-10- Zdradzony
[Perspektywa - Goth]
Nie miałem bladego pojęcia, co w tej chwili zrobić, ani tym bardziej co mam powiedzieć. Trzymałem tatę za rękę i zwyczajnie w świecie wpatrywałem się w jego oczodoły błagalnym spojrzeniem. Zyskałem pierwszego przyjaciela w życiu i jakkolwiek by teraz nie był na mnie zły, za ukrywanie prawdy, tata nie ma prawa go zjadać!
—Proszę, wracajmy do domu.— odrzekłem po dłuższej chwili zastanowienia.
Tata poluzował lekko uścisk na kręgach szyjnych Palette. A mój aktualnie może nie przyjaciel, skorzystał od razu z okazji i odepchnął mojego ojca na tyle, aby móc odsunąć się na bezpieczną odległość. Cofając się uderzył plecami o dużą szafę, z której wcześniej wyciągał koce. Pospiesznie włożył do niej rękę i coś z niej wyjął. Tata zerwał się z miejsca, kiedy tylko zauważył, że tym czymś była broń, ale na szczęście udało mi się pociągnąć go za szatę. Palette celował do nas z łuku. To trochę... mnie zabolało. Jest na mnie wściekły? Chce mnie skrzywdzić?
—Palette, daj mi to wytłumaczyć.— nie wiem co takiego miałbym mu wytłumaczyć, ale nie chcę żeby to się tak skończyło. Nie tak to miało wyglądać!
—Goth!— tata zastawił mi drogę ręką, kiedy próbowałem podbiec do Palette— To zatruta broń. Jest w stanie nas zabić.
—Zamilcz!— w odpowiedzi na mój krzyk, wyraz twarzy ojca zrobił się jeszcze groźniejszy—Palette nienawidzi mnie przez ciebie! Wszystko zepsułeś!
—Goth ja...— obydwoje z tatą zwróciliśmy uwagę na Palette. Nadal siedział w pozycji bojowej, mimo tego, że jego dłonie trochę się trzęsły— Uciekajcie stąd, zanim ktoś inny się zjawi.— odpowiedział po chwili zastanowienia.
Pare sekund po tym jak wypowiedział te słowa, drzwi od jego pokoju otworzyły się. Wbiegł przez nie nastoletni szkielet z dziurą w czaszce. Obadał wzrokiem pozycje całej naszej trójki, a na końcu spojrzał szeroko otwartymi oczodołami na Palette.
—Luxath, nie stój jak kołek, tylko biegnij po pomoc!— Palette krzyknął, a jego kompan bez wachania wykonał polecenie— Szybko, zaraz może pojawić się tu Eterna.— ponaglił nas.
Tata złapał mnie za rękę i popchnął w stronę okna, dając mi do zrozumienia, że nie mam szans na nawet najmniejszy protest. Zmieniłem się w nietoperza i ostatni raz przelotnym wzrokiem zerknąłem w stronę Palette. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, on odwrócił głowę w drugą stronę.
Postanowiłem nie czekać na tatę i polecieć przed siebie. Bardzo chciałem go zgubić, ale fakt, że wiatr co chwilę zwiewał mnie na bok, a dodatkowo to, że mam mniejsze skrzydła uniemożliwiał mi bycie tak szybkim jak to sobie wyobrażałem. To wszystko jego wina! Nie mam zamiaru na niego patrzeć! Palette nadal byłby moim przyjacielem, gdyby się nie zjawił... I tak prędzej czy później by mnie znienawidził, ale przynajmniej dłużej mógłbym pocieszyć się faktem, że ktoś chce spędzać ze mną czas z własnej woli.
Droga do zamku zajęła nam dwa razy dłużej, niż przy normalnych warunkach. Cały czas czułem wzrok ojca na swoich plecach. Pilnował, abym nie zboczył ze ścieżki, co bardzo mnie denerwowało. Przez niego czułem się jak pies prowadzony na smyczy!
—Wiem, że teraz jesteś na mnie zły, ale kiedyś mi podziękujesz.— odrzekł, kiedy znaleźliśmy się przed drzwiami mojej komnaty.
—Bardzo dziękuję ci za to, że odstraszyłeś mojego jedynego przyjaciela!
—Nie był twoim przyjacielem. To jeden z łowców.
—I co z tego?!— krzyknąłem przy okazji otwierania drzwi.
—Ty go nie lubisz! Chcesz przebywać w jego towarzystwie tylko dlatego, że— zamiast dokończyć zdanie warknął pod nosem.
—Dlaczego?— odwrócił wzrok na ścianę— Oczywiście. Nie powiesz mi.— zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem.
Ugh! Jak ja go czasami nienawidzę! On jest okropny! Cały czas coś przede mną ukrywa. I jeszcze to „ale kiedyś mi podziękujesz" albo typowe dla niego „zrozumiesz, kiedy będziesz miał własne dziecko". Kiedy ja zostanę ojcem, będę traktował swojego syna z szacunkiem, na jaki zasługuje. Jestem pewny, że dziadek, nie trzymał taty pod kluczem, gdyby tak było, stryj Fallacy również byłby sztywniakiem, a on potrafi mnie zrozumieć. Byłoby o wiele łatwiej, gdybym był jego dzieckiem. Położyłem się na łóżku i zacząłem wpatrywać się w baldachim, przy okazji pogrążając się jeszcze mocniej w swoich myślach.
—Ta twoja negatywna energia wypełnia całą komnatę.— Cil usiadł na skraju mojego łóżka. Nie zauważyłem nawet kiedy tu wlazł.
—Zostaw mnie w spokoju zdrajco.— warknąłem w jego stronę.
—Naprawdę był aż tak wyjątkowy?
—Był.
—Gothy, ty chyba naprawdę wolisz chłopców!— wysłałem w jego stronę wściekłe spojrzenie— Nie znasz się na żartach.— nie mam nastroju do żartów— Gothy, który nie jest w nastroju jest jeszcze gorszy, niż ten normalny. Pogadaj z tym twoim kolegą i jakoś to sobie wyjaśnijcie.
—Uważasz, że mi się to uda? A jeśli od razu przestraszy się, kiedy mnie zobaczy, albo zacznie mnie atakować? Dam radę w ogóle dojść do głosu?— zmieniłem pozycję na siedzącą i objąłem rękami kolana.
—Jeśli nie będzie chciał cię wysłuchać, nie był twoim przyjacielem.— Cil przysunął się bliżej i położył mi rękę na ramieniu— Na pewno wszystko się ułoży, bądź trochę bardziej optymistyczny.
—Czasami nie jesteś taki zły, wiesz?— schowałem twarz w kolanach, kiedy zdałem sobie sprawę, że nieświadomie posłałem w jego stronę uśmiech.
[Perspektywa - Palette]
Uciekłem z sierocińca chwilę po Goth'u i jego ojcu. Nie za bardzo wiedziałem jak zachować się, kiedy Luxath wróci do mojego pokoju i zauważy zniknięcie krwiopijców, dlatego postanowiłem zyskać na czasie i sobie pójść. Tak w zasadzie słowo „pójść" będzie tutaj sporym wyolbrzymieniem. W dalszym ciągu nie ufam swym własnym nogom, co pewien czas tracę równowagę i muszę opierać się o laskę. Gdyby nie fakt, że śnieżyca ogranicza całkowicie widoczność i zaciera ślady, szybko by mnie znaleźli, oczywiście jeśli mnie szukają. Tak właściwie, to kto byłby na tyle szalony, aby wyjść w taką pogodę na zewnątrz? Nie licząc mnie oczywiście. Jednak wizja tego, że moja pomoc w ucieczce wampirów mogłaby się wydać, sprawia, że przeraźliwy mróz, przeszywający wiatr i śnieg w oczodołach stają się bardziej znośne.
Pomogłem w ucieczce wampirów. Co we mnie wstąpiło? Gothy... Goth mnie oszukał. Myślę, że przy naszym pierwszym spotkaniu, zauważył mój mundur i wiedział, że informacja o jego pochodzeniu może być dla mnie dość istotna. Po prostu świadomie ukrywał przede mną prawdę. A ja jak ostatni głupiec zastanawiałem się, dlaczego ukrywa przede mną swoje usta. Jestem kretynem, a Luxath miał rację! Nienawidzę wampirów! To przebiegli, bezwzględni i kłamliwi mordercy!
—Dlaczego w takim razie chciałem go ochronić?— powiedziałem na głos, pytanie, które najbardziej mnie nurtuje.
W chwili, w której Luxath wbiegł do pokoju, przestraszyłem się, że Goth'owi mogłoby się coś stać. Naprawdę nie chciałbym żeby zginął. Uratował mi życie! Pomógł mi przełamać moją wewnętrzną barierę, która powstrzymywała mnie przed chodzeniem. Naprawdę go polubiłem. Chciałbym go lubić i chciałbym, aby on lubił mnie. On jest wampirem, a ja łowcą, przecież nasza przyjaźń jest niemożliwa. Nie mam bladego pojęcia co robić, o czym myśleć!
Oparłem się plecami o ścianę, któregoś z budynków. W dużej mierze spowodowane było to tym, że siły w końcu mnie opuściły i dalsze poruszanie stało się całkowicie niemożliwe. Kolejnym powodem było to, że zamarzałem na kość, a pod małym daszkiem mogłem przynajmniej trochę ochronić się przed śniegiem. Moje nogi zadrżały, co było sygnałem dla mnie, do zmienienia pozycji na siedzącą. Usiadłem pomiędzy beczką, a drewnianymi skrzyniami i objąłem swoje kolana rękami. Wiedziałem, że szybko nie będę w stanie ruszyć się z miejsca i okazało się, że miałem rację. Zbieranie nowych sił i równoczesne powstrzymywanie się przed zaśnięciem trwały bardzo długo. W pewnej chwili zacząłem zastanawiać się, czy nie zawrócić w stronę sierocińca. Co prawda, nadal nie wymyśliłem co powiedzieć Luxath'owi i Eternie, bo moje myśli nadal krążą w koło jednego tematu, ale boję się, że za chwilę padnę z wycieńczenia.
—Palette?— zwróciłem głowę ku górze, aby zlokalizować źródło głosu. Pojawił się przede mną szkielet ubrany w długi płaszcz, miał na sobie kaptur, spod którego dało się zauważyć złoty diadem. Jego złoto-czerwone oczodoły wpatrywały się we mnie ze zdziwieniem.
—Czy ja... pana znam?— zapytałem po chwili przyglądania się mu.
—Projektowałem wystrój waszego sierocińca.— dobrze, już pana kojarzę. I trochę dziwi mnie fakt, że on mnie również, w końcu w sierocińcu znajduje się ogrom różnych potworów. Sam mam czasami problem ze spamiętaniem wszystkich imion— Co tutaj robisz w taką pogodę?
—Aktualnie zbieram siły.
—Lepiej, abyś zbierał je w miejscu, gdzie jest trochę cieplej.— wyciągnął dłoń w moją stronę—Wejdźmy do środka.
Bez większego zastanowienia, postanowiłem złapać go za dłoń. Pomógł mi wstać z drewnianej podłogi. Pomagał mi także w drodze do środka baru. Sama laska niestety nie wystarczyła mi już w przemieszczaniu się.
W momencie, w którym zawitaliśmy do środka, poczułem drażniącą woń alkoholu oraz usłyszałem wiele różnych hałasów. Szczerze, zawsze wolałem omijać takie miejsca, w obawie przed konfrontacją z jednym z upitych biesiadników. Z tego też powodu, od razu odrzuciłem myśl, aby schronić się w środku, jednak z Panem Rêver czuję się na swój sposób pewniej. Nie odstępowałem go nawet na krok, aż do momentu, w którym obydwoje zajęliśmy miejsca tuż przy barze.
—Witaj Rêver.— barman, który był żywiołakiem ognia, podszedł do nas, kiedy tylko zauważył naszą obecność— Cauchemar jest na zapleczu. Za chwilę wyjdzie.
—Witaj Grillby.— Pan Rêver położył na blacie garść złotych monet— Zawróć jeszcze przez chwilę głowę mojego bratu. Poproszę trzy herbaty i ciepły posiłek.
—Zajmie to jakieś piętnaście minut.— barman odrzekł i po zebraniu odpowiedniej kwoty, zniknął za drewnianymi drzwiami.
—W takim razie Palette, co sprowadza cię w te strony?— zadał mi to niewygodne pytanie, kiedy zostaliśmy sam na sam.
—W zasadzie to nic szczególnego. Chciałem przemyśleć pewne kwestie w samotności.— oparłem swój łokieć o blat, a następnie twarz o rękę— Ale koniec końców wszystko poplątało się jeszcze bardziej.— westchnąłem.
—To musi być naprawdę ciężka sprawa, skoro znalazłem cię taki kawał od sierocińca o szóstej rano.— otworzyłem szerzej oczodoły na dźwięk tych słów. Naprawdę błądziłem po mieście aż tak długo?— Co cię trapi? Jeśli oczywiście mogę zapytać.
— W zasadzie to dość trudny temat.— odwróciłem głowę, w kierunku zaśnieżonego okna— Chociaż może rada kogoś starszego dobrze mi zrobi.— zerknąłem na niego kącikiem oczodołu. Był wpatrzony prosto w moją twarz, zaś jego własną zdobił delikatny uśmiech— Poznałem chłopaka w mniej więcej moim wieku. Mimo, że nie znaliśmy się zbyt długo, od razu złapaliśmy wspólny kontakt. Uratował mi życie, kiedy rzucił się na mnie wściekły wilk, w dodatku to dzięki niemu przełamałem się, aby znów zacząć chodzić.— kąciki moich ust powędrowały delikatnie do góry przy okazji wypowiadania tych słów, jednak po chwili znowu ustawiły się w grymas niezadowolenia— Jednak okazało się, że nie był tym za kogo się podawał. Oszukał mnie, chociaż myślałem, że również traktuje mnie jak przyjaciela. Wiem, że powinienem być na niego zły, ale nie potrafię tego zrobić. W pewnym momencie znowu narażony był na niebezpieczeństwo. W jakimś stopniu pomogłem mu tego uniknąć. Nie chciałem, żeby stało mu się coś złego, chociaż nie powinienem go ratować. Zależy mi na naszej przyjaźni, ale kiedy poznałem prawdę o nim, kazałem mu odejść, nawet nie wysłuchując jego wyjaśnień. Chociaż, czy powinienem to robić? Przecież sprawa jest oczywista.— położyłem twarz w dłoniach— Jestem zakłopotany. Właściwie sam nie rozumiem tego, co czuję. Nie wiem czy jestem smutny, rozczarowany czy cokolwiek innego.
—Palette.— Pan Rêver położył mi rękę na ramieniu— Możesz mi wierzyć, albo nie, ale sam przechodziłem kiedyś podobną sytuację. Osoba, którą kochałem wbiła mi nóż w plecy, oszukała mnie, a nawet odebrała to co najbardziej kochałem. Wiedziałem, że powinienem ją znienawidzić, ale mimo tego co zrobiła, dalej była dla mnie kimś ważnym.
—I co pan zrobił?— zadając to pytanie, zwróciłem twarz w jego stronę.
—Wybaczyłem mu.— wypowiedział to zdanie z uśmiechem na ustach— Teraz mieszkamy pod jednym dachem. Ja robię dla niego rano śniadanie, a on dla mnie wieczorem kolację. Przychodzę po niego do pracy. A w dni wolne siedzimy przy kominku i czytamy książki. Oczywiście, że pojawiają się momenty, w których się kłócimy, ale zależy mi na nim i wiem, że jemu na mnie też.— popatrzył mi prosto w oczodoły. Jego spojrzenie było pokrzepiające, jednak wyrażało również w pewien sposób troskę. To było bardzo dziwne, ale tak jakoś, poczułem się trochę szczęśliwszy patrząc na niego. Nie jestem w stanie wytłumaczyć dlaczego— Czasami osoby, na których nam zależy, nas ranią. Powinieneś szczerze powiedzieć mu, że to co zrobił cię zraniło. Jeśli tak jak ty ceni sobie waszą przyjaźń, będzie starał się już nigdy nie zawieść twojego zaufania. Nie skreślaj przyjaźni tak łatwo, zwłaszcza jeśli łączą was miłe chwile.
—Oczywiście nie dawaj się też wykorzystywać. Toksyczne relacje bywają bardzo szkodliwe.— do rozmowy niespodziewanie wtrącił się inny szkielet. Odziany był w fioletowy płaszcz, jego źrenice miały trochę jaśniejszy odcień fioletu, a na głowie nosił diadem, tak jak Pan Rêver— Mój brat bywa okropnie naiwny, nie bierz wszystkiego, co ci mówi do serca. Najlepiej, jeśli sam sobie wyznaczysz granice, które uważasz za dopuszczalne.—szkielet położył na blacie trzy kubki z herbatą. Od razu wziąłem swój do rąk, aby trochę ogrzać dłonie— Ja tam wierzę w drugą szansę. W trzecią już tak nie do końca.
—To jest dopiero obłudność bracie.— Pan Rêver furknął pod nosem.
—Taki już jestem.— jego brat wzruszył ramionami.
—Mam nadzieję, że nie namieszaliśmy ci w głowie.— Pan Rêver zaśmiał się nerwowo.
—Nie! Wręcz przeciwnie!— podskoczyłem w miejscu, o mało nie rozlewając herbaty— Wiem już co zrobię.
Cały czas myślałem jedynie o sobie, nie skupiając się na innej perspektywie. Kolega Pana Rêver odebrał mu to co najważniejsze, a on i tak mu wybaczył. Gothy, właściwie nie skrzywdził mnie tak bardzo. Nie wykonał żadnego personalnego ataku w moją stronę. Byłem na niego wściekły za to kim jest, a nie za to jaki jest. Jeśli chciałby dla mnie źle, pozwoliłby wilkom mnie zjeść albo zaatakowałby mnie, kiedy byliśmy sami w pokoju, przecież miał nade mną przewagę. Byłem w stosunku do niego taki okropny! Nie powinienem zachowywać się w ten sposób. Muszę go odnaleźć i przeprosić za moją nieprzemyślaną reakcję.
—Cieszę się, że wyglądasz na szczęśliwszego.— Pan Rêver zwrócił na siebie moją uwagę.
—To dzięki panu!— bez zastanowienia odłożyłem kubek na blat i objąłem siedzącego koło mnie szkieleta— Dziękuję, że pomógł mi pan poukładać wszystko w głowie.
Szybko zdałem sobie sprawę z tego, że mój chwilowy towarzysz mógł poczuć się nieswojo z tym, że kompletnie nieznajomy potwór naruszył jego przestrzeń osobistą. Jednak ku mojemu zdziwieniu, w momencie, w którym miałem zamiar odsunąć się od niego, on objął mnie swoim ramieniem i zaczął delikatnie głaskać po plecach. Kolejny raz poczułem się dziwnie. Zwróciłem twarz ku górze i znowu zetknąłem się z jego troskliwym spojrzeniem. Naprawdę nie umiem opisać uczucia, które pojawia się w momencie, w którym patrzę na osobę przede mną. Możliwe, że czuję się w pewien sposób... kochany? Jakby w końcu komuś na mnie zależało, tylko na mnie. Przez całe swoje dzieciństwo, musiałem dzielić się uwagą z innymi, więc moment w którym ktoś mnie przytula, pociesza i daje mi rady jest dla mnie czymś niewyobrażalnym.
—Palette, czy zgodziłbyś się, żebym cię adoptował?— to bardzo niespodziewane zdanie spowodowało, że odsunąłem się od niego. Trochę mnie to oszołomiło. Musiałem poświęcić kilka sekund na to, aby złożyć w głowie wszystkie wypowiedziane przez niego wyrazy i zrozumieć ich sens.
—Ale... dlaczego mnie?— to pytanie mimowolnie wysunęło się z moich ust, ale postanowiłem dalej w to brnąć— Za pare tygodni będę już dorosły, w sierocińcu znajduje się wiele młodszych dzieci, które czekają na dom.
—Zależy mi na tobie. Bez różnicy, w jakim jesteś wieku, każde dziecko zasługuje, żeby mieć ojca.— złapał mnie za dłoń— Nawet jeśli się nie zgodzisz, wiedz, że zawsze będę gotowy, żeby ci pomóc.
—Ja zawsze marzyłem o tym.— spuściłem głowę na dół— Ale to było takie... takie nierealne.— zauważyłem, że jakaś ciecz zlatuje na moje spodnie, przez te wszystkie emocje, dopiero po chwili zorientowałem się, że to moje łzy. Szybko starłem je swoim rękawem— Bardzo chciałbym, żeby pan został moim tatą.
—Wsuwaj dzieciaku.— pan Cauchemar, który zniknął w trakcie mojej wcześniejszej rozmowy z jego bratem, wrócił z ciepłym posiłkiem w ręce— Jak skończysz, odprowadzimy cię do domu.— wziął do ręki kubek i przyłożył ją do ust.
—Byłego domu.— Pan Rêver się uśmiechnął— Będziemy mieć nowego lokatora w domu.— na dźwięk tych słów, jego brat zachłysnął się herbatą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro