od trzech dni, ukończył już sporą ilość prac. W zasadzie jakby się głębiej zastanowić, nie widuję go aż tak często, więc możliwe, że cały czas siedzi tutaj.

—A może panicz wybrałby się ze mną?— Suave zwrócił się do mnie, posłałem mu zakłopotane spojrzenie, dając mu do zrozumienia, że nie słuchałem ich rozmowy— Encre ma do dostarczenia obrazy do sierocińca, ale z wiadomych przyczyn, nie może opuszczać posiadłości, więc ja oddam je za niego.

—Dasz sobie radę. Nie jestem ci do tego potrzebny.

—Lord Fallacy zaproponował tę wycieczkę. Nikt nie zna tożsamości panicza, więc zaklęcie kamuflujące będzie jak najbardziej wystarczające.

—Wycieczka do wioski, tak?— Suave przytaknął—W takim razie niech będzie. Ale nie myśl, że robię to dla ciebie.— zwróciłem się do malarza.

Być może uda mi się odnaleźć Palette. To mało prawdopodobne, że po prostu minę go na ulicy, ale nie niemożliwe.

[Perspektywa - Palette]

Ze snu wyrwały mnie lekkie promienie słońca padające na moją twarz. A w zasadzie to, że Luxath, mój aktualny współlokator i największy kretyn jakiego znam, postanowił odsłonić zasłony. Podniosłem się do siadu i przetarłem dłonią swoje oczodoły. Nieeee, to za wcześnie.

—Oh, już wstałeś? Znaczy... heh, wybacz słońce.— wziąłem do ręki pudełko po zapałkach, które leżało na szafce i rzuciłem nim w niego— Przecież przeprosiłem.— z tymi słowami na ustach opuścił pokój.

Nie lubię go. Niby się przyjaźnimy, ale strasznie działa mi na nerwy. Jest dla mnie niemiły! W dodatku czasami się go boję, oczywiście nie tak mocno jak jego młodszej siostry, która rozczłonkowuje wszystkie lalki, ale tak czy siak ma w sobie coś niepokojącego. Mieszkając razem ze Sprinkle czułem się o wiele pewniej.

Nagle ni z tego, ni z owego uderzyło we mnie silne poczucie głodu. No tak, wczoraj postanowiłem odpuścić sobie kolację, ponieważ Luxath o mnie zapomniał, a moja duma zabroniła mi poprosić go o pomoc. Z tego też powodu nie będę krzyczał teraz, aby się zawrócił. W tym momencie czuję się tak bardzo słaby i bezradny. Wszystkie moje kości zrosły się poprawnie, ale mimo tego dalej nie mogę chodzić, czy chociażby ruszyć nogą. Eterna tuż po wypadku mówiła, że jeśli moje ciało wróci do normy, a dalej będę niepełnosprawny, będziemy się martwić, a teraz nagle twierdzi, że to normalne. Ewidentnie mnie okłamuje! A ja... ja się boję.

Zrzuciłem swoją kołdrę z łóżka, po czym złapałem jedną nogę w obie ręce i przeniosłem ją tak, abym stopą dotykał podłogę. Powtórzyłem to samo z drugą nogą i oparłem się rękami o skraj łóżka.

—Dalej Palette, dasz radę. Przecież jesteś już zdrowy.— szepnąłem do siebie.

Odepchnąłem się rękami od łóżka i poleciałem prosto przed siebie. Łatwo było się spodziewać tego, że upadnę na podłogę. Sam nie wierzyłem w to, że zacznę nagle chodzić, dlatego na szczęście zamortyzowałem swój upadek rękami. Jestem taki głupi...

—Pally?— usłyszałem za plecami znajomy głos— Co ty wyprawiasz?— zapytał bardzo rozbawiony całą tą sytuacją.

—Po co wróciłeś?— warknąłem przez zęby.

—Jeśli chcesz mogę sobie pójść, ale nie mam pojęcia, kto cię podniesie.— stanął naprzeciwko mnie z tym swoim cwanym uśmieszkiem na twarzy. Nienawidzę go!— Palette?— zapytał, kiedy z tej całej złości, frustracji i bezsilności łzy zaczęły spływać po moich kościach policzkowych— Hej, przecież wiesz, że tylko się z tobą droczę.

—Czy ty naprawdę myślisz, że to jest zabawne?! Na pewno nie chciałbyś być na moim miejscu!— zacisnąłem oczodoły, aby powstrzymać łzy— Ej!— krzyknąłem, kiedy niespodziewanie wziął mnie na ręce.

—Uspokój się. Przecież nie chcesz spaść.— mimo tego, że ta sytuacja mi się nie podobała, miał trochę racji— Lubię cię denerwować, bo masz wtedy śmieszny wyraz twarzy, ale wiedz, że jeśli coś ci się stanie, możesz na nas liczyć. W końcu wszyscy jesteśmy rodziną.

—Wiem, ale źle się czuję cały czas polegając na innych. Ta cała bezsilność jest okropna i z każdym dniem zaczynam coraz bardziej pogrążać się w myśli, że już nie odzyskam władzy w nogach.

— Daj spokój, jesteś największym optymistą jakiego znam. Chyba nie muszę ci mówić, że wszystko będzie dobrze.— westchnąłem—A czasami trzeba poprosić o pomoc, skarbie.— i zepsułeś miłą chwilę cepie!

—Nie mów tak na mnie!— zaśmiał się.

Podczas naszej pogawędki zaczęliśmy zmierzać w stronę jadalni. W zasadzie wychodzę ze swojego pokoju tylko na czas posiłków i to nie zawsze. Nawet nie zauważyłem śladu po remoncie, którym były pomalowane ściany oraz odrestaurowane bądź całkowicie wymienione meble. Hm... zrobiło się tu przyjemniej.

Kiedy tylko zaczęliśmy zbliżać się do jadalni, usłyszałem znajomy hałas, na dźwięk którego mimowolnie się uśmiechnąłem. Bardzo brakuje mi tego wspólnego śmiania się. Kiedy ja już się tam znajdę, rozmowa zawsze kończy się jednym tematem. No cóż, czas znowu założyć uśmiech na twarz.

—Palette!

—Witaj Palette.

—Pal, tak dawno cię nie widziałem.

—Cześć Pally! Jak się czujesz?—Amy spojrzała na mnie z wielkim uśmiechem na ustach, jednak jej ulubiona lalka z urwaną głową psuła cały przyjazny klimacik.

—Wszystko jest w jak najlepszym porządku!— kłamstwo— Już nic mnie nie boli i lada chwila będę mógł chodzić.

—To super! Nie mogę się doczekać, kiedy znowu razem się pouczymy. Luxath nie nadaje się do takich rzeczy.

—Ej!— zaśmiałem się w odpowiedzi na okrzyk oburzenia jej starszego brata.

—Luxath pomożesz mi wejść na krzesło?— zapytałem.

—Oczywiście skarbeńku.— eh... chyba po prostu będę musiał do tego przywyknąć.

Luxath pomógł mi dostać się na krzesło, po czym dosunął je do stołu. Wszystkie dzieciaki skakały nade mną tak bardzo, że nawet nie zdążyłbym pomyśleć, czego potrzebuję, a już miałbym to pod nosem. Z jednej strony to naprawdę miłe z ich strony, ale z drugiej takie zachowanie sprawia, że czuję się bardzo nieswojo. Lubię, kiedy jestem w centrum uwagi, ale taki jej rodzaj mi się nie podoba.

Eterna postanowiła przerwać mi moje grzebanie widelcem w surówce, kolejny raz poruszając temat tej głupiej rehabilitacji, która i tak nie pomaga. Od samego rana byłem dosyć rozdrażniony, dlatego postanowiłem ją ignorować, jedynie odpowiadając półsłówkami. Na szczęście ktoś postanowił przerwać nam tę rozmowę i zawołał Eternę do siebie. Słyszałem coś o obrazach, więc najpewniej malarz przybył.

—Dobrze, to ja sobie postoję i powdycham powietrze.— moje towarzystwo w końcu postanowiło się uciszyć, co umożliwiło mi podsłuchanie rozmowy.

—Przyrzekam, że nie potrwa to długo.

—Cokolwiek.— usłyszałem ciche westchnięcie, a następnie głośny trzask— No pięknie. I co ja mam teraz z tym— nasz gość przerwał sam sobie, kiedy przeszedł przez drzwi jadalni— Macie może tu miotłę?— po tym krótkim pytaniu nasze spojrzenia się spotkały. Zaraz! Przecież ja wiem kto to jest!

—Goth?— na dźwięk swojego imienia otworzył szerzej oczodoły— To ty?— nagle zerwał się z miejsca i wybiegł z jadali.—Goth! Goth, nie uciekaj!— to na pewno on! Tak długo chciałem go spotkać, nie może mi uciec od tak.

Ja również zerwałem się ze swojego miejsca i pobiegłem za nim. Dlaczego przede mną ucieka? Przecież się lubimy, nie? Myśli, że jestem na niego zły, za to, że wszystko skończyło się tak a nie inaczej? Ale przecież to bez sensu. Tak czy siak odpowiedzi na swoje pytania dostanę tylko pod warunkiem tego, że teraz go złapię. Po przemierzeniu na oko jakiś stu metrów, byłem w stanie złapać go za dość długi, powiewający na wietrze, czerwony szal. Jednak ta prosta czynność okazała się nie być tak prosta jak mi się wydawało. Kiedy tylko wystawiłem rękę przed siebie, potknąłem się o własne nogi i upadłem na ziemię z głośnym hukiem.

—Palette!— Goth krzyknął po czym zatrzymał się— Wszystko dobrze?— podszedł do mnie i uklęknął przed moją twarzą.

—Dlaczego... uciekłeś?— podjąłem próbę podniesienia się, jednak nie udało mi się to. Zapomniałem o dość istotnej kwestii. Przecież ja nie chodzę.

—Przestraszyłem się.— wstał z ziemi, a następnie wystawił rękę w moją stronę, abym zrobił to samo.

—Nie mogę.— na moje słowa, jego wyraz twarzy zrobił się bardzo skołowany— Wilki poharatały mój kręgosłup, nie mam władzy w nogach.— podniósł wyżej łuk brwiowy.

—A kto mnie przed chwilą gonił?

—Nie mam pojęcia co się stało. Do dzisiaj nie mogłem nawet poruszyć palcami u stóp.— odwróciłem głowę i zwróciłem wzrok na swoje dolne kończyny— Znowu postanowiły mnie nie słuchać.

—Nie jestem medykiem, ale skoro pobiegłeś, oznacza to, że umiesz to zrobić.— wystawił w moją stronę obie ręce— No chodź.— złapałem go, ale mimo trudu, który włożyłem w podniesienie się, jedynymi kończynami, które zaczynały pracować były moje ręce.

—Goth, ja nie dam rady.— puściłem go—Tyle razy próbowałem, ale to na nic. Nie wiem co stało się przed chwilą, ale tego nie powtórzę.

—W takim razie żegnam.— odwrócił się do mnie plecami— Miło się gadało, ale muszę już iść.

Wstawiłem rękę w jego stronę, kiedy znikał za rogiem. Dobrze wiem co on kombinuje, ale to się nie uda. Krzyknąłem, aby poczekał oraz, że takie coś nic nie da, ale odpowiedziała mi jedynie głucha cisza. Czy on naprawdę sobie poszedł? Te wszystkie dni czekania, aż znowu się spotkamy pójdą na marne, dlatego, że nie jestem w stanie zrobić tak prostej czynności jak poruszenie się? Nie dogonię go czołgając się.

Złapałem ręką najniższy uchwyt od szuflady w szafce stojącej w korytarzu i zacząłem wspinać się po nich na górę. Moje ręce strasznie drżały, kiedy już udało mi się nimi dostać na samą górę, jednak przez jakiś czas udawało mi się wytrwać w stojącej pozycji. Jeśli zaraz się nie ruszę, mój mini sukces legnie w gruzach, a ja legnę na podłogę.

—Dawaj, dawaj, dawaj.— dopingowałem siebie do wykonania pierwszego samodzielnego kroku. Udało mi się! Pokonałem zaledwie pare centymetrów, a moja noga strasznie drżała, ale mi się udało— Dobra, Goth idę do ciebie.

Wykonałem pare kolejnych kroków, jednak sprawa skomplikowała się, kiedy nie miałem czego się podeprzeć. Ta cała sytuacja dodała mi trochę pewności siebie, jednak pójście na własną rękę nie było dobrą decyzją. Momentalnie straciłem równowagę, a przed kolejnym upadkiem powstrzymała mnie czyjaś koścista ręka. Kiedy podniosłem wzrok ku górze, spotkałem się z oczodołami jej właściciela.

—Spodziewałem się, że mnie nie zostawisz.— na dźwięk moich słów zarumienił się na fioletowo i zakrył swój uśmiech szalikiem.

—Mimo tego poszedłeś za mną.— pomógł mi wspiąć się na szafkę. Pomimo mojego sporego postępu z chodzeniem, poczułem się pewniej siedząc.

—Jeśli byłaby chociaż najmniejsza szansa na to, że mógłbym cię znowu stracić, nie byłbym wstanie tak ryzykować.

—Jesteś szalony.— Goth zaczął się śmiać. Mimo tego, że połowę twarzy zasłoniętą miał szalikiem, słyszałem to wyraźnie— Znamy się nie więcej niż dwadzieścia minut.

—To nie istotne. Stałeś się dla mnie kimś wyjątkowym, w chwili, w której ujrzałem cię po raz pierwszy.— po kolorze jego twarzy, stwierdzam, że troszkę przesadziłem. Czasami bywam aż nadto bezpośredni.

[Perspektywa - Goth]

—Ha ha, przepraszam za to, że cię speszyłem.— posłał w moją stronę serdeczny uśmiech.

—T-ty? Mnie? No co ty!—zaśmiałem się nerwowo, po czym naciągnąłem szalik jeszcze bardziej na swoją twarz.

Ten potwór naprawdę jest szalony! Nie wiemy o sobie absolutnie nic, a ten już opowiada brednie, że nie chciałby mnie stracić. Co prawda... możliwe, że w pewnym stopniu czuję się podobnie. Palette wprowadza mnie w naprawdę dziwny stan, kompletnie nie podobny do mojej osoby. Coś sprawia, że chcę go widywać częściej. To niedorzeczne! Przecież to śmiertelnik. Nie mogę przyjaźnić się ze swoim jedzeniem. A może to ja jestem szalony.

—Hej Gothy.— Palette ściągnął na siebie moją uwagę— Chciałbyś odwiedzić mnie któregoś dnia?— nie, to jest okropny pomysł.

—Tak, to świetny pomysł.— mówię jedno, a myślę drugie. Zwariowałem.

— To świetnie!— kolejny raz się uśmiechnął—Mogę zmienić trochę temat?— przytaknąłem—Zastanawia mnie dlaczego cały czas zakrywasz twarz szalikiem.— to pytanie lekko mnie zakłopotało. Palette widział mnie już bez przebrania, dlatego zaklęcie kamuflujące na niego nie działa. Bez problemu będzie w stanie zauważyć coś tak banalnego jak moje zęby. Co ja mam mu powiedzieć?

—Trochę się... stresuję tą sytuacją.— odrzekłem pierwsze kłamstwo, które przyszło mi na myśl.

—Dlaczego? Przecież jest świetnie! W końcu mogliśmy się spotkać, jeszcze żaden z moich przyjaciół nam nie przeszkodził. Wszystko układa się dobrze.— za dobrze Palette, za dobrze. To wszystko jest bez sensu. Przecież nie jestem w stanie okłamywać go przez cały czas. On w końcu zorientuje się, że go okłamuję i mnie znienawidzi. Może powinienem mu o wszystkim powiedzieć? Sam mówił, że nie chce mnie stracić.

—Palette, ja...—odsłoniłem szal że swojej twarzy.

—Goth!—nagle zza rogu wyszedł Suave i pociągnął mnie za rękę. Przepraszam bardzo, co on sobie wyobraża?!—Musimy już wyjść, pożegnaj się z kolegą.

—Zaraz, co?— zapytałem go będąc lekko wytrącanym z równowagi.

—W takim razie ja to zrobię. Do widzenia.—posłał Palette ciepły uśmiech—Dziękuję Eterno, przekażę pozdrowienia dla malarza.— odrzekł i zaczął ciągnąć mnie za rękę w stronę wyjścia.

—Do...widzenia...—przed wyjściem usłyszałem trochę skołowany głos Palette.

Przez większość drogi na zewnątrz, szedłem w całkowitym osłupieniu. W pierwszej chwili nawet nie pomyślałem o tym, aby zabrać swoją rękę służącemu, jednak w mniej więcej połowie drogi postanowiłem ją wyszarpnąć. Nie mam pojęcia co się przed chwilą wydarzyło oraz co tak konkretnie chciałem w tamtym momencie zrobić.

Suave przypiął konia z dorożką do słupa obok sierocińca. Na szczęście Koperek jest jednym z wyjątkowo usłuchanych koni, więc czekał na nas grzecznie cały ten czas, mimo hałasów panujących w całej wiosce. Przed odjazdem postanowiłem pogłaskać go po grzbiecie.

—Bez tych wszystkich obrazów, będzie ci lżej.

—Paniczu Goth, powinniśmy już wyruszać.— odwróciłem się w stronę Suave i spiorunowałem go spojrzeniem— Przepraszam za tamtą sytuację, ale nie miałem wyboru. Ujawnianie się w budynku, który prawnie należy do Eterny nie jest najrozsądniejszym pomysłem. W dodatku nie wiemy jak panicza znajomy by zareagował. Najlepiej przygotować go na tę rozmowę.

—Przygotować?

—Swoim skromnym zdaniem uważam, że Palette, który całe życie szkolony był na łowcę, nie pała sympatią do wampirów, jednak jeśli panicz przedstawi mu swoją sytuację łatwiej mu będzie zrozumieć, a nawet zaakceptować.

—Czy ty liczysz na to, że jeśli mu powiem to Palette będzie chciał się ze mną nadal przyjaźnić? Jestem wampirem, a on nie.

—Proszę spojrzeć na Lorda Fallacy'ego i panicza Encre.

—Nie widzę powiązania. Stryj był w niebezpieczeństwie, a artyści mają coś nie tak z mózgami. Kompletnie inna sytuacja.— skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej— Ale dziękuję, że mi przeszkodziłeś. Masz rację w tym, że nie przemyślałem tej decyzji.

—Dzisiaj pierwszy raz usłyszałem od panicza "dziękuję". Palette zmienia panicza na lepsze.—powiedział z uśmiechem, na co ja jedynie westchnąłem. Nie mam już siły na tę konwersację.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro