-17- Wspomnienia
[Perspektywa - Palette]
Gdy tylko dopada mnie ciemność, widzę przed oczodołami wspomnienie, które towarzyszy mi już przez połowę mojego życia. Krew, proch, bestia. I ja sam. Jednak czy teraz jestem sam? Chciałbym być sam. Teraz przede mną siedzi bestia, która odebrała mi to, co dla mnie najcenniejsze. Tak długo szykowałem się na to spotkanie. Wierzyłem, że dzięki odpowiedniemu treningowi dokonam swojej zemsty, kiedy tylko los postawi go z powrotem na mojej drodze. Jednakże nawet z treningiem, nawet z codziennym pielęgnowaniem w sobie nienawiści, a nawet z tym, że jego stan fizyczny jest w krytycznym stanie, nie byłem w stanie podejść do tej bitwy. Strach paraliżował mnie od środka. W swoim życiu pokonałem już tylu krwiopijców, jednak na walkę z nim nie jestem w stanie się zdobyć. Kiedy tylko podnoszę na niego wzrok, widzę jego czerwone źrenice, usta wykrzywione w psychopatyczny uśmiech, plamy krwi i proch moich najbliższych na jego twarzy. Zawsze domagałem się tej bitwy, a jedyne co jestem w stanie teraz zrobić to darcie się w niebogłosy i podjęcie próby wyważenia krat.
—Co tu się dzieje?!— Pan Cruzar, najprawdopodobniej będąc zwabionym przez moje krzyki, wbiegł na korytarz.
—Wypuść mnie! Błagam! Wypuść mnie!— krzyknąłem w jego stronę. On w odpowiedzi szybko wyjął klucze z kieszeni, otworzył kraty, wyciągnął mnie z celi, ciągnąc mnie za ramię, a następnie natychmiastowo ją zamknął. Kiedy byłem już w bezpiecznym miejscu, usiadłem na podłodze i podjąłem próbę uspokojenia oddechu, jednak fakt, że dusiłem się własnymi łzami, bardzo mi to utrudniał.
—Co się stało?!— będąc świadomym, że w najbliższym czasie nie będę w stanie odpowiedzieć na jego pytania, skierował pierwsze do pozostałej trójki szkieletów.
—Nie mamy pojęcia. Dostał jakiegoś ataku paniki, kiedy zobaczył Geno. Może boi się wampirów, czy coś.
—Nie. Ta hipoteza nie wchodzi w grę.— strażnik uklęknął przede mną— Palette, co się stało?— zapytał najbardziej zatroskanym tonem na jaki było go stać— Jeśli ta cała sytuacja tak na ciebie działa, to— przerwałem mu zdanie kołysząc głową na boki— Więc dlaczego? Przecież nie boisz się wampirów.
—Z-zwyczajnych.— wydukałem.
—A co jest takiego nadzwyczajnego w Geno?
—To on.— uniosłem wzrok na Pana Cruzar'a—To on ich zabił.— z pozycji w której opierałem się rękami o podłogę przeszedłem do takiej, w której ramionami obejmowałem swoje ramiona— Nie jestem w stanie stanąć twarzą w twarz ze swoim największym strachem. Nie jestem na to gotowy.— cholera, to takie żałosne. Całe życie udawałem, że jestem twardy, a kiedy doszło co do czego, zachowałem się jak najgorszy tchórz, uciekając za żelazne kraty.
—Wniosę o to, aby przenieść cię do innej celi.— Pan Cruzar westchnął— Ganz, zgodzisz się w razie czego zamienić się z Palette?— zwrócił się w stronę szkieletu, który siedział w sąsiedniej celi z Killer'em. W odpowiedzi na pytanie strażnika pokazał kciuk do góry— Jednak póki nie dostanę rozkazu z góry, musisz wracać do Geno.— przełknąłem ślinę na samą myśl tego, że mam z nim spędzić niewiadomo ile czasu w tak ciasnym pomieszczeniu— A wy się pośpieszcie, za pół minuty wracacie do siebie.— zwrócił się do Lust'a i Horror'a, którzy męczyli się z bandażami.
Po trzydziestu sekundach zamieniłem się miejscami z małżeństwem. Przy okazji minięcia się Lust posłał mi pokrzepiające spojrzenie, a Horror poklepał mnie lekko po plecach. Kiedy tylko znalazłem się w celi, pobiegłem na sam kraniec pomieszczenia, czyli w najciaśniejszy róg i siedziałem tam, cały czas pilnując czy wampir nie robi żadnych podejrzanych ruchów.
—Jeśli poczujesz się pewniej, obiecuję nie schodzić z łóżka.— nie odpowiedziałem na to, zwyczajnie w świecie dalej go obserwując— Przepraszam.
—Posiadasz umiejętność przywrócenia życia zmarłym przepraszaniem?— rzuciłem oschle w jego stronę. Słowny atak, to też atak, więc w zasadzie mogę powiedzieć, że go zaatakowałem. Nie chcę już więcej wspominać tego teatrzyku, który odstawiłem przed chwilą, chociaż nie wiem czy nie powtórzy się to, kiedy tylko wampir wykona jakiś gwałtowniejszy ruch. Niestety nie panuję nad tym, moje ciało wciąż drży.
[Perspektywa - Lust]
Większość pobytu na spacerniaku spędziłem na siedzeniu pod ścianą budynku i robieniu Palette za poduszkę. Geno mówił, że młody obserwował go całą noc, więc nie dziwię się, że zasnął, kiedy tylko poczuł względne bezpieczeństwo. Ta cała sytuacja jest naprawdę dziwna. Nadal ciężko uwierzyć mi, że ten wampir byłby zdolny kogoś zabić. Znamy się od dziewięciu lat i jeszcze nigdy nie widziałem u niego czegoś co przypominałoby jakikolwiek akt agresji. Jednak od momentu, w którym spotkał Palette, wydaje się o wiele bardziej przygnębiony niż zazwyczaj. Czyżby jednak gryzło go sumienie? Naprawdę to on wywołał tak wielką traumę w tym biednym dziecku?
Jak na zawołanie, Palette zaczął się szamotać w momencie, w którym o nim pomyślałem. Przedrzemał jedynie jakieś pi razy oko kwadrans, jednak dziwię się, że w tym hałasie w ogóle udało mu się zasnąć. Podniósł głowę z moich kolan, a następnie ziewnął i przetarł, dłońmi ułożonymi w pięści, swoje oczodoły.
—Przepraszam, chyba zasnąłem.— wymamrotał nadal zaspanym głosem.
—Nic nie szkodzi, jeśli to dla ciebie komfortowe, możesz to powtórzyć.— posłałem w jego stronę serdeczny uśmiech, aby chociaż odrobinę dodać mu otuchy.
—Dziękuję.— odrzekł po chwili namysłu— Tak szczerze, nie spodziewałem się, że w takim miejscu jak to, mogę spotkać tak serdeczną osobę jak ty.— w odpowiedzi na komplement postanowiłem poszerzyć swój uśmiech.
—Hej, ufasz mu?— ni z tego, ni z owego mój mąż postanowił przerwać swoje pogaduchy z Killer'em i do nas dołączyć. Kiedy tylko usiadł na przeciw nas, Palette odpowiedział na wcześniej zadane pytanie skinieniem głowy— A mi?
—Chyba...— zamilkł na chwilę, dokładnie analizując swoją wypowiedź— Chyba tak. Lust'owi i tobie najbardziej tutaj ufam.
—Zjadłem potworze mięso.— Horror uśmiechnął się przebiegle, Palette otworzył szerzej oczodoły i lekko się odsunął, za to ja postanowiłem spiorunować wzrokiem swojego męża idiotę.
—Ty chyba naprawdę próbujesz mnie zdenerwować.— odrzekłem z zaciśniętymi zębami— Pamiętasz co mówiłem ci o straszeniu Palette?
—Próbuję go tylko uświadomić, że ufanie innym nie zawsze przynosi korzyści. Ty skarbie może siedzisz tu za niewinność, ale większość z nas nie raz poplamiło sobie ręce krwią.— wyraz twarzy Horror'a diametralnie spoważniał— Uważaj na siebie młody. Mimo tego, że z ciebie miękka faja, zdążyłem cię już polubić, więc byłoby szkoda gdyby ktoś zrobił ci krzywdę.— Palette popatrzył mu prosto w oczodoły, a następnie ponownie skinął głową, informując Horror'a, że zrozumiał przekaz —W takim razie zmieńmy temat. Mamy jeszcze trochę czasu, aby pogadać twarzą w twarz i bliżej się poznać. Więc co chciałbyś nas zapytać Pally?
—Właściwie to nie wiem.
—Pierwsze co wpadnie ci do głowy.
—Dlaczego siedzisz za niewinność?— dzieciak zwrócił oczodoły w moją stronę.
—Cóż, to trochę skomplikowana historia.— zacząłem.
—Właściwie możemy zacząć ją od tego, jak się spotkaliśmy, bo w dużej mierze łączy się to ze sobą.— a Horror dokończył— Ja, Killer i Dust pracowaliśmy jako płatni zabójcy na zlecenie Eterny.— na twarzy Palette pojawił się lekki grymas, jednak mimo tego, że zauważalnym było to, że coś go gryzie, postanowił nie przerywać Horror'owi w opowieści— Mieliśmy sprzątnąć lidera organizacji, która zagrażała łowcom. No a Lust był jego dziw— szybko wysunąłem nogę przed siebie, kopiąc swojego męża w żebra— osobą do towarzystwa.— poprawił się po moim jakże kulturalnym przypomnieniu, o tym że rozmawiamy z młodym chłopcem— W momencie, w którym odcięliśmy głowę szefowi, Lust przyszedł do pomieszczenia. Na początku chcieliśmy go zabić. No wiesz, żadnych światków.
—Jednak nie po to tyle walczyłem by przeżyć, aby dać się tak łatwo zabić.— zaśmiałem się.
—Jakim cudem uciekłeś przed trójką seryjnych morderców?— Palette zadał bardzo niewygodne na ten czas pytanie.
—Ma się swoje sposoby.— puściłem oczko w stronę męża, który na ten gest delikatnie się zarumienił— Po tym incydencie mocno zbliżyliśmy się do siebie z Horror'em. Później była pierwsza randka i tak dalej, ślub był jedynie kwestią czasu. Jednak ta historia nie ma dobrego zakończenia.
—O mały włos wydało się to, że Eterna współpracowała z nami, więc aby oczyścić się z zarzutów, postanowiła się nas pozbyć i wtrącić do więzienia. Lust'owi oberwało się rykoszetem, ponieważ był wtajemniczony. Nie popełnił żadnego wykroczenia, ale siedzi tutaj, ponieważ pani rybie było tak wygodnie.— każde wypowiedziane słowo przesączone było nienawiścią, czyli czymś czym Horror stale pała do jego oprawcy od czternastu lat.
—Nie.— to krótkie słowo wypowiedziane przez Palette zbiło nas obydwóch z tropu— Eterna nie mogła tak zrobić. Ona nie łamie prawa. Stoi na jego straży.— przekonanie w jego głosie było czymś, co niemało mnie zszokowało. Ja byłem lekko zmieszany tą wypowiedzią, za to mój mąż postanowił najzwyczajniej w świecie się zaśmiać.
—Pamiętasz co mówiłem ci o zaufaniu?— Horror postanowił wstać i podejść bliżej Palette— Eterna zabrała mi moją wolność, mojego przyjaciela oraz moje dzieci. Jeśli istnieją na tym świecie dobre osoby, ona nie jest jednym z nich. To moje zdanie. Twoje w tej kwestii mnie nie obchodzi.— odwrócił się i zaczął zmierzać w stronę Killer'a.
Kiedy tylko odszedł, po moich kościach policzkowych zaczęły spływać łzy. Zawsze reaguję tak samo na wspomnienie o naszych dzieciach. Tak bardzo chciałbym być przy nich, móc się do nich przytulić, albo chociaż powiedzieć im, że tatuś gdzieś tam jest i na nie czeka. Jednak boję się, że nigdy nie będę w stanie tego zrobić. Ta myśl jest taka bolesna i mimo upływu lat, zawsze będzie boleć tak samo.
—Lust, wszystko dobrze?— Palette położył mi dłoń na ramieniu.
—Tak.— starłem dłonią łzy z twarzy— Ja zawsze tak reaguję, kiedy ktoś wspomina o dzieciach. Tak bardzo za nimi tęsknię.— co chwila ścierałem łzy, które na nowo gromadziły się w oczodołach— Moja mała Amy urodziła się tutaj, w więzieniu. Po porodzie od razu mi ją zabrali. Nie byłem w stanie zobaczyć jej pierwszego uśmiechu, jej pierwszych kroków.— zwróciłem uwagę na zakłopotany wyraz twarzy Palette— Przepraszam, nie powinienem się tak uzewnętrzniać.
—Nie, to nie o to chodzi.— odwrócił wzrok— Tak właściwie to ile masz dzieci?
—Trójkę. A co?
—A nic. Tak tylko pytam.
[Perspektywa - Goth]
Od dłuższego czasu schodziłem stopień po stopniu pokonując niesamowicie długie, stare oraz strome kamienne schody. Za każdym razem kiedy kawałek podłoża odłamywał się pod wypływem nacisku moich skórzanych kozaków, pojawiał mi się przed oczodołami widok mnie spadającego na dół. Na szczęście za każdym razem udawało mi się łapać równowagę. Patrzyłem uważnie na swoje nogi, co bardzo utrudniał mi fakt, że im głębiej, tym świece rozstawione były coraz rzadziej, co oczywiście powodowało ograniczoną widoczność. W pewnym momencie od równie zniszczonych, kamiennych ścian, zaczął odbijać się bardzo nieprzyjemny dźwięk szurania pazurami po metalowych kratach. Zacisnąłem dłonie mocniej na dzienniku, niemalże czując jak moje kościste palce wbijają się w okładkę. Mimo tego, zawrócenie się nawet nie przeszło mi przez myśl. Zmierzałem dalej do celu.
Przed przedostaniem się do odpowiedniego miejsca, postanowiłem jeszcze trochę rozejrzeć się dookoła, co w zasadzie było dość sporym błędem. W momencie, w którym zauważyłem wszystkie pajęczyny oraz mniejsze lub większe żyjątka przemieszczające się po podłodze zaczęło do mnie dochodzić, że mogłem sobie odpuścić te odwiedziny.
—No widzisz? A ja muszę tu spędzić dwa tygodnie.— usłyszałem lekko zachrypnięty głos dobiegający zza rogu— Wybacz, to moje pierwsze słowa od dłuższego czasu.— dodał, po czym odkaszlnął.
Postanowiłem dłużej już nie chować się w cieniu i do niego podejść. Przyznam, że spodziewałem się tego, że mogę zaznać go w nienajlepszym stanie, ale nie przypuszczałem, że aż tak. Cil siedział pod ścianą otoczony dużą ilością organów wewnętrznych, skóry i futra potwora bądź zwierzęcia, którego nie jestem w stanie nawet zidentyfikować. Jego ubrania kości oraz „włosy" pokryte były krwią. Trzymał ręce na twarzy, ale mimo tego udało mi się dostrzec szeroki uśmiech oraz źrenice w oczodołach świecące szkarłatem.
—Wpadłeś w porze obiadowej Gothy.— zaśmiał się.
—Dlaczego nie podają ci krwi, tylko zdobywasz ją samodzielnie?
—Patrzenie jak próbują uciekać jest moją jedyną rozrywką.— oparł się dłońmi o podłoże, a następnie na czworaka zaczął zmierzać w kierunku krat. W pewnym momencie odskoczył i wskoczył prosto na nie. Ten gwałtowny ruch, spowodował, że odsunąłem się kilka kroków w tył— A może ty wejdziesz do środka. Pobawimy się trochę.— nie wiedziałem, że to możliwe, ale uśmiechnął się jeszcze szerzej.
—Nie, dziękuję.— przysunąłem się bardziej do ściany— Chciałem cię odwiedzić i sprawdzisz jak się czujesz.
—Nudzi mi się.— zaczął wspinać się po kratach jak pająk, a kiedy znalazł się na samej górze, zeskoczył, rzucając się na plecy— Znalazłem nową formę rozrywki.— odpowiedział, kiedy znalazł się na ziemi— Szczury. Nawet szczury mnie nie odwiedzają. Boją się mnie. Piekielnie inteligentne stworzenia. Nie odwiedzają mnie od kiedy odgryzłem jednemu głowę. Jego szczurzy przyjaciel to widział i ostrzegł resztę. Piekielnie inteligentne stworzenia.— podniósł dwie ręce do góry— Goth, czuję energię przechodzącą przez moje ciało. Czuję to aż do czubków palców. Ty też to czujesz. Jesteś w stanie zrobić wszystko. Zabić wszystko. Dlatego chciałeś zabić Encre? Chciałeś to zrobić, ponieważ mogłeś to zrobić?— jego pytania całkowicie wyprowadziły mnie z równowagi, na tyle że w pierwszej chwili nie miałem pojęcia co mogłem mu powiedzieć. Stałem w milczeniu przez pare minut, dlatego znudził się czekaniem i obrócił się na bok, po czym zaczął nucić melodie do „Bajki o Czarnym Posłańcu".
—Skąd ty właściwie o tym wiesz?
—Wiem, że poszedłeś szukać ojca Palette, natrafiłeś na Encre i postanowiłeś go zjeść. Fallacy ci w tym przeszkodził i po nieudanych próbach uratowania malarza, zmienił go w wampira. Przenieśliście się do świątyni za sprawą mocy Fallacy'ego, jednak nie był w stanie przeteleportować was z powrotem, dlatego musieliście wracać pieszo cały dzień. Fallacy aktualnie odpoczywa w waszym zamku, bo nadal nie jest w pełni sił i szybko do nich nie wróci, bo Czerwona Łuna utrudnia gojenie się ran. Pogodziłeś się z twoim ojcem, a on pozwolił ci szukać na własną rękę prawdy o Geno, zapewniając cię, że robisz to na własną odpowiedzialność. Dlatego znowu wlazłeś do zakazanego pokoju i znalazłeś tam pamiętnik Geno, który teraz trzymasz w dłoniach. Nie przyszedłeś tutaj aby sprawdzić jak się czuję, tylko po to abyś przeczytał tutaj wpisy, ponieważ w razie pytań chcesz zwrócić się do osoby, która jest zaznajomiona z tematem. Kiedy schodziłeś na dół, potknąłeś się sześć razy, ale ani razu nie straciłeś równowagi.
A pierwszy posiłek dzisiaj jadłeś około drugiej w nocy.
—Wiesz co, zaczynam się bać o własną prywatność.—odrzekłem po kolejnej chwili zdumienia— To jakieś nowe zaklęcie?
—Coś w tym stylu. Moja magia buzuje w trakcie Czerwonej Łuny, co chwile przed oczodołami pojawiają mi się różne obrazy z przeszłości i przyszłości.— podniósł się do siadu— No czytaj to już, lubię grzebać w prywatnych rzeczach.— spojrzałem na niego z lekkim grymasem na twarzy. Chociaż tak w zasadzie, wypowiedziane przez niego zdanie charakteryzuje całą jego osobę. Nie bez przyczyny jego specjalnością jest czytanie w myślach— No co? Jak już wiesz, Genoś jest martwy, więc się nie pogniewa. No, czytaj już.
Przetarłem ręką podłogę przede mną, a następnie usiadłem w siądzie skrzyżnym przed kratami. Otworzyłem pamiętnik na pierwszej stronie i pomimo strasznie słabej widoczności podjąłem próbę przeczytania notatki. Po krótkiej chwili, Cil albo zorientował się, że panujący mrok mi przeszkadza, albo wyczytał mi to w myślach. Tak czy siak, postanowił mi pomóc stwarzając małe światełko, które unosiło się nad jego pokrytą krwią dłonią.
Pierwsze pare stron było dosyć nudne, ponieważ opowiadało o codziennym życiu, czyli nauce i tym podobnym. W momencie, w którym daty wpisów zaczęły mieć przerwy liczące parędziesiąt lat, zaczęły one robić się bardziej interesujące. Najwidoczniej autor postanowił skupić się na opisywaniu jedynie ważnych rzeczy w jego życiu.
Pierwsza strona godna uwagi w całości opisywała narodziny wuja Fallacy'ego. Można było wyczuć, że właściciela pamiętnika bardzo ucieszyło posiadanie młodszego rodzeństwa, jednak ostatnie zdanie odróżniało się bardzo na tle całego pozytywnego nastroju. Brzmiało one dokładnie tak: „Fallacy odziedziczył wygląd w całości po ojcu. Mam szczerą nadzieję, że nie jedynie wygląd. Jego powinnością jest spełnianie oczekiwań naszych rodziców, przecież przyszedł na świat właśnie po to, aby być lepszą wersją mnie." Wychodzi na to, że Geno to jakiś mój kolejny stryjek. Dlaczego w takim razie postanowili to przede mną ukrywać?
—Pamiętam moment, w którym Fallacy przyszedł na świat. W tych czasach byłem jedynie służącym, który pomagał przy porodzie, a następnie musiał sprzątać ten cały syf po twojej babci.— Cil się zaśmiał— Masz coś tam jeszcze?
—Głównie opisy dzieciństwa Stryjka.— zacząłem przeglądać wzrokiem następne notatki— Jest też pare szkiców przedstawiających go jako małego chłopca.
—Przewiń do roku 1665, po drodze raczej nie będzie więcej ciekawych rzeczy, a nie chcemy tu spędzić wieczności.
—Dobrze.— zacząłem przewijać kartki do momentu, w którym natrafiłem na datę z sześćdziesiątką piątką na końcu.
„24.06.1665r.
Epidemia dżumy w Londynie rozniosła się już na bardzo dużą skalę. Populacja potworów i ludzi wymiera w zaskakująco dużym tępie, co skutkuje brakiem w żywności dla wampirów. Rada powoli przestaje radzić sobie z kryzysem, a cały stres z tym związany mocno odbija się na jej członkach, w tym na moim ojcu. Ostatnimi czasy bywa bardziej spięty niż zazwyczaj. Wraz z Fallacy'm staramy się nie strofować go dodatkowo. Mój młodszy brat pracuje jeszcze ciężej niż zazwyczaj, aby poprawić swoje umiejętności magiczne i jak najszybciej podnieść swoją rangę, zaś ja po prostu nie sprawiam problemów. Stałem się o wiele bardziej ostrożny niż wcześniej, dokładnie analizuję każdy swój ruch, w obawie, że może stać się coś, co będzie w stanie mnie skrzywdzić. To było głównym powodem mojego długiego wahania się nad zaproszeniem od Fallacy'ego na wspólny spacer. Jednakże z trudem udało mu się mnie namówić. Wiem, że nie lubi on spacerować w samotności, a przerwa od pracy była dla niego niezbędna. Jakimż byłbym bratem, gdybym odmówił mu w takiej sytuacji?
Nasz z pozoru spokojny spacer przerwało pojawienie się przed nami pewnej postaci, która odziana była w czarny strój. Stała nad wielkim dołem i wrzucała do niego ciało jakiegoś człowieka. Szybko doszło do mnie, że wraz z młodszym bratem zapuściliśmy się w niewłaściwe tereny. Zaleciłem Fallacy'emu szybki powrót do domu, po czym zapewniłem go, że będę biegł za nim. Jednakże mimo zapewnień, postanowiłem przypatrzeć się osobie przede mną. Po chwili on również mnie dostrzegł.
„Co sprowadza cię w te tereny?" - odrzekł bez uprzedniego przywitania się.
„Spacerowałem i trafiłem tutaj."- odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
„Podczas pochówku nie zaleca się przebywania na cmentarzu osób nieupoważnionych. Zwłaszcza w tych czasach."- westchnął, po czym wbił dużą, miejscami podrdzewiałą łopatę w ziemię i się o nią oparł- „Chociaż czy można to nazwać pochówkiem? Nawet kapłan nie zjawił się, aby dokonać obrzędu."- westchnął.
„Więc ty jesteś grabarzem?"- przytaknął -„Wyglądasz na dość młodą osobę."
„Pracuję w zawodzie od siódmego roku życia. Zajęcie przekazywane z pokolenia na pokolenie."
„Mam na imię After, jednak wolę, kiedy zwracają się do mnie Geno."
„Moje imię to Death."- niekontrolowanie z moich ust wydobył się śmiech. Było to dosyć niegrzeczne, więc szybko zakryłem usta dłońmi- „Mój ojciec jest fanatykiem w swojej pracy, nic nie jestem w stanie na to poradzić. Jednak zwracają się do mnie również Reaper. Wybierz sobie, co bardziej ci odpowiada."
Tak oto rozpoczęła się nasza pierwsza konwersacja. Rozmawialiśmy na tyle długo, że Fallacy zaczął się o mnie martwić i wrócił na miejsce, w którym się rozdzieliliśmy, aby sprawdzić, czy nie jestem w niebezpieczeństwie. To niestety przerwało moją pogawędkę z Reaper'em, jednak stwierdziliśmy, że następnego dnia spotkamy się o tym samym czasie, w tym samym miejscu. Czy to dziwne, że pierwszy raz od dawna poczułem spokój i to przy obcym potworze? Podobała mi się rozmowa z nim, podczas niej w końcu mogłem zapomnieć o wszystkich swoich zmartwieniach. Dodatkowo ucieszył mnie fakt, że nie przestraszył się mnie, kiedy zdradziłem, że jestem wampirem. Polubiłem go. Jak na grabarza wydaje się bardzo sympatyczną osobą."
Wszystkie notki tak bardzo mnie pochłonęły, że postanowiłem darować sobie komentowanie wszystkiego z Cil'em i po prostu przejść do kolejnych. Udało mi się przeczytać dodatkowo o momentach, w których ojciec wyznał miłość Geno, tata został przemieniony w wampira, doszło do ślubu taty i Geno, dostali pozwolenie od dziadka na postaranie się o potomka, dziadek zmarł, a ostatnia notka w dzienniku opisywała przyjście na świat ich syna o imieniu Goth. Później wszystko tak jakby się urywa, chociaż w książce zostało jeszcze kilka wolnych kartek.
—Dobrze się czujesz Gothy?— Cil zapytał, kiedy przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w okładkę pamiętnika i milczałem.
—Wuj Fallacy nie jest bratem ojca, tylko Geno? Tata nie urodził się jako wampir?— przed zadaniem ostatniego i zarazem najważniejszego pytania, zrobiłem krótką pauzę. Muszę przyznać się do tego, że bałem się otrzymać odpowiedź na nie— Czy Geno jest... był moim tatą?— Cil przymknął oczodoły i potwierdził skinieniem głowy wszystkie zadane pytania. W tamtym momencie otworzyłem szerzej oczodoły, a po chwili poczułem samotną łzę spływającą po mojej kości policzkowej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro